4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

❀Książka o nazwie
"Czarna Pantera"❀

Nie, nie było w tedy jeszcze
Czarnej Pantery z marvela
I ostrzegam to jest najdłuższe


Obudziłam się z przerażającą myślą że zaczyna się nowy tydzień szkoły. Nie, nie żebym nie lubiła się uczyć. Po prostu... mam "małe" problemy z koleżeństwem. Nic po za tym.

Zeszłam na dolne piętro mojego, małego ale urokliwego domku. Oczywiście zastałam tam moją młodszą siostrzyczkę Lunę, która była zajęta gryzieniem czegoś... co przypominało telefon taty... eee nieważne. Mój młodszy ( i bardzo wkurzający) brat jadł płatki z mlekiem, jakby to było "niebiańskie mleczko". Podeszłam do stołu z grobową miną.
- O! Wiki Pedia raczyła ruszyć się z komputera.- powiedział mój wspaniały brat Rick
- Brakuje ci wszystkich klepek.- odburknęłam
O chyba nie wspomniałam o moim przezwisku. Wywiązało się z tego że naprawdę jestem "Wiki Pedią" tej rodziny. W szkole jestem ulubienicą wszyskich nauczycieli. Pomimio tego czegoś mi brakuje... sama nie wiem.
-GDZIE JEST MÓJ TELEFON?!!- ryknął tata
A ja dopiero sobie uświadomiłam, że próbował powiedzieć to ciszej bez skutku. A krzyknął tak nagle, że Rick'owi prawie spadła na podłogę druga dokładka płatków z mlekiem. Ja sama podskoczyłam tak że omal nie walnełam w bardzo niski sufit. W tej chwili tata zauważył wgryzającą się w telefon jego pociechę. Wyrwał jej telefon i zaczął oceniać szkody. ( Myślałam że Rick zadławi się płatkami.) Potem mama (w końcu) wyszła z łazienki i zaczeły się przygotowania do szkoły.

Na pierwszej lekcji mieliśmy matmę. Nie powiem że to mój ulubiony przedmiot bo uwielbiam wszystkie.
- Dzień dobry!- przywitał się serdecznie pan Gow
Zapewne wiecie jak wygląda klasyczne przywitanie.
Maryla zaczęła marudzić coś pod nosem itp. Bo każdy nie lubi matmy oprócz mnie. Pan wzkazał skinieniem głowy na Patryka, który cały czas nawijał. Zrobił minę jakby patrzyła na niego śmierć i przełkną głośno ślinę.
- No- zaczął nauczyciel- powiedz mi młodzieńcze ile to sto podzielić na pięć do potęgi drugiej...
- To jest... to... oo...
Podniosłam rękę z nadzieją. Ale oczywiście, tak jak zawsze pan udawał że mnie nie widzi, bo ja zawsze się zgłaszam. A odpowiedź to pięć, czy to nie oczywiste? Jak by co chodzę do piątej klasy.
- P... pięć??- wyjąkał w końcu
Tak jest prawie zawsze. Wieć szybko minęły dwie lekcje aż do długiej przerwy. W takich sytuacjach zawsze Maryla i jej trzyosobowa spółka lubią mi dokuczać.
- Hej, kujonko jesteś wolniejsza od kijanki! - powiedziała Maryla
- Kijanki nie są takie wolne jak taki muł jak ty.- odgryzłam się faktem
W tym są dwa fakty: Maryla to muł a muł jest wolniejszy od kijanki.
- Zapomniałaś książki? Pod tytułem "Jak kogoś obrazić"?- odezwała się Emma
Chciałam coś dodać ale przerwał mi Alan.
- Trzy na jedną? Jesteś żałosna Maryla. To że ona jest milion razy mądrzejsza nie znaczy że musisz jej dokuczać.
Jego najdłusza przemowa w tym dialogu sprawiła że Maryla odeszła. Z taką bezcenną miną że miałam ochotę się roześmiać. Ale Alan patrzył na mnie takim wzrokiem że nie byłam w stanie w dotatku się zarumienił. Zastanawiałam się co odpowiedzieć wybrałam dwie opcje naraz.
- Dzięki, ale poradziłabym sobie sama.- poczułam, że też się rumienię
Uśmiechnął się po tym tak szczerze. Jak jeszcze nigdy dotąd. Hm... może dlatego że pierwszy raz w ogóle coś do niego powiedziałam. Jakby co Alan to taki zwykły chłopak, za którym chyba tylko ja nie szaleję. Odwróciłam się z zamiarem ewakuacji z tego miejsca. Ale on krzyknął.
- Zaczekaj... czy nie możemy raz pogadać?
- Y... no ale ja się śpieszę... do biblioteki.
- Czemu się śpieszysz? Przecież nikt poza tobą tam nie chodzi.
- Och no tak. Wybacz jestem nierozgarnięta.
- Mi się to często zdarza.
- Widać - wskazałam na jego puste plecy
- O nie! Zastawiłem plecak w stołówce! Dzięki i pa!- krzynął odbiegając
- pa...-pomachałam lekko ręką
Przyznam bez bicia. Fajnie się gadało.
Naglę zza korytarza wyłoniła się niczym widmo Maryla.
- Jak śmiesz z nim gadać?
- Eee... to dość dziwne pytanie.
- Ja cię załatwię.
Zaczęła do mnie podchodzić z miną polującego grubego kocura. Pomyślałam, że ja robię za mysz. Choć nie chciało mi się bawić w kotka i myszkę, tym bardziej z nią. Nagle obudziło się we mnie jakieś dzikie zwierzę. Jeden skok i Maryla leży na podłodze. Otrząsnęłam się.
- Przepraszam- pisnęłam- nie wiem co we mnie wstąpiło!
Ale ona tylko wstała i uciekła. A ja poczułam się jak przestępca. Przecież jej się należało! powieki zaczęły mi ciążyć po chwili nastąpiła ciemność...

Obudziłam się w bardzo wygodnym łóżku. Otworzyłam oczy i ze smutkiem uświadomiłam sobie że jestem w szpitalu. Nagle sobie wszystko przypomniałam... i nagle to nie jest takie dziwne. Usłyszałam kroki zza drzwi odruchowo się schowałam pod kądrą. Otworzyły się drzwi a do środka wszedł lekarz... nie... jakiś bardzo dziwnie ubrany lekarz. Zerknęłam na niego z pod kądry. Miał niebiesko-morski kitel i dziwne przeciwsłoneczne okulary zarzucone na bląd włosy. Innymi słowy wyglądał komicznie. Podszedł do mnie powoli jakbym była dzikim zwierzęciem ale widocznie uznał że śpię, bo się wyluzował. Wyciągną... chwila... cooooo? Wyciągną coś co wyglądało na różdżkę i powiedział coś w stylu afinito. Chyba źle usłyszałam.
Ale nagle na mnie pojawił się słodki kotek był dorosły ale i tak słotki. Skąd on się wzią?! To był kot Syberyjski ale ubarwienie miał jak syjamski.
- Iskro Życia broń Czarnej Pantery.- powiedział i poszedł
Spojrzałam na Iskrę Życia. Chyba mogę nazwać ją Iskierką? Powiedział Czarnej Pantery jakby mówił o prawdziwej czarnej panterze. Nagle niepostrzeżenie ktoś wszedł do środka mówiąc:
-... mówię ci to prawda sam zobacz.
Wiedziałam że za późno na skrycie się więc cicho czekałam. Na początku nie zwrócił na mnie uwagi. Ale gdy tylko zobaczył że nie śpię zawahał się.
- O co cho...- w tym miejscu ziewnęłam-...dzi?
- Eee... myślałem że śpisz...
- A jakbym spała to byś wszedł?!!- w kurzyłam się
- O Olimpie, czy to ISKRA ŻYCIA?!- zmienił temat
- To Iskierka... moja.
Przytuliłam jedyną przyjacółkę Iskierkę. I poczułam się bardzo smutna. Nie wiedziałam co tu robię? Gdzie jestem? To było przytłaczające.
- Och. Obawiam się że musisz wstać. Kolacja czeka.
- Kolacja...?
- Nooo...
- A... dobra zaraz będę
Wyszedł. Wstałam zerknęłam do szafy ale był tam czarny szrafrok, tylko czarny szrafrok. Oczywiście nie wypada iść w piżamie nałożyłam szrafrok i wyszłam. Dopiero zdałam sobie sprawę że nie wiem gdzie iść. Inni szli w swoją stronę a korytarz był tłoczny i wielki. Zamyślona wpadłam na kogoś i to był...
- Alan???
- Gili???
- Co ty tu robisz?
- Nie wiem. A ty?
- Też nie.
- Dziwne...- powiedzieliśmy jednocześnie.
Ale ze mnie gapa nie napisałam jak mam na imię: Galabriela czyli Gili. Postanowiłam nie zawracać sobie nim głowy i chciałam już iść byle gdzie ale on spytał:
- Wiesz gdzie jest kolacja?
- Nie...
- Może poszukamy razem?
- No jak chcesz...
I tak zaczęliśmy szukać. Przeszukaliśmy całe górne piętro, na którym byliśmy. Cały czas czułam się nieswojo no wiecie on w ubraniu a ja w szrafroku... i w dodatku patrzył na mnie jeszcze dziwnej niż zawsze. Miałam zawsze kucyka a teraz mam rospuszczone włosy może dlatego?
- Ej może kogoś spytamy?- zaproponował Alan
- Lepsze to niż chodzenie bez końca.
Było tu mnóstwo ludzi ale żaden z nich nie zwracał na nas uwagi. Aż wreście po spytaniu tuzinu znalazł się taki. Tylko on nic nie mówił, pokazywał jakieś splątane ruchy rąk. Po czym puknął się w głowę i wskazał na shody po prawej. Puźniej kilka razy wskazywał w dół co chyba znaczyło na samym dole. Po czym pokazał że to koniec. Podziękowaliśmy mu i poszliśmy. Jeśli kiedyś skarżyliście się na schody w szkole to wyobraźcie sobie dziesięć razy dłuższe. Takie właśnie były te schody. W połowie nie widziałam początku ani końca. W końcu zeszliśmy cali spoceni na twarzy. Po chwili na naszych twarzach oprócz potu malowało się mnóstwo emocji naraz. To co zobaczyliśmy było... nie wiem jak to określić... magiczne? Wyobraźcie sobie długi stół jak dla stuosobowej rodziny. Ale zamiast zwykłych ludzi siedziały przy nim (czemu sama nie mogłam uwierzyć) przeróżne magiczne zwierzęta. Oczywiście tylko takie, które się tam mieściły. Kiedy nas zauważono poczułam się dziwnie. Wszyscy na nas patrzyli. Aż w końcu ktoś przerzedł w działanie, był to satyr i miał koszulkę z napisem " SATYR NR. 1". Podszedł do nas i powiedział:
- Witajcie w szpitalu dla chorych magicznie!
- Psychicznie? - spytał oszołomiony Alan
- Nie M-A-G-I-CZ-N-I-E. - odpowiedział Satyr nr. 1
Nie miałam ochoty być chora magicznie. Chciałam wrócić do domu i zapomnieć o wszyskim. Ale wiedziałam że to chwilowo niemożliwe. Nagle przeszedł koło mnie męszczyzna co zamiast nóg miał ręce a zamiast rąk nogi. I chodził na nogach zwisając głową w dół.
- Dobry dzień! - powiedział
- Eee... dzień dobry?- odpowiedziałam trochę przestraszona
No nie co dzień widuje się takie coś, chyba że się tu mieszka. Na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze. Niedość że chora magicznie to zaraz mogę być chora psychicznie. Niezdąrzyliśmy się najeść, bo ten Satyr nr. 1 odciągną nas od stołu mówiąc że musimy już iść.

Zdążyłam tylko włożyć normalne ciuchy, wiząć Iskierkę i pożegnać się z Odwrotnikiem ( tym co chodzi na nogach z głową do dołu). Satyr się niemożliwie śpieszył. Jakby nas ktoś ścigał. Alan zabrał ze sobą swojego kota Niecelny Strzał ale nazwał go Niecel. Dostał go w taki sam sposób jak ja. Niecel był kotem chudym i rudym jego rasy nie znałam. A imię do niego pasowało, był straszną niezdarą.
Gdy wyśliśmy z szpitala myślałam że nic się nie stanie. Ale nagle zawył alarm. Zdezorientowana popatrzyłam na Alana a on na Satyra.
- Szybko! - zawołał i skoczył w pobliskie krzaki
Nie zabardzo podobała mi się opcja: wpadanie do krzaków. Ale jednak za nim wskoczyłam Alan skoczył za mną. Myślałam że za krzakami nic nie będzie ale się myliłam. Było tam małe zejście jakby do ścieków. Fuj nie chce iść do ścieków! Ale jak tam zeszłam okazało się że to nie ścieki. To był tunel wydrążony bezpośrednio w ziemi.
Szliśmy tak długo że kompletnie straciłam poczucie czasu. Nogi mnie bolały w głowie kotłowało się tyle myśli naraz. Aż w końcu ujrzałam światełko, przez chwilę myślałam że mi się tak w głowie mąci. Alan szedł przede mną i wyglądał jakby zobaczył najpiękniejszy cud swiata. Domyśliłam się że wyglądam podobnie. Kiedy wyśliśmy moim oczom ukazał się piękny las. Lepsze to niż tunel bez końca. Satyr wszedł na ścieżkę.
- Tu jesteśmy bezpieczni. Nazywam się Tyrus.- powiedział Satyr
- Ja Alan. - odpowiedział
Tyrus popatrzył na mnie wyczekująco
- Ja Gili. - odparłam zamyślona
Po tym przedctawieniu się postanowiliśmy że zrobimy obóz żeby trochę odpocząć. Satyr wspominał o dalszej drodze, która nas czeka ale nie chciałam o tym myśleć. Chłopaki zajęli się rozkładaniem namiotu. Szkoda że Tyrus nie wziął drugiego. A mnie powierzono zadanie znalezienia gałęzi. Wyszłam z polany w las. Było ciemno, pech boje się ciemności. Pomimo strachu weszłam za krzaki. Znalazłam tam parę gałązek. To nie starczy. Zobaczyłam zbiorowisko gałęzi, więc bez zastanowienia podeszłam tam. Więłam ile mogę pomieścić w rękach i skierowałam się w stronę polany. Na moje szczęcie nic się nie stało i doszłam do celu.
- O! Spisałaś się!- zawołał Tyrus zza namiotu
- No... - nie wiedziałam co powiedzieć
Alan wziął gałęzie mówiąc że kiedyś robił ognisko. Więc pozostawiłam go z kwestią rozpalania ognia. I zajęłam się sprawą namiotu.
- Ej, ale jak to będzie? Nie pujdę przecież z wami pod jeden namiot!
- O tym nie pomyślałem...- przyznał Tyrus
- Hm...- Alan główkował nad czymś
- Może... będę spać na dworze?- spytałam
- Nie to zły pomysł. - skomentował Alan
Satyr wpadł na "świetny" pomysł że odgrodzi moją część namiotu.
- Ale czym?!- zaczęło mi się to nudzić
- Patykami?!
- Hm... jakby dobrze je zpleść.
W końcu pozostaliśmy na tym pomyśle. Ja z Alanem zaczeliśmy pleść na szybko patyki. Gotowe było dość do przyjęcia. Więc poszliśmy nareście odpocząć.
Obudził mnie stukający w ścankę z gałęzi Tyrus.
- WSTAWAJ!!- darł się niemożliwie
- Co... - ziewnęłam
- Chodź.
Wyszłam na zwenątrz. Był piękny dzień drzewa szumiały, ptaki śpiewały itp. Zaorientowałam się że mam strasznie rosczochrane włosy. Nie miałam teraz na to czasu. Satyr w mgnieniu oka poskładał namiot i spakował na plecaka.
- Która godzina? - spytałam
- W pół do siódmej. - powiedział Alan, który miał zegarek na ręce
- Czemu tak wcześnie?
- Bo chcemy śniadanie.
- Co ja mam wam zrobić??
- Jesteś dziewczyną...- wtrącił Tyrus
- O matko.- oburknęłam
Poszłam znaleść coś do jedzenia. Sezon na jagody się jeszcze nie zaczął. To chyba jakiś magiczny las! Już po dzieśięciu minutach znalazłam jedzenie! To była jabłoń piękna, duża jabłoń! W lesie. Zerwałam dziewięć jabłek i poszłam z powrotem. Gdy wtóciłam obóz był całkiem sprzątnięty.
- Skąd ty wzięłaś te jabłka?! - spytał zaskoczony Alan
- Z drzewa. - odpowiedziałam
- Nie ma czasu! - zawołał Tyrus
Gwizdnął głośno i nagle przyleciały... przyleciały Gryfy! To moje ulubione zwierzęta! Były piękne i miały śliczne skrzydła. Wzięłam sobie trzy jabłka i z Iskierką wsiadłam na jednego z nich. Mój miał lekko niebieskie skrzydła. Alan wsiadł rzem z Niecelem na takiego z lekko żółtymi skrzydłami. A Tyrus na takiego z białymi. Chwilę później  szybowaliśmy nad jeziorami i górami. I nie wiedziałam gdzie ale było to świetne uczucie...

Lecieliśmy przez tyle pięknych miejsc. To było jak spełnienie moich marzeń. Gdy dotarliśmy do Przystani Gryfów musieliśmy odrazu iść. Bo głodne Gryfy są... zabójczo głodne. Szczerze myślałam że to będzie jakaś przystań. Ale to były same skały. Wyróżniał się tam mały domek, w którym mieliśmy spać. Był chyba taki jak nasz namiot. No dobra w środku był większy. Nawet miałam własny pokój, w wielkości schowka na miotły ale własny. Cieszyłam sie z normalnej kolacji. Pan Griffin, opiekun gryfów, z którym jedliśmy kolacje zaproponował że opowie nam o Gryfach. Nie zaprzeczałam, bo chce się dowiedzieć prawdy o tych stworzeniach. Opowiedział nam o tym że na początku były dwa Gryfy: Biała ( Gryfica z białymi skrzydłami) i Czarny ( Gryf z czarnymi szkrzydłami). Zakochali się w sobie i urodzili trójkę Gryfiątek z kolorami szkrzydeł trzech barw podctawowych. Później ten gatunek rósł i rósł ale każdy Gryf ma inne szkrzydła. Na tym skończył bo było "późno" czyli 19:07, poszedł na górę. Nagle sobie przypomniałam że Tyrus leciał na Gryfie z białymi skrzydłami...
- Tyrus? -spytałam
- Co? -spojrzał na mnie z nad talerza
- LECIAŁEŚ NA BIAŁEJ?! - nagląco spytałam
- No...
- Przecież to było tysiąc lat temu!
- Wiem. Gryfy żyją owiele dłuższej.
Zaczęłam nad tym intensywnie myśleć.
- No to gdzie jest Czarny? Nie widziałam go kiedy przylecieliśmy.
- Ehh... to długa historia i nie na ten czas.
Nie zadawałam więcej pytań. Musiałam od nowa poukładać sobie w głowie. Wszystko poukaładać.
Rano przy śniadaniu była kompletna cisza. Pan Griffin zawsze był smutny. Ale nie miałam ochoty go pytać czemu. Mieliśmy tu być jeszcze kilka dni. Zanim wyruszymy na szkolenie. Tak mi powiedział Satyr. Poszłam nakarmić Gryfy chciałam się uczyć jak się z nimi obchodzić. Opiekun Gryfów szedł obok mnie. Przy tak doświadczonym człowieku czułam się bezpiecznie. Pierwszą nakarmiliśmy Białą a ja zauważyłam że są tylko dwoje z jej dzieci. Oczywiście były inne gryfy rozmaitych kolorów skrzydeł. Ale miałam wrażenie że połowy z nich brakuje.
- Czemu jest ich tak mało? -spytałam
- Opowiem ci dlaczego. W drugiej wojnie światowej, kiedy świat magiczny też był skłucony. Porwano Czarnego a znim wszystkich samców tego gatunku. Bez samców Gryfice nie mogą się rozmnażać. Dlatego jest tak mało gryfów.
- Da się to odkręcić. Ja chcę to odkręcić!
- Obawiam się że to nie takie proste... - odparł- ale ty i twój przyjaciel dacie radę.
- Jaki przyjaciel?
- No ten... ten... jak on ma?- chyba zepsułam jego mowę
- Alan?
- No właśnie. Dacie radę a Tyrus może wam pomóc. To będzie wasza pierwsza misja.
Na tym przystaliśmy. Musiałam przygotować się do pierwszej misji. Co kolwiek to miało znaczyć.

Nie wiedziałam co wziąć za sobą. No Iskra Życia się przyda ale co jeszcze? Alan spakował się do tak małego plecaczka, myślalam że wziął tylko buty. Zrobiłam listę żeczy, od których ledwo co się uratowałam:
- Uduszenie się pod kądrą w szpitalu
- Zachorowanie psychicznie w szpitalu
- Zjedzenie przez Gryfy
Narazie prezentuje się dobrze. Kiedy ustaliliśmy że Gryfy nie są najlepszym środkiem transportu musieliśmy znaleść coś innego. Zproponowałam taksókwę ale oni tylko się zaśmiali. I powiedzieli że musimy coś bardziej magicznego. Nie wiedziałam czemu ale się zgodziłam.
                              ...
Tyrus znalzł transport przynajminej tak mówił. Już mnięło parę dni byliśmy wypoczęci. Szczerze byłam ciekawa co wykąbinował. Satyr wyszedł pół godziny temu. A ja z Alanem czekaliśmy niecierpliwie na jego powrót. Nagle usłyszeliśmy turkot śilnika i ku naszym oczom na niebie pojawiło się auto. Tak, zwykłe auto co lata na niebie brzmi świetnie. Poszybowało ku nam i zaparkowało idealnie prawie zgniatając ten mały domek. Z auta wysiadł Tyrus z taką miną jakby był w niebie, no przecież po nikąd był.
- Wsiadać! Bo odlece bez was! - krzykną
- Biegiem! -najwyraźniej Alanowi bardzo podobał się ten pomysł
- Co to? -spytałam nie uzyskując odpowiedzi
Chwilę później siedziałm z kotami po obu stronach na tyle. A chłopaki gadali jak najęci o swoich sprawach na przodzie. Nagle przypomniałam sobie o prawie jazdy.
- TYRUS!- starałam się prze krzyczeć huk powietrza
- CO?- od krzyknął
- MASZ PRAWO JAZDY?
- CO BRAWO GWIAZDY?!- nie zrozumiał
- NIE PRAWO JAZDY!!!- wydarłam się
- A KOMU ONO POTRZEBNE!- usłyszałam odpowiedź
Przysięgłam że jak to przeżyję to dopisze do listy " nie przeżycie lotu samochodem prowadzonym przez Tyrusa" trochę długie to. 
Lecieliśmy dość długo aż w końcu Tyrus się zatrzymał i zlądował na jakiejś polance. Nie dziwcie sie że odrazu poszłam w najbilższe krzaki. Ale nie będę o tym pisać.
- Skąd wiedziałeś gdzie lecieć?- spytałam Tyrusa
- No mam taką mapę, na której są same magiczne miejsca. I pomyślałem że tu będzie dobre miejsce.- wyjaśnił
- A co to za miejsce?- wtrącił Alan
- Jaskrawa Góra. Tu mieszkają między innymi: Jedorożce, Pegazy i Alicolny.
Nie wiedziałam co takie miłe zwierzęta mają wspólnego z porwaniem większych i ślinejszych Gryfów.
- No i... - dopytywał Alan
- To że tu lubią polować Dreszczowce
- Jakie deszcz i owce?- spytałam
- Dreszczowce. Naprwadę ich nazwa jest straszniejsza dlatego każdy woli tę wersję.
- I co mamy dać się złapać?- spytał Alan pomijając fakt kto to jest
- Otóż to!- odpowiedział Tyrus
Nie zdążyłam spytać co to są te całe Dreszczowce bo wszyscy wyszli z auta. Pobiegłam za nimi żeby dowiedzieć się jaki jest plan. Plan był taki: Idziemy gdzieś gdzie słychać piski jednorożca czy czegoś w tym stylu. Udajemy przypatkowych przechodniów co nic nie wiedzą. I dajemy się porwać. Nie no świetny plan. Zwłaszcza jak się udaje zwykłych przechodniów w krainie Jedorożców. Jednak ten plan podziałał i odrazu gdy zobaczyliśmy Jednorożca to pojawił się dreszczowiec. Miał dziwne czarne szaty i zamiast chodzić unosił sie lekko nad ziemią. Wyciągnął dłoń do Jedorożca i z jego paców wyleciały sznurki. Przybliżając się do stworzenia robiły się grubsze. Aż chwyciły zwierzę i obwiązały się wokół jego nóg Jedorożec upadł bezwładnie na ziemię. A co do jego wyglądu, miał jasno niebieską grzywę z zielonymi psemkami. A ogon miał żółty z pomarańczowym końcem. Oczy miał świecące i różowe. A cała skura była biała. Jego róg połyskiwał lekkim błekitem. Co dawało przepiękny efekt. Narazie Dreszczowiec nas nie widział. Miałam ochotę schować się za najbliższe drzewo. Nerwowo ruszyłam nogą natrafiając na gałązkę, która pękła z trzaskiem. Potwór odwrócił swe oczy ku nam, raczej oczodoły oczów samych w sobie nie miał. Wskazał na nas ręką i zanim mrugnęłam byliśmy związani pecami do siebie. Naprawdę świetny plan. Potwór albo raczej poczwara żuciła na nas zaklęcie i po chwili byliśmy w jakimś starym zamczysku. Wżucił nas do celi i poszedł. Bez "zbędnego" rozwiązania nas.
- Tyrus siedzisz mi na włosach!- syknęłam na niego
- Nie moja wina.- próbował się podnieść ale na marne
- Och. Przestańcie coś się wymyśli.- podsumował Alan
- Akurat wy to macie świetne pomysły!- powiedziałam i postanowiłam się nie odzywać
- Gili przstań się dąsać napewno nam się uda!- Alan był uradowany
Ciekawe z czego z tego że nie będzie musiał pisać testu z matmy? Poruszyłam się nerwowo bo swędziała mnie ręka. Chciałam już się wyprostować i po oddychać świeżym powietrzem. No tak świeże więzienne powietrze.
- Ej! Poczekajcie...- widoczne Alan miał już jakiś pomysł
- Chętnie bym nie czekała ale nie mam wyboru. - wtrąciłam
- Co ci powiedzieli jak dali ci Iskrę?- Alan wyglądał na podekscytowanego
- To było dziwne...- powiedziałam ale payrzył na mnie błagalnie więc wypaliłam-... powiedział "Iskro Życia broń Czarnej Pantery.
Myślałam że po tych słowach uzna mnie za dziwaczkę ale on tylko pokiwał głową.
- "Niecelny Strzale broń Złotego Lwa".- wyszeptał
Poczułam się dziwnie. I też tak jakby ktoś mnie zrozumiał.
- Woooo... fajna ksywka. Złoty Lew Alan!- powiedziałam trochę kpiąco.
Tyrus patrzył na nas jak na jakieś Bóg wie co. I jednocześnie z niedowierzeniem.
- Masz niewiele lepsze! Czarna Wdowa Gili...
- To była PANTERA NIE WDOWA.- poprawiłam go jednosześnie zła i rozbawiona
- Och. Przepraszam ale to ja jestem królem dżungli.
Zaśmiałam się. Ta cała sytuacja była do bani. A nam się chciało śmiać.
- Ludzie!- krzyknął nagle jak oparzony Tyrus
- Co?- spytałam jednocześnie z Alanem
- Wiecie co... żeby nie znać legędy o Wielkich Kotach!
- Pfff... co mnie jakieś koty obchodzą.- Alan nadal był ogarnięty głupawką
- To chyba poważne!- skarciłam go śmiejąc się
- No baardzo ważne!- podsumował Tyrus- chodzi o to że jest taka legenda.
- Jaka?- Alan wyglądał jak małe dziecko, które czeka na bajkę
- Były cztery Wielkie Koty Szybka Gepardzica, Sprytny Tygrys, Czarna Pantera i Złoty Lew.
- Ten ostatni to ja!!!- Alan był zachwycony jak maluszek.
- Cicho!- roześmiałam się
- I te cztery koty były tak jakby ludźmi i kotami naraz. No wiecie. Potrafiły być człowiekiem i kotem, miały także specjalne umiętności i swoje zwierzątka. Wolną Strzałę, Tępego Pazura, Iskrę Życia i Niecelnego Strzała.
- O jacie macie gacie!- zakrzynął Alan
- Bież to na poważnie!- zachowywał się jak dzieciak
- Widzicie! LEGENDA POWRACA! A ja siędzę właśnie z nią...

W końcu udało nam się rozwiązać. Choć nie wiem do końca jak. Jakoś wspólnymi siłami i się udało. Tyrus siedział na podłodze i był oszołomiony tą całą legendą. A ja z Alanem szukaliśmy wyjścia.
- To znaczy że...- nagle zaczął Alan- potrafimy się zmieniać w koty?!
- No, a co słyszałeś?-odparłam
- Super!
Nie obchodziły mnie teraz legendy. Interesowałam się bardziej naszym realnym problemem: jak z tąt wyjść?! Bycie kotem nie poleprzyłoby chyba tej sytuacji.
- Spróbuje być tym lwem!
- Pff... z kim ja żyję...- parsknęłam
W odpowiedzi Alan skulił się i zmarszczył brwi. To wyglądało komicznie, nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.
- Ja przynajmniej próbuje...-odburknął
- Spróbuj najpierw znaleść wyjście.
- Stąd nie ma innego wyjścia jak te na suficie, pięć metrów nad nami! - załamał się Tyrus.
Nie wiedziałam co robić. No, ale plan to my mieliśmy świetny!
- Ej... Może podsadzimy Gili! - kolejny fantastyczny pomysł Alana.
- To. Jest. Pięć. Metrów. - Jestem realistką.
- No co ty. Ja podsadzę Alana on Ciebie, a ty dosięgniesz! - estytował się satyr.
- Tak i otworzę klapę siłą woli!
Dwoje głupków nie wiedziało, co począć.
- Ej... A może by tak, użyć tych naszych mocy?! - Kolejny fantastyczny pomysł Alana.
- Jak chcesz ich niby użyć?! - od krzyknęłam
- Nie wiem, ale musimy coś zrobić! Nie możemy tu siedzieć i gnić!
- Gili, twoja moc to śmierć. I tak dodatkowo niezwykła sprawność fizyczna. - Dodał jak, gdyby, nigdy, nic Tyrus.
- Śmiercionośny Sportowiec...- Odgryzł mi się chłopak.
- ... - Nie wiedziałam co odpowiedzieć na te dwie wypowiedzi
- A twoja to moc Światła, ognia itp. Dodatkowo mądrość.
- Świetlny Kujon! - odrazu odpowiedziałam.
- Jakie są moce pozostałych? -zaciekawił się Alan, ignorując mnie.
- Szybka Gepardzica ma moc burzy. Dodatkowo to jeszcze nie wiem. Sprytny Tygrys ma moc przyrody. Dodatkowo też nie wiem... Nic o tym nie pisało!
- A o nas pisało? - zapytałam
- Nie. Domyśliłem się.
- Ale...
- Dobra znajdźmy jakiś sposób żeby stąd wyjść! - nie dał mi dokończyć.
Myśleliśmy chyba dwie godziny, próbowaliśmy użyć swoich mocy, ale to na nic. Zrobiłam się głodna, no ale już wytrzymam, przecież dają tu jeść. Chyba...

...

Osma rano a pomysłów brak! Jedzenie dali o szóstej, ale jest takie ochydne, że pomimo tylu godzin głodu i tak go nie tknę.
- I pomyśleć, że jedzenie dają tylko raz dziennie, jest takie ochydne i śmierdzi! - oburzył się Alan - To ja już wolę umierać!
- Nie narzekaj, następna porcjia jutro o szóstej, polecam jednak zjeść. - odparł Tyrus, który już dwano skończył swoje danie. - Ochydne, ale da się przełknąć.
Popatrzyłam na tą papkę... No ja też wolę umrzeć... Zawładnęła mną beznadzieja, mięliśmy odbaleść gryfy, a my co? Tkwimy w tej zapchlonej dziurze! Ze złości kopnęłam ściane. Myślałam, że po chwili poczuję ból w nodze, ale nic takiego nie nastąpiło. Ściana zmieniła się w pył i rozpadła się. Wszyscy gapili się z szeroko otwartymi oczami na korytarz, zza chmury dymu.
- Śmiercionośna w akcji! Ściana nie miała szans! - Skomentował jakby jakieś zapasy Alan.
Tyrus nie tracąc czasu na głupoty wyjrzał na korytarz.
- Czysto!
Wyszysty pośpiesznie wyśliśmy z celi.
- Chwila, w którą stronę? - zapytał Złoty Lew.
- W prawo. - Bez zastanowienia odparł Satyr.
Postanowiłam mu zaufać. Nie długo pośliszmy, a za zakrętem zobaczyłam metalowe drzwi.
- No i pięknie. - podsumowałam
Byłam głodna i spragniona, a tu mi z takim czymś los wyskakuje.
- Rozwal je! - Alan czekał na demolkę.
- Muszę się zdenorwować.
- To Ci pomogę! - W tym miejscu kopnął mnie w nogę.
- Ała. CHCIAŁEŚ MI NOGĘ ZŁAMAĆ?! - zaczęłam się drzeć.
- Wyładuj się na drzwiach. - zasugerował przestraszony moją reakcjią.
Tyrus patrzył na nas w stylu " z kim ja żyję". Kopnęłam z całej siły drzwi i się rozleciały. Gniew trochę minął. Widząc mój wzrok Alan szybko odparł.
- To było potrzene w misji, już tak nie zrobię ok?
- Najpierw się odsuń ode mnie - warknęłam.
- Dobra, bo mnie zabijesz...- odsunął się o parę metrów.
Przeszliśmy przez kolejną ciemnicę i kolejne drzwi. Patrząc ostrzegawczo na Alana, sama je rozwaliłam. I tak jeszcze parę razy. W końcu dotarliśmy do wyjścia. O dziwo nikt go nie pilnował i spokojnie weszliśmy do lasu.
- Dobra, bo jeszcze się pojawią strażnicy! Musimy szybko stąd uciec. - gadał do rzeczy Tyrus.
- Tylko gdzie mamy się kierowa...- Alan wpadł w jakąś głęboką dziurę i słychać było tylko " aaaa".
- O nie... - podsumowałam.
- WOW, CHODZCIE, MUSICIE TO ZOBACZYĆ! - dobiegły nas krzyki z dołu.
- Ja pójdę, ty zostań. - zaoferował towarzysz i wpadł do dziury.
Czekałam cierpliwie i w końcu się odezwał.
- MUSISZ TO ZOBACZYĆ!
Z lękiem wskoczyłam do dziury. Okazało się, że jest tu tunel-zjeżdżalnia. Z krzykiem dojechałam do końca.
- Co drzesz mordę?- zaśmiał się Alan, pomagając mi wstać.
- Sam się dar..- zobaczyłam to co oni wcześniej.
To było niesamowite. Jakiś wielki świecący kamień otoczony przez inne. Wyglądało to jak mini układ słoneczny.
- Co to jest? - Zaciekawiłam się.
- Nie wiem. - otparł wczesniej wszystko wiedzący Tyrus.

⛧⛧

Jesus Christ to ma prawie 4300 słów Pozdro jak ktoś całe przeczytał

Ostrzegałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro