Sposób na sobotę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W większości przypadków o miesiączce mówi się na lekcjach wychowania do życia w rodzinie, ale mój tata uznał te zajęcia za stratę czasu i postanowił nie wyrażać na nie zgody. Można by spodziewać się, że w takim razie rozmowa o tym kobiecym temacie odbędzie ze mną mama. Nic bardziej mylnego.

Mój tata jako ginekolog podszedł do sprawy bardzo poważnie. Były schematy, wykresy, encyklopedyczne sformułowania... Proponował nawet film, ale byłam zbyt zażenowana i przerażona jednocześnie. Chyba nigdy w życiu nie miałam na twarzy takich rumieńców.

Ja miesiączkę poznałam jako złuszczanie śluzówki macicy na kilka lat przed jej dostaniem. Okazałam się tym tak obrzydzona, że rozważałam nawet wstąpienie do zakonu, bo wizja dzieci, macicy i małego człowieczka wielkości arbuza przeciskającego się przez dziurkę porównywalną do wielkości główki szpilki nie wydawała mi się zbyt zachęcająca.

Pogląd na świat zmienił mi się, gdy mama zaszła w ciąże z Roksaną i zaczęłam postrzegać to jako coś naturalnego. Iga i jej pierwszy chłopak, którego uwielbiałam, zapewne też mieli w tym swój udział.

Wiedzałam, że jako kochająca starsza siostra powinnam oszczędzić swojego bólu Roxy i przeprowadzić z nią tę rozmowę. Była w końcu w czwartej klasie i tata stwierdził w jej przypadku to samo, co powiedział u mnie i Igi. Najmłodsza Wajsówna nie chciała początkowo zgodzić się na takie rozwiązanie, ale ostatecznie poległa w starciu z tatą.

Po części rozumiałam Roksanę, bo kiedyś w końcu czułam się tak samo. Niemal wszystkie jej koleżanki będą chodziły na te zajęcia, a ona poczuje się wykluczona z ich „fajnego" klubu przynajmniej pod tym względem. Z perspektywy czasu i relacji Sary z tych lekcji czułam jednak ulgę, że tata wolał sam wprowadzić mnie w pojęcie miesiączki. Nieważne w jak obrzydliwy sposób to zrobił. Mogłam chociaż zostać uświadomiona przy rodzinie zamiast ciekawskich oczach znajomych z klasy.

Może właśnie z powodu współczucia pozwoliłam Roxy dołączyć do mnie i Sary podczas sobotniej sesji fitnessu. Od roku stała się ona naszą tradycją i czasami pozwalałyśmy dołączyć naszemu zwariowanemu rodzeństwu. Ja uwielbiałam Dominika, a Sara, zupełnie jak każdy człowiek, Roksanę.

Spodziewałam się po mojej przyjaciółce choćby śladu po wczorajszej rozpaczy. Nic z tego.

Sara od przekroczenia progu mojego domu tryskała dobrym humorem. Przywitała się z moim tatą, który właśnie zbierał się do kliniki i pomogła mi sprzątnąć po śniadaniu. Cierpliwie czekałam, aż zacznie wyrzucać z siebie szczegóły swojego zerwania z Wiktorem, ale przy Roxy niespecjalnie się na to zanosiło.

Po rozciągnięciu się oraz morderczej sesji z Mel B, przyszła pora na to, co lubię najbardziej w naszych wspólnie spędzanych sobotach.

Chodziło mianowicie o odpoczynek.

– Jesteś takim leniem, Mandy – skomentowała jedynie Sara, choć sama też położyła się na swojej macie.

– Ja widzę poprawę – odpowiedziałam z oburzeniem. – Kiedyś nie wytrzymywałam serii.

– Nadal odrobinkę sapiesz – droczyła się Roksana, której pokazałam język.

– Masz szczęście, że jeszcze żyjemy w wolnym kraju.

– Jeszcze?

– Jeszcze – potaknęłam poważnie, wstając z podłogi. – Kiedy już zostanę imperatorem całej galaktyki, za taką obrazę stanu czeka cię tygodniowa głodówka.

Sara wybuchnęła śmiechem, kiedy w moją stronę poleciała poduszka, którą później podłożyłam sobie pod głowę. Zastanawiałam się, czy czytała wczorajszy wpis. Ciągle zachodziłam w głowę, co chciałam tym osiągnąć. Sprawa Wiktora była przeze mnie już tyle razy poruszana i nadal nie przyniosło to większego efektu, więc wątpiłam w skuteczność tego podejścia.

Wiedziałam, że Kopacz się na mnie nie obrazi, bo zawsze mówiłam jej to, co myślę... Jeśli nie miałam odwagi zrobić tego wprost, to zwykle odczytywała sens z postów, jakie akurat publikowałam. Była naprawdę dobra w interpretacjach.

– Chłopcy są tacy dziwni – poskarżyła się wreszcie Roksana, przyciągając moją uwagę.

Nazwijcie mnie pesymistką, ale jeśli moja siostra poprosiłaby mnie w tej chwili o poradę w kwestii swojego związku, zaczęłabym krzyczeć. To była Roksana... Moja niewinna młodsza siostrzyczka. Jak wielką frajerką mogłam być, skoro nawet ona miałaby chłopaka?

– Czemu dziwni? – Zainteresowała się Sara, która najwidoczniej pierwsza wydostała się z szoku.

– Ten Patryk z mojej klasy ciągle mi dokucza.

– Pewnie mu się podobasz – odpowiedziałam z rozbawieniem i ulgą.

– Jemu? – Zdziwiła się Roksana. – Wątpię, to on się podoba wszystkim moim koleżankom...

Wymieniłam z Sarą porozumiewawcze spojrzenia i nagle cała sytuacja uderza mnie podobieństwem do rozmowy, którą kiedyś przeprowadziłam z mamą, choć byłam dwa lata starsza niż Roxy. Chłopcem, który mi dokuczał, był Filip. Cały czas naśmiewał się z tego, że siedziałam z nosem w książkach.

Któregoś wieczoru powiedziałam o tym mamie, licząc cicho, że powie mi jak rozwiązać problem bez oskarżeń o próbę morderstwa. Cóż... Już wtedy byłam żądna krwi.

Mama też uznała, że pewnie mu się podobam i zareagowałam podobnie do Roksany. Już wtedy był otoczony wianuszkiem dziewczyn, na które nie zwracał uwagi.

– Kochanie, nie myśl, że jesteś gorsza. To jak widzą cię inni, zależy od tego, co widzisz ty, patrząc w lustro. Każdy chłopiec na twojej drodze może się w tobie zakochać i nigdy nie powinnaś uważać, że jest inaczej.

Wtedy tego nie rozumiałam.

Jeśli mam być szczera, to nadal tego nie rozumiałam i wątpiłam, bym kiedykolwiek pojęła znaczenie tej mądrej sentencji. Chciałam jednak jakoś pocieszyć Roksanę, dlatego powtórzyłam jej słowa mamy, a ona chłonęła je jak gąbka.

Żałowałam, że nie może odbyć tej rozmowy z nią. Ona sprawiłaby, że Roxy poczułaby się komfortowo i bezpiecznie.

Wstałam ze swojego miejsca, czując się nagle jakieś dziesięć lat starsza i poszłam do kuchni wstawić wodę na herbatę. Przygotowałam trzy kubki przy akompeniamencie śmiechu Roksany. Sara widocznie uznała, że przyda jej się poprawa humoru i opowiedziała jeden ze swoich słynnych sucharków.

Patrząc na nie z boku, wydawało mi się, że dla Roksany rada mamy miała jednak sens. Moja młodsza siostra podobnie do Igi miała w sobie coś, co przyciągało uwagę ludzi. Jej jasne włosy skręcały się w fale, otaczając dziecięcą twarz. Cały czas się uśmiechała i wydawała się promieniować dobrą energią. Delikatna opalenizna przypominała o świeżo zakończonych wakacjach i pasowała do jej zielonych oczu. Wydawała się być połączeniem wyglądu taty i mamy, gdy ja wdałam się w Cichowskich, a Iga w Wajsów.

– Chłopcy są po prostu dziwni – zakończyła wreszcie Sara, kiedy wróciłam do salonu z dwiema zielonymi herbatami i kawą dla siebie.

– Czy to właśnie dlatego Mandy nie ma chłopaka?

– Myślę, że Mandy sama odpowie na to pytanie...

Podejrzewałam, że Mandy była zbyt zażenowana. Ale co ja tam wiedziałam. Byłam tylko Mandy. Uśmieszek Sary wskazywał na to, że doskonale wiedziała, jak się czułam. Przyjaciółka od siedmiu boleści...

– Nie mam chłopaka, bo nie chcę się rozpraszać. Tak jest łatwiej.

Roksana skinęła głową, jakby właśnie została jej objawiona jakaś niewiarygodnie pilnie strzeżona tajemnica. Na chwilę zrobiło mi się głupio. Zwłaszcza, że znająca prawdę Sara, tego słuchała. Widziałam na sobie jej współczujące spojrzenie i poczułam się nagle znacznie mniejsza, niż byłam w rzeczywistości.

Teraz zapewne nadszedł moment, w którym każdy normalny człowiek zastanawiał się, dlaczego Sara zwróciła się o pomoc z Wiktorem właśnie do mnie... Przecież miałam niemal nieistniejące doświadczenie związkowe i z moim nastawieniem nie zanosiło się na jakąkolwiek zmianę. Jak więc miałam być kompetentna do udzielania komukolwiek rad w tej kwestii?

Wszystko zaczęło się pod koniec trzeciej klasy gimnazjum. Miałam kryzys poglądowy o imieniu Piotrek i najładniejszych brązowych oczach, jakie widziałam. Kryzysy nie są zbyt łagodne, a gdy już mijają trzeba naprawić straty. Normalne dziewczyny zmieniają fryzury, kolory włosów... Kiedy ja wracałam do domu z Dominikiem i Sarą po swoich stronach, nie myślałam o wizycie u fryzjera. Potrzebowałam kogoś, kto zrozumie, przez co przeszłam. Spróbowałam na forum. Na początku czułam się dziwnie, ale z czasem polubiłam to i zaczęłam udzielać rad zamiast ich szukać. Kilka tygodni później ktoś zaproponował mi założenie własnego bloga, z czym od strony technicznej pomógł mi Dominik, tworząc nawet grafikę. Moją pierwszą czytelniczką była naturalnie Sara, dalej zaczęli do mnie trafiać ludzie z forum...

Jakoś tak się stało, że moje wpisy zaczęły być coraz bardziej popularne, a sami odbiorcy zaczęli żartobliwie nazywać bloga „Instrukcją obsługi chłopaka". Polecali go swoim znajomym, udostępniali link na twitterze, gdzie zresztą również okazjonalnie coś napisałam, choć zwykle lądowały tam moje narzekania na wszystko, co chodzi po świecie.

Największym zaskoczeniem dla mnie okazał się sukces bloga. W nawet najśmielszych oczekiwaniach nie mogłam marzyć o tysiącach wyświetleń i to nie tylko od dziewczyn w moim wieku. W gronie czytelników znajdowały się również studentki, kobiety pracujące oraz osobniki płci przeciwnej.

Chociaż nazwałam się Bezimienną, to tak naprawdę nie byłam przezroczysta. Nie wyobrażałam sobie teraz zawieszenia bloga. Traktowałam go jak dziecko, a biorąc pod uwagę mojego tatę oraz niechęć do chłopaków, być może był to mój pierwszy i ostatni potomek.

Nie ukrywałam faktu, że piszę. Tata, Roksana i Iga doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Z tą różnicą, że moja rodzina uważała, iż prowadzę internetowy pamiętnik. Po prostu ich życzliwie z tego błędu nie wyprowadzałam.

Cała ja. Życzliwa Mandy!

– Wstawiasz dziś coś na bloga? – Zaciekawiła się Roksana, odkładając pusty kubek po herbacie na szklaną ławę.

– Nie, wczoraj dodała nowy post – odpowiedziała za mnie Sara, rozwiewając wszelkie wątpliwości.

– Czemu ty możesz go czytać?

– Bo jest starsza niż ty. Nie jesteś jeszcze gotowa na taką wiedzę – wyjaśniłam, ignorując naburmuszone spojrzenie mojej siostry.

– Czyli go kiedyś przeczytam?

– Oczywiście – zgadziłam się, by po chwili dodać. – Kiedy już będziesz niezależną, młodą kobietą.

– Już nią jestem!

– Nie, teraz jesteś małą i niewinną dziewczynką. Nie powinnaś chcieć dorastać. Dorośli muszą gotować, sprzątać, zarabiać i produkować nowych dorosłych, żeby gatunek przetrwał. – Jej policzki pokryły się delikatnym rumieńcem i zastanawiałam się, czy uświadamiająca rozmowa z tatą nie miała już miejsca. – Czy nadal uważasz, że jesteś dorosła?

– Ale ty już jesteś! Kiedy więc zapewnisz przetrwanie gatunkowi?

– Najpierw muszę znaleźć odpowiedni materiał genetyczny. Nie mogę podzielić się swoim z byle kim.

– Ale wy jesteście dziwne... – podsumowała rozbawiona Sara.

– To rodzinne – zaśmiała się Roxy. – Jeśli chcesz, możemy cię adoptować.

– Boże, Roksana, sprawdź, czy cię nie ma w swoim pokoju...

– I tak miałam was opuścić.

Kiedy tylko pokonała schody, Sara spojrzała na mnie i obie wybuchnęłyśmy śmiechem tak swobodnym, że to mogłoby to zaboleć. Przez chwilę starałam się udawać, że nie jestem ciekawa jej reakcji na mój wczorajszy post.

Ale tylko przez chwilę...

– Jesteś na mnie zła? – zapytałam w końcu z udawaną obojętnością.

– Nie jestem na ciebie zła, Mandy. Zastanowiłam się nad tym, co napisałaś i wiem, że powinnam o niego walczyć. Nie znasz go tak jak ja. Poza tym kocham go.

Westchnęłam ciężko i przełknęłam komentarz o toksycznej miłości. Nie porównywałam ich związku do małżeństwa, w którym mąż bił żonę, choć przez chwilę miałam na to ochotę. Sara źle by na to zareagowała, a skoro nie była na mnie zła, postanowiłam jej dodatkowo nie prowokować.

Nie można mieć od życia wszystkiego.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro