Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pierwsza moja reakcja: wrzasnęłam na cały głos, że najlepiej by było, gdyby Morgarath zginął. Podejrzewałam, że miał coś z tym wspólnego. Przez chwilę gapiłam się przed siebie, ale za moment pobiegłam ku drzwiom, w samych skarpetkach.

Zaczęłam szukać jakichkolwiek śladów na podłodze, ale była ona wyłożona kafelkami... Mieszkanie w bloku ma swoje minusy.

Wyszłam z mieszkania, nie zważając na pozostawione przez siebie otwarte drzwi. Niech ktoś się włamie, ale niech oddadzą mi mamę! Zeszłam szybko po schodach na parter i zaczęłam się rozglądać. W głowie kłębiło mi się pełno myśli. Co stukało mi tak w szybę?", "Co spowodowało krzyk mojej matki?", "Co się stanie z dwoma zwiadowcami, baronem i kurierką?", "Czy Kadiński ma coś z tym wspólnego?". Chciałam jeszcze chwile pomyśleć, ale zauważyłam coś. Jakieś ślady pazura, albo jakiegoś ostrza, na ścianie. Podbiegłam tam. Uznałam, że może być świeży. Ślad ciągnął się aż do drzwi wyjściowych. Postanowiłam wyjść na zewnątrz i zapytać się kogoś, czy nie widział jak z bloku wychodziła moja mama z kimś innym.

—Przepraszam— zaczepiłam starszą kobietę, która karmiła gołębie siedząc na białej ławce. Spojrzała w moją stronę.—Czy nie widziała pani może czarnowłosej kobiety wychodzącą tu z kimś?—spytałam wskazując miejsce z którego przed chwilą wyszłam.

Staruszka spojrzała na mnie przenikliwie. Uświadomiłam sobie, że mam na plecach przewieszony mój łuk a w ręku trzymam trzy strzały z przyssawkami.

—Szukam mojej mamy, bo miała mnie odwieźć na zajęcia łucznicze—skłamałam, bo przecież potrzebowałam jakiegoś wytłumaczenia, i żeby nie wyjść na jakąś idiotkę. Co wy byście zrobili, gdyby do was podeszła jakaś nastolatka z bronią, niezbyt groźną ale jednak, przewieszoną przez plecy i wybiegającą szybko z jakiegoś mieszkania pytającą o jakąś kobietę? No właśnie.

—Nie wiem—odpowiedziała starsza pani, przestała karmić gołębie, i odeszła gdzieś. Westchnęłam głęboko i zamknęłam oczy. To był błąd, a za razem wskazówka.

Zobaczyłam Araluen. Patrzyłam oczami Foldara, poznałam go, kiedy uniósł ręce do góry. Wtedy ukazały się mocno kościste dłonie.

Podeszliśmy do drzwi a potem w dół po schodach. Pewnie do lochów. Moje przypuszczenia się potwierdziły. Pierwsza i druga cela były puste. Natomiast w trzeciej zauważyłam postać w ciemnozielonej pelerynie.

Halt.

Spojrzał Foldarowi bez wachania prosto w oczy. Starszy zwiadowca miał całą twarz w okaleczeniach. W następnej celi natomiast był baron Arald. On nie był mniej oszczędzony od Halta: też mocno poharatana twarz. Kolejne dwie cele były puste. W następnej był jakis kościotrup. W ostatniej siedziała lady Pauline. Biedna, teraz jej blond włosy były wręcz czarne. Miała ona trochę lepsze warunki niż poprzedni. Miała chociaż jakieś łóżko, lecz z takiej twardej słomy, że pewnie ciągle drapało w skórę.

Poczułam ucisk w gardle. A gdzie moja mama i Will? Czy.... Nie, nie możliwe...

Szliśmy teraz wyżej...

Ale teraz znów popełniłam błąd. Otworzyłam oczy i nie wiem, co miało stać się dalej. Postanowiłam, że szybko pójdę  do domu, i udam się spać. Wtedy znów może będę w Araluenie. Po czym truchtem udałam się do mojego mieszkania, przeklinając w duchu wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro