Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Plan bym prosty. Wchodzi tam, siedzi przez jakaś godzinę ignorując wszystkich wokół i planując kolejny dzień, a następnie wychodzi bez słowa pożegnania. Proste? Proste. Jeff w swojej umowie nie wyznaczył żadnego minimum czasu dziennego. Powiedział ,,codziennie", wiec Will zamierzał być tam codziennie. Przez najbliższy miesiąc. I ani dnia dłużej - tak jak tym razem on sam powiedział.

   Ramo ogłosił Livii, ze wychodzi, a gdy spytała się go gdzie idzie, bez ogródek wyjaśnił, ze do karczmy. Uśmiechnęła się lekko, ale nic więcej nie dodała w temacie, jedynie pożegnała go głośnym ,,Do zobaczenia".

    Wyruszył.

  Jakiś czas pózniej, po zostawieniu konia poza wioska i upewnieniu się tym razem, że nikt go nie ukradnie (obiecał dzieciakowi srebrna monetę), stanął przed karczma. Podniósł rękę by narzucić kaptur na głowę, ale powstrzymał odruch w ostatnim momencie.

   Wziął jeszcze głęboki oddech i wszedł do środka.

  Zapach piwa i mięsa z grilla od razu go dopadły. Śmiechu i krzyki uderzyły w jego uszy. Skrzywił się lekko, po czym ruszył w stronę najbardziej oddalonego stolika. W samym koncie pomieszczenia, w cieniu. Tak jak uczył go Halt.

   Zajął swoje miejsce i nawet nie przyglądał się innym klientom tylko wyjął   spod płaszcza zeszyt w skórzanej oprawie i ołówek, którym zaczął zapisywać rożne rzeczy. Typu listę zakupów czy obowiązków jakie musiał dzisiaj zrobić. Obok siebie położył jeszcze małą prowizoryczna klepsydrę, która zrobił dzień wcześniej - nie była ona szklana jak inne, a składała się dosłownie z dwóch pudełek, przy czym jedno było dziurawe z jednej strony by mógł zaglądać do środka. Nie wyglądała również wybitnie, ale ważne było, że działała.

   Po jakimś czasie podeszła do niego, jak chyba dobrze zapamiętał, Beatrice z pytaniem czy czegoś nie chciał zamówić. Pokręcił głowa nie poświęcając jej nawet sekundy swojej uwagi, wiec wróciła za ladę. Jeff nie podszedł dzisiaj do niego.

   Jak tylko cały piasek w klepsydrze się przesypał, wstał i ruszył w stronę wyjścia. W sumie był pewny, że minęła trochę mniej niż godzina, ale nie chciał się nad tym zastanawiać. Nie miał czasu by robić lepsza klepsydrę, wiec można powiedzieć, ze wina spadała na Jeffa.

    Kiedy mijał już próg usłyszał jeszcze za sobą Jeffa:

   -Do zobaczenia! - Poczuł sie znowu jak dziecko, kiedy podniósł dłoń i nie odwracając się, pokazał mu środkowy palec. Coz... Nie żeby Jeff nie zasłużył wciągając go w jakieś głupie układy.

   Plan był prosty. Więc dlaczego już pierwszego dnia wychodząc z tej chole... przeuroczej karczmy musiał wpaść na tłum ludzi.

 -Przesuń się! - zawołał jeden z nich i wszedł do karczmy, niosąc na ramieniu duży, materiałowy wór. Zanim podążyło parę osób. Ruszył w swoją stronę, by jak najszybciej stąd zniknąć, ale ktoś go zawołał. Z tego co pamiętał to był ten cały Richard, co go wepchnął do Kółka Wzajemnej Adoracji, jak Will mógłby to nazwać.

 -Ej, ty! Nowy! - Nie wydawał się przejmować tym, że Will przeszył go mrocznym spojrzeniem, na widok którego ludzie na ogół się wycofywali albo przynajmniej na setną sekundy zatrzymywali w miejscu. Halt go tego nauczył. Trzeba całym sobą pokazywać swoją siłę i pewność. Do tego on był niski, więc w jego przypadku było to jeszcze bardziej istotne. Nie mógł już nawet zliczyć jak wiele razy już go to uratowało... Aczkolwiek Richard widocznie się tym nie przejął.

 -Chodź no tu! - zawołał po prostu machając ręką. Will westchnął ciężko, ale jednak ruszył w stronę mężczyzny tak jak mu kazano - Masz! Pomożesz nam! - Rzucił mu do rąk jeden z worów. Will początkowo prawie przewrócił się, nie spodziewając się, że ten będzie tyle ważyć. Rzucił poirytowane spojrzenie w stronę mężczyzny, ale ten zdążył już odejść w swoją stronę (Will miał tylko nadzieje, że po kolejne wory, a nie kufel piwa). 

   Ruszył za innymi i dotarł po chwili prost do bocznego wejścia do kuchni. Sekundę po otwarciu drzwi jego nozdrzy dotknęło pełno zapachów. To zapach pieczonego mięsa, to gdzieś jakieś ciasto robione, a także zapach potrawki z królika. Przeszuka kuchnię wzrokiem, aż zobaczył odpowiedni garnek. Podszedł i przez chwilę patrzył jak wszystko bulgocze w środku. Skrzywił się lekko, po czym już miał wyjść, gdy po drugiej stronie kuchni, zaraz obok kamiennego pieca, zobaczył blaszkę pełną ciastek.

   Tym razem uśmiechnął się. Były to może i zwykłe owsiane ciastka, ale dla niego były one pełne wspomnień. To od nich wszystko się zaczęło. Gdyby pewnego dnia nie włamał się w sierocińcu do kuchni i nie ukradł ciastek, nie mógłby poznać Halta ani zostać zwiadowcą. Pamiętał, że raz w trakcie nocnego czytania opowiedział o tym Jenny. Od tamtego czasu wyjątkowo często robiła je dla niego. Wręcz zawsze. Właściwie... Co się miała? Co robiła ostatnimi czasy?

   Był teraz ciekaw czy jej karczma wciąż ma tylu wielbicieli, czy może ją zamknęła i wreszcie przeniosła się do Araluenu z Gilanem. A właśnie... Przyjęła wreszcie jego oświadczyny? Zaśmiał się cicho. Był pewny, że nie. Znając ją wciąż trzymała się swojego i pilnowała swojej własnej karczmy w Redmont. Może mógłby do niej pojechać i... Ha! Marzenia ściętej głowy.

  Odwrócił się z myślą opuszczenia kuchni, gdy na jego drodze stanęła Beatrice. Choć właściwie wyglądała jakby stała tam od dłuższej chwili. W jednej ręce trzymała dużą drewnianą łyżkę, a w trakcie gdy druga była zajęta przez obszerną patelnie z wrzącym olejem i jajkami.

  -O, ruszyłeś się - stwierdziła, mijając go i odkładając patelnie na jeden z palników - Już miałam coś robić, ale widzę, że masz się dobrze. Tia... szkoda... Miałam nadzieje, że będę mogła wypróbować nowy przepis.

 -Wciąż możesz - stwierdził - Nie jestem ci w tym do niczego potrzebny - dodał poirytowanym głosem. Ta uśmiechnęła się tylko miło, ale jakieś niebezpieczne światło mignęło w jej oku. Poczuł się z jakiegoś powodu zagrożony. Postanowił się nad tym długo się zastanawiać i po prostu skierował się w stronę wyjścia (już chyba z dziesiąty raz tego dnia!).

  -Właściwie to jesteś, ale nie mi - odparła - Richard cię szukał. Mąka się sama nie przyniesie. - Odwrócił się do niej szybko.

 -Przecież już przyniosłem wszystko co miałem.

  Odpowiedział mu tylko głośny śmiech.

 ...

Siemanko widzowie!

Zanim oglądniecie odcinek Fairy Tail upewnijcie się, że posprzątacie w pokoju, dobra?

Ok, żart haha Dawno temu jak oglądałam swoje pierwsze anime to musiałam tego słuchać przed każdym z pierwszych 150 odcinków XD

Ale tak, wróciłam, Jestem tu znowu z nowym rozdziałem. Ostatnio stwierdziłam, że muszę coś pisać, a że obecnie robię przerwę w własnej książce to będę pisać to (jeszcze JN muszę skończyć ale whatever). Więc taka notka od autorki szybka/nie szybka

Więc tak mi się przypomniało. Według fandomu w 16 tomie Will ma 45 lat. Co oznacza, że teoretycznie w momencie mojej historii powinien mieć około 43. Ale od razu mówię - w mojej głowie on wciąż wygląda tu na 20 latka, więc naginam czasoprzestrzeń (to fanfic więc mogę) i Will wciąz ma około 20 lat (w trakcie których miał 5 letnie szkolenie u Halta, plus wziął ślub z Allys, plus był zwiadowcą przez 20 lata... no... czasoprzestrzeń nie istnieje)

Dodatkowo powiem jeszcze, że aawsze mnie wkurza, że postacie od razu pamietają imiona dosłownie wszystkich nawet jak jednego dnia poznają 20 osób. A ja mam problem z 3! XD Więc chciałam wyjaśnić - bo może kogoś też to wkurza, nie tylko mnie - że Will po 21 latach bycia zwiadowcą w swoim 20 letnim życiu (ja się tu świetnie bawię) ma już na tyle wyćwiczoną pamięć, że pamięta imiona tych ludzi, których poznał.

Więc ludziska, tyle słowami szybkiej notki od autorki i...

Bo nic nie dzieje się przypadkowo. Pisz, Joel Carter <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro