Rozdział 50

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy byliśmy już na zewnątrz, Keren wsiadł na konia o białej maści, a mi zaś dał gniadą klacz. Czułam się trochę dziwnie, jadąc na innym koniu niż Masło, ale nie odezwałam się słowem.

Gdy dotarliśmy na miejsce, zasiedliśmy z koni.

—To tutaj— stwierdziłam.

—Wejdźmy do środka— zarządał.

—Ty pierwszy... ja się trochę boję. Zajrzyj przez okna, czy ktoś tam jest.

—Okej— wzruszył ramionami, i zrobił co mu powiedziałam.— Czysto— stwierdził po oględzinach.— Wejdźmy do środka.

—Okej...

Keren ostrożnie nacisnął klamkę. Wsadził głowę do środka. Gdy uznał, że na prawdę nikogo w środku nie ma, wszedł.

Ale tego, co się za chwile miało stać, się nie spodziewał.

Ktoś jednak był w środku, ale zamaskowany swoją peleryną. W błyskawicznym tępie wrzucił worek na głowę Kerena, powalił go na ziemię i unieszkodliwił. Keren leżał nieprzytomny na ziemi w domku. Na zewnątrz zza drzew wyszło kilka osób.

—Już!— zawołał Will, który powalił Kerena. Weszłam do domku wraz z Haltem, jego żoną i Araldem, którzy przez ten cały czas stali ukryci trochę dalej za drzewami.

—Dobra robota— powiedziałam.— Na serio mi uwierzył. Teraz zgodnie z planem idę spowrotem, tylko że po Foldara.

—Tylko proszę cię, uważaj na siebie— powiedziała lady Pauline. Uśmiechnęłam się.— To naprawdę jest niebezpieczne. Foldar ma więcej rozumu od tego tutaj— wskazała na leżącego na ziemi mężczyznę z workiem na głowie.

—Spokojnie, dam radę— odpowiedziałam.

*         *         *

Gdy już doszłam z powrotem po Foldara, zachowywałam się tak samo jak poprzednim razem. Zanim jednak to zrobiłam, musiałam poczekać aż wartownicy się zmienią, by nic nie podejrzewali.

Szczerze, to miałam pewne wątpliwości czy to się uda. Ale cóż, musiałam spróbować, bo to zaszło już za daleko.

Wreszcie po dłuższym czasie oczekiwania na zmianę wartowników, wbiegłam, szukając Foldara, bo tym razem niestety nie wiedziałam gdzie się znajduje. Próbowałam wymusić łzy, tak jak udało mi się to przed Kerenem. Aż wreszcie, gdy mijałam zakręt, cała postać pomocnika Morgaratha ukazała się przede mną. Co dziwne, wziął mnie mocno za ramię, i zaczął gdzieś prowadzić.

—Co ty robisz?— spytałam zbita z tropu.

—Ja nie jestem takim głupcem jak Keren. Ja się nie dam wrobić na te wasze sztuczki. Właśnie dla tego nareszcie mi pomożesz, by tego wszystkiego nie przedłużać przez wieczność.

—Pomogę? A niby w czym?— zaczęłam się wyrywać, ale jego uścisk był nieludzko i zaskakująco mocny.— Puść mnie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro