1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Każdy ma swoje miejsce ulubione w dzieciństwie. To jest ojczyzna duszy."
~Stefan Żeromski „Przedwiośnie"

Dwa dni po pogrzebie przyjechaliśmy pomóc w przeprowadzce rodzinie wujka Waltera. Mieliśmy po raz ostatni zobaczyć starą rezydencję, na której utrzymanie nie starczyłoby nam funduszy. Dom był ogromny oraz bogato zdobiony, a ogród zadbany i idealnie podcinany. Spędziliśmy ta prawie całe nasze dzieciństwo, jednak ojciec postanowił, że wraz z siostrą i matką wyjedziemy do miasta. Miało to pomóc mu w interesach oraz zapewnić nam odpowiednią edukacje, dzięki czemu właśnie kończyłem wysoko ocenianą szkołę dla majętnych jako jeden z lepszych na roku. Nie powiem, osiągnięcie tego tytułu było szalenie łatwe, wystarczyło włożyć w naukę niewiele wysiłku. Właśnie do niej miał się teraz przepisać mój dwa lata młodszy kuzyn Timothy.

W automobilu matka jeszcze raz przestrzegła mnie i Ashley by nie poruszać tematu wujka przy żałobnikach, gdyż miało to być nie na miejscu. Nigdy się jednak nie zgadzałem z twierdzeniem, iż śmierć powinna być tematem tabu, wręcz przeciwnie, powinniśmy o niej rozmawiać i nie pozostawiać nikogo z tym bólem samego. Kazanie nie okazało się jednak długie, bo kobieta podjęła temat tuż przed wjazdem na posesje.

Powitała nas wielka, metalowa brama, którą zdobił kamienny mur. Bogato zdobiony wjazd od razu zapowiadał przepych całego miejsca. Minęliśmy dokładnie wystrzyżone trawniki i po chwili auto zatrzymało się przed wejściem do domu. Wielkie, drewniane drzwi były jedyną mało ozdobną częścią połyskującego na biało budynku z ogromnymi oknami. Widok ten zawsze przyćmiewał, aczkolwiek w dzieciństwie sprawiał większe wrażenie.

Środek domu był ozdobiony starannie dobranymi meblami oraz podłogą z ciemnego drewna, które kontrastowało z jasnymi ścianami oraz zdobieniami. Równie ciemne umeblowanie, wraz z dodatkami, nadawało ciepła całemu wystrojowi. W wazonach były jak zawsze świeże kwiaty.

Timothy schodził po wielkich, drewnianych schodach ubrany na czarno. Jego twarz była smutniejsza niż zwykle. To, że rzadko się uśmiechał było dla nas normalne i nie zwracaliśmy na to większej uwagi. Można go opisać jako osobę wiecznie zamyśloną, błądzącą w chmurach i rozprawiającą na wszelkie tematy dotyczące istnienia. Były to tylko pozory, tak naprawdę bardzo lubił zabawę. Dlatego jego chłodny ton przy witaniu się z nami nieco mnie zmartwił. Wiedziałem, że jego stosunki z ojcem przed jego śmiercią stały się bardziej napięte. Chłopak wytykał mu, że za dużo podróżuje i nie znajduje czasu by pobyć z rodziną, a teraz cały ten trud włożony w pracę idzie na marne. Starałem się go zrozumieć, ale mój rodziciel w domu był czasem za często.

Brązowowłosy chłopak spojrzeniem zaprosił nas, żebyśmy za nim poszli. Ciężko było uwierzyć, że to nasz ostatni dzień w rezydencji i więcej już nie zobaczymy tego cudownego miejsca, z którym wiązało się tyle niezwykłych wspomnień. Ruszyłem wraz z Ashley za przygnębionym kuzynem w głąb domu. Zaprowadził nas do salonu, w którym stały pakowane do pudeł książki.

- Ile zabieracie? - zapytałem.

- Tylko te najciekawsze - odpowiedział brunet biorąc kolejne dwie książki z pułki i chowając je w pudełku. - Wiem, że nie macie w domu tyle miejsca, ale muszę je wziąć, tato często je czytał.

- Timothy... - zaczęła moja siostra. - Weź to co potrzebujesz, znajdziemy na to miejsce. Mogą być nawet w moim pokoju! Albo ewentualnie w pokoju Joela, w końcu i tak pewnie się wyprowadzi po szkole.

- To nie takie proste jak myślisz, Ashley - wywróciłem oczami. - Najpierw muszę mieć za co się utrzymać, a to oznacza rozpoczęcie pracy.

- Już wiesz co będziesz robił? - wtrącił kuzyn.

- Nie, jeszcze nie wiem. Szukam z przyjaciółmi czegoś, z czego będzie można jakkolwiek wyżyć, ale na razie znaleźliśmy jakieś wybitnie wyszukane, bądź całkowicie typowe propozycje. Nie zamierzamy pracować przy budowie nowej autostrady, po tej szkole stać nas zdecydowanie na więcej.

- I tak wszyscy wiemy, że zostaniecie bezdomni - westchnęła blondynka po czym szybko zmieniła temat. - Będzie brakować mi tego salonu... Pamiętacie jak kiedyś wybiliśmy środkowe okno? - zaśmiała się lekko. - Rodzicie byli na nas tak źli, ale wujek Walter tylko zażartował i próbował z nami skleić je taśmą.

Wspomnienie wywołało uśmiech na naszych twarzach. Całkowicie zapomniałem, że taka sytuacja miała miejsce.

- Albo kiedy tworzyliśmy w jadalni fort z krzeseł, stołu, poduch i kocy. Wtedy przyszła ciocia i tak nakrzyczała na wujka, że potem przez tydzień musieliśmy zmywać! - przypomniała nam kolejną sytuacje. - Pomimo tego, że mamy od tego służbę! Albo kiedy tworzyliśmy ozdoby choinkowe! Joel przeciął sobie palec i zrobił panikę na cały dom, że zaraz umrze - na tę historię mój kuzyn wreszcie prychnął śmiechem.

- Ej! To nie było zabawne! Naprawdę mogłem stracić palec! - oburzyłem się.

- Przesadzasz, to było lekkie draśnięcie, a ty piszczałeś jak mała dziewczynka - otrzymałem w odpowiedzi od chłopaka. - Najlepsze jest to, że nie był to pierwszy raz. Rąbanie drewna też przychodzi ci z niezwykłym trudem. Czasem mam wrażenie, że powinieneś był się urodzić jako kobieta, a nie mężczyzna.

- Tak, tak, może jeszcze mogę zmienić jakoś płeć? - fuknąłem oburzony tym komentarzem.

- Timothy, przecież ty wcale lepszy nie jesteś - skarciła go moja siostra. - Nigdy nie zapomnę jak piszczałeś, bo przestraszyłeś się lampy podczas tamtej burzy.

To wspomnienie utkwiło we mnie chyba jako jedno z najmocniejszych. Było dla nas, jako dzieci, niezwykle przerażające oraz budujące. Była już ciemna, halloweenowa noc kiedy na niebie pojawiły się pierwsze błyski, a naszych uszu zaczęły dochodzić grzmoty. Byliśmy we trójkę w pokoju Timothy'ego bawiąc się nowiusieńką latarką, która coraz częściej pojawiała się na rynku, i opowiadaliśmy sobie straszne historie, głównie po to, by wystraszyć Ashley. Siedzieliśmy pod kołdrą i świeciliśmy sobie po twarzach, aż w końcu nasza zabawka zgasła. Wtedy dopiero poczuliśmy się niezbyt komfortowo i zaczęliśmy się trochę bać. Pokój tylko co jakiś czas był rozświetlany przez błyski. Kiedy postanowiliśmy się wychylić nasza uwaga skierowała się w stronę rogu pokoju, w którym stała owa lampa, a obok niej fotel. Nasze dziecięce umysły przeobraziły to w strasznego potwora, na widok którego Timothy o mało nie zesikał się w gacie i piszczał gorzej niż mała blondynka.

Na całe szczęście w kilka sekund w pokoju pojawił się wujek Walter, który zaczął nas uspokajać i przytulać żartując z całej sytuacji. Rankiem obudziliśmy się cali obolali po spaniu na sobie. Nasz ojciec nigdy nie zrobił czegoś takiego, zawsze wyganiał nas spać dalej, dlatego Ashley nauczyła się przychodzić do mnie, gdy miała jakieś koszmary. Pomimo względnego obrzydzenia, jakim się nawzajem darzyliśmy, wciąż była moją małą siostrą, którą chciałem bronić za wszelką cenę.

- Już nie boję się lamp - wywrócił oczami oburzony brunet. - Natomiast ty pewnie dalej idziesz do Joela, kiedy masz chociaż trochę gorszy sen.

- Mam do tego prawo - rzuciła szybko dziewczyna. - Poza tym, nawet nie wiesz co mi się śni i jak ty byś zareagował na takie sny, dlatego się nie wtrącaj.

Popatrzyłem na nich smutno. Oboje ostatnio mieli ciężko. Moja siostra od dawna miała koszmary, które ostatnio zdarzały się częściej, a kuzyn właśnie stracił ojca, którego wbrew pozorom naprawdę kochał, ale zwyczajnie miał żal, że zbyt często wyjeżdża na różne wyprawy.

- Wystarczy, przyjechaliśmy tu pomóc Timmy'emu się spakować, nie kłócić - przerwałem im.

- Jeszcze tylko kilka drobiazgów - westchnął chłopak i kontynuował pakowanie pudła.

***

Przeszliśmy się jeszcze po domu sprawdzając czy wszystkie rzeczy zostały spakowane i żegnając się z tym miejscem. Zastanawiało mnie tylko dlaczego musieliśmy zostawić rezydencje i przenieść kuzyna wraz z ciocią do zdecydowanie mniejszego domu w mieście. Tutaj każdy zmieściłby się bez problemu, a u nas powoli nie mieściła się nasza czwórka. Miałem pewne przeczucie, że prawdziwy powód jest ukrywany przez mojego ojca. Często wyrażał swoją dezaprobatę wobec istnienia rezydencji. Była dla niego za duża, zbyt kosztowana i zdarzało się, że wspominał o jakiejś ciemnej aurze w koło tego miejsca. Nigdy nie dostrzegłem tam nic ciemnego, ale samo dobro. Była to nasza przystań, którą odwiedzaliśmy w wakacje, by zapomnieć o zgiełku miasta.

Powoli wracaliśmy do domu naszym automobilem, który prowadził ojciec. Był zapchany po brzegi, a nawet nie było miejsca na dachu. Cała nasza trójka patrzyła w tył za oddalającym się budynkiem, który lśnił opatulony blaskiem zachodzącego słońca. Byliśmy zmęczeni pakowaniem i najchętniej to usiedlibyśmy na tarasie pijąc chłodną lemoniadę, delektując się ciepłym wieczorem na wsi.

Do miasta wjechaliśmy gdy już było ciemno, a na drogach pojawili się pierwsi pijacy. Żeby dotrzeć do naszej dzielnicy musieliśmy przejechać przez te biedniejsze rejony. Nie były one tak zadbane jak nasza okolica, ale nie wyglądały jak slumsy. Im się zbliżaliśmy tym witryny sklepowe były bardziej kolorowe. Średniozamożna część miasta miała przez to swój urok i zachęcała bogatszych do odwiedzania tych rejonów. Po usłyszeniu o naszych problemach finansowych, postanowiłem nie spaść niżej niż te okolice.

Niedługo zajęło nam dotarcie do domu. Mieszkaliśmy przy zacierającej się granicy dzielnic. Ashley niemalże wybiegła z auta i pobiegła do domu. Od zawsze zastanawiało mnie skąd w niej pojawia się nagle tyle siły, choć najchętniej leżałaby całe dnie w domu. Timothy natomiast bardzo się guzdrał z wyjściem i wypakowaniem bagaży. Pomogłem mu, by było szybciej, a następnie zaprowadziłem do naszego pokoju. Miał się do mnie wprowadzić, gdyż nie mieliśmy wystarczającej ilości pokoi by chłopak dostał własny. Nie przeszkadzało mi to. Lubiłem swojego kuzyna oraz jego towarzystwo, a wraz z rozpoczęciem roku szkolnego, mieliśmy się przenieść do internatu.

- Mam nadzieję, że nie zabiorę ci wiele miejsca... nie chce być kłopotem - odezwał się Timmy podczas rozpakowywania.

- Przestań, nie przeszkadzasz mi - wywróciłem oczami. - Będzie tak jak w dzieciństwie.

- Tylko wtedy mieliśmy wybór. Teraz jesteś go pozbawiony.

Rzuciłem się z westchnieniem na swoje ciężkie, dębowe łóżko z baldachimem.

- Teraz gdybym miał wybór to i tak bym zaproponował ci mieszkanie u mnie. Zostały nam niecałe dwa tygodnie, a potem będziesz miał prawdopodobnie gorszych współlokatorów. Ja wolę mieszkać z tobą niż z tymi przygłupami - zażartowałem i odwróciłem głowę w jego stronę.

- Myślałem, że lubisz swoich przyjaciół... - zaczął niepewnie.

- Bo lubię, ale nie można im odmówić głupoty - zaśmiałem się. - Szczególnie Arisowi. Niech cię mają w opiece siły niebieskie i nie będziesz miał okazji do poznania go.

- Jacy są? W sensie uczniowie w tej szkole. Wszyscy pochodzą z bogatych rodzin... i podobno są przez to bardzo przemądrzali.

- Hmm... - zastanowiłem się. - Myślę, że to zależy. Niektórzy są bardziej bucowaci, a inni buntowniczy. Zdarzają się też tacy, którzy chcą się czegokolwiek nauczyć. Jeśli chcesz jakąś radę to mogę ci jedynie powiedzieć, żebyś nie przejmował się nimi i robił swoje. Nie pakuj się też w niepotrzebne kłopoty, a gdy ktoś będzie cię zaczepiał to go zignoruj, albo poinformuj nauczycieli.

- Zrobią coś z tym? - spytał mnie na co się szeroko uśmiechnąłem.

- Nie, ale przynajmniej nie będziesz na ich czarnej liście.

- Ty na niej jesteś?

- Nie, ja jestem postrzegany jako ten inteligentny.

Chłopak prychnął i usiadł rozbawiony na swoje, mniejsze i lżejsze, od mojego, łóżko.

- W takim razie chyba bardzo łatwo jest im zaimponować.

Zaśmiałem się lekko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro