Rozdział dwudziesty siódmy: Piekło i Niebo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostrzeżenie: Spójrzcie na gif i wywnioskujcie resztę. Miłego czytanka, tygryski ;*

Jughead POV

- CO ZROBIŁAŚ?!

 Krzyknąłem, zaciskając pięści na kratach. Betty wywróciła tylko oczami i położyła mi dłoń na policzku. Była cała mokra, w moim domu nie było żadnego parasola, a na dworze strasznie padało. Musiała być cholernie zmarznięta, a i tak tutaj przyszła. Przychodziła codziennie, za wyjątkiem dnia wczorajszego. Zastanawiałem się co ją zatrzymało, ale teraz, gdy się dowiedziałem, stwierdziłem, że wolałbym nie znać prawdy. Miałem ochotę się na nią wydrzeć, ale stała taka szczęśliwa, taka zadowolona ze swojego odkrycia, że musiałem schować męską dumę do kieszeni. Związek to sztuka kompromisów, tak?

 Tylko, że my nie byliśmy w związku.

-  To było niebezpieczne - mruknąłem, czując jej ciepłą dłoń na policzku - Martwiłem się.

- Słodki jesteś - uśmiechnęła się - Ale ja potrafię o siebie zadbać. Kiedyś wspomniałeś, że jesteś absolwentem " Wyższej Szkoły Wpierdolu", tak? W takim razie ja ukończyłam Uniwersytet Psychicznych Rodzin. Może nie brzmi tak dobrze, ale równie trudno go ukończyć.

 Parsknąłem śmiechem, odsuwając się od krat. Opadłem na małą pryczę, która zastępowała mi łóżko przez ostatni tydzień. Nie była zła, ale chciało mi się rwać włosy z głowy, gdy pomyślałem, że w tym samym czasie, w którym ja gniję tutaj, Elizabeth Cooper najspokojniej w świecie śpi sobie w moim łóżku, w moim pokoju, w moich ubraniach.

 Albo bez nich. Boże, daj mi cierpliwość.

 Betty wzięła sobie krzesło i usiadła na nim, wyjmując z plecaka papierosy, w które zaopatrywał ją regularnie Sweet Pea. Sam nie mógł wywiązać się z obietnicy, ponieważ ludzie z North Side źle na niego patrzyli, gdy szedł sobie ulicą, więc przekazywał fajki Betty, a ona z wymuszonym uśmiechem przekazywała mnie, dodając przy tym, że najpewniej umrę za kilka lat na raka płuc.

 Cóż, trzeba karmić swoje zwierzątko, co nie?

- Czyli mam rozumieć, że ktoś nas obserwuje - westchnąłem - Świetnie, jeszcze tego nam brakowało. Powiedz mi jeszcze raz, co takiego dziwnego tam było napisane?

- A2, albo 2A, mam zdjęcia w telefonie. Masz pomysł co to może znaczyć?

- Wskazówka - odparłem od razu - Może to być część adresu, albo jakaś ksywka, cokolwiek, co ma nas naprowadzić na trop mordercy. Bawi się z nami, Betts. Musimy bardziej uważać.

 Betty wzięła głęboki oddech, jakby starała się odpędzić od siebie złe myśli. Mnie też to bolało, ale takie były fakty. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale ktoś dowiedział się o naszym śledztwie i zamienił nasze pozycje. Byliśmy w tragicznej sytuacji. Ten ktoś nas obserwuje, zawsze będzie starał się być o krok przed nami, wyprzedzać nasze sposoby myślenia. Fakt, że nie mamy do czynienia z amatorem, był dla mnie jasny od samego początku.  Źle się działo. Przez chwilę zastanawiałem się nawet nad zawieszeniem sprawy, ale to chyba nie chodziło w grę, zważywszy na to jak Betty się w to wszystko wkręciła.

 Tylko, że to właśnie przez nią, a raczej ze względu na nią, chciałem przerwać. Nie mogłem jej narażać. O siebie się nie martwiłem, zbierałem baty tyle razy, że już przestały robić na mnie wrażenie. Z Betty sprawa wygląda inaczej, na samą myśl o tym, że ta cudowna dziewczyna może cierpieć, dostawałem niekontrolowanego bólu brzucha.

- Nie rozmawiajmy o tym tutaj - szepnęła nagle, a ja podniosłem na nią wzrok - Pogadamy o tym, kiedy ściany przestaną mieć uszy.  Zaprowadzę Cię tam, obejrzysz wszystko na własne oczy. Do tego czasu stopujemy. Nie ma mowy, że wrócę tam bez Ciebie.

- O tym samym myślałem - mrugnąłem porozumiewawczo.

 Betty wstała, wzięła swój plecak i narzuciła na siebie kurtkę. Jej blond włosy, cudownie mokre, opadały na ramiona. Wyglądała zjawiskowo pięknie, z każdym dniem zakochiwałem się w niej coraz bardziej. Czasem łapałem się na tym, że szczypię się w nadgarstek, gdy mnie całowała. Ciągle wydawało mi się, że to wszystko jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Życie jednak może być bajką. To od nas samych zależy, czy napiszemy baśń, komedię, czy dramat. Nasze życie to książka.

Do mojego dramatu, ktoś wpisał bajkę. Te rozdziały były napisane, ładnym, zdobionym pismem pewnej blondynki o zielonych oczach. Miałem nadzieję, że będziemy pisać nasze wspólne książki już do końca życia.

 Podeszła do krat i przycisnęła swoje usta do moich, chcąc, chociaż przez chwilę, okazać mi, że mnie kocha i potrzebuje. To dzięki niej znosiłem czas w areszcie, to myśl o tym, że ona przyjdzie, pocałuje mnie i uśmiechnie się, trzymała mnie przy zdrowych zmysłach. Nie zrozumcie mnie źle, lubiłem samotność, nie przeszkadzała mi ona, tak samo było z otaczającą mnie ciszą, ale dobijało mnie to, że jestem zamknięty, że nie mogę nic zrobić. Byłem jak zwierzę, nie znosiłem klatek, wolność była, jest i będzie dla mnie najważniejszą wartością, wyznacznikiem człowieczeństwa, nie znosiłem, gdy ktoś w to ingerował.

- Kiedy Cię wypuszczają? - szepnęła, odrywając na chwilę swoje słodkie wargi - Chcę Cię z powrotem przy sobie. Dlaczego Cię właściwie przytrzymują?

- Twierdzą, że cały czas sprawdzają moje alibi - odparłem znużony.

- Ja jestem, kurwa, Twoim alibi, Jughead! Nikt mnie nie sprawdzał.

- Tym lepiej dla nich, bo bym zabił - zakpiłem, na co Betty wywróciła oczami - Kłótnie i wrzaski nic tutaj nie pomogą, Betty. Będę siedział tyle ile będę musiał. Nie wypuszczą mnie wcześniej, niż to będzie konieczne. Teraz nawet szeryf mnie nienawidzi, więc jest to więcej niż pewne.

 Blondynka spojrzała mi w oczy i tupnęła nogą z frustracji.

- Jakim cudem ty jesteś taki spokojny? Siedzisz zamknięty w areszcie, niesłusznie oskarżony, jakiś psychopata nas obserwuje, a Ty najspokojniej w świecie myślisz o tym, żeby zapalić następną fajkę!

- To nieprawda! - zaprzeczyłem - Aktualnie myślę o tym, co Ci zrobię jak już mnie wypuszczą. Szybkie pytanie, wolisz prysznic, podłogę czy blat kuchenny?

 - Bądź poważny - fuknęła na mnie Betty - Wolę łózko.  Jughead, a co jeśli oni coś znajdą na Ciebie? Już jeden dowód podrobili, jesteś dla nich niewygodny, co jeśli wymyślą coś nowego? Boję się o Ciebie.

 Chwyciłem jej twarz w dłonie i pocałowałem mocno. Przez chwilę się opierała, ale potem delikatnie rozchyliła moje wargi i zaczęła bawić się moim językiem. Byliśmy na tyle blisko siebie, na ile pozwalały nam kraty, czułem jej szybkie bicie serca. Wygięła kręgosłup, by jeszcze bardziej się do mnie przycisnąć, a jej palce zaczęły błądzić po moich włosach. Uwielbiałem, gdy to robiła. Oderwaliśmy się od siebie, nabierając gwałtownie powietrza w płuca, patrząc sobie w oczy.

- Dam radę - uśmiechnąłem się, chcąc podnieść ją na duchu - Wierz mi, najgorsza w tym wszystkim jest tęsknota za Tobą i bezsilność. Wiem, że nie wygląda, ale jestem twardy.

- Zabawne - Betty parsknęła, zbliżając się do wyjścia - Toni powiedziała mi dokładnie to samo.

- Rozmawiałyście o mnie?

 Blondynka zachichotała i puściła mi oczko.

- Dowiedziałam się, a przykład, że pewien chłopak był we mnie zakochany od szóstego roku życia i nic mi o tym nie mówił.

 Złożyłem głowę w dłoniach i stłumiłem westchnięcie, które pchało mi się na usta. Całe kobiety, powiedz im coś w tajemnicy, a za parę dni będzie wiedziała ich najlepsza koleżanka, a potem jej najlepsze koleżanki. W ten sposób rodzi się plotka. Zastanawiałem się tylko jak bardzo zniekształconą wersję usłyszała Betty. Nie wyglądała na złą, raczej na rozbawioną wyobrażeniem sześcioletniego mnie, który siedzi na drzewie i ją obserwuje. To tylko dowodziło tego, że Betty, choć absolutnie cudowna, miała nierówno pod kopułą, jak my wszyscy. Każda normalna kobieta uciekła by z wrzaskiem, gdyby dowiedziała się o czymś takim, a Betty wyglądała na zaintrygowaną i podnieconą, bo zagryzła wargę, co sprawiło, że zacząłem modlić się o to, by nie miała okresu, gdy wrócę do przyczepy.

 Oparłem się o ścianę i patrzyłem jak wychodzi, machając mi na pożegnanie. Uśmiechnąłem się smutno, gdy zniknęła za framugą i usłyszałem ciche " do zobaczenia jutro" skierowane do szeryfa Kellera, który wyraźnie westchnął z rezygnacją nim odpowiedział. Zamknąłem oczy i zasnąłem, czując niewyobrażalne wręcz zmęczenie.

***

 - Dawaj to co masz, frajerze! - krzyczał Archie, trzymając mnie za kołnierz koszuli flanelowej i przyciskając mnie do ściany - Wiem, że nie przyszedłeś do szkoły z niczym.

 Załkałem cicho, podbite oko piekło mnie niesamowicie, a żołądek skręcał mi się z głodu. Tak było każdego dnia, Archie i Reggie łapali mnie, nabijając kolejne siniaki i zabierając mi ostatnią bułkę z plecaka. Nie robili tego z głodu, sami mieli przecież porobione wykwintne sałatki, w które zaopatrzali ich rodzice. Ja musiałem wyciągać powrzucane za poduszki kanapy drobne, żeby uzbierać na wyschniętą bułkę z dnia wczorajszego, a oni odbierali mi nawet ją. Wszyscy wiedzieli, nikt nie reagował. Byłem tylko małym, pokracznym Jugheadem Jonesem, którego ojciec od kilku miesięcy siedzi zamknięty w więzieniu. Musiał odpokutować za jego winy.

- Proszę was - mruknąłem bez siły - Jestem cholernie głodny, po co wam sucha bułka?

- Po to - wtrącił się Reggie, ściskający moje posiniaczone ramię - Żebyś nie zjadł jej Ty. Czego w tym wszystkim nie rozumiesz?

 Wyszarpał moją torbę i wysypał całą zawartość. Kilka starych zniszczonych książek, zeszytów i obity skórą notatnik, w którym pisałem swoje pomysły na książki, a także owiniętą w biały papier suchą bułkę z ziarnami. Czarnowłosy chłopak uśmiechnął się zwycięsko. Spróbowałem się wyszarpać, ale uścisk Archiego był bardzo silny, nie zamierzał puszczać mojego kołnierza, dopóki jego przyjaciel nie dopełni dzieła. Spojrzałem w oczy rudego, które ziały nienawiścią. On nie robił tego bo coś do mnie miał, robił to dla własnej, sadystycznej przyjemności, napawał się moim cierpienie, frajdą dla niego było gnębienie słabszego, chudszego chłopaka.

 Inni uczniowie mijali nas bez słowa, przechodzili obdarzając mnie jedynie pogardliwymi spojrzeniami. Znieczulica narastała. Byłem tylko chudym, żałosnym nastolatkiem, dlaczego ktokolwiek miałby ryzykować dla mnie utratę spokoju, którym cieszyli się ludzie odwracający wzrok od mojego cierpienia? Przecież mogli narazić się Archiemu i Reggiemu, a to nigdy nie kończyło się dobrze, byli bezwzględni.

 - Proszę, chłopaki - jęknąłem z desperacją, próbując odwołać się do ich sumień - Jestem głodny, nie będę miał obiadu, dopiero kolację. Nie mam kasy na następną...

- Tatuś nic Ci nie zostawił? - zakpił Archie - A to dziwne, myślałem, że dillerka jest dobrze opłacana.

- A mamusia nic Ci nie gotuje? - zaśmiał się Reggie - Może Cię nie kocha? W sumie to nawet jej się nie dziwie. Kto mógłby kochać kogoś takiego, jak Ty?

 Zaczerwieniłem się, a z moich oczu poleciały łzy. Mieli rację. Byłem oznaką żałości, biedny, głodny, niski, wychudzony, w za dużych ciuchach. Matka mnie zostawiła, ojciec był w więzieniu, mieszkałem w przyczepie. Byłem nikim, kolejnym marnym dzieciakiem, który wstydzi się swojego dziwnego imienia, który zmaga się z nienawiścią innych.

 Kto mógłby pokochać i zadbać o kogoś takiego?

 Odwróciłem wzrok i załkałem, patrząc jak Reggie wrzuca moją bułkę do kałuży i ją depcze. Tak oto zostałem pozbawiony śniadania. Świetnie, kolejny dzień bez jedzenia. Jak długo wytrzymam? Może warto to wszystko skończyć? Przecież i tak nikt się tym nie zainteresuje, znajdą moje ciało, gdy już zacznie gnić, pochowają mnie w bezimiennym grobie, a na pogrzeb przyjdzie tylko mój tata i dwóch policjantów, którzy będą go eskortować.

 Archie puścił mnie, a ja upadłem zaskoczony na kolana. Podniosłem załzawione oczy, a chłopak uśmiechnął się złośliwie.

- Żałosny jesteś, Jones - mruknął - Nawet mi cię nie szkoda. Takie robactwo jak Ty nie powinno żyć.

 Poczułem silne kopnięcie w brzuch, które wyrwało mi powietrze z ust. Zwinąłem się, starając się ochronić najwrażliwsze miejsca, przed zbliżającym się laniem. Zamknąłem oczy.

- Andrews, odwal się od niego.

 Otworzyłem oczy i zamarłem. Jason Blossom nadchodził w swojej żółto niebieskiej bejsbolówce buldogów, uśmiechając się przy tym szyderczo. Blady, rudy, wysoki chłopak, starszy ode mnie o dwa lata, król szkoły, kapitan drużyny footbalowej, obiekt westchnień nastolatek, spadkobierca fortuny.Był tym, kim ja nigdy nie mogłem zostać. Najpopularniejszym, najprzystojniejszym, najbardziej lubianym chłopakiem w całej szkole. Za nim jak cień, kroczyła jego siostra, Cheryl.

- Jason - Archie skrzywił się w fałszywym uśmiechu - Zajmujesz się ochroną zwierząt? Nie wiedziałem. To jakaś forma wolontariatu?

- Zajmuję się dokładnie tym co Ty - uśmiechnął się kpiąco starszy chłopak, taksując mnie spojrzeniem, od którego dostałem ciarek. Zacząłem zbierać książki, korzystając z szansy - Gnębieniem frajerów. Więc spadaj stąd, szczeniaku, bo pokażę Ci miejsce w szeregu.

 Archie zadarł lekko głowę, a jego ramiona niebezpiecznie poszły do przodu. Reggie odruchowo cofnął się kilka kroków w tył, przeczuwając co się zbliża.

- Wydaje Ci się, że jesteś bogiem, bo masz więcej kasy niż ja? - fuknął młodszy rudzielec z wyrzutem - Bo jesteś wyższy i starszy? W niczym nie jesteś lepszy ode mnie.

- Od kiedy to dla Ciebie problem? - Jason wywrócił oczami - Traktujesz innych dokładnie w ten sam sposób, tak działa natura, szczeniaku. Silniejszy, większy i lepszy wygrywa. To co pełza i zbiera książki jest pod Tobą, ale ja jestem nad Tobą. Więc spadaj stąd, zanim to Ty będziesz pełzał.

 Archie przez chwilę mierzył się z wyższym chłopakiem na spojrzenia, a potem , stopniowo jego ramiona zaczęły opadać, a oddech zwalniać. Zdążyłem już pozbierać wszystkie książki, ale moja torba wciąż zwisała żałośnie z ręki Reggiego, który wyglądał na przerażonego. Nie miałem pomysłu dlaczego Jason postanowił mi pomóc, nigdy nie ingerował w sprawy młodszych roczników, zawsze pokazywał swoją wyższość, a teraz nagle się wtrącił. Bogate dzieciaki nigdy mnie nie przestaną zaskakiwać.

- Jeszcze zobaczymy - warknął Archie - Kto będzie pełzał.

 Odwrócił się na pięcie, kiwnął głową do swojego czarnołosego pomocnika, który w mgnieniu oka puścił moją torbę i razem odeszli w kierunku szkoły, zostawiając mnie sam na sam z Jasonem. Cheryl potruchtała wcześniej, nie chcąc patrzeć na masakrę mojej skromnej osoby. Archie był odważny, ale nigdy nie posądziłbym go o zwykłą, czystą głupotę, która była domeną Reggiego. Tymczasem on zagroził Jasonowi prosto w oczy. Wow.

- Dzięki - wymruczałem.

 Oczy rudego chłopaka były zimne, a ja szybko zrozumiałem, że trafiłem z deszczu pod rynnę. To nie była pomoc, to nie był żaden ludzki odruch. Nawiązanie Jasona do łańcucha pokarmowego było bardzo trafne. Byłem ofiarą, Archie i Reggie byli hienami, ale Jason Blossom był lwem, królem, który chciał odpędzić od swojego posiłku inne zwierzęta, by samemu móc delektować się posiłkiem.

 Przełknąłem głośno ślinę, gdy twarda pięść chłopaka wylądowała na moim policzku, znów wywracając mnie na ziemię. Pokazały mi się gwiazdy. Kurczowo przycisnąłem do siebie torbę, prosząc Boga by ten koszmar się wreszcie skończył. Nie ważne jak, ważne by się skończył. Niech ten sadysta mnie zabije, niech sprawi, że stracę przytomność. Po co miałem żyć? Żeby być workiem treningowym?

 Pierdolę takie życie. Pierdolę tych wszystkich niemych ludzi, którzy ze spokojem odwracali głowę, nie chcąc nawet zgłosić mojego przypadku odpowiednim służbom. Ja byłem żałosny, ale oni nie byli lepsi.

- Jesteś nikim - wysyczał Jason, który kucnął przy mnie - Pamiętaj o tym. Twoje miejsce jest w South Side, to tam składuje się śmieci. Posłuchaj dobrej rady, wracaj do swojej nory, nie pokazuj się więcej na oczy. Twoja obecność tutaj, to żart z wszystkich porządnych mieszkańców.

 Po tych słowach wstał i odszedł, zostawiając mnie z krwawiącym nosem, podbitym okiem, rozerwaną torbą, posiniaczonym ciałem i prawdopodobnie złamanym żebrem, które wściekle mnie kłuło przy każdym oddechu. Symbolem było to, że mając cały wolny chodnik, on specjalnie przeszedł po mojej bułce, która moczyła się w kałuży.

 Joseph Goebbels,  słynny nazista i morderca, mawiał, że kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. Jeśli wszyscy będą tłuc Ci  do głowy, że jesteś nikim, że Twoje życie jest nic niewarte, że nie zasługujesz nawet na to co masz, mimo, że nie masz praktycznie nic, to w końcu zaczynasz w to wierzyć. Potrzeba ogromnej siły woli i hartu ducha, by zacisnąć zęby i powtarzać sobie cichym głosikiem, że jest się coś wartym.

 Piękna jest siła słabego wojownika.

***

- Wstawaj, Jones - głos Szeryfa Kellera wybudził mnie ze snu.

 Przetarłem oczy i rozejrzałem się po pokoju aresztowym. Wszystko było takie samo, tynk odpadający od ściany, szare kolory, jedyne co się zmieniło to to, że zza małego okna nie dolatywało już światło, co znaczyło, że zapadła już noc. Tata Kevina stał  w drzwiach z kubkiem kawy i obserwował bacznie moje ruchy. Wstałem, uśmiechnąłem się kpiąco i przeciągnąłem, dając mu znać, że nie udało mu się mnie złamać. Z tamtego chłopaka ze snu zostało już niewiele. Pokonałem swoje demony, okazałem siłę, pokonałem sam siebie. Byłem mocniejszy o własne doświadczenia, znałem swoją wartość i nie zamierzałem nikomu dawać za wygraną. Mały krzyżyk na piersi przypominał mi, że nawet jeśli wszyscy są przeciwko Tobie i tak należy robić swoje.

 Bez względu na to czy się wierzy czy nie, z Biblii można wiele wyciągnąć i się nauczyć. Ja nie wierzyłem, z nudów zacząłem czytać, a potem już samo poszło. 

- Co tam, Szeryfie? - zapytałem - Czy to pora karmienia? Tym razem zamiast tej ohydnej kaszy, którą dajecie mi do żarcia codziennie, poproszę burgera.

- Wychodzisz - wydusił mężczyzna - Nie ciesz się. Znajdziemy coś na Ciebie. Dostajesz zakaz opuszczania miasta. Zrozumiano?

 Po tych słowach, wyciągnął pęk kluczy i otworzył moje drzwi, które uchyliły się ze zgrzytem. Patrzyłem szeroko otwartymi oczami, próbując ogarnąć, czy aby na pewno się obudziłem. Twarz szeryfa była czerwona ze złości, a żyłka na szyi pulsowała mu miarowo, więc to chyba jednak była jawa. Cóż, kochają mnie w Riverdale.

 To przez ten mój urok osobisty.

 Wyszedłem z celi, czując jak zaczyna ogarniać mnie radość. Wrócę do przyczepy, do Betty, zjem coś dobrego, wypalę tyle fajek, że moje płuca zamienią w Afganistan, a na koniec wezmę długi, ciepły prysznic i zajmę się blondynką. Szeryf poprowadził mnie do swojego biura, dał mi wypis i wszystkie rzeczy, z którymi mnie aresztowano, po czym kazał mi się wynosić.

- Mam nadzieję, że nie będzie szeryf tęsknił - powiedziałem, stając w drzwiach wyjściowych - Ja nie będę.

- Pierdol się, Jughead.

- Właśnie zamierzam - odpowiedziałem z szelmowskim uśmiechem - Dziękuję za życzenia.

 Narzuciłem na siebie kurtkę i wyszedłem, nie oglądając się za siebie. Po tygodniu spędzonym w celi, która ma kilka metrów kwadratowych, każda rzecz na świecie wydaje Ci się piękna. Uczucie wiatru, który rozwiewa włosy, świecący księżyc, przejeżdżające samochody, nawet pożółkła, jesienna trawa sprawiała, że się uśmiechałem. Wziąłem głęboki oddech i skierowałem się w stronę miejsca, które każdy omijał szerokim łukiem, a ja nazywałem domem. Droga była pusta, co musiało oznaczać, że jest już późna godzina. Przez odsłonięte okna widziałem ludzi, którzy odrabiali lekcje, oglądali telewizję, kłócili się, gestykulując rękami, albo jedli kolacje. Zamknięci w czterch ścianach, dających im złudne poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Jakże bardzo się mylili. To tak, jak dzieci, które bojąc się potworów, zaświacają lampkę, z nadzieją, że małe światełko odstraszy złe duchy. Prawdziwe potwory nie grasowały w ciemności. One żyły za dnia. Mam nadzieję, że Ty, który to czytasz, nie zaliczasz się do nich. One są wśród nas, istnieją. Noszą ludzkie ubrania, często nawet ludzkie twarze.

 Chłodny wiatr smagał mnie po twarzy, a w brzuchu burczało mi okropnie. Prawie biegłem, chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu, ale nie dlatego, że bałem się ciemności. Chciałem wreszcie być przy Betty, pocałować ją, nie czując krat, które mnie ograniczały. Samochody z rzadka przejeżdżały, oślepiając mnie swoimi światłami. Ostre powietrze kłuło mnie w płuca, bardziej niż dym papierosowy. Zastanawiałem się, czy nasz morderca teraz mnie widzi. Może ogląda mnie z okna? Może to on jest jednym z kierowców, którzy jadą spokojnie? Może pisze artykuł w The Register? Może odrabia lekcje? Może pije butelkę drogiego wina, licząc zarobione dzisiaj miliony?

 Cóż, jeśli chciał mnie dostać, to proszę bardzo. Jughead Jones kilka lat temu przysiągł, że się nie da i obietnicy zamierzał doczytać. Jeśli chciał mnie zabić, to niech weźmie numerek i stanie w kolejce, bo przed nim jest całkiem sporo chętnych na to samo. Nie boję się śmierci. Zbyt wiele razy patrzyłem jej prosto w twarz. Czasem ma niebieskie oczy i rude włosy. Czasem małe świńskie oczka, brodę i długie włosy.  Widziałem wiele twarzy śmierci, ale jeszcze żadna z nich nie dopadła mnie w swoje łapska.

 Stanąłem przed metalowymi drzwiami swojej przyczepy, w której paliło się światło. Betty pewnie jeszcze nie śpi. Z zewnątrz nic się nie zmieniło, motocykl stał oparty, tak jak go zostawiłem, nie było śladu różowej farby, więc pewnie Betty nie zaczęła jeszcze remontu.

 Chwała Bogu.

 Spróbowałem otworzyć, ale było zamknięte. Westchnąłem z rezygnacją i czując się jak kompletny idiota, zapukałem do drzwi swojego własnego mieszkania. Moja twarz musiała być czerwona, byłem zgrzany, a moje oczy były zaszklone od wietru, który wiał prosto w nie, ale uśmiechałem się szeroko.

- Kto tam? - warknęła Betty przez drzwi.

- Chłopak, który musi dobijać się do własnych drzwi - parsknąłem - Możesz otworzyć, to przyjaciel.

 Reakcja była natychmiastowa, drzwi prawie wyleciały z zawiasów, a w progu ukazała mi się Betty z szeroko otwartymi oczami. Miała na sobie moją czarną podkoszulkę, która sięgała jej do ud. Pod nią prawdopodobnie miała jakieś spodenki, ale nie byłem w stanie tego zobaczyć, co sprawiło, że poczułem rosnące podniecenie w dolnych partiach ciała. Włosy miała związane w niedbałego koka.

 Chyba zmienię plany, pierwsze zajmę się Betty, a potem cała reszta.

 Nie powiedziała ani słowa, wciągnęła mnie do środka, trzasnęła drzwiami i rzuciła mi się na szyję, całując  mnie namiętnie. Nie pozostałem jej dłużny, położyłem jej ręce na talii, przyciskając ją mocno do siebie. To było wspaniałe uczucie, mieć ją w końcu tylko dla siebie, w moim mieszkaniu. Przestało się liczyć cokolwiek innego, zapomniałem o zmęczeniu, głodzie i tym, że byłem cholernie zmarznięty. Liczyła się jej gładka skóra, jej blond włosy, jej miękkie usta.

 Betty nie przestawała mnie całować, zagryzała delikatnie moją wargę i wpakowała mi palce we włosy. Zjechałem dłońmi na jej pośladki, a ona jęknęła cicho, na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, znak, że moje ręce były bardzo zimne. Jęknęła, poruszyła się, ale nie oderwała ode mnie swoich ust. Szybko zrzuciła ze mnie kurtkę, która upadła na podłodze i wskoczyła na mnie, owijając nogi dookoła mnie. Odebrałem to jako pozwolenie, więc chwyciłem ją mocniej za tyłek, rozkoszując się faktem, że miała na sobie tylko majtki, bez żadnych piżamowych spodenek. Kolejny raz jęknęła cicho w moje usta sprawiając tym samym, że moje spodnie zrobiły się zdecydowanie zbyt ciasne.

- Zimny jesteś - jęknęła, gdy zacząłem całować jej szyję. Drżała, ale z całych sił przyciskała mnie do siebie - I nieogolony, Jug, drapiesz mnie.

 Parsknąłem śmiechem, odrywając się od jej szyi, całkowicie pokrytej moją śliną i wróciłem do jej ust.  Faktycznie, miałem lekki zarost, ale to się nie liczyło. Betty powróciła do całowania mnie, a ja chwyciłem ją mocniej i na ślepo zaniosłem do sypialni i położyłem delikatnie na łóżku.  Nie mam pojęcia jakim cudem wystarczało nam powietrza, ale nie przestawaliśmy się całować. Język Betty tańczył z moim, jej oczy były lekko zmrużone, a ja zdałem sobie sprawę, że teraz, na moim łóżku, pode mną, leży cały mój świat, wszystko co jest mi potrzebne do szczęścia. Mój świat miał blond włosy, moją podkoszulkę i rozkosznie mokre majtki, co poczułem, niosąc ją.

 Betty jęknęła, gdy znów zacząłem całować jej szyję, zataczać językiem kółka po jej obojczyku i dekolcie, przygryzając delikatnie płatki skóry i tworząc ślady ze śliny na jej alabastrowej cerze. Jej drobne dłonie znalazły się pod moją koszulką, ściągając ją ze mnie. jej palce przesuwały się po mięśniach mojego brzucha.  Zaraz nie wytrzymam i ta zabawa skończy się, zanim się zacznie. Podniosłem delikatnie dziewczynę i ściągnąłem z niej koszulkę, która wylądowała na podłodze. Betty leżała pode mną, patrząc mi w oczy i uśmiechając się szeroko, z lekko drżącą wargę.

 Nie miała na sobie stanika, zapewne nie spodziewała się tego, że ktoś dziś przeszkodzi jej w spaniu. Patrząc na jej drobne, idealne, kształtne piersi stwierdziłem, że nie będzie już piękniejszego widoku w tym życiu. Nie czekają zbyt długo, pocałowałem Betty, zaciskając dłonie na jej piersiach, bawiąc się jej różowymi sutkami. Dziewczyna jęknęła cicho i ugryzła mnie mocniej w dolną wargę. Uśmiechnąłem się, ciesząc się z tego, zę sprawiam jej taką samą przyjemność, jaką ona sprawia mnie. Zjechałem niżej, robiąc pocałunki na jej szyi, karku, dekolcie, aż wreszcie doszedłem do piersi. Zacisnąłem usta na jednym z sutków, gryząc go i ssając, poczułem jak twardnieje. Drugiego okrążałem kciukiem.

- Jug... - Betty jęknęła, zamykając oczy - Kocham Cię...

- Wiem - zaśmiałem się, wracając do jej ust - Ja Ciebie też. Bardziej niż cokolwiek innego na świecie.

 Pocałowała mnie, a jej dłoń zsunęła się do moich spodni. Sprawnym ruchem odpięła pasek i rozpięła guzik. Byłem niesamowicie podniecony, a fakt, że Betty również była, doprowadzał mnie niemal do ekstazy. Po chwili moje spodnie dołączyły do jej koszulki, a Betty przesuwała palcami delikatnie wzdłuż twardości w moich bokserkach, mrucząc przy tym zadowolona.

 Chryste, ale ja jej pragnę.

 Moja dłoń również zjechała, dotykając mokrego miejsca na jej koronkowych majtkach. Betty zajęczała, gdy zacząłem zataczać na kółka na jej kobiecości, nie odrywając przy tym swoich ust od jej szyi. Dziewczyna wbiła paznokcie w moje plecy i uniosła delikatnie biodra, ułatwiając mi pracę.

- Jesteś taka mokra - wymruczałem - Rany, Betty...

- Długo czekałam - uśmiechnęła się zalotnie - Bardzo długo.

 Zsunąłem się powoli, całując ją pomiędzy piersiami, po brzuchu, dochodząc do jej podbrzusza. Pocałowałem jej gorącą kobiecość, a z ust Betty wyrwał się długi jęk. Nie zamierzałem przestawać, rozkuszując się radością, którą jej daję. Zdjąłem jej majtki, patrżac jak cudownie mokra i chętna jest. Pocałowałem ją kolejny raz, zataczając kółka na jej łechtaczce. Ręka Betty trzymała mnie za włosy. Nie podnosiłem wzroku, nie musiałem, czułem jak szybko oddycha, czułem jak niespokojnie się wije, czułęm jak przysiska mnie do siebie. Włożyłem w nią jeden palec, zaczynając powoli. Kobiety są jak kwiat, trzeba go podlewać nim rozkwitnie w pełni. Miarowo i spokojnie. Zataczałem w niej kółka, wkładałem go i wyciągałem, rozkoszując się tym jak ciepła jest w środku. Włosy spadały mi na czoło, ale Betty je odgarnęła, prosząc przy tym, bym nie przestawał.

 Włożyłem drugi palec, przyspieszając nieco ruchy w jej wnętrzu. Zlizywałem soki, które z niej wypływały, czując, że jedyną rzeczą, którą chcę robić w życiu, jest sprawianie, że będzie szczęśliwa. Betty wygięła plecy w łuk i zadrżała.

- Juggie... proszę - wyjęczała.

- O co prosisz, Betts? - zamruczałem, uśmiechając się szelmowsko.

- Skończ to, błagam... pozwól mi...

 Chciałem spełnić jej życzenie, dołożyłem więc trzeci palec i zacząłem szybciej w niej poruszać. Po chwili poczułem, jak wnętrze Betty zaciska się na nich, a dziewczyna wygina się w łuk, uśmiechając się przy tym szeroko. Zaśmiałem się, wracając do jej ust. Pocałowałem ją delikatnie, a ona wpiła swoje palce w moje włosy. Była cudowna, fantastyczna w każdym calu, od cebulek włosów, przez kształtne piersi i fantastyczny tyłek, na długich nogach skończywszy.

 Jej dłoń dotknęła mojego penisa, wyciągając go z bokserek. Tym razem to ja zamruczałem, role się zmieniły, teraz to ja byłem pod jej władaniem. Zaczęła wolno jeździć po nim w górę i w dół, bawiąc się, nie spiesząc, powodują u mnie zawroty głowy. Doskonale wiedziała co robi. A to spryciula. Oderwała się ode mnie.

- Pragnę Cię, Juggie.

 Jej oczy świeciły zielenią w ciemności. Kiwnąłem głową i sięgnąłem do leżącego portfela, by wyciągnąć gumkę. Po chwili wróciłem już do całowania cudownej dziewczyny, nie wierząc we własne szczęście. Dłoń Betty dalej błądziła bo mojej męskości, a druga zataczała kółka po moich plecach. Czułem, że dłużej nie wytrzymam. Na szczęście, Betty również to wyczuła, bo już po chwili znalazłem się w jej środku, ponownie zachwycając się tym jak gorąca i ciasna była. Zacząłem powoli, skupiając się na całowaniu jej szyi. Dłoń zaciskałem na jej piersi, bawiąc się odstającym, różowym sutkiem, który wcześniej miałem w ustach.

- Jezu, Jug - głos Betty drżał.

 Zacząłem poruszać się w niej szybciej, czując, że już niewiele czasu mi zostało. Zagryzłem płatek jej ucha, co wywołało u niej kolejny jęk. Jej wnętrze zaczęło kolejny raz zaciskać się na mnie, co spowodowało istną eksplozję endorfin w moim mózgu.

- Dojdź dla mnie, Betts - wymruczałem.

 Betty owinęła nogi wokół mnie, przyciskając się najbardziej jak tylko mogła.

- Razem? - wyjęczała z nadzieją.

- Razem - potwierdziłem.

 Po tych słowach wnętrze Betty zacisnęło się na moim penisie, który wreszcie eksplodował w niej.

- Kurwa, Betts - wymruczałem, zsuwając się z niej - Byłaś cudowna. CU - DO - WNA.

 Betty zachichotała i pocałowała mnie namiętnie, ostatni raz, po czym wtuliła się we mnie, oddychając głęboko. Zdjąłem z siebie prezerwatywę i wyrzuciłem ją do kosza, który stał obok łóżka. Nie mieściło mi się to wszystko w głowie. Myślałem, że nie może być nic lepszego niż seks z Toni, ale to co robiłem z Betty i to co ona robiła ze mną, przechodziło przez granicę absurdu.  Objąłem delikatnie jej ramię, przyciągając ją do siebie. Noga Betty pojawiła się między moimi nogami, a jej usta zostawiły małego buziaka na mojej szyi.

- Ty też byłeś fantastyczny, Juggie - wymruczała dziewczyna - Inaczej to sobie wyobrażałam, ale było nawet lepiej.

- Wyobrażałaś sobie nasz seks? - zaśmiałem się, bawiąc się jej włosami - Poważnie?

- Tak, zaraz po tym jak wyobrażałam sobie naszego mordercę, którego pakujemy za kratki. I zaraz po tym jak wyobrażałam sobie Archiego, który..

- Potrafisz zjebać klimat - parsknąłem, całując ją w czoło.

 Betty przytuliła się mocniej, a jej oddech zaczął miarowo się uspokajać. Nie przestawałem głaskać jej po głowie. Po chwili zasnęła, a ja miałem okazję, żeby zebrać myśli, które były tak porozrzucane jak ziarno, które ktoś rzucił na tornado.

 Właśnie uprawiałem seks z Betty Cooper. Ja, Jughead Jones, śmieć, wyrzutek, popychadło, kochałem się z księżniczką North Side, która miała wszystko czego tylko dusza zapragnęła. Obiecałem sobie, że nigdy już jej nie stracę, że skoro już ją miałem, to nie wypuszczę jej z rąk. Będę przy niej do ostatniego dnia, służąc wsparciem, pomocą i całym sobą.

 Nigdy nie dajcie nikomu wmówić, że nic nie jesteście warci. Sami widzicie, że Fortuna kołem się toczy, raz jest na dole, raz jest na górze. Ja, który zawsze byłem na dole, teraz czułem się jak król świata. Nie oczekiwałem od życia niczego innego, spełniło się marzenie sześciolatka, który kradł słoneczniki, by podrzucić je na próg blondynki, która teraz śpi, śliniąc jego ramię.

 Zajęło mi to wiele lat, niemal straciłem już nadzieję, że kiedykolwiek może się to wszystko spełnić, a tu popatrzcie. To była lekcja. Za każdą chmurą jest słońce, w każdym mroku jest światło. Czasem trzeba tylko poczekać. Czasem cholernie długo. Czekałem wiele, wiele lat, ale teraz, gdy już byłem tu gdzie byłem, nie żałowałem żadnego dnia. Dla tej jednej chwili, przeszedłbym to wszystko jeszcze raz i jeszcze raz i tak w kółko.

 Nigdy się nie poddawajcie, nigdy nie przestawajcie wierzyć, nigdy nie rezygnujcie z marzeń, nawet gdy są nierealne. Możecie wszystko. Magia istnieje. Jest w każdym z nas.

- Kurwa, zaczynam filozofować - zaśmiałem się cicho.

 Delikatnie wysunąłem się z objęć Betty, pocałowałem ją w czoło i zacząłem się ubierać. Miałem do zjedzenia tonę burgerów, miałem do wzięcia prysznic, bo cały lepiłem się od potu, ale wcześniej jeszcze jedna rzecz. Wszedłem do kuchni, uchyliłem okno i zapaliłem papierosa, czując jak schodzi ze mnie reszta napięcia. Świat może być piękny. To przecież tylko od nas zależy, jakim go uczynimy.

 Nagle mój telefon zawibrował. Zmarszczyłem brwi, gdy na wyświetlaczu pojawiła się wyszczerzona twarz Kevina.

- Nie masz co liczyć na trójkąt - powiedziałem, odbierając - Właśnie skończyliśmy.

 Kevin zaczął chyba łączyć kropki, bo po chwili rozdarł się na cały regulator i zaczął piszczeć. Chwilę trwało zanim się uspokoił i przestał mnie zasypywać pytaniami o to jak było. Obiecałem sobie, że jak kiedyś nakręcę sekstaśmę, to mu ją dam. Zasłużył chłopak, gdyby nie on, nigdy by do tego wszystkiego nie doszło.

- Kev - westchnąłem - Cieszę się, że się cieszysz, ale o co chodzi?

- Śledztwo - powiedział szybko - Nowe dowody. Spotkamy się jutro?

 Spojrzałem na śpiącą w moim łóżku Betty, nie chciałem rujnować tego wszystkiego, najchętniej rzuciłbym to śledztwo w cholerę, cieszyłbym się życiem z Betty. Ale byłem pisarzem. Pisarz nigdy nie zostawia niedokończonego dzieła. Mężczyznę też poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna.

 Przekląłem sam siebie. Będę tego żałował.

- Wpadnij jutro - mruknąłem - Ale nie pojawiaj się bez dużej pizzy z salami i dużej butelki Coli, jasne?










__________
__________

No hej!

Marciszkaaaaaaa, doczekałaś się, Twoje wyczekiwania zostały wynagrodzene, mam nadzieję, że nie zepsułam xD

No dobrze, co sądzicie o tym rozdziale? Podobało się? Macie więcej Bughead, bo tak ładnie O to prosiliście, że nie mogłam pozostać głucha.

Mam nadzieję, że nic nie zawaliłam,  mam nadzieję, że wam się podoba!

Czekam na wasze opinie, komentarze i gwiazdki, to bardzo motywuje!

W następnym rozdziale... cóż, zbliżamy się do kulminacyjnego momentu. Jesteście gotowi, pasy zapięte? Mam nadzieję!

Miłego dnia, tygryski, czekam na wasze opinie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro