17/12/07

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

When I find myself it times of trouble - szepcze cicho - Mother Mary comes to me... - zbiera się na odwagę by to zrobić minimalnie głośniej, wsłuchując się w każdy ze sztucznie brzmiących, pojedynczych dźwięków pianina odchodzących z radia. Rytmicznie stuka palcami o drewniany blat, poruszając lewą stopą w tym samym tempie. Co prawda kolejna z ubóstwianych przez niego piosenek jest zagłuszana przez przewijających się przez kawiarnię ludzi, ale wciąż to lubi. Uwielbia. Kocha przewijające się wokół niego tłumy, w jakiś sposób zachwyca, a jednocześnie przeraża go świadomość, że każdy z tych killu miliardów ludzi krążących po świecie jest inny, i dokładnie tak jak on, pisze na bieżąco swoją historię. Jest głównym bohaterem swojej własnej, nigdy nieprzelanej na papier lub ubranej w słowa powieści, jednocześnie będąc poboczną postacią w tysiącach innych, i stanowi tło kolejnych milionów. Powoli kończy swoją umiłowaną latte, a jeszcze nie ma tego, po co naprawdę tu przyszedł.

Po tygodniu, zbiera się zdecydować nawiązać kolejny kontakt z chłopakiem, a tu, jak na przekór, nie ma go.

A przynajmniej Jungkook go nie słyszy.

Być może starszy wcale nie ma ochoty na ponowne spotkanie. Może traktuje to jak każdą z drobnych rozmów z klientami, i może nawet nie pamięta niewidomego mężczyzny. W końcu, wszystko łatwo wypada mu z głowy, jest roztargniony i pewnie akcja z menadżerką też nie wywarła na nim ogromnego wrażenia. Brunet nie jest przekonany, co powinien myśleć. Teraz, nie jest już nawet pewien czy powinien był tu przyjść. Wcześniej zdarzyło mu się tę kawiarnię sporadycznie odwiedzać, ale to jeszcze przed włączeniem w skład jej obsługi miodowowłosego baristy.

- And in my hour of darkness... 

- She is standing right in front of me - odpowiada mu melodyjny głos. Właśnie ten, o herbacianym odcieniu różu. Teraz, gdy śpiewa, idealnie czysto, młodszy dostrzega nutkę koloru którego słowami nie da się opisać. Ta barwa nie istnieje nigdzie, nie ma go w przeszukanych pospiesznie zakamarkach jego pamięci. Mogłaby wywołać w nim dreszcze, gdyby był wystawiony na jej dłuższy odbiór. Tymczasem, uśmiecha się sam do siebie, i próbując ukryć ekspresję kieruje głowę w dół, jakby wbijał ukryty za lśniącymi w świetle jasno rozpalonych lamp okularami ślepy wzrok. Momentalnie analizuje i rozumie ironię sytuacji, w głowie mając tekst rozbrzmiewającej w lokalu piosenki. She, a może raczej he, is standing right in front of me. Kącik jego ust znów unosi się mimowolnie.

- Nie sądziłem, że...

- Że przyjdę? - miodowowłosy przerywa, bez krępacji zasiadając przy stoliku - widziałem jak zamawiałeś kawę, ale miałem przerwę, naprawdę mi się przydała po porannym zapierdzielu.

Kiwa głową, pozostawiając po geście chwilową ciszę, zaraz przerwaną przez pełnego energii baristę.

- Za to ja bałem się, że nie przyjdziesz. Myślałem, że uznałeś to za tanią pogawędkę i już.

Taehyung bezcelowo kręci głową. Ironicznie, obaj mieli nadzieję na ponowne spotkanie drugiego. Nadzieję przeplatającą się z niepewnością i strachem przed jego reakcją. Jungkook od kilkunastu minut próbował usłyszeć gdzieś w tym zgiełku głos starszego, bezskutecznie, aż do teraz, gdy już wie, że nie musi się już martwić o ewentualny zanik aktualnie wyostrzonego słuchu, bo Taehyung zwyczajnie siedział na zapleczu. Ten z kolei, wyglądał co chwilę zza drzwi, by upewnić się, że niewidomy chłopak wciąż siedzi przy stoliku, w ten mroźny poranek rozgrzewając się niezłej jakości kawą. 

- Gdybym uznał to za zwykłą pogawędkę, nie byłoby mnie tu. 

- Teoretycznie, no bo kto wie - wzrusza ramionami - mógłbyś przyjść ze względu na kawę, albo na to, że lokal ci się spodobał.

- Jasne, podoba mi się - śmieje się cicho, całkowicie zauroczony roztargnieniem starszego - gdybym mógł go zobaczyć, pewnie by mi się spodobał.

Chwila niezręcznej ciszy panuje w dzielącej ich nad stolikiem przestrzeni. Czasem język Taehyunga wyprzedza jego myśli. Przecież ma pełną świadomość niepełnosprawności bruneta, a mimo wszystko znowu walnął taką głupotę znikąd. Wzdycha głęboko, i rozgląda się wkoło siebie. Zwraca teraz uwagę na wszystko, ale nie na siedzących wkoło ludzi, od czasu do czasu spoglądających na siedzącą przy jednym z bocznych stolików parę mężczyzn.

- Jest ładnie. W stylu vintage. Chyba tak się to nazywa... - niepewnie kończy zdanie, zerka na towarzysza i kontynuuje, gdy dostrzega malujący się na jego twarzy uśmiech - na ścianach są napisy w różnych językach. Każdy ma nieco inną fakturę i kolor. Wszystkie są jakoś powiązane z kawą... - pospiesznie przechodzi wzrokiem z jednego kąta w drugi, wypatrując czegoś godnego uwagi, co mogłoby zainteresować bruneta - podłoga jest jasna, i...

Nie kończy, zbyt onieśmielony w jakiś sposób zadziornym uśmiechem młodszego. Wraz z momentem, w którym przenosi wzrok z powrotem na jego twarz, ogarnia go wrażenie, że niewidomy wbija w niego wzrok zza ciemnych okularów. Przeszywa go nim. A przecież to niemożliwe. Mimo wszystko, szczery uśmiech i ciekawość z jaką słucha brzmienia niezbyt poetyckich słów padających z ust Taehyunga sprawiają, że ten drży w środku.

A przecież żaden człowiek nie sprawia, że Taehyung nagle przeradza się z tego pewnego siebie chłopaka w bezbronne dziecko, za sprawą drobnego uśmiechu lub wyimaginowanego spojrzenia, które czuje na sobie. Mimo, że ono nie istnieje.

A jednak, teraz pojawia się ten facet, Jeon Jungkook. Niewidomy, a nieistniejącą głębią spojrzenia ułamuje fragmenty, serca starszego, jeden po drugim.

Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu - przypomina sobie Taehyung, przy czym niekontrolowanie, cicho wypowiada te słowa. Drobny rumieniec pokrywa jego twarz, gdy przy końcu sentencji uswiadamia sobie, że mówi to na głos - Tak było w jednej książce.

- Mały Książę, Exupery - jego uśmiech nagle staje się bardziej promienny, towarzyszy mu kolejne skinięcie głową - miło wiedzieć, że znasz takie historie.

Kolejne minuty mijają poświęcone rozmowie o popularnych książkach, autorach, których zna każdy i paru drobnym ciekawostkom Jungkooka, który coraz śmielej podchodzi do rozmów z nowym znajomym. Gdy w kawiarni znów panuje chaos, a ludzie przepychają się w nierówno ustawionych kolejkach, są zmuszeni zakończyć rozmowę, mimo, że młodszy właśnie tłumaczył zależność konceptu dzieł jakiegoś autora, o którym Taehyung pierwsze słyszał, od sytuacji politycznej Francji w danym okresie. Niekoniecznie go to interesowało, ale ten jeden raz, postanowił zamknąć buzię na kłódkę i grzecznie posłuchać do końca, ostatecznie zbawiony przez wołanie koleżanki, w oblanym kawą fartuchu i wyraźnie zdenerwowanej na współpracownika. W końcu, wciąż trwają jego godziny pracy, a on urządza sobie pogawędkę.

- Idę, idę! - krzyczy w stronę lady, odpycha się widocznie silnymi, męskimi dłońmi od stolika i powoli wstaje, bez znacznej ochoty powrotu do pracy. Zbiera z blatu puste kubki w kolorze jasnego karmazynu i zwraca się znów do niewidomego - Kiedy przyjdziesz?

- Mogę zawsze - wzdycha cicho, z minimalnie słyszalną i niezrozumiałą, a właściwie nawet niezauważoną przez Taehyunga goryczą w głosie -  nie mam co robić, więc...

- Dobra, to do zobaczenia, nie wahaj się do mnie dzwonić - zestresowany presją pracy nieświadomie ignoruje zasmucony ton i kiwa pospiesznie głową, zerkając w stronę lady i zaraz po tym, niechętnie do niej zmierza. Nie wyczuwa rozżalenia, widocznego też na twarzy Jeona - zadzwoń do mnie, gdybyś potrzebował - zawiązuje pas od fartucha mocniej wkoło smukłej talii i rusza za ladę, po drodze wrzucając do drewnianego, pokrytego złotawym lakierem kosza dwa kubki. 

Jeon wyciąga pospiesznie rękę w jego kierunku i minimalnie podnosi się z krzesła, chcąc w jakikolwiek sposób się pożegnać, choć jest już za późno. Nie czuje jego prezencji w pobliżu. Słyszy przynajmniej dwadzieścia mieszających się głosów i wyczuwa ciężką,  mętną atmosferę, więc nie wypowiada słowa, nie chcąc zatrzymywać młodego pracownika. Ponownie tego dnia wzdycha cicho i unosi się kompletnie, by stanąć prosto i zdjąć z oparcia ciemnobrązowy płaszcz, pokryty jeszcze drobnymi kropelkami wody, powstałej w wyniku rozpuszczenia się towarzyszących mu od wejścia do lokalu drobinek lodu i śniegu. Głowę przykrywa czapką w nieco ciemniejszym kolorze i owija pasujący do niej zarówno barwą jak i teksturą szal wokół szyi. Gotowy do wyjścia, odnajduje prawą dłonią laskę, znajdującą się dokładnie tam, gdzie ją oparł i rusza przed siebie.

- Gdybym miał twój numer - mamrocze, otwierając frontowe drzwi, zza których zaraz uderza go lodowaty powiew grudniowego powietrza.

----(a/n)----
Mimo że miałam tę historię rozplanowaną w czasie, robię sobie chwilę przerwy od pisania. Nie jestem w stanie ułożyć poprawnego zdania, wciąż jestem w szoku po śmierci Jonghyuna, poza tym są święta, spędzicie miło czas z najbliższymi.
Trzymajcie się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro