Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Debbie na początku, stojąc na scenie, była strasznie zagubiona. Miała przed sobą tłum ludzi. Większy niż się spodziewała. Nie widziała ich twarzy, bo oślepił ją jeden z reflektorów, oświetlających scenę. Wzięła kilka głębszych wdechów, starając się uspokoić. Jej serce biło tak mocno jakby zaraz miało wyskoczyć. Było dokładnie tak jak sobie wyobrażała, tylko jeszcze nikt się nie śmiał. Póki co jedynie stała na scenie, ukryta za kurtyną i starała się przystosować do widowni.

W końcu rozpoznała w tłumie znajomą twarz i zaniemówiła. Przecież ustalili, że to nie jest dobry pomysł. Jeśli Sophie ich razem zobaczy... Wolała nawet nie myśleć, co się zdarzy. Z drugiej strony obecność policjanta podniosła ją na duchu. Nic nie mogła poradzić na uśmiech, który samoistnie wpłynął na jej usta.

Jej rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. Pokręciła głową z niedowierzaniem, widząc kto dzwonił. Serio?

- Hej, Dee. Jak emocje przed wyjściem na scenę?- zapytał beztrosko, nie wspominając o swoim przyjściu na spektakl. Spojrzała na scenę. Miała jeszcze chwilę.

- Stresuję się, jak cholera. Zauważyłam na widowni pewną znajomą osobę. Wysoki, ma ciemnobrązowe włosy, oczy koloru whisky...

- Jak bardzo jest przystojny?

Szatynka przewróciła oczami. Nie zamierzała odpowiadać na to pytanie, żeby nie podnosić mu bardziej ego.

- Przestań się zgrywać. Co ty tutaj robisz, James?!- syknęła do telefonu. W międzyczasie cały czas kontrolowała to, co się działo na scenie.

- Chciałem ci zrobić niespodziankę, Dee. Myślisz, że mógłbym przegapić twój występ na scenie? Wolne żarty.

- A pomyślałeś o tak jakby swojej dziewczynie?! Ona też tutaj będzie!

- Wiem- odparł krótko, nie dodając żadnego komentarza. Zdecydowanie o czymś jej nie mówił.

- I? Masz mi do powiedzenia coś jeszcze?

- Idź na scenę. Porozmawiamy później. Poradzisz sobie doskonale, skarbie.

Foster się rozłączył, a ona potrafiła myśleć tylko o jednym. Po raz pierwszy nazywał ją w ten sposób. Czuła jakby serce jej podskoczyło na dźwięk jego miękkiego tonu, kiedy nazywał ją "skarbie". I jeszcze ta jego wiara w nią. Mówił takim tonem jakby nie miał najmniejszych wątpliwości.

Gdy zerknęła na scenę, momentalnie ogarnęła ją panika. Teraz miała wejść. Wzięła głęboki wdech i wyszła zza kotary, kierując się niemal na sam środek na oczach widowni. Myślała, że zapomni słowa, nogi wzrosną jej w podłogę... Nic takiego się nie stało. Stres ustąpił samoistnie, wyjątkowo szybko. Wiedziała, co ma mówić. Pamiętała jakie emocje mają jej towarzyszyć. Nawet drobne gesty, które sama dokładała nie stanowiły dla niej problemu.

Po prostu wczuła się w rolę, zapominając o patrzących na nią ludziach. Zamierzała dać z siebie wszystko.

*****

- Jeszcze nie jest ciemno, do cholery!- zauważyła Corrie ze złością.

Agentka nic sobie nie robiła z jej uwag i przekleństw. Właściwie traktowała ją jak powietrze. Była potrzebna, ale to nie oznaczało, że musiała wdawać się z nią w dyskusje.

- Istotne jest to, że biuro architektoniczne jest już zamknięte. Wejdziemy, zabierzemy to co musimy i wyjedziemy. Tyle. Brzmi łatwo, nie?- spytała rudowłosa, gwałtownie skręcając.

Szczerze mówiąc, agentka jechała nieco za szybko, ale ciemnowłosa jej tego nie powiedziała. Poza tym agentka traktowała włamanie jak zwykłą czynność! Kurwa! Jak często ona to robiła?! Czy kiedykolwiek trzymała się przepisów prawnych?! Wyglądało na to, że nie.

- Zajebiście łatwo- mruknęła sarkastycznie Martin. Rudowłosa zdawała się nie słyszeć sarkazmu lub go z premedytacją ignorowała.

- Musisz być czujna, Corrie. Niestety często w takich sytuacjach dochodzi do nieprzewidzianych incydentów.

- Jakich nieprzewidzianych incydentów?! Czy ty sobie, kurwa, żartujesz?! Ryzykuję moją odznaką!

- Czasami trzeba wybierać pomiędzy większym, a mniejszym złem- oznajmiła Lara melancholijnie.- Jeśli nie znajdziemy Artysty, wrócisz do wyjątkowo podłej funkcji krawężnika. To gorsze niż strata odznaki.

Corrie wcale nie była tego taka pewna. Krawężnik przynajmniej nie siedział w więzieniu, a ona mogła tam wylądować jak przyłapią ich na włamaniu! Po co się na to pisała?!

- Jesteśmy. Trzecie piętro. Pamiętaj, żeby iść tak, jakbyś miała umówione spotkanie. Udawaj, że masz prawo tam przebywać. W wielu przypadkach to wystarcza- doradziła rudowłosa z uśmiechem, po czym wyskoczyła z auta.

Policjantka starała się trzymać jej rad, chociaż wiedziała, że to czyste szaleństwo. Od kiedy to policja i FBI włamują się do czyjegoś biura?! Powinny były poczekać na nakaz. No dobra, biurokracja była cholernie powolna, ale nie groziła więzieniem.

- A James? Co mu powiedziałaś?- przypomniała sobie nagle ciemnowłosa, kiedy coraz bardziej zbliżały się do właściwego wieżowca.

- Nic. Wyszedł na jakiś spektakl- wzruszyła ramionami rudowłosa.

Corrie przeklęła. No kurwa cudownie! Zamiast pracować Foster szedł sobie na sztukę teatralną! Od początku zachowywał się niepoważnie, ale tym razem przebił wszystkie poprzednie skrajnie nieodpowiedzialne zachowania! Jak wróci zrobi mu taką aferę, że się nie pozbiera! Nie odpuścił mu tego!

Na dole nie zastali żadnej ochrony. Cross wyjaśniła jej, że to przez wielobranżowy charakter wieżowca. Biura wynajmowały tu przeróżne firmy. Gdyby ktokolwiek próbował się w tym połapać, byłoby to wyjątkowo trudne i kłopotliwe.

Na pierwszym piętrze zastały firmę z markową odzieżą. Corrie rzuciła jedynie okiem na wystawę, nie dlatego że jej się podobało. Po prostu była ciekawa cen. Owa ciekawość szybko ją opuściła, kiedy zobaczyła, że ubrania, wcale nie jakieś mega wyjątkowe, mają na metce co najmniej trzy zera. To pieprzony żart. Chyba tylko ktoś obrzydliwie bogaty dałby tyle za kieckę albo buty.

Drugie piętro zajmowała firma budowlana. Tak przynajmniej głosił szyld, bo nic tutaj nie wskazywało na tego rodzaju specjalizację. Pomieszczenia były sterylnie czyste i przeszklone, dzięki czemu mogły to zaobserwować. Wszyscy pracownicy nosili garnitury, które wcale nie wyglądały na tanie. Przeważali mężczyźni, ale kilka kobiet też się znalazło. One miały na sobie koszule, marynarki oraz eleganckie spodnie lub spódnice do kolan.

Osobiście, Corrie nienawidziła spódnic, sukienek i obcasów. Te ostatnie uważała za istne narzędzia tortur. Wolała jeansy i adidasy. Tak było jej znaczenie wygodniej.

- Czego panie szukają?- zapytał ich krótko ostrzyżony mężczyzna koło pięćdziesiątki. Prawdopodobnie ochroniarz.

Ciemnowłosa nie miała pojęcia co powiedzieć, ale rudowłosa szybko przejęła pałeczkę i objęła ją ramieniem. Policjantka zesztywniała, zaskoczona tym gestem.

- Ja i moja dziewczyna mamy umówione spotkanie z architektem piętro wyżej. Kupiłyśmy niedawno nasze pierwsze wspólne mieszkanie i jakoś musimy je urządzić- oznajmiła wesoło agentka.

Była tak radosna, że przez moment Martin zastanawiała się czy nie podmieniono jej współprowadzącej śledztwa.

- Z tego co wiem, przed chwilą zamknęli biuro. Już jest po godzinach otwarcia- zaoponował mężczyzna, tylko odrobinę speszony. Nawet na to Cross miała odpowiedź.

- Wiemy. Jesteśmy specjalnymi i bardzo wymagającymi klientkami, prawda kochania?

Corrie potrzebowała bardzo dużo samozaparcia, żeby nie skrytykować tego "kochanie" i nie powiedzieć żadnego przekleństwa.

- Oczywiście- potwierdziła krótko, gdy słowo "skarbie" nie przeszło jej przez gardła. Niemniej cały czas się uśmiechała. Aż ją bolały od tego mięśnie twarzy. Nie używała ich zbyt często.

- Specjalnie dla nas otworzą biuro po godzinach. Przecież nie chcemy, żeby ktokolwiek nam przeszkadzał. Możemy iść, panie ochroniarzu? Nie chcemy się spóźnić- dodała agentka.

- Naturalnie- mruknął mężczyzna, po czym minęły go w drodze na górę.

Policjantka wytrzymała obejmowana ramieniem przez agentkę do końca schodów. Potem się odsunęła.

- Musiałaś wciskać kit, że jesteśmy partnerkami? Pojebało cię?- spytała cicho Corrie, krzywiąc się na samą myśl. Nie nadawała się do takich akcji. Chyba wolała nudne życie krawężnika.

- Nie widziałaś jego miny? Był tak skonsternowany. Dzięki temu tak szybko udało się go spławić- wyjaśniła Cross jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

- Nie zwróciłam na to uwagi- przyznała szczerze. Raczej skupiła się na tym, że ktoś naruszył jej przestrzeń osobistą i nazywał ją swoją "partnerką". Nie miała nic przeciwko osobom o innej orientacji. Po prostu agentka nie była w jej typie tak samo jak inne kobiety.

- Stój na czatach. Ja otworzę drzwi- rzuciła Lara, podchodząc do drewnianych drzwi.

Corrie przyszła do głowy okropna myśl. A jeśli rudowłosa zamierzała strzelić prosto w zamek? To byłoby w jej stylu, tylko było trochę za głośne. Zaalarmowałyby cały budynek!

- Co zamierzasz zrobić?- spytała ciemnowłosa, nie odrywając wzroku od schodów. Tylko przelotnie zerknęła na agentkę, która wsadzała do zamka jakieś druty.

Agentka nie odpowiedziała, tylko dalej majstrowała w zamku tylko jej znanymi przedmiotami. W końcu uśmiechnęła się i nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się, a policjantkę na moment ogarnęła panika. A jeśli mieli alarm?!

- Popieprzyło cię? Mogą mieć alarm!- syknęła Martin. Rudowłosa obrzuciła ją pełnym politowania spojrzeniem, po czym bezceremonialnie wsunęła się do środka. Corrie chcąc nie chcąc, musiała za nią iść. Stanie na korytarzu też było podejrzane.

Podczas gdy policjantka trzymała się z tyłu, agentka chodziła po całym biurze, uważnie się rozglądając. Nie wyglądała na ani odrobinę zestresowaną. Po raz kolejny Martin pomyślała, że nie było to jej pierwsze włamanie.

- Tutaj. Mam dokumentację- poinformowała Cross, wystawiając głowę z jednego z pomieszczeń.

Corrie udała się w tamtym kierunku. Agentka miała rację. W niewielkim, prostokątnym pomieszczeniu od podłogi do sufitu ciągnęły się regały po brzegi wypełnione teczkami.

- Załóż je, proszę- mruknęła rudowłosa, podając jej parę lateksowych rękawiczek. Sama miała na rękach identyczne.

Spędziły dobre pół godziny, szukając właściwego nazwiska. Znały też orientacyjną datę realizacji projektu. Po raz kolejny to właśnie Cross znalazła interesującą ją teczkę. Przywołała Martin gestem ręki.

- Widzisz to samo co ja? Mówiłam ci, że w tych zdjęciach coś będzie.

Ciemnowłosa przeklęła na głos. To co zobaczyła na zdjęciach było tak znajome, a jednocześnie okropne. Niewątpliwie zdobyły kolejny, cholernie istotny element układanki. Okazało się, że prawdę mieli cały czas przed sobą, w galerii. Musiały to pokazać Jamesowi. Natychmiast.

*****

- Myślisz, że mogę wrzucić to zdjęcie na relację?- spytała Hartley z ekscytacją, pokazując telefon Luke'owi.

W przypadku nieobecności Benjamina i Debbie to on rządził. Recepcjonistce się to nie podobało, ale musiała uszanować ich decyzję.

- Jak chcesz. Jest trochę niewyraźne- odparł Luke, wzruszając ramionami.

Blondynka przewróciła oczami.

- Nie znasz się. Takie ma być. To jest konspekt artystyczny. Chodzi o to, żeby coś wrzucić, ale jednocześnie zbyt wiele nie zdradzać- wyjaśniła recepcjonistka.

- W takim razie zdjęcie kompletnie nic nie zdradza. Udało ci się.

Luke może i w organizacyjnych sprawach sobie radził, ale na social mediach w ogóle się nie znał.

- Gdzie Benjamin?- zapytała, jednocześnie wrzucając relację z czasem, jaki został do otwarcia wystawy.

- Poszedł na premierę Dee. Wróci razem z nią, więc otwarcie należy do nas. Musimy się postarać.

Mówił takim tonem, jakby nie miał pewności, że sobie poradzą. Będzie genialnie. To oczywiste. Nie było innej możliwości. Wszystko było przygotowane i sprawdzone dziesięć tysięcy razy. Naprawdę nie mieli się czym martwić.

Hartley już nie mogła się doczekać rozpoczęcia. Pomysł był doprawdy świetny i nowoczesny. Nie tylko skłoni do przyjścia znawców sztuki, ale też wiele młodszych osób w tym studentów.

*****

Debbie uściskała Sophie. Przed chwilą zeszła ze sceny. Ciężko było jej opisać towarzyszące emocje. Była taka podekscytowana i szczęśliwa, że nic nie zawaliła. Ciągle nie potrafiła wyrzucić z głowy momentu, kiedy cała widownia ich oklaskiwała na stojąco, a aktorzy skłonili się równocześnie. Co ciekawe, na większości prób nie wychodziło im to równo, a tym razem było perfekcyjnie.

- Byłaś genialna!- stwierdziła przyjaciółka, powstrzymując pisk.

- Grałaś bardzo przekonująco- dodał Kevin, który uściskał ją zaraz po blondynce.- Moim zdaniem zasłużyłaś na tego Oskara.

Szatynka zaśmiała się, po czym uściskała Leo. Dlaczego nie? Dziennikarz równie jej pogratulował, chociaż nie próbował przepychać się w jej stronę jak Kevin czy Sophie. Był mniej entuzjastyczny, ale wiedziała, że w głębi duszy cieszył się tak samo jak reszta.

Dee tak naprawdę chciała usłyszeć gratulacje od jeszcze jednej osoby, ale to było niemożliwe. Nie w towarzystwie jej przyjaciół. Poza tym James zniknął jej gdzieś w tłumie, powoli przesuwającym się do wyjścia.

- Chętnie bym z wami jeszcze porozmawiała, ale muszę jechać do galerii. Zresztą wy też. Załatwiłam wam wejściówki- powiedziała w pewnym momencie szantynka.

Wszyscy zgodnie przystali na jej propozycję. Leo nawet zaoferował, że ich wszystkich podwiezie. Debbie napisała krótką wiadomość do Jamesa z informacją gdzie jedzie i żeby jej nie szukał.

W samochodzie Debbie przez chwilę przysłuchiwała się ożywionej dyskusji między Kevinem, a Leo, którzy przekomarzali się. Mieli wyjątkowo dobry humor. Tylko Sophie wydawała się jakaś przygaszona. Postanowiła dowiedzieć się dlaczego.

- Co jest, Soph? Widzę, że coś jest nie tak- zaczęła szantynka, spoglądając na przyjaciółkę. Blondynka odwróciła wzrok od szyby, a wtedy Dee dostrzegła lśniące od łez oczy.

- Przed tobą nic się nie ukryje- mruknęła przyjaciółka, uśmiechając się blado. Nawiasem mówiąc, ten uśmiech nie sięgał oczu.- Rozmawiałam wcześniej z Jamesem i... Zerwaliśmy.

Tym bardziej zrobiło jej się przykro. To wszystko jej wina. To przez nią Sophie teraz płakała. Poza tym pewnie właśnie to chciał jej powiedzieć Foster przed spektaklem, ale nie zdążył.

- Przykro mi. Jak to wyglądało? Kłóciliście się czy załatwiliście to na spokojnie?

Bardzo obawiała się odpowiedzi. Miała nadzieję, że James był jak najbardziej delikatny.

- Zaczęło się spokojnie... W miarę... Powiedziałam mu, że ostatnio rzadko się widujemy i że zachowuje się jakby mnie unikał. Co dziwne, nawet nie próbował zaprzeczać. Zgodził się ze wszystkimi zarzutami i oznajmił, że nie możemy być razem. Właściwie powiedział: nigdy nie byliśmy razem, ale to mój błąd, że nie doprecyzowałem tego wcześniej.

- Jak zareagowałaś?

- Zapytałam go czy spotyka się z kimś innym. Ten palant nawet nie miał odwagi powiedzieć mi tego prosto w twarz. Wywinął się od odpowiedzi sformułowaniem: to nie ma znaczenia. Dupek. Jasne, że to ma znaczenie. Później... Zrobiłam mu taką drobną scenę. Nie mogłam postąpić inaczej. Wkurzyłam się. Gość wydawał się wręcz idealny, gdyby tylko choć odrobinę się starał... Teraz jak o nim myślę wiem, że mu nigdy na mnie nie zależało. To ja nalegałam na spotkania, randki, zrobiłam kolację... Byłam taką idiotką.

- Nie mów tak, Soph- przerwała jej Debbie.

- Ale to prawda- zaoponowała blondynka.

- Jeśli ktoś ma czegokolwiek żałować, to on a nie ty- wtrącił się Kevin.- Chrzanić go.

Najwidoczniej jego dyskusja z Leo dobiegła końca. Pewnie obydwaj się im przysłuchiwali. W każdym razie byli w swoim gronie.

- Właśnie. Pieprzyć go- dodał dziennikarz.

Szatynka zdobyła się jedynie na skinienie głową. To wszystko jej wina. Jak miała w przyszłości powiedzieć im o niej i Jamesie, o ile w międzyczasie się nie pokłócą na dobre? Znienawidzą ją z Sophie na czele. Postanowiła zmienić temat.

- Też muszę wam o czymś powiedzieć- zaczęła niepewnie.- Zerwałam z Ryanem.

- Serio?- spytała zaskoczona Sophie.- W ogóle tego nie widać po waszym aktorstwie. Graliście świetnie. W życiu nie zgadła bym, że się pokłóciliście...

- Zasadniczo nie było żadnej kłótni. Tylko spokojna, szczera rozmowa.

Debbie streściła im ją szybko, bo nie mieli zbyt wiele czasu. Biorąc pod uwagę okolicę, byli już całkiem blisko galerii.

- Nieźle- stwierdził na koniec Kevin.- Ja nigdy nie byłem dobry w zerwaniach. Pomijając fakt, że częściej ze mną zrywano niż ja z kimś. Niemniej obydwoje z Ryanem zachowaliście profesjonalizm i zagraliście mistrzowsko.

- Dzięki- rzuciła, wysiadając z auta.- Idźcie do głównego wejścia. Ja idę od tyłu, żeby ominąć tłum.

Przy wejściu zebrał się już całkiem sporych rozmiarów tłum. Szatynka zerknęła na godzinę. Przyjechała dosłownie minutę przed otwarciem wystawy. Nie mogła się doczekać reakcji Benjamina i, rzecz jasna, pierwszych zwiedzających.

- Nareszcie, Dee. Właśnie otwieramy. To będzie odlot- przywitała ją Hartley w ładnym, świecącym w ciemności makijażu.

- Śliczny makijaż. Gdzie Benjamin? Nie mówcie, że siedzi w gabinecie.

Luke wymienił zdziwione spojrzenie z Hartley.

- Nie miał być z tobą? Przecież poszedł na spektakl, żeby zobaczyć cię na scenie.

Szatynka zmarszczyła brwi. Nigdzie go nie widziała. Jak to możliwe, że go nie zauważyła?

- Nie widziałam go. Na pewno pojechał do Art? Jesteście absolutnie pewni?

- Tak mówił- odparł ostrożnie szatyn.- Powinniśmy otwierać. Co robimy?

Szatynka szybko przeanalizowała w głowie sytuację. Nie mieli zbyt wiele opcji. Jedno było pewne: wystawa musi trwać. Miała złe przeczucia. A jeśli coś mu się stało?! Benjamin nie przegapiłby swojej pierwszej wystawy!

- Wy zajmiecie się wystawą. Wpuśćcie ludzi i zaczynamy. Ja znajdę Benjamina, gdziekolwiek jest. Będziemy w kontakcie.

Debbie zaczęła od gabinetu wujka. Może nigdzie nie poszedł tylko zapomniał sprawdzić godziny? Szybko pozbyła się złudzeń, kiedy weszła do pustego gabinetu. Nie było go tam. Zaczęła rozglądać się, szukając jakichkolwiek wskazówek. Zazwyczaj takie rzeczy działały tylko w filmach, ale obecnie nie miała innego pomysłu.

Zaczęła od biurka. Nie grzebała w nim. Raczej zwracała uwagę na luźno lecące przedmioty na wierzchu. Nic wartego uwagi. Postanowiła zajrzeć do szuflad. W jednej z nich na wierzchu znalazła bilet na spektakl. Jeszcze w pierwszym rzędzie. Benjamin faktycznie planował tam iść.

Szatynka porzuciła dalsze przeszukiwanie pomieszczenia. Schowała bilet do kieszeni i wyjęła telefon. Ciągle miała nadzieję, że nic poważnego się nie stało. Po prostu spóźnił się, nie zauważyła go, za chwilę na pewno przyjedzie na wystawę... Nie odbierał telefonu. Automatycznie włączała się poczta głosowa. Tym bardziej ogarnął ją niepokój. Jej wujek nigdy nie wyłączał telefonu, a poza tym wręcz obsesyjnie dbał o ładowanie go.

W końcu zdecydowała się wybrać numer Jamesa. Jako policjant i dobry znajomy powinien wiedzieć co robić w takiej sytuacji.

- James, pilnie potrzebuję pomocy- oznajmiła na wstępie. Może trochę dramatyzowała, ale intuicja podpowiadała jej, że stało się coś złego.

- Co się stało?

- Wiem jak to brzmi, ale Benjamin zaginął. Nie ma go w galerii, chociaż właśnie rozpoczęliśmy wystawę. Nie przegapiłby swojej pierwszej wystawy!

- Uspokój się, Dee. Cokolwiek się wydarzyło, we wszystkim ci pomogę. Jak długo go nie ma?

- Około trzech godzin- odpowiedziała, sugerując się informacjami zdobytymi od Hartley i Luke'a.

- To trochę mało jak na zaginięcie. Oficjalnie można rozpocząć poszukiwania dopiero po upływie czterdziestu ośmiu godzin...

- A jeśli coś mu się stało?! Powinnam obdzwonić szpitale, prawda?

- Przyjadę do ciebie. Jesteś w galerii? Nie martw się na zapas.

Debbie przytaknęła. Policjant obiecał, że przyjedzie najszybciej jak to było możliwe.

- Kochany jesteś James. Naprawdę nie wiem co bym bez ciebie zrobiła- mruknęła jeszcze zanim się rozłączył. Odłożyła telefon na biurko, po czym odwróciła się przodem do drzwi. Wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. Co tutaj robiła jej przyjaciółka?! Ile słyszała?!

- Jak mogłaś mi to zrobić, Dee?- spytała blondynka ze złością, chociaż po jej policzkach spływały łzy.- Myślałam, że się przyjaźnimy, ale przyjaciółki nie robią sobie czegoś takiego.

- Co słyszałaś?

Blondynka zaśmiała się bez cienia wesołości, jej oczy ciągle lśniły od łez.

- Bo to jest najważniejsze pytanie. Jak się tego dowiedziałam, a nie na przykład dlaczego to zrobiłaś. Skoro ja się mam tłumaczyć, w porządku. Jestem bardzo ciekawa co powiesz jak przyjdzie kolej na ciebie.

- Nie o to mi chodziło...- przerwała jej szantynka, szukając w głowie jakichkolwiek słów, które mogłyby złagodzić gniew przyjaciółki. Chociaż teraz to już pewnie byłej przyjaciółki.

- Zamknij się, do cholery! Widziałam go na premierze. Naiwnie myślałam, że może przyszedł mnie przeprosić. Myliłam się. On przyszedł dla ciebie. A teraz przyszłam zapytać jak ci pomóc. Co mogę dla ciebie zrobić... Głupie, nie?

- Wcale nie. Pozwól mi to wyjaśnić. Proszę.

- Dobrze się bawiłaś, wciskając ci kolejne kłamstwa? Tyle ci o nim opowiadałam. Byłaś na bieżąco z każdym szczegółem naszego związku... Byłaś na cholernej wspólnej kolacji i wyjściu do baru. Sprawiało ci to przyjemność? No przyznaj się. Fajnie opowiadało się o idealnym związku z Ryanem, sypiając z moim facetem za moimi plecami?!

Coraz to kolejne zarzuty Sophie przypominały sztylety, które wbijały się jej prosto w serce. Było jej tak strasznie przykro.

- Nie spałam z nim. Nie zamierzałam tego robić do czasu aż nie wyjaśnimy spraw z naszymi związkami...

- Jakie to szlachetne- stwierdziła blondynka głosem ociekającym sarkazmem.- Teraz już możesz się z nim pieprzyć do woli!

- Daj mi to wyjaśnić. Proszę. Wiem, że zrobiłam źle, ale nigdy nie chciałam cię skrzywdzić. Na początku broniłam się przed tym uczuciem. Spławiałam go, starałam się unikać...

- W takim razie ci to nie wyszło. Jedno chcę wiedzieć zanim pójdę... Dlaczego James? Jest tyle facetów w Nowym Jorku. Dlaczego on?

Debbie teraz już też płakała. Łzy spływały jej po policzkach. Wiedziała, że cokolwiek powie, nic nie złagodzi sytuacji. Spieprzyła po całości.

- Połączyło nas coś specjalnego... Nie pytaj się mnie co, bo nie wiem. Przepraszam.

- Coś specjalnego jasne- zakpiła Sophie.- Nie chcę nigdy więcej z tobą rozmawiać. Miałam cię za przyjaciółkę, ale bardzo się myliłam. Żegnaj.

Szatynka nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Nawet nie próbowała powstrzymywać łez. Czuła się okropnie. Wiedziała, że przekreśliła wszystko. Przyjaźń. Paczkę. Leo, Kevin i Emma pewnie więcej się do niej nie odezwą. Ryana sama odrzuciła. Jej ciekawe studenckie życie dobiegło końca i nie mogła za to winić nikogo innego niż ją samą.

*****

Benjamin obudził się w ciemnym, bliżej nieokreślonym pomieszczeniu. Pod stopami czuł drobne kamyczki i wilgotną ziemię. Chyba znajdował się gdzieś pod miastem. W zatęchłym powietrzu unosiła się specyficzna woń. Rozpoznał ją bez większego problemu. To była krew. Zaschnięta, pewnie znajdująca się tutaj od dłuższego czasu. Zastanawiał się jak wiele osób zginęło tutaj przed nim.

Miał skrępowane nadgarstki i kostki. Trochę bolała go głowa, ale nie było źle. Na oczach miał opaskę, więc widział jedynie wszechobecną czerń. Na początku próbował krzyczeć, ale nie przyniosło mu to żadnego pożytku. Jedynie zdarł sobie gardło. Porywacz kimkolwiek był doskonale wiedział, że tutaj nikt go nie usłyszy. W przeciwnym razie pewnie by go zakneblował. Nie miał żadnej możliwości ucieczki. Porywacz o wszystko zadbał.

Niemal cały czas prześladował go obraz jego porywacza. Zanim uderzył go w głowę, Benjamin zdołał mu się przyjrzeć. Miał przed sobą młodego mężczyznę. Nie miał pojęcia kim on był. Widział go po raz pierwszy w życiu. Dlaczego jakiś anonimowy młodzieniec miałby go porywać? Nic nie przychodziło mu do głowy. Nie był bogaty. Większość pieniędzy, które posiadał wydał na galerię. Co więcej, miał długi. Okup definitywnie nie wchodził w grę. Więc co? Tego nie wiedział.

Od czasu odzyskania przytomności nie usłyszał żadnego głosu. Słyszał jedynie niewielki stworzenia, pewnie szczury przemykające w tych rozległych, stwierdził to na podstawie echa, tunelach. Gdyby tylko jakoś udało mu się uwolnić ręce z kajdanek, może poradziłby sobie też z nogami i byłby wolny. Niestety jego kajdanki były przytwierdzone dodatkowym łańcuchem do metalowego koła wczepionego w ścianę.

Samotność i niecodzienne miejsce skłoniły go do refleksji. Właściwie nie mógł robić nic innego niż myśleć. Zastanawiał się czy skończy właśnie tutaj, we wszechogarniających go ciemnościach czy jednak ktokolwiek go znajdzie. Nie bał się śmierci. Szczerze mówiąc, od czasu śmierci Clariss w pewien sposób wegetował, jakby jakiś jego fragment umarł razem z nią. Co więcej, perspektywa spotkania z jego jedyną miłością była nawet pokrzepiająca. Choć minęły lata od czasu, gdy widział ją po raz ostatni, ciągle potrafił przywołać w głowie jej uśmiech. Od czasu jej odejścia cały czas towarzyszyła mu nadzieja, że spotkają się gdzieś po drugiej stronie. Może nawet szybciej niż mu się wydawało, co wcale nie napawało go strachem. Wbrew pozorom mijające lata wcale nie sprawiały, że bałeś się śmierć. Cóż, przynajmniej w jego przypadku było zupełnie na odwrót. Czekał na nią. W końcu będzie miał całkowity spokój.

Benjamin żałował w sumie trzech rzeczy. Przede wszystkim żałował, że nie wiedział kim był ten młodzieniec, który go tutaj przetrzymywał. Dlaczego to robił? Czy to miało cokolwiek wspólnego z krwawymi obrazami? Elementem wspólnym była krew... Czy to możliwe, że był kolejną "farbą" do obrazu, a porwał go, tak zwany, Artysta?

Żałował też, że nigdy więcej nie zobaczy swojej siostrzenicy. Debbie tak bardzo mu pomagała od śmierci Clariss, chociaż nie miała o tym pojęcia. Powinien był jej powiedzieć prawdę, gdy miał ku temu okazję. Teraz już może jej nie mieć... Dobrze, że przynajmniej zdążył zapisać jej galerię w testamencie. Na pewno będzie w dobrych rękach. Już jego siostrzenica o nią zadba.

Ostatnim powodem do żalu była galeria. Ubolewał nad faktem, że nie mógł na własne oczy zobaczyć wystawy planowanej od miesięcy. Tyle przygotowań, starań i nie miał okazji nawet rzucić okiem na produkt końcowy. Spektaklu również nie zobaczył.

Benjamin mentalnie przygotowywał się na koniec. Nie miał nadziei. Nawet jeśli go znajdą, będzie już za późno. W gruncie rzeczy, czekał na śmierć jak inni. Każdy od urodzenia skazany był na śmierć w taki czy inny sposób. Tyle że jego śmierć miała postać chłopaka niewiele młodszego od Debbie, może jej rówieśnika. Choć na razie nie słyszał jego kroków, wiedział że niedługo przyjdzie i dokończy swoje dzieło, czymkolwiek ono było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro