Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Stałam jak wryta. Co się działo? Nie było w pobliżu nikogo z służby, więc wyszłam.

—Pani?— spytałam ostrożnie. Cassandra się do mnie odwróciła, a ja się lekko ukłoniłam. Nie wiedziałam co mam w sumie zrobić, bo to nie moje czasy: królowie, szlachta, rycerze...

—Och, to pewnie ty, Alex— powiedziała. Jej głos jest słabszy, niż się spodziewałam. Co się stało z Araluenem? — Witaj. Jak się tu dostałaś? Przecież Meartin... Musisz— zaczęła się rozglądać po bokach, czymś zaniepokojona.

—Kiedy byliśmy w drodze do zamku, Willa, Halta, barona Aralda i lady Pauline porwały wargale, a ja znalazłam się w komnacie Foldara, a oni zostali uwięzieni w lochach, widziałam to w...— Mówiłam szybko. Regentka zmarszczyła brwi. Alex, mówisz do królowej!- Przepraszam, ja...—zerknęłam przy okazji na króla. Był cały w krostach.

—Musisz z tąd iść- oznajmiła.- -Schowaj się,  później porozmawiamy. Teraz szybko idź po schodach do góry, na wieżę, w lewo— powiedziała mi jakaś długą drogę—idź tam, i się schowaj. Zaczekaj. Jak krzyknę fiołki, to wiedz, że to będę ja. Pytania i odpowiedzi potem. Leć!

Ale co się do diabła dzieje z tym światem? Chyba naprawdę jest tu ktoś potrzebny. Ale ja dotąd nikogo nie przenosiłam za świata do świata! O co tu chodzi?

Wymknęłam się z pokoju, lekko przerażona. Co się stało królowi?

Po skręcie w prawo zastanawiałam się, gdzie miałam ruszyć dalej. Po chwili namysłu stwierdziłam, że prosto.

I dotarłam do ciężkich drzwi. Obejrzałam się za siebie. Nikogo nie było. Pchnęłam je.

Znalazłam się w królewskich komnatach. Zamurowało mnie. Tego chciała regentka? No... okay.

Weszłam głębiej, jak to mnie wcześniej poinstruktowała. Schowałam się pomiędzy kawałkiem ściany, fotela oraz kanapy. Cały metr kwadratowy tylko dla mnie.

Muszę przestać przerywać czyjeś wypowiedzi- powiedziałam do siebie w myślach.

Czekałam. Czekałam i czekałam, jakby to była wieczność... Aż wreszcie zamarłam. Drzwi się otworzyły, nie wiedziałam kto to.

—Hm... Ale ładne fiołki.

Wyszłam, wciąż oszołomiona.

—Opowiadaj— oklapnęła na kanapę. Zrobiła ręką gest, bym również usiadła.

Więc opowiedziałam jej jak najbardziej szczegółowo i jak najwolniej umiałam. O Foldarze, o wargalach, o prawie wszystkim.

—Ciekawe... Pewnie zastanawiasz się, co się tu dzieje? Otóż przyjechali jacyś bardzo dla nas dziwni ludzie z urządzeniami do strzelania!—oznajmia. Pistolet? Wiatrówa?—Roznieśli za sobą jakąś chorobę. Na nieszczęście w dodatku mój ojciec bardzo ją odczół...

—Chwila moment, Pani. Dziwne urządzenie strzelające? Czy może by Pani je opisała?—kiedy to zrobiła, odpowiedziałam—mhm. Chyba karabin. Ale... co robią ludzie ze współczesnego świata tutaj?

-Foldar- odpowiadamy razem.

—Tak naprawdę, to straciłam panowanie nad sytuacją—wyjawiła.—Król umiera, a Madelyn—właśnie, ona. Zupełnie o niej zapomniałam—gdzieś przepadła. Horace został aresztowany w swoim gabinecie, o Gilanie nawet mi nic nie wiadomo. A w dodatku złapaliśmy jakąś koszmarną ospę...

—Straszne—szepnęłam.—Morgarath powraca. A co się z nim stało po śmierci—zapytałam.

—Zostawiliśmy jego zwłoki na miejscu, w którym zakończył swoje życie. Podobno jak wrócili po nie, nie było go— kręci głową.—Ale dotąd nikt się tym nie interesował.

—Aż do teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro