XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Największym problemem okazało się światło na czujniki ruchu - Na szczęście dziewczyny z sali miały na tyle twardy sen, że udało mi się umknąć bez przykuwania zbędnej uwagi i pytań. Jedna z nich - najprawdopodobniej Winnie - chrapała jak niedźwiedź. Na początku grałam z tym rzężeniem w babę jagę, ale ostatecznie nie miało to sensu, bo nie obudziłoby ich nawet gdyby słoń spierdolił się z sufitu. Chyba.
Zaraz po wyjściu z sali chciałam iść przy samej ścianie, jednak niewiele mi to dało - ledwo zrobiłam krok i światło włączyło się, a ja w pierwszej chwili nie wiedziałam czy uciekać z powrotem do łóżka jak karaluch pod lodówkę, czy zrobić salto. Ostatecznie przyspieszyłam wychodząc na środek korytarza i improwizując jakby nigdy nic udałam się w stronę damskiej toalety. Znajdowała się ona znacznie bliżej wyjścia, więc zaczęłam to sobie następująco kalkulować; kiedy do niej wejdę i uśpię na moment czujność pielęgniarek, będę miała większą szansę na powodzenie. Narodziła się jednak wtedy myśl - Co będzie, gdy mnie złapią?
No a co ma być. Zapewne zamkną mnie na pierdyliard dni w psychiatryku. Znaczy się w izolatce. Z tym małym dziwnym pokemonem który chciał mnie unicestwić. Mimo sytuacji uśmiech rozbawienia był silniejszy.

Nim chwyciłam za klamkę, moje spojrzenie zetknęło się z ochroniarzem siedzącym na krześle nieopodal wyjścia. Wyprostowany jak struna, albo lepiej, napięty jak guma od starych gaci trzymał ręce skrzyżowane na klatce piersiowej. 
    Gorzej trafić nie mogłam. Frank był najgorszym z możliwych osób mogących pełnić dziś nocną zmianę - Jak inni przysypiają, dłubią w telefonie (ewentualnie nosie) lub po prostu plotkują z pielęgniarkami w dyżurce, tak on niewiele robi. Potrafi siedzieć i gapić się na wszystko i wszystkich bez słowa, analizując każdy ruch i zawsze będąc gotowym do działania. Jak jakiś psychol... No, żarty psychiatrykowe mi się na pewno udzielają. Do pracy zawsze ubierał wojskowe bojówki, ciężkie glany i szarą bluzę z polarem, zupełnie jakby chciał zabłysnąć tym, że pełnił służbę. Nikt nigdy nie widział go w innym wydaniu. Siwe włosy ostrzyżone na zapałkę dodawały jego wizerunkowi majestatu starego, spracowanego żołnierza, ale w moich oczach był po prostu pajacem.

- Panienka co? - Jego głos wyrwał mnie z otępienia. Zrozumiałam, że zastygłam z ręką wyciągniętą w kierunku klamki, patrząc się na niego pustym wzrokiem - Nie za wesoło?

- Nie nic... Idę do klopa - Wypaliłam.

- Jest późno. Do kibla i spać. Chyba, że chcesz go szorować do rana.

Wyszorować to Ty sobie gościu możesz tyłek jak przeholujesz z kawą i szlugami, od których swoją drogą wiecznie zajeżdża Ci z gęby.

Wtoczyłam się do pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi ciesząc się, że zniknęłam z jego pola widzenia. Musiałam powstrzymywać śmiech od kilku ciekawych tekstów, które pojawiły mi się w głowie, ale gdybym się nimi podzieliła z Frankiem - kibel szorowałabym codziennie. Jedyne co zrobiłam to niepotrzebnie przykułam do siebie uwagę.
Sięgnęłam pod długą koszulę nocną ze spranym motywem Myszki Mikki i wyjęłam kartę oraz walkie talkie, które wcześniej wetknęłam za majtki. Przyznam, że strój na ucieczkę dobrałam perfekcyjny - Turbo nierzucająca się w oczy przewiewna szata z kamuflażem w postaci myszki bojowej trzymającej w łapkach serduszko, cichobiegi firmy szelest nazywane również kapciami domowymi oraz gacie żywcem ukradzione z szuflady babci, wiszące mi na dupie jak pełna pielucha. W razie czego wykombinuję z nich spadochron... No, nie aż tak, ale mimo wszystko były za duże na mój chuderlawy zad. Seksowna bielizna w szpitalu psychiatrycznym raczej by nie przeszła. Bo dla kogo miałabym się stroić? Na estradę nocną szorowania sedesu? Litości.
Ruszyłam w kierunku parapetu, gdy nagle zdało mi się, że słyszę coś tuż zza kotary jednej z kabin prysznicowych. Zamarłam w bezruchu powoli nakierowując na nią swój wzrok, a przynajmniej w domniemanym kierunku z którego owy odgłos słyszałam. Sięgająca aż do ziemi fioletowa zasłonka delikatnie się poruszyła, przez co dusza zasiadła na moim ramieniu.

- Cii.

Serce zadygotało mi w klatce piersiowej tak mocno, że zaczęłam słyszeć je w skroniach. Czy teraz zza niej wypełznie jakieś monstrum i mnie pożre? Niemożliwe. Frank przyjdzie i da mu przepychaczkę. Raz krzyczał na kogoś tak bardzo, że słysząc to sama przebrałam się w piżamę i poszłam spać. To on pyta kanara o bilet do kontroli. Ale i tak jest pajacem.

- Ała! - Zawołał drugi głos. To był głos dziewczyny. Zaraz po tym rozległo się szlochanie.

Zrozumiałam, że oprócz mnie jest tu jeszcze inna pacjentka. Zirytowana podeszłam, chwyciłam za zasłonkę i niewiele myśląc odgarnęłam ją gwałtownym ruchem, niemal zrywając. O tej godzinie w toalecie jedyny możliwy scenariusz to samookaleczanie się, co moim zdaniem już lepiej sobie odkroić rękę, a przynajmniej tak myślałam, dopóki faktycznie...

Ujrzałam dwie dziewczyny z sąsiedniej sali, kucając mocno do siebie przyparte. Wszystko pływało we krwi, ich włosy lepiły im się do twarzy a kafelki dookoła obryzgane były szczodrze, niczym ze zraszacza. Tuż u ich bosych stóp w pływały dwa kawałki mięsa. Czerwona, żywa... Lśniąca...
Zemdliło mnie i niemal zwymiotowałam. Zrozumiałam. Poczułam okropne mrowienie na zgięciach kolan. Cofnęłam się, zataczając. To nie mięso. To palce.

Jedna z nich zaczęła wrzeszczeć, przez co na moment otrzeźwiałam. Poderwała się na równe nogi więc odskoczyłam, jednak nie zrobiła kroku w moją stronę, a noga wystrzeliła jej ku górze w poślizgu. Gdyby to były normalne okoliczności, upadłabym na plecy ze śmiechu. Teraz jednak ona upadła na plecy, waląc po drodze głową o kran z przerażającym brzdękiem. Do dziś nie wiem czy to przeżyła, czy zaliczyła K.O. Napewno straciła przytomność.

Nie mogłam zmięknąć. Chwyciłam się ściany i zaczęłam łapać bardzo głębokie wdechy, aby dotlenić odrobinę mózg. Obserwowałam wszystko z bezpiecznej odległości, wycofując się tiptopami. Teraz krew była już wszędzie, od progu kabiny, po samą ścianę metr dalej. Już niemal znalazłam się za winklem.  Druga dziewczyna również wrzeszczała, widziałam jak miota się z nieprzytomnym ciałem koleżanki, aż wreszcie uwalnia się i chwyta zasłonkę. Najprawdopodobniej chciała się za nią poderwać, ale nie lichy plastik nie wytrzymał jej ciężaru i runęła z powrotem. Uznałam że mam dosyć wrażeń i ruszyłam do wyjścia, nim jednak do niego dotarłam, drzwi otworzyły się z hukiem prawie łamiąc mi nos. Frank. Odskoczyłam jednak w porę, i bardzo dobrze, bo inaczej kątu nachylenia mojej twarzy po starciu z drzwiami nie dałoby się zmierzyć nawet najlepszym kątomierzem. Rozejrzał się jak rozjuszony łoś na rykowisku. Krew powoli wypływała na środek pomieszczenia zza winkla o czym doskonale wiedziałam i nie musiałam się nawet oglądać za siebie. Otrzeźwiałam, całe szczęście i przypomniała mi się moja misja. Chwycił mnie i silnym ruchem pchnął na bok mówiąc coś o tym, że mam tak stać albo połamie mi nogi. Miałam szczęście że nie zwrócił uwagi na walkie talkie w mojej dłoni. Karta była ukryta między nim a moją ręką.

Gdy wściekły jak osa ruszył zobaczyć co się dzieje, ja zmusiłam się do biegu odzyskując równowagę. Adrenalina uderzyła we mnie jak z procy, zatrzymałam się dopiero przy drzwiach wyjściowych. Dwie pielęgniarki wybiegły z dyżurki, jednak nie zwróciły uwagi na mnie po drugiej stronie auli - Prawdopodobnie gdybym postała w tej łazience kilka sekund dłużej, misja by się nie powiodła. Zmierzały prosto do toalety. Frank wrzeszczał, ale nie pamiętam co. Po drodze zgubiłam kapcia.

Drżącymi rękami otworzyłam drzwi i biegłam dalej, jednak te wyjściowe ze szpitala okazały się zamknięte na klucz, w przeciwieństwie do tych do oddziału. Zaczęłam szarżować na nie próbując je wyważyć, aczkolwiek gówno mi to dało - jedynie boleśnie obiłam sobie bark. Przerażona wbiegłam w długi korytarz, płuca bolały mnie ze zmęczenia a nogi paliły żywym ogniem. Teraz już byłam boso - drugi kapeć został przy drzwiach wyjściowych.
Leciałam na oślep i niemal wybiłam sobie zęby lądując na schodach. Uderzyłam mocno palcami lewej nogi w stopień. Ból przeszył mnie po samo biodro a ja zawyłam niczym ranione zwierze. Chyba jedynie przez adrenalinę znalazłam siłę i odwagę aby wspinać się dalej i kulejąc dałam radę wejść na samą górę.

Rozejrzałam się po ciemnym korytarzu. Znalazłam się na piętrze służącym za szkółkę, do której chodzą dzieciaki z oddziału. Po obu stronach ścian rozpościerały się rzędy kolorowych szafeczek na książki i drzwi do sal lekcyjnych. Niby radosne malunki znajdujące się wszędzie miały czynić to miejsce weselszym, ale teraz w półmroku przyprawiały jedynie o gęsią skórkę. Próbowałam nie myśleć o tym i skupić się na szukaniu innej drogi ucieczki. Jeśli natrafię na okno które da się otworzyć czeka mnie skok z wysokości, ale nie po to robiłam to wszystko, aby teraz się wycofać. Bardzo mi zależało by znów zobaczyć się z Tobim i porozmawiać z nim chociażby przez chwilę.
Starałam się po cichu stąpać przed siebie do momentu, aż obezwładniło mnie poczucie cudzej obecności. Mogłabym się założyć, że słyszałam coś podobnego do szurnięcia nogą o podłogę. Zamarłam w brzuchu nasłuchując dalej, wpatrując się przy tym w ciemność. Nie miałam pewności czy to piętro jest monitorowane, ale to było niemalże oczywiste. Zastanawiałam się co będzie, kiedy mnie złapią. Wsadzą mnie do izolatki wraz z przerażającą dziewczynką? Sally? Już to zresztą przerabialiśmy.

Strach przeszył moją klatkę piersiową kiedy dwa metry przede mną z sali do sali nieoczekiwanie przebiegła wysoka postać. Brakowało mi tylko kolejnego dziwoląga ucinającego sobie kończyny. Towarzyszył mu dźwięk dzwoneczków, zaś długie, niebieskie włosy lśniące w mroku sunęły tuż za nim. Zatoczyłam się do tyłu słysząc własny puls w uszach. Mimo to, że wszystko momentalnie zdawało się odbywać w zwolnionym tempie, serce biło mi jak oszalałe prosto w mostek. Czyżby wyobraźnia całkiem płatała mi figle? Zwariowałam od siedzenia tu? Cokolwiek to było, zapamiętałam tylko i wyłącznie włosy, nienaturalnie odbijające światło od... Niczego. Mieniły się radośnie, choć mnie od radości do przerażenia dzieliło miliard kilometrów.

Z otępiającego strachu wyrwał mnie cichy śmiech. Drzwi w których zniknęła postać rozbłysły fioletowo-niebieskim światłem, zaś w powietrzu uniosła się słodka woń niesiona delikatną mgiełką. Pachniała ona odrobinę jak cynamon i pieczone banany, może z jakąś kwiatową nutką, jednak wypełniła przyjemnie nozdrza i aż chciało się oddychać głębiej. Od tego momentalnie przestałam odczuwać strach... A tak właściwie przestałam odczuwać cokolwiek innego niż żywa ciekawość. Nie potrafię nawet opisać dokładnie jakie to było uczucie...jak ręką odjął. Zniknęło wszystko - liczyły się tylko drzwi. Zupełnie, jakbym doznała prania mózgu. Jestem pewna, że te dziwaczne, aromatyczne opary zawierały jakieś środki psychoaktywne. Myśli zaczęły działać jak układ zero jedynkowy.

Zafascynowana wyglądałam jak dziecko tuż za witryną sklepową podziwiające zabawki, prezentujące się majestatycznie na wystawie niczym marzenie każdego małego szczyla. W rzeczywistości były to jedynie świecące się drzwi. Odwróciłam się lekko za siebie. Szafki zniknęły. Ku mojemu zdziwieniu tuż za plecami wyrósł znikąd ślepy zaułek. Kiedy z powrotem popatrzyłam przed siebie, drzwi były tym razem przede mną, na wyciągnięcie ręki. Jasna poświata tuż zza nich kusiła mnie aby tylko je otworzyć i zobaczyć co jest w środku. Bardzo powoli wyciągnęłam rękę w kierunku klamki, zaś drzeszcz ekscytacji powędrował mi po łopatkach. Zamarłam. Zza nich dochodziła cichutka melodia. Bardzo... Hipnotyzująca...

Poczułam silne szarpnięcie za ramię. Poleciałam jak długa, niczym latawiec wzniesiony na moment przez wiatr, ostatecznie upadając boleśnie na kolana i prawdopodobnie gdybym nie zdążyła się podeprzeć rękami, złamałabym sobie szczękę. Walkie talkie pokoziołkowało roztrzaskując się w drobny mak, karta pofrunęła w nieznanym mi kierunku. Różowa koszula poszybowała w górę odsłaniając pośladki i dosyć wstydliwe, babcine gacie w kwiatuszki. Zdezorientowana uniosłam się i rozejrzałam. Teraz byłam w ciemnej sali lekcyjnej, bez śladu po tajemniczych drzwiach i przyjemnej mgiełki. Natychmiast opuściłam koszulę nie chcąc świecić dupą ani chwili dłużej. Nawet pająkom spod szafek.

- To ja. Następnym razem uważaj co robisz, mało brakowało i by Cię złapali - Usłyszałam tuż przy swoim uchu. Spaliłam buraka, bo na pewno zobaczył mój zad - Musimy wyjść oknem.

Spojrzałam na niego. Nie byłam w stanie nawet opisać to, co się działo chwilę temu. Czy on też to widział? Te drzwi, tą postać, to wszystko? Bałam się spytać. Uznałby mnie jeszcze za świra. Na pewno odkąd upadłam, otrząsnęłam się całkowicie. Toby jak zawsze na nosie miał swoje gogle ochronne z pomarańczowymi szkiełkami i chustę naciągniętą po sam nos. Nie różnił się niczym od momentów kiedy widywałam go za każdym razem. Ciemny płaszcz otulał jego szczupłe ciało zaś kaptur wypuszczał jedynie kilka niesfornych, ciemnych kosmyków opadających mu na czoło. Bardzo chciałam zobaczyć go bez niczego, co zakrywałoby jego twarz. Pragnęłam dowiedzieć się kim jest.

- Co się lampisz jakbym Ci kotleta obiecał. Jazda.

- Nigdy nie wychodziłam przez okno. Nie umiem.

- Najwyższa pora się naumieć.

Targnął mnie z ziemi na proste nogi. Jego dłonie w rękawicach roboczych wbiły mi się głęboko w pachwiny na co jęknęłam z bólu. Naprawdę miałam dosyć łachmycenia mnie. Gdybym tylko była chociaż odrobinę odważniejsza, wyłapałby ode mnie w gębę tak mocno, że by się smarkami owinął. Niestety na tamtą chwilę ze względu na zmęczenie i ogólną niepewność mogłam zachować tę myśl dla najbardziej mokrej wyobraźni. Jeśli mogę to tak nazwać.

- Tak w ogóle fajne gatki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro