Jamil & Kalim || Arabska noc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

_yareyare_, podano do stołu.

◇ ──────── ◇

— Tej nocy to wygram — ogłosiłaś, gdy wszystkie pinki znajdowały się na odpowiednich polach planszy. Wydawało ci się, że skoro poznałaś zasady gry w szachy, to wygranie w ich arabskim pierwowzorze będzie proste.

Myliłaś się.

Szatrandż stał się twoim koszmarem, którego przewodniczący Scarabii postanowili wykorzystać.

— Chciałabyś — odpowiedział Jamil, poprawiając pięknie przyozdobione pionki. Spojrzał na ciebie z pewnym siebie i niehonorowym uśmiechem. — Ile to już minęło? Tydzień? Dwa? I nadal nie wygrałaś żadnej partii?

Próbowałaś zachować spokój i obojętność na twojej twarzy. Nie dałoby się utrzymać w twoim wnętrzu, gdzie w żyłach gotowała ci się pewnego rodzaju konkurencyjność, złość i ekscytacja.

Wasze spotkania o północy były najbardziej pamiętliwą rzeczą jaka przydarzyła ci się po przyjeździe do Krainy Gorących Piasków. Zawsze uczestniczyły w nich tylko trzy osoby - ty, Kalim i Jamil - i nigdy nie trwały krócej niż trzy godziny.

Gdy ty i Kalim przychodziliście po wspólnych korepetycjach na miejsce, Jamil zawsze już tam był, w waszej arabskiej oazie.

Chociaż zostawała przygotowana w kilka godzin, była najprawdopodobniej najbardziej kosztownym miejscem, w którym przebywałaś.

Duży namiot został zbudowany z dywanów z wyszywanymi wzorami. Były na tyle cienkie, by powietrze swobodnie przez nie przepływało, ale na tyle solidne, by nie było za zimno w chłodne noce. Wejście było zrobione z najbardziej lekkich i przewiewnych kurtyn; gdy je przesuwałaś, mogłaś poczuć jak gładki był ten materiał i jak wiele czasu musiano poświęcić, aby ręcznie wyhaftować na nim kwiaty.

W namiocie poustawiano ogromne poduszki; kilka z nich było na tyle dużych, że mogłyby służyć za małe łóżka lub wygodniejsze pufy. Na podłodze, trochę na boku, aby nie zagradzać przejścia, leżały tace z jedzeniem i herbatą, która nieustannie była podgrzewana na przenośnym palniku, a zapach cynamonu i imbiru wypełniał cały namiot.

Światła. Nawet z zewnątrz było widać przebłyski świeczek w namiocie. Wszystkie były poumieszczane w szklanych półkulach i zawieszone na stelażu namiotu. Zwisały z góry i musiało im towarzyszyć jakieś zaklęcie, bo mogły się palić godzinami, aż słońce nie pojawiłoby się znowu na niebie.

— Praktyka czyni mistrza — wypaliłaś, a twoje słowa tylko rozciągnęły uśmiech na twarzy Jamila.

— Lub doprowadza do depresji, kiedy nic się nie udaje — odpowiedział, ale nareszcie w jego tonie pojawiło się coś innego niż sarkazm. — Ale dobrze. Stawka ta sama co zawsze?

Przytaknęłaś. Co noc graliście o to samo; jeżeli wygra on lub Kalim (który gra o wiele rzadziej o stawki, ale jest zawsze obecny przy grach dla zabicia czasu) twój pobyt w Krainie Gorących Piasków jest przedłużany o kolejną noc i w ciągu dnia jesteś zawsze do ich dyspozycji. Gdy ty wygrasz, obiecali zabrać cię na prawdziwy arabski targ, pozwiedzać stolicę i kupić wszystko, czego sobie tylko zażyczysz. Po twojej wygranej, puściliby cię do domu, wiedząc, że już i tak przedłużają twój pobyt.

Problem był w tym, że Jamil musiał podpisać kontrakt z diabłem, bo rozgramiał cię w kilka minut rozgrywki. Lub po prostu byłaś słabym graczem, ale tą opcję odrzucałaś.

— WHOOA! — usłyszeliście pół-krzyk, pół-westchnięcie obok was. Kalim wychylał się z namiotu i z poderwaną do góry głową obserwował niebo. — Patrzcie, ile gwiazd!

Odsunęliście kurtyny. Przed wami rozpościerał się granat nocy, poprzerywany milionami bialutkich punkcików. Było ich tak wiele, że byłaś pewna, że musisz mieć nad sobą przynajmniej połowę galaktyki, która dzisiaj świeciła w całej swojej okazałości.

— Wczoraj też było ich tak dużo — westchnęłaś z rozmarzeniem, bezwiednie przebierając wzrokiem gwiazdy, jakby zaraz któraś z nich miała spaść. — Naprawdę zazdroszczę wam widoków z okna. I jedzenia. Twojego jedzenia, Jamil.

Trochę powolnie wróciłaś do namiotu i sięgnęłaś po krakersy, które dziesięć minut temu próbował wcisnąć ci Kalim. Udało mu się. I teraz byłaś uzależniona od kruchych, słonych ciastek, które automatycznie maczałaś w gęstym jogurcie, będącym wisienką na torcie przy większości przekąsek wschodu.

— Pochlebstwami nie przekupisz mnie, abyś wygrała — Jamil próbował brzmieć obojętnie, gdy siadaliście do planszy. Światełka w jego oczach zdradziły więcej niż cokolwiek mógłby powiedzieć. — Ale dzięki. Cieszę się, że moja kuchnia ci smakuje.

I zaczęliście grać.

Twój ruch. Jego ruch. Twój ruch. Jego ruch. Twój ruch...

— Krakersów? — Kalim przysunął ci miskę, samemu biorąc kilka. Leżał tuż obok was i robił co mógł, aby nie przerywać gry, tylko ją pilnie obserwować.

— Nie rozpraszajcie mnie! — przerwałaś mu, chociaż wpakowałaś sobie dwa ciastka do buzi i przesunęłaś pionek, wiedząc, że to i tak już koniec. Jamil szybko zakończył waszą partię. — Uch, znowu przegrana...

— No widzisz [Imię]! — Kalim zerwał się na siedząco. Zjawił się między waszą grającą dwójką i wyciągnął ramiona, aby was przysunąć do siebie i przytulić grupowo. W przeciwieństwie do Jamila, on nawet nie starał się ukrywać radości, która wypływała z jego słów, ekspresji i uścisku. — Jutro także będziesz musiała zostać z nami~!

◇ ──────── ◇

Mam nadzieję, że herbata smakowała.
Zapraszam ponownie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro