We saw brilliance when the world was asleep // L.Hamilton × S.Vettel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Faktycznie pięknie stąd widać miasto.

Lewis spojrzał na swojego chłopaka i uśmiechnął się. Lubił go uszczęśliwiać. Kochał go nad życie, więc było to dla niego naturalne - zrobiłby dla niego wszystko. Tak, razem ze skoczeniem z mostu.

-Czyli jednak opłacało się ruszyć z domu? - zaśmiał się Brytyjczyk, targając włosy Sebastianowi.

-Kochanie, nie wiem czy wiesz, ale mamy grudzień i minus pięć stopni.

-Minus cztery.

-Doprawdy? - Niemiec próbował udawać obrażonego, ale patrząc na wyraz twarzy swojego chłopaka nie potrafił. Był zbyt uroczy i niewinny.

-Nie jest aż tak zimno. Zresztą tu już nie wieje tak wiatr, jest spokojnie - zatoczył koło ręką dookoła siebie. Dzisiaj była rocznica ich związku, z tej okazji zabrał Sebastiana za miasto, gdzie znajdowało się wzniesienie, z którego widać było wszystkie budynki w mieście. W połączeniu z płatkami śniegu wirującymi na tle białego księżyca, dawało to niezwykły nastrój.

-No dobra, dla ciebie to przecierpię - westchnął Seb i oparł głowę na ramieniu swojego chłopaka. Lewis momentalnie się uśmiechnął i przytulił go do siebie. Siedzieli przez chwilę, wpatrując się w panoramę miasta, gdy nagle Sebastian pociągnął Lewisa za sobą na śnieg, pochylił się nad nim i zaczął nacierać mu twarz białym puchem. Brytyjczyk zaczął się śmiać i próbować wyrwać mu się, jednakże Niemiec okazał się silniejszy. Gdy już uznał, że jego chłopak jest wystarczająco ośnieżony, odsunął się od niego i zaczął  się śmiać. Lewis nie pozostał mu dłużny - od razu w zemście rzucił się na niego. W ten sposób spędzili następne kilka minut - zaśmiewając się i obrzucając się śniegiem.

Gdy już się zmęczyli, ponownie usiedli obok siebie, przytulając się dla ogrzania. Sebastian zaczął powoli przeczesywać loki drugiego chłopaka. Lewis oparł głowę na jego ramieniu i zamknął oczy. Niczego więcej nie potrzebował w tej chwili - żadnej rozmowy, żadnych wyznań, niczego. Sebastian był przy nim, wszystko było dobrze. Z nim zawsze każda rzecz stawała się lepsza.

-Słodki jesteś. Takie małe niewinne dziecko - zaśmiał się Seb, całując chłopaka w czoło.

-Chciałbyś - mruknął Lewis, uśmiechając się delikatnie pod nosem.

Śnieg powoli zaczynał prószyć coraz mocniej, zasypując obu chłopaków. Nie umknęło to uwadze Lewisa, który od razu wyszedł z propozycją:

-A może byś przyszedł do mnie na noc? Rodzice nie mieliby nic przeciwko - spojrzał błagalnie na swojego chłopaka.

Sebastian westchnął i odsunął się od Brytyjczyka. Położył dłoń na jego ramieniu i spojrzał mu w oczy.

-Wiesz, że nie mogę.

-Możesz! Przestań mnie okłamywać! - krzyknął ciemnoskóry. W jego oczach pojawiło się kilka łez.

-Lewis. Lewis spójrz na mnie. Zrozum to wreszcie, nie możesz przeżyć tak całego życia.

-Mogę, nie zabronisz mi.

-Lewis. Ogarnij się wreszcie. Ja nie żyję. Nie ma mnie tu już. Obudź się.

Brytyjczyk szybko przetarł łzy z oczu i podniósł wzrok. Pustka.

-Seb... - wyrzucił z siebie, załamującym się głosem - nie odchodź. Nie możesz. Wróć tutaj. Teraz. Błagam... - powoli zaczynał zalewać się łzami. Wyciągnął drżącą rękę w stronę miejsca, gdzie powinien teraz siedzieć Sebastian.

-To moja wina, Seb. Powinieneś tu teraz siedzieć. To ja powinienem umrzeć, nie ty! - zaczął krzyczeć Brytyjczyk. Jego oddech przyśpieszył, wzrok był rozbiegany. Dłuższą chwilę zajęło mu uspokojenie się. Gdy już opanował emocję, poczuł to, co zawsze - pustkę, wstyd, żal. Tęsknotę.

-Kocham cię, Seb - wyszeptał w stronę śniegu - kocham cię i nigdy nie przestanę. Wróć do mnie... Proszę...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro