|| 001 ||

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego dnia pogoda była wyjątkowo paskudna. Od kilku godzin duże krople deszczu głośno uderzały w płyty chodnika. Ulice były prawie puste, tylko nieliczni ludzie przemierzali je w drodze do domu skuleni pod kapturami, parasolami czy nawet teczkami, mając nadzieję, że za chwilę ta koszmarna pogoda się skończy. Jedną z tych osób była właśnie Mizuko, dziewczyna przemierzała uliczki z mocno naciągniętym na swą głowę kapturem czarnej bluzy, w którą była ubrana, i żółtymi słuchawkami w uszach.

Wyglądała ona jakby dopiero co wyszła z domu lub sklepu, prawie całkowicie sucha, mimo że na dworze przebywała już dosyć długi czas, a ciężkie krople już dawno powinny wsiąknąć w ciemny materiał.

Jednak ona uwielbiała deszczową pogodę, ten spokój i swobodę jakie dawała ludziom gdy tylko ci nie bali się lekko zmoknąć, a jako że ludzi takich nie ma wielu to mogła spokojnie wyjść na spacer bez strachu o to, że ktoś do niej zagada lub co gorsza jej dotknie.

Dziewczyna wracała właśnie do domu po długim spacerze zastanawiając się, czy po drodze nie pójść jeszcze do marketu po składniki na jutrzejszą kolację. Nie było więc dziwne to, że po kilku minutach na kogoś wpadła

- Przepraszam... - mruknęła powoli wymijając niższego od siebie rudzielca w kapeluszu. Zupełnie jednak nie zwróciła uwagi na "znajomy" wygląd postaci, która mruknęła coś zirytowana pod nosem.

Po niefortunnym zdarzeniu z rudzielcem czarnowłosa całkowicie wybiła sobie z głowy plany na dłuższe przebywanie poza domem i zakupy, dlatego już chwile później skręciła w jedną z uliczek, gdzie znajdowało się wejście do jej bloku.

Po cichu przekręciła klucz w zamku otwierając skrzypiące lekko drzwi prowadzące do jej sportowego, jak dla jednej osoby mieszkania, które niegdyś dzieliła ze swą matką.

Gdy tylko to zrobiła zobaczyła w domu istny armagedon.
Doniczki, w których niegdyś stały kwiaty, leżały roztrzaskane na podłodze, po której walała się wysypana z nich ziemia, poduszki z czarnej kanapy w rogu salonu były całkowicie rozszarpane, a wazon ze stolika kawowego zmienił się w drobne okruchy szkła. Gdyby tego było mało, na jasno szarych ścianach znalazły się brudne, błotniste ślady łap.

Jeden ze sprawców tego oto wydarzenia leżał właśnie na środku salonu, był to pies merdający wesoło swym puszystym ogonem, a tak właściwie było to szczenię, którego zgarnęła z ulicy kilka dni wcześniej. Nie przemyślała tylko jednej rzeczy, a mianowicie:
"koty i psy niezbyt się lubią"

- Oh Demi... I co ja teraz z tobą zrobię? - zapytała owczarka patrząc na chaos powstały w swoim mieszkaniu jak i brudną, niegdyś w dużej części białą sierść. Pokręciła lekko głową w niedowierzaniu na to, iż chaos ten powstał w niecałe dwie godziny, po czym poszła umyć swoją pupilke. W drodze do łazienki minęła jeszcze dumnego z siebie, rudego kota, który w odróżnieniu od Demi, był nienagannie czysty. Rudy kocur trzymał dumnie podniesioną w górę puszystą kitę machając nią lekko, gdy mijał swoją właścicielkę, która mogłaby wręcz przyrzec, że spojrzał na nią wtedy z pogardą. Następnie kot ruszył w stronę kuchni, gdzie usiadł dumnie na szczycie lodówki.

Gdy już ogarnęła psa i oczywiście mieszkanie, usiadła powoli na kanapie pogrążając się w myślach
Od śmierci jej matki minęło już prawie pięć lat, a ona dalej nie potrafiła spojrzeć na siebie w lustrze, bez myśli iż widzi potwora. To było głupie! Jest dorosła! Powinna radzić sobie z takimi rzeczami! - tak przynajmniej myślała, nie biorąc pod uwagę opcji, aby powiedzieć komuś o swoich problemach.

Była niebezpieczna! Była potworem, który zabił własną matkę!
Była... Przerażona.
Bała się sama siebie, bała się że znowu coś komuś zrobi, że gdy komuś zaufa, ten uzna ją za potwora, albo gorzej, że zabije go przy pierwszej kłótni. Dlatego też do nikogo się nie zbliżała, a z domu wychodziła gdy musiała, czyli zbyt często, o czym czasami rozmyślała z wyrzutem. Przecież nie powinna wychodzić, nie powinna cieszyć się świeżym powietrzem wiedząc, że jest niebezpieczna, prawda?

Tylko pies i praca, za którą wzięła się tylko po to, by nie być całkowicie zależna od ciotki wysyłającej jej pieniądze od śmierci matki, sprawiały, że wychodziła na ulicę przywdziewając maskę miłej dziewczyny o delikatnym uśmiechu, który nigdy nie znikał z jej twarzy.

To oczywiście nie tak, że miała depresję czy inną chorobę psychiczną... Po prostu bała się i zżerały ją wyrzuty sumienia za to, że nie odpowiedziała za swą zbrodnie, wymyślając przy tym jakiegoś faceta którego mimo że przestali już szukać, i tak nigdy by nie znaleźli, w końcu nie istniał. Prawda?

Naprawde nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się myliła. Nie wiedziała jeszcze, że tylko za niedługo, tylko kilka sekund zmieni jej życie nie do poznania, ani jak to przeżyje i szczerze mówiąc, nie chciała wiedzieć.

Zasnęła...







Część,przepraszam że rozdział jest taki krótki a książka nie była aktualizowana tak długo, mam nadzieję że to was nie zniechęciło do dalszego czytania a to co właśnie publikuje spodoba się wam.

Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro