24.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Skołowany poszedłem do siebie i słyszałem tylko jak ojciec się pakuje, matka mu coś dogryza i się kłócą. Zaniepokojony moim stanem Dylan zaproponował byśmy się spotkali, i tak, tego potrzebowałem, nie chciałem siedzieć w domu i słuchać tego wszystkiego, patrzeć jak ojciec wypierdala z domu z walizkami. Było zimno, więc poszedłem do niego do domu. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem jego ciotkę, która o dziwo akurat była w domu. Była miła, ale widać, że po dyżurze w szpitalu.

- Współczuję ci z tym rozwodem - powiedział ciemnowłosy, położyliśmy się na łóżku.

- Nigdy z ojcem jakichś świetnych stosunków nie miałem, więc nie przeżywam tego jakoś mega. Ale po prostu to takie dziwne wszystko... - powiedziałem zamyślony.

- Rozumiem. Ale muszę jeszcze poruszyć temat z wczoraj - przerwał mi i popatrzył na mnie.

- Przepraszałem cię - powiedziałem zmęczony już tym wszystkim.

- Nie chodzi o to. Po prostu... Strasznie się zmartwiłem, co cię popchnęło do zażycia kokainy... Miałeś jakiś powód, czy chciałeś spróbować? A może wstydzisz mi się o czymś powiedzieć, jest coś o czym chcesz pogadać, jakiś problem - dopytywał chłopak. 

Ja sam nie wiedziałem co mam mu powiedzieć, czy był jakiś powód? W pewnym stopniu on sam był powodem, jego pretensje o bzdury czy teksty odnośnie braku sensu życia, bezsilności i nadmiernego przywiązania do mnie.

- Nic takiego nie ma miejsca, ani powód, ani problem. Po prostu... Wziąłem - stwierdziłem, nie chciało mi się tłumaczyć, że po części to przez niego, bo chwilami mnie przytłaczał swoim samopoczuciem i ciągłe zamartwianie się o niego było wyczerpujące, do tego ogólnie miałem jakieś chujowe samopoczucie.

- Rozumiem, ale proszę cię nie rób tego więcej. Uzależnisz się i co wtedy? - spytał i pogładził mnie po policzku, wtuliłem się w jego rękę.

- Nie zrobię - powiedziałem pewny siebie. Nie lubię czegoś takiego, że już po jednym razie zażycia chociażby kokainy robi się z kogoś narkomana, chciałem tylko spróbować i byłem zły, przecież to wystarczające usprawiedliwienie.

Gdy wróciłem do domu zobaczyłem matkę siedzącą w salonie i pijącą wino. Wyglądała na wkurzoną, nabuzowaną.

Siadłem naprzeciw na fotelu i popatrzyłem na nią.

- Palant. Nienawidzę gnoja. Ale ja go udupię - powiedziała i popiła duży łyk czerwonego wina - Nie przejmuj się. Skup się na sobie, swoim życiu, szkole. Nie potrzebujemy go tutaj w domu. I tak miał i ciebie za wariata i mnie. Tak, twój ojciec święty nie był i.. I niech idzie w cholerę do tej młodej szmaciury. Ale się na nim przejedzie.

- Nie spodziewałem się czegoś takiego - powiedziałem nieśmiało widząc, że jest wkurzona.

- Ja też. Poszliśmy do teatru jak gdyby nigdy nic, ten pod pretekstem, że w aucie coś zostawił poszedł na dwór. Poszłam do łazienki i zobaczyłam przez okno, że się całuje z nią. Co za bezczelność. Co za świnia - mówiła wkurzona matka. 

- Może to i lepiej, że już z nami nie będzie mieszkał. Czepiał się mnie i nie traktował w porządku - przyznałem.

- Też racja. Czepiał się wszystkiego, miał się za nie wiadomo kogo. Niech on idzie w cholerę - powiedziała zbulwersowana i dolała sobie jeszcze wina - Chcesz? - spytała wskazując na butelkę.

- Nie, dzięki.

Pogadaliśmy jeszcze chwilę i wróciłem do siebie. W ciągu dwóch dni wydarzyło się strasznie dużo, chyba za dużo jak na mnie. Bezsenność od pewnego czasu została moim wiernym przyjacielem, który nachodził mnie każdej nocy i chodziłem przez to pół przytomny. Od pewnego czasu pakowałem w siebie coraz większe ilości kofeiny i tak jechałem z myślą, że jakoś to będzie. 

Nastał ranek. Na samą myśl o szkole miałem ochotę rozpierdolić wszystko dookoła, matka mówiła, że jak nie chcę iść to żebym został w domu, jednak wolałem iść niż robić sobie zaległości i rozmyślać o tym wszystkim.

Byłem już w drodze, nagle z bocznej uliczki wynurzył się Jackson i do mnie podbiegł.

- Hej - powiedziałem patrząc na niego, nie spodziewał się spotkać go.

- Hej. Dobrze, że jesteśmy sami. Nie wiem jakoś mi głupio za sobotę. Czuję się trochę odpowiedzialny za to co się stało z tobą - powiedział skruszony.

- Nikt mnie nie zmuszał, sam chciałem wziąć, więc nie masz powodu - powiedziałem, no taka była przecież prawda.

- Niby tak ale... Jakoś mnie gryzą wyrzuty sumienia. Gdybym nie przyniósł...  Czasem zachowuję się jak debil, a ludzie ulegają pod moim wpływem. Sorry Thomas - powiedział chłopak.

- Wszystko jest okej. Nic takiego - wyjaśniłem i poszliśmy wspólnie do szkoły spotykając jeszcze po drodze Scotta. 

Wyszliśmy z lekcji fizyki, byłem strasznie na wszystko wkurzony, jakby wstąpił we mnie jakiś demon.

- Idę na szluga - powiedziałem podminowany i poszedłem po kurtkę, miałem cholerne ciśnienie z tego wszystkiego.

- Też idę - krzyknął za mną Liam i próbował mi dotrzymać kroku.

Wyszliśmy za szkołę, zdenerwowany wyjąłem papierosa i w złości próbowałem go odpalić zapalniczką, która chyba się zjebała i nie chciała odpalić, pstrykałem nią wkurwiony.

- Masz moją, spokojnie - rzekł chłopak i podał mi swoją - Co się dzieje? - zapytał nieśmiało widząc moje wkurzenie.

- Starzy się rozwodzą, ojciec zdradzał matkę - powiedziałem krótko, miałem już takie ciśnienie, że musiałem to wyrzucić z siebie.

- No co ty... Przykro mi strasznie.. I co, dlatego taki chodzisz wkurwiony.

- Tak, mam ochotę coś rozpierdolić przez to wszystko. Wkurzyło mnie w chuj, ojciec to pacan, niech wypierdala, ale jak mógł ją zdradzić, jak tak można. Jestem strasznie wkurzony. Niby spoko, że się wyprowadza bo ostatnimi czasy czepiał się o wszystko, ale jestem jednak jakiś wkurwiony z tego powodu - powiedziałem paląc w szybkim tempie papierosa. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i wróciliśmy na lekcje, lekko się uspokoiłem, wyrzucenie z siebie emocji jednak trochę daje.

Przez ten cały rozwód, zachowanie ojca, które było chujowe czułem się naprawdę zrezygnowany, wsparciem dla mnie był Dylan, który ciągle dopytywał jak się czuję i powtarzał, że może w każdej chwili do mnie przyjść i w ogóle. Na lekcjach byłem odrealniony, myślami w każdym innym miejscu. Myślałem o tym jak byłoby dobrze teraz coś wziąć, albo się napić, na chociaż krótki czas miałbym spokój od uporczywych myśli nie dających normalnie funkcjonować. Przeszło mi przez myśl, by zapytać Jacksona czy może nie ma ze sobą jeszcze trochę koki, jednak toczyłem walkę z samym sobą. Z jednej strony chęć ukojenia myśli była silna, ale z drugiej rozsądek przeważał. Zresztą co ja bym powiedział Dylanowi gdyby znowu zobaczył mnie w takim stanie.

Jednak na mój kolejny głupi wybryk długo czekać nie było. Długo czy nie długo, dwa tygodnie. Dzisiaj miała się odbyć impreza u Scotta w domu, taka jak jakiś czas temu. Cieszyłem się na pójście tam, co więcej Dylan obiecał, że pójdzie ze mną. Nie wiem jakim cudem to się stało, że on się namyślił, ale powiedział, że pójdzie, bo zbyt bardzo się o mnie boi. 

Wstałem sobie rano w nawet niezłym humorze. Poszedłem do kuchni, usłyszałem, że ktoś schodzi po schodach. Myślałem, że ujrzę tam moją mamę, nie to nie była ona. To był jakiś facet, może z piętnaście lat straszy ode mnie, w samych gaciach! Z zaskoczenia upuściłem kubek, który się stłukł na drobne kawałki.

- Thomas, to jest Peter - powiedziała matka wynurzając się w szlafroku. Myślałem, że się przesłyszałem.

- I co on robi w naszym domu prawie goły? - zapytałem nie kryjąc swojego oburzenia. Jego opinające się bokserki mnie mocno niepokoiły, wyglądały jakby miały zaraz pęknąć, jak można chodzić tak po czyimś domu do cholery. Byłem bardzo zniesmaczony.

- Młody, chyba jesteś już dorosły i nie trzeba ci tłumaczyć... - zaczął mówić ten oblech, matka go uderzyła lekko w ramię i się zaczęła śmiać.

- Spotykamy się. Pomieszka u nas kilka dni, mamy duży dom - powiedziała z entuzjazmem.

Zaniemówiłem. Ominąłem ich i poszedłem do siebie z całej siły trzaskając drzwiami, które zapewne niedługo się rozlecą za zbyt częste trzaskania nimi. 

A co jeśli ten facet to jakiś złodziej? Przecież ona go nawet nie zna dobrze, i ma sobie u nas mieszkać, tak po prostu? A jak nam coś zrobi lub ukradnie? Słysząc, że matka z tym chłopem są na tarasie wymknąłem się do kuchni i zajebałem tłuczek do mięsa żeby w razie ataku lub rabunku mieć coś na obronę, wziąłem też nóż, ale jednak w razie jakiejś konieczności wolałbym mu przyjebać tłuczkiem by stracił przytomność, niż go zabić nożem. Natychmiast napisałem do Dylana.

T: NIE UWIERZYSZ!!! Chciałem coś zjeść a tu wchodzi do kuchni w samych majtach jakiś chłop matki, w sumie to chłopak bo był może z piętnaście lat straszy ode mnie!! BOŻE JAKI JESTEM ZŁY, on będzie z nami mieszkał kilka dni ona tak mówiła!!! A JAK NAS OKRADNIE?

D: COOO, CO TY GADASZ?

T: No tak... Jestem taki wkurwiony...

D: Biedny... Może nie zostanie u was długo...

T: Matka to też dobra. Gada na ojca, a co sama odjebała, ile ona się z nim zna. Ugh... Dobrze, że dziś wychodzimy, bo...

D: Eh no właśnie.. Thomas... Przepraszam cię, ale ja nie dam rady pójść

T: ???

D: Nie jestem gotowy...

T: Aha. No to nie. Pójdę sobie SAM

D: Przepraszam... Wiesz jak to u mnie z wychodzeniem.

T: Wiem.

D: Może dziś się sami spotkamy po prostu..?

T: Obiecałem chłopakom, że będę. Widzieliśmy się wczoraj.

D: Wolisz iść do chłopaków?

T: Obiecałem im. I myślałem, że pójdziemy razem

D: Wiesz jak wygląda to u mnie..

T: Wiem. Nie mam pretensji. Sam sobie poradzę, sam sobie pójdę, wszystko zrobię SAM.

D: Martwię się o ciebie.

T: Nie musisz. Jestem wkurwiony.

D: Nie rób nic głupiego. Ja naprawdę starałem się przemóc, ale ja nie potrafię, boję się iść w większe towarzystwo.

T: Wiem przecież. Sam pójdę i tyle. 

Byłem oburzony tym wszystkim, tym bardziej, że ja go jakoś nie zmuszałem do tego wyjścia, tylko zaproponowałem, a on po namyśle się zgodził. A teraz wszystko odwołuje. Pierdolę, sam pójdę. Nie będę odwoływał mojego przyjścia, zresztą z nim się widziałem wczoraj i potrzebowałem jakiegoś większego wyjścia niż kilka ulic dalej. Chociaż założę się, że będzie miał do mnie pretensję o to, że wychodzę. 

Nagle ktoś zapukał do drzwi po czym je otworzył, był to ten cały Peter. Popatrzyłem na niego, co on sobie wyobraża, czego on śmie ode mnie chcieć. Na szczęście był już kompletniej ubrany.

- Nie chcesz może wybrać się dzisiaj ze mną i z mamą twoją do kina? - zapytał.

- Nie chcę - powiedziałem obrażony na cały świat.

- Nie traktuj mnie jak wroga... Chciałem żebyśmy się lepiej poznali - powiedział.

- Ale ja nie chcę się lepiej poznawać, i jak nie chcesz mnie rozjuszyć bardziej to stąd wyjdź -powiedziałem groźnie. 

Wiem, że nie byłem zbyt uprzejmy, ale ostatnio taki chodziłem zły i do wszystkich burczałem i się rzucałem. Nie dość, że Dylan mnie wkurzył, to i ten Peter tu przylazł. Po chwili przylazła jeszcze i matka, no kto jeszcze mnie dzisiaj wkurwi?

- Słyszałam jaki byłeś niemiły dla Petera - powiedziała z pretensją.

Co za zdradziecka kanalia, poszedł się poskarżyć.

- Wkurzył mnie, ciekawe jak ty byś zareagowała, jakby ci ktoś obcy wparował do kuchni w samych majtach, które wyglądały jakby miały zaraz pęknąć - warknąłem oburzony.

- Nic takiego się nie...

- Na ojca gadasz a sama nie jesteś lepsza. Co to ma być, co? - warknąłem.

- Też mi się coś od życia należy, twój ojciec ma mnie w nosie, i ja nie będę siedziała i z tego powodu rozpaczała. Zamierzam żyć i korzystać z życia, Peter u nas zostanie na jakiś czas - oznajmiła.

- To sobie korzystaj. Ja też zamierzam - warknąłem.

- W sensie?

- Wychodzę dzisiaj na imprezę, nie wiem kiedy wrócę, a ty zajmij się lepiej Peterem - powiedziałem rozjuszony. Matka słysząc mój ton wyszła z pokoju. Nie wiem czy byłem bardziej zły na nią za to co wyczynia czy na Dylana, który mnie wystawił. 

Wiem, nie powinienem mieć do niego jakichś wielkich pretensji, bo wiem, że u niego z wychodzeniem z domu to jest ciężko, jednak byłem cholera zawiedziony, myślałem, że pójdziemy wspólnie. Wkurzony zacząłem wywalać z szafy ubrania w poszukiwaniu czegoś na wieczór. W międzyczasie dobijał się też do mnie sms-owo Dylan z tekstami, że gdyby mi zależało, to bym odpuścił chłopaków i spędził ten wieczór z nim. Argument, że widzieliśmy się wczoraj nie docierał, także darowałem sobie jakiekolwiek tłumaczenia, i olewałem wiadomość jedna po drugiej. Nie będzie mną manipulował i brał pod włos, nie dam sobą rządzić i nie muszę nic nikomu udowadniać, jeśli ktoś nie wierzy w prawdziwość moich uczuć, to jest tylko i wyłącznie jego problem. 

.

.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro