13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rodzice nie przejęli się moją nieobecnością ani gadkami Alice o odpowiedzialności, a raczej jej braku u mnie. Zapomniałam jej chyba wspomnieć, że rodzice lekceważyli mnie przez większość czasu i przestali zwracać uwagę na moje wybryki. Nie dawali sobie ze mną rady, ale tłumaczyli to moją traumą po wypadku. Niech sobie to tłumaczą, jak chcieli, byleby dali mi spokój.

Resztę świąt spędziłam w swoim pokoju. Unikałam kłótni aż do dziś. Za dwie godziny miała wrócić Mai. Już nie mogłam się doczekać jej miny na mój widok. Była przekonana, że przyjedzie i odłoży kieckę na swoje miejsce i uda, że jej nie brała. Przeliczyła się. Ktoś w końcu musiał utrzeć jej nosa i cieszyłam się, że padło na mnie.

– Nie wracasz na uczelnię? - W kuchni zaczepiła mnie mama.

Kochana mamusia, już chciała się mnie pozbyć. A może wiedziała, na co się zapowiadało i nie chciała, żebym spotkała się z Mai? Cóż, za późno.

– Już mnie wyganiasz? - Zerknęłam na nią.

– Nie.

– Mam do pogadania z pewną panienką. - Wróciłam do swojego pokoju.

Nie chciałam, żeby prawiła mi morały. Zrobię, co uważałam za słuszne. Najwyżej później będę żałować, ale przynajmniej nauczę młodą, że ze mną się nie zadzierało.

Napisałam do Brandona, że u mnie wszystko dobrze i liczyłam wieczorem na podwózkę. Obiecał coś zorganizować. Pewnie nie miał dziś czasu. Nie powinnam zawracać mu głowy. Załatwiłabym to z Nathem, ale jakoś nie miałam ochoty na podróż w jego obecności.

Żeby zająć sobie jakoś czas, wzięłam się za pakowanie swoich rzeczy. Musiałam zabrać wszystko, żeby ta gówniara nie miała mi już czego wziąć. Miałam zamiar sobie znaleźć jakąś pracę, żebym mogła odłożyć na wynajem mieszkania. Który raz już o tym mówiłam? Powinnam zacząć działać, a nie gadać. Zostawię to na Nowy Rok.

Mai zjawiła się piętnaście po trzeciej. Już myślałam, że będę musiała czekać na nią do wieczora.

– O jeszcze nie pojechałaś? - Zdziwiła się na mój widok.

Nie, ale zaraz zamierzałam. Tylko ci jebnę. Bezczelna mała gówniara. Myślała, że jej wszystko wolno. Może udało jej się wmówić moim rodzicom, że była urocza, miła i grzeczna, ale ja się na to nie nabrałam. Nienawidziłam jej.

– Oddawaj kieckę, zdziro! – wrzasnęłam.

– Masz. - Wyjęła z walizki sukienkę i rzuciła w moją stronę.

Zrobiła to, jak gdyby nigdy nic. Jakby nic się nie stało, że wzięła moją rzecz bez pytania. Tym wyprowadziła mnie z równowagi. Mogła się, chociaż zacząć tłumaczyć, a może bym jej odpuściła. Dlaczego w tym domu nikt mnie nie szanował? Nie zasługiwałam na to? To po co od małego to pierdolenie o wzajemnym szacunku skoro później każdy miał to w dupie?

– I myślisz, że po sprawie? - Podeszłam do niej. – Nie bierze się cudzych rzeczy!

– I tak w niej nie chodzisz. - Wzruszyła ramionami.

Aha i to idealny powód, żeby komuś coś zabrać. Wezmę twój samochód, to nie będzie kradzież, przecież i tak nim nie jeździsz. Dom? Bywasz tam czasami, no to sobie wezmę, co będzie stać pusty. Jakie to proste.

Rzuciłam się na nią. Próbowała mi oddać, ale nie miała ze mną szans. Szarpała mnie za włosy, ale dostała z kopniaka gdzieś po żebrach i przestała. Zanim mama wbiegła do pokoju, młoda zarobiła jeszcze z pięści w twarz. Zachwiała się, gdy rodzicielka mnie od niej odciągała. Nie obchodziło mnie, że gówniara płakała. Niech ryczy, ile chce. Ze mną niech nie zadziera.

– Oszalałaś?! – wrzasnęła matka, szarpiąc mnie za ramiona.

Wyrwałam jej się i pakując sukienkę, zerknęłam na kuzynkę. Dobrze jej tak. Myślała, że była ulubienicą wszystkich. Nie była. Nienawidziłam jej tak samo, jak mojej rodziny. Nie miałam sobie tego za złe, przecież oni myśleli o mnie tak samo. Wydawało im się, że nie widziałam tej niechęci do mnie. Co bym nie zrobiła i tak zawsze było źle. Wiele razy próbowałam się im przypodobać, ale przestałam, gdy zauważyłam, że to nie działało. Cały czas byłam dla nich zwykłym dzieciakiem. Czasami miałam nawet wrażenie, że obce dzieci były dla nich ważniejsze od własnej córki. Chcieli mieć dziecko, ale pewnie nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, że jeszcze będzie trzeba je wychować.

Wzięłam swoje torby i opuściłam mieszkanie. Nie wrócę tam już, chociaż by mnie prosili. To od dawna nie był mój dom. Ale i tak nie będą, więc nie miałam się co martwić. Dom to miejsce, w którym powinnam czuć się swobodnie i bezpieczne, a tak nie było, gdy tutaj przebywałam.

Stałam przed blokiem, czekając na Brandona. Na niego zawsze trzeba czekać. Zdążyłam się przyzwyczaić.

– Nie, jeszcze ciebie tutaj brakowała. - Westchnęłam na widok Krisa.

Po co on tutaj przyjeżdżał? Zjawiał się w moim otoczeniu zawsze pod nieobecność Megan. Miałam tego dość. Niech sobie znajdzie inne osiedle na swoje przejażdżki. Czy on w ogóle miał jakiś swoich znajomych? Czemu nie spędzał czasu z nimi pod nieobecność swojej dziewczyny? Każdy chłopak by korzystał z takiej okazji. Co było z nim nie tak, że wolał mnie nękać?

– Zabrać cię stąd? - Spojrzał na moje torby.

Brandon mógł być tutaj dopiero za godzinę albo i później. Po Nathana nie zadzwonię. Musiałabym się prosić, żeby tu przyjechał, a tego nie miałam zamiaru robić. Nie chciałam stać i słuchać, jak matka na mnie wrzeszczała. Nie miałam wyboru, zabrałam się z nim. Podrzuci mnie do akademika i po sprawie. Rozejdziemy się. Udam, że się nie widzieliśmy.

– Ok. - Wrzuciłam swoje bagaże na tył samochodu i zajęłam miejsce obok niego.

Miałam nadzieję, że nie będzie o nic pytać. Nie miałam ochoty na rozmowę, a już na pewno nie z nim.

– Zmieniłaś kierunek? - Zerknął na mnie. – Mówię o studiach.

– Już dawno.

Czemu o to pytał? Nie powinno go obchodzić, co robiłam ze swoim życiem. Niech zajmie się swoją dziewczyną, bo za kilka dni znowu ucieknie mu do Londynu. Podobno podpisała kontrakt. W Stanach będzie tylko trzy weekendy w roku. Nie wiedziałam, czy jej zazdrościć, czy współczuć. Takie życie sobie wybrała. Robiła to, co lubiła. Pewnie miała już w Anglii jakiegoś faceta. Tylko że najpierw powinna zerwać z Krisem. Co ja mówiłam, nie było szans. Ona z jednym facetem? W życiu. Szkoda mi go. Powinien sobie dać spokój z Megan. Czy on nie widział, jak wyglądał ich związek? Zresztą co mnie to interesowało.

– To dlatego od tamtej pory cię nie widuję. - Uśmiechnął się.

Zrezygnowałam z akademickich imprez i barów. Ogólnie starałam się zrezygnować z imprez, ale do barów często zaglądałam. Było na co popatrzeć. Lubiłam oglądać sobie fajnych facetów. Robiłam to tak samo, jak oni obserwowali nas, kobiety. Dlaczego nie miałybyśmy ich traktować tak samo? To proste. Jeszcze nikogo nie poderwałam. Na razie tylko obserwowałam. Musiałam być pewna, że warto marnować czas dla jakiegoś faceta. Szkoda mi życia na nieudane związki, kiepski seks i brzydkich facetów. Przesadzałam? Trudno. Byłam jeszcze młoda i miałam niepoukładane w głowie. Wierzyłam, że za kilka lat moje priorytety się zmienią.

– Widujesz. Na imprezach z Megan.

Nie wiedziałam, o co mu chodziło i miałam dość głupich gierek. Niech wprost powie, co miał na myśli i da mi spokój. Wszyscy niech dzadzą mi spokój. Zajmą się swoim życiem i ja swoim. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.

– Nie chciałabyś się spotykać częściej?

Niby po co? Nie mieliśmy o czym gadać. Wspólnych znajomych poza Meg też nie mieliśmy.

– O co ci chodzi? - Zmarszczyłam brwi. – Przyjaźnię się z twoją dziewczyną.

I właśnie w tym momencie powinien odpuścić. Cokolwiek miał na myśli, nie mógł mi zaproponować nic. No oprócz tej podwózki.

– Wiem.

– I co mi proponujesz? - Spojrzałam na niego.

Nie odpowiedział. Udawał, jakby ta rozmowa nie miała miejsca. Może nie miała. Ubzdurałam sobie coś. Jeden pocałunek o niczym nie świadczył. Może on naprawdę szukał tylko znajomych. Niech szuka dalej. Nie będę słuchać, jaka to Megan była zła albo kochana. Znałam ją doskonale. Wiedziałam, jaka była. Nawet lepiej niż on. Kris nie miał mi nic do zaoferowania. Tak samo, jak ja jemu.

Podziękowałam za podwózkę. Chciałam mu nawet zapłacić. Wiedziałam, jak faceci marudzili, że musieli zatankować, a laski traktowały ich, jak taksi. Nathan zawsze narzekał, gdy miał nas gdzieś wozić. Dlatego nie lubiłam z nim nigdzie jeździć.

– Daj spokój. Miałem po drodze.

– Na pewno? - Spojrzałam na niego.

Nie chciał kasy to nie, przecież nie będę się prosić, żeby ją wziął.

– Umówimy się na piwo i będziemy kwita. - Uśmiechnął się.

Oszalał. Nie zamierzałam się z nim spotykać, a już na pewno nie na piwo.

– Cywilizowani ludzie zapraszają kobiety na kawę.

Nawet gdyby zaprosił mnie na kawę to i tak bym nigdzie z nim nie wyszła. Nie będę wychodzić z facetem swojej przyjaciółki. To by dało ludziom powód do plotek. Pod nieobecność Megan prowadzałam się z jej facetem. A ci, którzy jej nienawidzili, donieśliby pierwsi. Życzliwych nigdy nie brakowało.

– Ale to ty mnie zapraszasz.

Ok, spaliłam. Przewróciłam oczami i poszłam w stronę akademika. Zajęcia miałam na ósmą. Nie wiedziałam, czy będę w stanie się jutro podnieść z łóżka i na nie iść. Zamierzałam opróżnić dzisiejszej nocy butelkę wina, którą zabrałam ze sobą z domu.

Weszłam po cichu, żeby nie obudzić współlokatorek. Martha spała, ale Ashley nie było. Czyżby gdzieś odbywała się poświąteczna impreza, na którą nie zostałam zaproszona? Trudno i tak bym nie poszła. Miałam zamiar iść pod prysznic, ale nie chciałam obudzić Marthy. Wykąpię się rano.

Wzięłam z kuchni szklankę i usiadłam na łóżku. Nie miałam problemu z otworzeniem butelki. Postarałam się o to w święta, kiedy wypiłam dwie lampki wina.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro