Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    ZASTANÓW SIĘ DOBRZE PRZED CZYTANIEM TEGO FANFICA! NIE ODPOWIADAM ZA WSZELKIE URAZY... I PROSZĘ! NIE ZABIJAJCIE MNIE... POTEM DOWIECIE SIĘ DLACZEGO (ALE TO DOPIERO W EPILOGU)...

   -Alyss! - zawołał spoglądając na jadącą przed nim kobietę o złotych włosach. Spojrzała na niego tymi swoimi szarymi oczami, które tak bardzo kochał.

   -Tak? - zapytała uśmiechając się do niego ciepło. Zwiadowca zapomniał co chciał powiedzieć. Zdanie, które miał wypowiedzieć odleciało wraz z wiatrem, który rozwiewał włosy kurierki.

   -Em... Ja... -  spróbował wyrzucić z siebie słowa, ale nie dał rady. Zatracił się w spojrzeniu ukochanej. Wpatrywali się w siebie nawzajem, a ich konie wciąż szły przed siebie. Gdzieś obok nich brzmiał głos uderzających kopyt o ziemie. Liście szeleściły na drzewach tworząc im jeszcze piękniejszą atmosferę. Czas się dla nich zatrzymał. Kiedy byli razem nie potrzebowali niczego więcej...

   Ciekawe, że pomimo upływu lat jej oczy wciąż działają na mnie tak samo, pomyślał Will.

    Tego dnia wyjątkowo zmierzali do tego samego miejsca, dlatego postanowili wyruszyć razem. Ich celem było małe miasteczko oddalone o cztery dni od lenna Redmont. Alyss wyruszyła tam w celach czysto dyplomatycznych, jednak Will, jako uczestnik grupy specjalnej (stworzonej przez Crowleya wiele lat wcześnie), był zmuszony wyruszyć na kolejną misję.

   -Jesteśmy na miejscu - usłyszał głos Halta. Pomimo upływu lat, wciąż często jeździli na wspólne misje. Choć zdarzało się to coraz rzadziej (powodem był wiek mistrza - który jednak nigdy nie powiedział tego na głos). Willowi uśmiechała się kolejna i ostatnia podróż wraz z swoim mentorem, ale prawda byłą taka, że wolałby zostać w swojej małej chatce wraz z żoną.

   Głos starszego zwiadowcy skutecznie zwrócił uwagę zakochanych, którzy od razu na niego popatrzyli. Następnie rozglądnęli się oszołomieni. Ile tak na siebie patrzyli? Allys wciąż rozglądała się po terenie, gdy Will zszedł z Wyrwija. Jako zwiadowca musiał zawsze być czujny albo przynajmniej gotowy tą czujność szybko przywołać, dlatego również udało mu się w szybkim tempie przywrócić koncentrację.

   Słońce chowało się za horyzontem, gdy prowadzili konie po ulicach miasteczka.

   -Za nie całą godzinę zajdzie słońce - odparł Will - Jutro zaczniemy... - dodał patrząc na swojego byłego mistrza, który bez słowa pokierował się w stronę najbliższej oberży. Państwo Treaty ruszyli za nim.

   Wynajęli dwa, znajdujące się na piętrze, pokoju  (jeden jedno-, a drugi dwuosobowy). Jak się można domyślić ten większy zajęli Will i Alyss.

   Już jakiś czas po zachodzie małżeństwo wspólnie leżało w niewielkim łóżku. Trwała między nimi niezręczna cisza. Ostatnimi czasy oboje mieli wiele stresów i mało czasu dla siebie, przez co często kończyło się to kłótniami. Przy Halcie starali się przynajmniej grać szczęśliwą parę, ale wiedzieli, że w końcu będą musieli porozmawiać. I właśnie ta chwila nadeszła... Ale żadne z nich nie potrafiło zaczął.

   -Will... - powiedziała Alyss spokojnym głosem.

   -Alyss, wiem co chcesz powiedzieć - odparł zwiadowca, po czym westchnął - Musimy to skończyć...

   -W sensie, że chcesz... - zaczęła przerażona blondynka, ale nie zdążyła skończyć.

   -Nie! Nie chce rozwodu! Miałem na myśli te nasze ciągłe kłótnie - ponownie westchnął - Nie chce, żeby tak było. Kocham cię i nie mogę znieść takiej postaci rzeczy. Mamy mało czasu, a zużywamy go, jakbyśmy mieli przed sobą jeszcze milion lat - odpowiedział Will. Nawet nie wiedział ile prawdy było w jego słowach.

-Przepraszam cię - szepnęła - i... Też cię kocham - dodała. Następnie wtuliła się w jego klatkę piersiową i zasnęła.

   Tego co wydarzyło się później Will za dobrze nie pamiętał. Miał w głowie jedynie krzyk żony. Pamiętał, że wstał z łóżka i rzucił się jej na pomoc. Później znów widział siebie, jednak tym razem przed płomieniami. Przed płomieniami trawiącymi deski małych domów. Gdzieś w oddali usłyszał jeszcze kolejny i ostatni krzyk Alyss. Potem słyszał tylko skwierczenie ognia.

   Nie pamiętał co wtedy robił Halt. Wiedział jedynie, że wrócił z nim do domu. Do Redmont. Ale czy to wciąż był jego dom? Czy bez Alyss było jeszcze gdziekolwiek jego miejsce?

   Gdzieś w głowie świtało mu zdanie ,,To wszystko wina Johnego Ruhla". Już wtedy wiedział co musi zrobić. Myśl o zemście w tamtej chwili zaczęła pożerać jego umysł. To dodawało mu otuchy i sprawiało, że był w stanie żyć dalej. Musiał się zemścić, a żeby tego dokonać musiał znaleźć Ruhla.

    Will otworzył oczy. Pod sobą czuł poruszające się siodło na plecach jego konia, Wyrwija. Skręcił w wydeptaną ścieżkę, a w oddali zobaczył drewniany dach jego małego domku. Już chwilę później wszedł na ganek, a następnie do małego salonu. Na stół stojący przy ścianie rzucił teczkę wypchaną po brzegi papierzyskami. Usiadł na krześle i nawet nie zagotował wody na kawę... Nie było na to czasu. Wyciągnął jakieś kartki z środka i zaczął przeglądać napisane na niej słowa.

-I znowu nic - sapnął znużonym głosem. Czytając to nowe słowa do jego głowy przychodziły to nowe pomysły. Ale tylko jeden z nich uznał za właściwy - Pora wrócić do mojej kochanej Alyss - szepnął. Następnie poszedł osiodłać Wyrwija by znowu wyruszyć w podróż. Podróż, która wszystko miała wyjaśnić.

,,Już jadę kochana. Już nie długo znów się spotkamy"

...

   Wreszcie napisałam ten rozdział! Chciałam go już wrzucić we wtorek, ale widać jak wyszło. Dlatego macie ten oto rozdział teraz!

   Parę słów na temat tego fanfic... Hm... Kochacie ,,Zwiadowców''? Uwielbiacie tą serię? Ja sprawię, że to się zmieni :). A raczej cały wasz szacunek do mnie zniknie. Bardzo was przepraszam. Sama cierpię widząc to. Więc dobra rada... Albo nie czytaj następnych rozdział albo przygotuj się na wysoką ilość stresu i złości. Po moim pierwszym fanfiction na temat ,,Zwiadowców" można już było zauważyć, że nie mam skrupułów z zabijaniem głównych bohaterów itd. Dlatego ostrzegam - pisząc tamtą książkę nie umiałam jeszcze pisać. Teraz już się rozkręcam i tamto to było nic w porównaniu z tym.

    Bo nic nie dzieje się przypadkowo. Pisz, Joel Carter...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro