𝐒𝐎𝐌𝐄𝐓𝐇𝐈𝐍𝐆 𝐀𝐁𝐎𝐔𝐓 𝐇𝐈𝐌...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie było go już.

Nie było go, a jednak wszędzie dookoła Marlene czuła jego obecność. Gdzie tylko nie spojrzała, jakiś przedmiot przypominał jej o Andy'm. Tykanie zegara na ścianie brzmiało identycznie do dźwięku, jaki wydawał zegarek Krukona, który McKinnon podarowała mu na święta. Ciastka w puszce na szafce obok jej łóżka były tymi samymi, które kupił jej, kiedy miała wyjątkowo bolesny okres. Kołdra, którą co noc się ciasno opatulała, nadal miała na sobie ślady markera Andy'ego, który pewnego dnia chciał podpisać się na niej, by Marlene nawet przez głowę nie przeszło zrywanie z nim. 

I rzeczywiście nigdy nie przeszło i przejść już nigdy nie miało. Teraz nie musiała tego robić, pomyślała gorzko. Chociaż i tak nie zamierzała. Zbyt mocno go kochała. I była też pewna, że w swoim życiu nie będzie już w stanie pokochać kogoś tak mocno, jak starszego od siebie ucznia Ravenclaw. 

Tkwiła w tym dziwnym stanie, kiedy tylko siedziała i patrzyła w ścianę. W głowie aż roiło jej się od przeróżnych myśli, więc nawet nie była w stanie stwierdzić, kiedy uciekały te cholerne godziny. Miała wrażenie, że to dziś znalazła Andy'ego w łazience, podczas gdy tak naprawdę od tego strasznego wydarzenia minął cały tydzień.

Drzwi do dormitorium się otworzyły. Nie było to nic niezwykłego, zazwyczaj Marlene nawet nie patrzyła, kto wchodził do pokoju. Do tej pory jej to po prostu nie obchodziło, bo wiedziała, że to nie Andy. Ale teraz, w tym właśnie momencie, coś się zmieniło. Coś w niej pękło, coś się ruszyło i...

Spojrzała w stronę młodego, przystojnego, lecz pokrytego tajemniczymi bliznami nastolatka. Jego orzechowe włosy, rozsypane po głowie, przykrywały niektóre części jego twarzy. Zielone oczy, pod którymi znajdowały się cienie zmęczenia i zmartwienia, zdawały się prześwietlać jej brązowe tęczówki. Trwali tak przez moment, w bezruchu, wpatrując się w siebie nawzajem, jakby chcieli wyczytać coś z twarzy tego drugiego. Oni sami jednak nie byli pewni, co.

— Hej — Remus zrobił ostrożny, wolny krok w stronę Marlene, jakby badał teren. To był pierwszy raz od śmierci Andy'ego, kiedy McKinnon zdawała się być całkowicie przytomna i świadoma tego, co dzieje się dookoła niej. 

— Cześć — odpowiedziała Gryfonka, zaskakując tym i siebie, i przyjaciela. Jej samej jej głos wydał się dziwnie zachrypnięty, cichy i obcy. I niezwykle ciężki do opanowania. 

— Jak... — zaczął chłopak, jednak przerwał, wdając z siebie krótki, dziwny dźwięk. Marlene zmarszczyła lekko brwi; miał być to chyba jakiś dziwny, smutno-rozgoryczony rodzaj śmiechu. — To głupie, totalnie głupie. Chciałem zapytać, jak się czujesz, ale chyba domyślam się, jaka będzie odpowiedź. 

McKinnon wysiliła się na słaby uśmiech, lecz zamiast tego na jej twarzy wykwitł dziwny grymas. Lupin i tak uznał to za wielki progres. 

Przez chwilę przyglądał się Gryfonce. Analizował ją wzrokiem od stóp do głów w taki sposób, że Marlene w końcu lekko się spięła. Chyba doszedł do jakichś wniosków, bo nagle się ruszył. Blondynka wzdrygnęła się lekko, nie spodziewając się tak gwałtownego ruchu ze strony swojego towarzysza. Remus zaraz znalazł się obok niej, cicho przepraszając za zbyt gwałtowny ruch. Ona tylko pokręciła lekko głową, jakby na znak, że nic się nie stało. Chłopak usiadł na drugim końcu jej łóżka, nie wiedząc, co zrobić z dłońmi, w które wbił wzrok.

I nagle zapadła cisza. Znów. Cisza dużo głośniejsza od imprez wyprawianych tak często przez Gryfonów. Cisza wwiercająca się tak mocno, głęboko w mózg, aż...

Marlene miała dość ciszy. Kiedy siedziała obok Remusa, jej męczące myśli nagle gdzieś się ulotniły, a wspomnienie o Andy'm przestało być przykre. Coś się wydarzyło, coś z McKinnon — dziewczyna nie wiedziała co, ale teraz, gdy w pamięci przywoływała obraz jej chłopaka, jej ukochanego, leżącego na zimnej podłodze, przepełniał ją gniew. Już nie smutek. Łzy przestały palić w przełyku, a głowa przestała ją niemiłosiernie boleć od płaczu. 

Emocje zaczęły w niej buzować. Gniew, zdenerwowanie, zdezorientowanie, chęć zemsty i wyżycia się. Wszystko to nie przytłaczało jej tak bardzo, jak smutek. Nie, czuła się dobrze. Lepiej. Ale ten gniew... Wiedziała, że musi go w coś przekłuć. Nie była tylko pewna w co. 

— Więc... — Remus, który przecież nie zdawał sobie sprawy z rewolucji, jaką przeżywała Gryfonka, odezwał się w najgorszym możliwym momencie, odwracając twarz w stronę blondynki. W głowie McKinnon zrodziła się paskudna myśl, która szybko przekształciła się w równie paskudny pomysł. — Cieszę się, że jesteś w stanie...

Nie dane mu było jednak dokończyć, bo Marlene musiała coś zrobić ze swoimi emocjami. Nie myślała wtedy o tym, jak wielką egoistką była. Nie docierało do niej do końca nawet to, co się dzieje. Po prostu chciała w jakiś sposób dać upust tej cholernej mieszance buzujących w niej emocji. 

Ich usta gwałtownie się spotkały.

Chociaż, tak właściwie, to Marlene niespodziewanie naparła na usta Remusa, który był zbyt zaskoczony, by cokolwiek zrobić. Chociaż, nawet gdyby nie był w takim szoku, czy by ją odepchnął? Ironicznie, to była właśnie pierwsza myśl, jaka pojawiła się w jego głowie.

Marlene agresywnie pogłębiała pocałunek, jakby od niego zależało jej dalsze życie. Wyładowywała wszystkie swoje emocje, nie zwracając uwagi na to, co w tamtym momencie mógł czuć Lupin.

Gryfon był zagubiony. W momencie, w którym został dość napastliwie pocałowany przez dziewczynę, do której od dawna wzdychał, przez głowę bardzo szybko przemknęła mu myśl. Pewna myśl, bardzo śliska, ulotna. Coś o Leili. Ale zanim zdążył ja przywołać, zanurzyć się w niej, przeanalizować ją, Marlene stała się jeszcze bardziej natarczywa. I zyskała pełną atencję z jego strony.

Dopiero po pewnym czasie Lupin uświadomił sobie, dlaczego Marlene go całowała. Realizacja uderzyła w niego bardzo mocno, bardzo silnie, zaskakując go niemal tak bardzo, jak wargi nastolatki na jego twarzy. Skamieniał na moment. Chciała się wyżyć, nic innego. No tak, to było raczej oczywiste, że McKinnon po śmierci swojego chłopaka nagle nie zapałała ogromnym uczuciem do Gryfona. Nigdy wcześniej nic do niego nie czuła, więc dlaczego miałaby teraz? Tego wieczora, w dormitorium, w którym ostatnio jedynie płakała?

Chciał się odsunąć. Naprawdę bardzo chciał. Ale nie mógł. Nie chodziło tu o nachalność w ruchach Marlene, nie. Nie chodziło w ogóle o blondynkę. Chodziło o niego. Mimo iż wiedział, że to, co potencjalnie teraz może się między nimi wydarzyć, jeszcze bardziej by go zraniło, to... chciał tego. I zaraz jak tylko sobie to uświadomił, poczuł obrzydzenie do samego siebie.

Jak mógł ją tak podle wykorzystywać? Biedna Marlene, ledwo co jej chłopak umarł, a teraz, tydzień bo tych strasznych wydarzeniach, całowała się z nim, z jej przyjacielem, który był w niej zakochany, by wyładować swoje emocje. A on jeszcze się z tego cieszy.

Nie, skarcił siebie w myślach. To ona jego wykorzystuje. Ale z drugiej strony... On także nie powinien czuć się dobrze z tym pocałunkiem.

I wtedy zadecydował. Odsunął delikatnie od siebie nastolatkę, która zdezorientowana spojrzała na niego. Po chwili lekko spochmurniała.

— Przepraszam — powiedziała cicho.

— Okej. Tak. Spoko, jest spoko — wcale nie było, ale Remus nie był w stanie chować urazy do Marlene.

Wtedy do pokoju weszły Amy i Lily. Cicho, zachowywały się bardzo cicho. Evans trzymała w rękach torbę Lupina, a Carver miała opuchnięte od płaczu oczy i sklejone łzami rzęsy. Spojrzał na nią pytająco, ale ona tylko wzruszyła ramionami, odwracając twarz w drugą stronę, z daleka od ciekawskiego wzroku Lunatyka. Nie chciała rozmawiać. 

Chłopak westchnął. Wstał, dobrze wiedząc, że skoro dziewczyny wróciły do dormitorium, on powinien iść już do swojego. Podszedł do Lily, wziął od niej swoją własność i wolno, bez słowa, odszedł do drzwi. Kiedy wychodził za próg, spojrzał jeszcze w stronę Marlene.

Dziewczyna utkwiła wzrok w ścianie naprzeciwko jej łóżka. Zdawała się wyglądać spokojnie, jakby wszystkie uczucia z niej wyparowały. Jedyna rzecz, jaka zdradzała, że McKinnon nadal była targana silnymi emocjami, były jej palce, które mocno zaciskały się na czymś. Lupin zmarszczył brwi i uświadomił sobie, że Gryfonka przez cały ten czas trzymała w rękach bluzę swojego martwego chłopaka.

Ze złością kierowaną na nikogo określonego zamknął za sobą drzwi do żeńskiego dormitorium.


jutro dowiem się, czy dostałam się do lo pierwszego wyboru:')

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro