XX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Posiłki wyglądały rutynowo, bowiem w każdy dzień tygodnia mieliśmy coś innego, ale menu nie zmieniało się w ogóle.
Tak więc w poniedziałki jadałam ogórkową i mdłe tagliatelle z brokułami, nie mające zupełnie żadnego smaku, we wtorki podawali dziwaczną zupę z warzyw którą ledwo byłam w stanie przełknąć i kleik ryżowy, do środy przypisana była pomidorowa i kiełbasa, zaś w  czwartki podobna breja do tej z wtorku. Żartowałam z Winnie, że odstawiają tę zupę na dwa dni, aby się przegryzła, a potem dorzucają kilka kilogramów soli, żeby nie było. Piątki były super, bowiem wtedy serwowali nam pizzę na kolację. I to w dwóch wersjach! Albo serową, albo z bekonem. Jeśli ktoś miał uczulenie na laktozę, dostawał frytki albo bułki, a jeśli dalej wybrzydzał, no to miał pecha. Ja nie wybrzydzałam - Takie rarytasy zdarzały się raz w tygodniu.

Właściwie... Dni w psychiatryku wyglądały każdy tak samo. Pobudka o ósmej, poranna gimnastyka na wielkim korytarzu, śniadanie, czas wolny, obiad, czas wolny, kolacja, czas wolny, sen. Czas wolny czasami zmieniał się na rozmowę z psychologiem, wieczorami puszczali nam filmy i dawali dostęp do puzzli, gier planszowych i telefonu bez dostępu do internetu. Jedno doskwierało najbardziej - nuda. Wszystko wyglądało praktycznie tak samo. Czasem dopuszczali do nas młodszych pacjentów, głównie wieczorami, ale na ogół swój oddział mieli obok. Miało to być formą terapii. Jeśli ktoś był bardzo nieobliczalny, zostawał przydzielony do sekcji ochroniarza A1 - Przeważnie byli nim Pan Oddie, wielki człowiek zdający się nie mieć karku, o głowie świecącej jakby ją polerował każdego ranka, lub Pan Teo - Niepozornie chudy azjata mierzący sobie niemal dwa metry wzrostu. Kontrast wizualny między nimi był ogromny, ale na swój sposób uświadamiało nas to, jak różni mogą być ludzie i jak mylne może być pierwsze wrażenie. Większość na początku brało Teo za słabeusza i się na tym przejechało.
W sekcji A1 kontrolowane było wszystko, by zapobiegać przemocy słownej lub cielesnej.
Sekcja A2 pilnowana była przez pielęgniarki. Ja wraz z innymi dziewczynami z mojego pokoju należałyśmy do tej drugiej. Pani Marica miała dryżur codziennie, oprócz sobót i poniedziałków, ale przysięgam, że bez niej było nudniej niż zwykle. Za każdym razem dołączała gdy graliśmy w karty i opowiadała nam ciekawe, czasami rozbrajające historie z jej życia. Uwielbiała to. Ja też.

Jeszcze jedna rzecz okropnie mi przeszkadzała - W salach, na korytarzu i w miejscu jadalnianym poustawiano kamery. Jedynie toaleta była ustronnym miejscem, ale mimo wszystko ciężko było o jakąkolwiek prywatność - Jeśli damska stała zupełnie pusta, to albo była cisza nocna, albo wydawano posiłki. Kobietki zbierały się tam na plotki, nielegalne akcje lub stosunki pomiędzy sobą. Raz niestety weszłam w trakcie jednego z nich i ujrzałam coś, co nie wyjdzie mi z pamięci do końca życia. Jedna z dziewczyn z którą rozmawiałam może dwa razy, leżała na ręczniku rozłożonym niczym koc plażowy na kafelkach. Jej majtki i spodenki spoczywały tuż obok, a ona od pasa w dół naga, nie wliczając w to skarpetek, leżała z rozłożonymi szeroko nogami. spomiędzy nich wychyliła się najmłodsza dziewczyna z oddziału dla dorosłych. Gdy Annie, ta z ręcznika, dostrzegła, że, "to tylko ja", chwyciła Megan (tą drugą) za włosy i zmusiła do kontynuowania tego, co robiła. Uznałam, że wysikam się później i zatrzasnęłam drzwi, nie przeszkadzając im.

To tam, w łazience a nie między nogami Annie, przez całe dwa tygodnie udało mi się skontaktować z Tobim cztery razy, polując na to, by być tam całkowicie sama. Trzymałam to w ścisłej tajemnicy. Piąty okazał się być przełomowy...

Miałam sporo czasu. Kolacja to najdłuższy posiłek w ciągu dnia - Wydawane są leki, rzeczy przysłane przez bliskich i zmawiamy modlitwę na dobranoc. Dawało mi to około pół godziny swobody. Na kolacji pojawiłam się tylko w piątki - z wiadomych powodów - zaś w inne dni zasiadałam na parapecie za kabiną prysznicową opierając plecy na kafelkach i starałam skontaktować z Tobym. Przeważnie z marnym skutkiem, ale nie traciłam nadziei. Obiecał, że mnie stąd wyciągnie. Dwa tygodnie obserwacji przedłużono mi do miesiąca, a ja czułam, że nie wytrzymam drugiego tyle, ile już tutaj spędziłam. Przez te cztery razy Toby tylko sprawdzał moje samopoczucie, a gdy tylko zapytałam kiedy mnie wyciągnie, połączenie się urywało.

Walkie Talkie zaskrzypiało w moich dłoniach gdy wcisnęłam przycisk "odbiór". Serce zaczęło mi bić jak oszalałe, wprawiając mnie w nagły stan euforii i ekscytacji - jak za każdym innym razem, gdy mi się powiodło i złapałam połączenie. Przeczekałam serię trzasków z duszą na ramieniu kontrolując, czy nikt nie wchodzi do łazienki, aż wreszcie niewyraźny głos odezwał się gdzieś po drugiej stronie, jak za mgłą.

- Aleo.

- Toby! - Zawołałam, za co skarciłam się niemal natychmiast. Musiałam się zachować - Jesteś tam? - Dodałam o dwa tony ciszej. Palec zbielał mi pod paznokciem od siły, jaką wkładałam do przyduszania guziczków.

- Wstań na... Ecie.

- Na czym?

- Parapecie. Jesteś sama?

Mózg bolał mnie, gdy starałam się rozumieć co mówi. Zakłócenia były potworne i niezwykle wszystko zniekształcały. Przeklinałam to urządzenie a zarazem mogłabym zabić, gdyby ktoś spróbował mi je odebrać. Lekarze, psycholog i pielęgniarki dopytywali po co mi ta zabawka. Nie były świadome, że działa poprawnie - Sprawdzały tylko pod klapką czy niczego tam nie chowam - I tylko dlatego mogłam je mieć. Wykręcałam się, że to pamiątka z wakacji, którą zakupiła mi siostra i jest dla mnie ogromnie ważna bo przypomina mi o miłych chwilach, co było gówno prawdą.

Tak jak poprosił, tak zrobiłam. Dźwignęłam się na nogi i wyprostowałam z bolesnym trzaskiem w kolanach. Co prawda szwy mi już pozdejmowano, ale wciąż musiałam uważać jak chodzę i ubierać bardzo grube, miękkie kapcie. Rany musiały się jedynie zasklepić do końca, a ja kontrolować, by trzymać wokół nich higienę i uniknąć patologii przy gojeniu. Dłonie wyglądały lepiej niż stopy - Mniej się pociły i męczyły. Nadal nosiłam bandaże po same łokcie,  ale codziennie odpakowywałam je by popsikać specyfikiem od Marici.
Zajrzałam przez kratę w ciemność, gdy nagle tuż za szybą rozbłysło bardzo jasne światło, oślepiając mnie na moment i strasząc tak, że niemal nie dostałam zawału. Odskoczyłam prawie krzycząc z przerażenia na co nie pozwoliła mi gulka w gardle pojawiająca się zawsze w takich sytuacjach i boleśnie odbiłam się plecami od marmurowej ściany kabiny prysznicowej. Patrzyłam w okno oczami wielkimi jak dwa spodki, bezbronna i przerażona, gdy nagle światło skierowało się ku górze, a ja ujrzałam najpierw dwa pomarańczowe szkiełka, a później szarą apaszkę. To Toby. Toby! Nie mogłam uwierzyć, że go widzę. Adrenalina pulsowała mi w skroniach a motylki wypełniły całe podbrzusze. Mimo to, że nie miałam pojęcia kim właściwie jest i co robi w moim życiu, zaczynałam mieć na jego punkcie obsesję. Ciekawość do jego osoby, zaintrygowanie jego bytem było silniejsze ode mnie i zaczynało władać nade mną do szpiku kości. Chciałam wiedzieć wszystko.
Chwyciłam za klamkę niemal nie piszcząc ze szczęścia i uchyliłam okno, bo niestety na tyle mogłam je otworzyć.

- Toby! - Zawołałam znów zapominając o tym, żeby się zamknąć.

W jednej dłoni trzymał latarkę, a w drugiej coś plastikowego.

- Słuchaj uważnie - Powiedział cicho, rozglądając się na boki. Po chwili zorientowałam się, że wcale się nie rozglądał. Po prostu znów miał tiki nerwowe. Powtórzył to jeszcze kilka razy - Schowaj. O drugiej mają przerwę na żarcie i nie patrzą w kamery. Wtedy zakradnij się, otwórz drzwi i biegnij. Złapiemy się. Rozumiesz?

Słuchałam go jak zahipnotyzowana.

- Tak. Miło Cię widzieć.

- Spierdalaj. Chuju. Brzydki. Sorka. Nie zawiedź mnie bo będzie bardzo źle.

Kiedy wrzucił plastik przez szczelinę między oknem a jego ramą, odbił się od parapetu i upadł lądując tuż między moimi stopami. Była to karta do drzwi. Nie miałam pojęcia skąd ją wziął, do teraz nie mam, no i jak przedarł się przez ogrodzenia, ale nie myślałam o tym w tamtej chwili. Kiedy z powrotem uniosłam wzrok, jego już tam nie było. Zawiedziona podniosłam ją i  niewiele myśląc upchnęłam do majtek, smutna, że nie mogłam się nawet pożegnać.

O drugiej w nocy. Wtedy przywitam się z nim po raz drugi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro