«rozdział 4»

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

⊱ ━━━━.⋅ εïз ⋅.━━━━ ⊰

✺✺✺

POV. JULIA

Cholera, co ja mam teraz zrobić?! Tu nie o żaden wstyd chodzi, a o bezpieczeństwo moje i tej rodziny. Jeśli ktokolwiek dowie się, że tutaj jestem, nic nie będzie w stanie nas wszystkich ochronić. Nawet ich magiczne dary.

Nie wiem czy powinnam mówić o sobie cokolwiek. Madrigalom ufam, wiem, że jeśli ich poproszę, nie wygadają nikomu, ale ten cały Mariano może coś chlapnąć. Nie wiem, nie wiem, zwyczajnie nie wiem. Nie chcę wyjść na niegrzeczną, ale boję się sprowadzić na nich nieszczęście.

I czego oni się tak na mnie gapią?! No tak, czekają na to, co powiem. 

— Mów — szepnęła Mirabel, trącając mnie lekko w ramię.

Gdyby ona wiedziała, co muszę powiedzieć...

Dobra, wdech, wydech, dziewczyno, dasz radę, tylko spokój ratuje, opowiedz o sobie, może Mariano się nie skupi i nie usłyszy, zresztą na pewno ma cię w najgłębszym poważaniu, czemu niby miałaby go obchodzić jakaś czternastolatka.

Odetchnęłam głęboko. Raz kozie śmierć. Będzie, co ma być. Uprzedzę ich o ewentualnym niebezpieczeństwie, żeby nie było, że nie ostrzegałam.

— No więc... — zaczęłam. Nie cierpię, kiedy ktoś się na mnie uporczywie patrzy. Czuję się jak jakiś przestępca. — Na początek chcę powiedzieć, że cokolwiek by się nie działo, nikt z zewnątrz nie może się dowiedzieć o tym, skąd jestem.

— To masz pecha — powiedział Camilo — Ona wszystko wygada — wskazał na Dolores i dostał od niej takiego kuksańca, że prawie spadł z krzesła. Nie obyło się bez zmiany w jakiś przypadkowych ludzi, najpewniej z wioski.

— No co?! Za co ty mnie bijesz?!

— Po pierwsze: nie drzyj mi się do ucha — powiedziała Dolores — Po drugie: masz za swoje.

— A co?! A to może nieprawda, co?!

Abuela znacząco odkaszlnęła i spojrzała karcąco na hermanos, żeby ich uciszyć. Dolores nie miała z tym problemu, ale Camilo wymamrotał coś jakby Jeszcze cię dorwę i ostentacyjnie odwrócił głowę w drugą stronę. 

— Kontynuuj — abuela skinęła na mnie i postanowiłam, że będę całkowicie szczera. Niech wiedzą, że nie jestem byle jakim człowiekiem. Przyjęli mnie tak ciepło, jak własną rodzinę. Nie mam czym im się odwdzięczyć, więc chociaż nie chcę mieć przed nimi tajemnic.

— Zacznę od samego początku — powiedziałam — Urodziłam się daleko stąd, w kraju, o którym pewnie mało kto słyszał. I w zasadzie lepiej nie wiedzieć, co się tam dzieje. Jeśli raz tam wejdziesz, tu już nie wyjdziesz. Państwem rządzą źli ludzie, którzy uważają, że każdy kto inaczej wygląda albo się zachowuje, jest do niczego. Większość mieszkańców ma jasne włosy i szare oczy, ale kiedy władze natrafią na kogoś wyróżniającego się, biorą go do więzienia albo od razu pod mur i... — nie dokończyłam ze względu na Antonia. Jest za mały, żeby słuchać o takim okrucieństwie. Widziałam, jak to podziałało na dorosłych. — Tak oczywiście postępują z dorosłymi — dodałam — Dzieci są odbierane rodzicom i lądują w sierocińcach. 

— To straszne — wyszeptała tía Pepa i nad jej głową pojawiła się mała chmura, którą tío Félix szybko rozgonił.

— Dlaczego tak się dzieje? — spytała tía Julieta.

Wzruszyłam ramionami.

— Nie wiem. Ci ludzie chyba nie mogą zdzierżyć, że każdy jest inny. Może się tego boją? — zastanowiłam się.

Bo tak na dobrą sprawę naprawdę tego nie rozumiałam. To, że jakaś osoba różni się od reszty nie powinno mieć znaczenia. Gdyby ktoś miał trzy ręce albo trzy nogi, to jeszcze byłoby o czym dyskutować. Ale przecież każdy jest jakiś. Inaczej wygląda, inaczej się zachowuje, ma inne zwyczaje. Skoro władze chciały mieć armię identycznych ludzi, to czemu nie zrobią sobie drugiej terakotowej armii? Zamiast krzywdzić całą resztę.

— Jak znalazłaś się w Encanto? — spytała Dolores.

— Udało mi się uciec – odparłam — Parę osób znalazło sposób, żebym mogła przedostać się przez granicę. A potem wystarczyło tylko dotrzeć tutaj. Co prawda zajęło mi to dwa lata, ale było warto — popatrzyłam po wszystkich z lekkim uśmiechem.

— A Twoja rodzina? — zapytał tío Buno. To pytanie z jakiegoś powodu było dla niego ważne. Jakimś cudem czułam to tak wyraźnie, jakbym znała go od dawna.

— Nie mam rodziny — odpowiedziałam ze spokojem. Zaskoczyło ich to. — Nie pamiętam rodziców. Od małego wychowywałam się na ulicy. Pomagali mi inni ludzie, dostawałam od nich jedzenie, czasem ktoś mnie przenocował. Dopiero jak miałam osiem lat, zgarnęli mnie do sierocińca. Od tamtego momentu uciekałam co roku, ale za każdym razem łapali mnie i wlekli tam z powrotem. W końcu jednak się udało i oto jestem, jak widać — uśmiechnęłam się, bo atmosfera zaczynała przypominać tę z pogrzebu.

Damska część rodziny była wzruszona moim opowiadaniem, a i mężczyznom także zaszkliły się oczy. No nie, co ja narobiłam! Szczerość szczerością, ale przecież nie chciałam ich zasmucać. O rany, trzeba coś zrobić, bo jeszcze będzie tu powódź, a nie mam przy sobie worków z piaskiem.

— Ale teraz to już nie ma się czym martwić — powiedziałam na pocieszenie — Jeśli nikt z zewnątrz nie dowie się, skąd jestem, nikomu nic nie grozi.

— Gdzie mieszkałaś do tej pory? — spytała Mirabel.

Spuściłam głowę i wpatrzyłam się w swoje ręce. Wiedziałam, że w końcu padnie to pytanie.

— Czy to znaczy, że nie miałaś gdzie mieszkać? — zaniepokoiła się Isabela, starsza siostra Mirabel.

— Taak — odparłam cicho.

— Moje ty biedactwo — westchnęła tía Julieta.

Zacisnęłam zęby. Nie potrzebuję współczucia. Jestem na tyle twarda, że nauczyłam się już nie przejmować wieloma rzeczami. Nie lubię, kiedy ktoś mi współczuje albo mnie pociesza, bo zazwyczaj robi to nieszczerze, żeby tylko pokazać, jaki to on jest dobry. Ludzie nie mogą wiedzieć nic o przeżyciach drugiego człowieka, bo nim NIE SĄ. Nie siedzą w jego głowie czy sercu. Mogą powiedzieć tylko Będzie dobrze albo Nie martw się, ale to puste słowa. Dla kogoś, kto cierpi one NIC NIE ZNACZĄ. Dlatego tak bardzo tego nie lubię. Lepiej już kogoś najzwyczajniej w świecie przytulić. To pomaga o wiele bardziej.

— Co teraz zamierzasz? — zapytał tío Agustín. Martwił się o mnie, chociaż tak naprawdę jestem mu całkowicie obca.

Wzruszyłam ramionami.

— Jeszcze nie wiem. Pewnie znajdę sobie jakieś miejsce na noc, a potem coś wykombinuję — widząc ich przerażone miny, dodałam: Dam sobie radę.

Abuela odkaszlnęła i już miała coś powiedzieć, kiedy przerwał jej tío Bruno:

— Może chciałabyś zamieszkać z nami? Chociaż przez jakiś czas?

Spojrzałam na niego zdziwiona. Jeszcze nikt nigdy nie zaproponował mi, żebym zamieszkała z nim na zawsze. Na jakiś czas — owszem, ale na dłużej? Nigdy tego nie doświadczyłam. A spotykałam wielu ludzi.

— Julcia, zostań z nami — Antonio przytulił się do mojej ręki i popatrzył na mnie błagalnie. Nie chciałam robić przykrości takiemu maluchowi. Julcia brzmiało w jego ustach tak słodko, że zmiękło mi harde zwykle serce.

— Nie wiem czy mogę... — powiedziałam niepewnie — Nie chcę robić kłopotów.

— Nie będziesz robić żadnych kłopotów — Mira złapała mnie za druga rękę — Proszę, zostań.

— Zostajesz czy tego chcesz, czy nie!

— Nie możemy pozwolić, żebyś mieszkała na ulicy.

— Od teraz Casita jest twoim domem!

— Musisz zostać.

— Julia, zgódź się.

Wszyscy widać tego chcieli, bo namawiali mnie i gadali jeden przez drugiego. Ten harmider nie spodobał się chyba Dolores; zatkała uszy, ale także prosiła, żebym z nimi zamieszkała.

— Nooo... — zaczęłam z ociąganiem i spojrzałam na abuelę — Jeśli to nie będzie problem i wszyscy tak nalegacie, to... chyba mogę zostać?

Abuela poprosiła o ciszę.

— Rodzina Madrigal od lat pomaga wszystkim ludziom w potrzebie. Nie odmówiliśmy jeszcze nikomu, dlatego myślę, i chyba wszyscy się ze mną zgadzają, że najlepiej będzie, jeśli przyjmiemy cię pod nasz dach — uśmiechnęła się do mnie.

Każdy złożył przysięgę, że choćby nie wiadomo, co się działo, nie zdradzi mojego pochodzenia.

Rodzinny przytulas, jaki nastąpił potem, prawie mnie zmiażdżył. Ale było to bardzo miłe.

— Od teraz należysz do naszej familii – powiedziała Mirabel, tuląc mnie.

Rodzina. Słyszałam o czymś takim, ale nigdy tego nie doświadczyłam. Nie znam takiego uczucia. Nie wiem, jak to jest mieć dom, rodzinę, nawet przyjaciół. Przez całe życie byłam sama. Sama się wychowywałam, sama się wszystkiego musiałam nauczyć. A teraz mam szansę być między ludźmi, którzy chcą dać mi dom, miłość, wsparcie. Na coś takiego liczyłam, od kiedy zdałam sobie sprawę, że nie mam na świecie nikogo. Ale w końcu moje marzenie się spełniło.

— ¡La Familia Madrigal!  —powiedzieli chórem, a ja powtórzyłam za nimi

I wtedy poczułam, że pokocham ich jakby od zawsze byli moją własną rodziną.

KONIEC

✺✺✺

⊱ ━━━━.⋅ εïз ⋅.━━━━ ⊰


abuela-babcia

hermanos-rodzeństwo (może też być jako bracia)

tía-ciocia

tío-wuja

familia-rodzina

¡La Familia Madrigal!-Rodzina Madrigal!


Hej, hej!

Mam nadzieję, że was nie nudzę i czytało wam się dobrze ♡

Tak, z tym końcem to był żart. WIEM, MOJE POCZUCIE HUMORU JEST DZIWNE.

To do zobaczenia!

~Dżulia



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro