Rozdział 49

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wbiegłam szybko do budynku, w którym znajdowali się poplecznicy Morgaratha.

—Oni tam są!— krzyczałam, biegnąc do wejścia. Strażnicy stojący przy drzwiach patrzyli się na mnie ze zdziwieniem.

—Czemu tak krzyczysz, dziewczyno?— zapytał jeden z nich.

—Cicho, ona jest naszą przepustką, pamiętasz?— szepnął do niego drugi. Najwyraźniej myślał, że go nie słyszałam. Zignorowałam to, i pobiegłam do gabinetu Kerena. Otworzyłam szybko drzwi pokoju, zdyszana szybkim biegiem na dłuższy dystans.

—No, no— powiedział, nie patrząc nawet na mnie, tylko trzymając swój wzrok na jakimś zwoju. Chciał coś powiedzieć, ale tego nie zrobił, bo się popłakałam.

Tak, popłakałam się. Może było to dziecinne, albo jak byście to inaczej nazwali. Więc stałam przed jego biurkiem i zaczęłam się tłumaczyć.

—No bo oni mnie tam zabrali... do takiego domku... i mówili, że nic mi nie zrobią, i zabrali mnie do takiego pokoju, i oni...— nie wytrzymałam, i przestałam płakać i schowałam twarz w dłoniach. Keren wstał.

—Porwali cię? Pierwsze słyszę. Przecież strażnicy odrazu by mnie o tym poinformowali...

—Porywacz powiedział, że to był rozkaz od ciebie, okłamał strażników i mnie porwał— przerwałam mu, nadal nie wyciągając twarzy z dłoni. Keren podszedł do mnie, zdjął moje dłonie z twarzy, i powiedział

—Gdzie cię zabrali? I kto?— spojrzał mi w oczy.

—Zwiadowcy, a porywaczem był skandianin— powiedziałam.

—Eh, to dopiero okropni ludzie...— uznał. Miał złe doświadczenia, jeśli o nich chodzi o skandianinów.

—Mogę ci pokazać, gdzie mnie zawiózł. Bo gdy powiedziałam im, że mam plan, uwolnili mnie na zewnątrz. Tak naprawdę wcale nie miałam żadnego planu, tylko chciałam żeby mnie wypuścili na dwór i wtedy mogłam uciec...

—Pokarz mi, gdzie to jest— powiedział. Pokiwałam głową, na znak że się zgadzam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro