30.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Thomas:
Postanowiłem porozmawiać z mamą. Wiedziałem, że Dylan nie da mi spokoju i będzie wszędzie się doszukiwał mojego dziwnego zachowania po prochach. Chociaż uważam, że przesadza. Od kilku okazyjnych razy jeszcze nikt ćpunem nie został. To znaczy może i został, ale ja jestem inny. Dylan upierał się, że pomoże mi w rozmowie z mamą, jednak ja bałem się że może przypadkowo coś wspomni o tym, że coś okazyjne biorę.

Zbierałem się do tej rozmowy chyba z godzinę, myślałem jak delikatnie poruszyć kwestię pracy Petera i jak wszystko przeprowadzić. Usłyszałem dźwięk Messengera.

D: I jak?

T: Nic. Nie gadałem z nią jeszcze

D: Zrób to

T: To nie jest takie proste. Nie mam dowodów

D: Może ci to na rękę, co?

Wkurwiłem się w jednej sekundzie. Dylan coraz bardziej mnie wkurzał, miał inne podejście do pewnych spraw albo wiele rzeczy wyolbrzymiał. Nie miałem już chwilami siły i wolałem nie odpisywać, chociaż zebrało mi się do płaczu. Wyszedłem na korytarz i pod wpływem impulsu zacząłem się kierować do salonu, jednak zboczyłem z trasy i poszedłem do łazienki na piętrze.

Popatrzyłem w lustro i zacząłem wyklinać to wszystko. Chwilami naprawdę nie chciało mi się już żyć. Popatrzyłem na półkę wiszącą koło zlewu i moją uwagę przykuła zruszona kafelka stanowiąca tył szafki. Zdjąłem z szafki perfumy, które tę kafelkę przysłaniały i ją ruszyłem, wydawało mi się dziwne, wygląda jakby była wyjęta ostatnio. Z pomocą pilnika zdjąłem kafelkę a moim oczom ukazał się malutki schowek, a dokładniej niewielka przestrzeń wyżłobiona w ścianie pod kafelką, a w niej narkotyki.

W końcu los się do mnie uśmiechnął.

Stanąłem przed wyborem czy czegoś znowu nie zawinąć. Patrzyłem na saszetki z białym proszkiem oraz z kolorowymi pigułkami.

Taka okazja może się już nie powtórzyć. Przy dobrych wiatrach Peter jeszcze dziś wyleci z domu, a szkoda by to wszystko ze sobą zabrał. Gdybym takie naprawdę niewielkie ilości sobie zabrał... Nie jestem ćpunem, nie mam jakiegoś ogromnego pociągu do tego, po prostu może mi się przydać, gdy będę skrajnie zdenerwowany...

Oczywiście znajdując sobie coraz to kolejne usprawiedliwienia poodsypywałem sobie niewielkie ilości tego sypkiego szczęścia do chusteczki higienicznej i zaniosłem do pokoju. Najgorsze w prochach było to, że gdy raz się zazna tego uczucia, to nie da się go wyrzucić z głowy, chce się więcej, częściej... 

Zszedłem na dół i zobaczyłem, że obydwoje siedzą sobie. Denerwowałem się trochę załatwieniem tej całej sprawy, bałem się, że matka mi nie uwierzy, ale Dylan mnie dosłownie zmusił do tego wszystkiego więc nie miałem wyjścia.

- Mamo, możesz na chwilę? - spytałem, matka wstała i poszła za mną.

- Stało się coś? - spytała gdy szliśmy po schodach.

- Tak - powiedziałem pewny siebie i otworzyłem drzwi od łazienki. Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem i weszła do środka.

- Słuchaj... Ja odkryłem, że Peter... Musisz mi uwierzyć - powiedziałem zdenerwowany.

- Znowu jakieś oskarżenia na niego rzucasz? - spytała zniecierpliwiona. Wyjąłem kafelkę i pokazałem jej narkotyki. Wytrzeszczyła oczy i na chwilę zaniemówiła.

- To... To jego? - spytała z niedowierzaniem.

- No jego. Bo twoje raczej nie. Moje też - wyjaśniłem.

- Boże... Kogo ja sprowadziłam... - mówiła zdenerwowana. Ciężko było mi tu nie wtrącić słów "a nie mówiłem", ale się jakoś powstrzymałem, widziałem jak bardzo była zdenerwowana, aż pobladła.

- Co teraz? - spytałem.

- Nie wiem. Może na policję zadzwonić - podsunęła pomysł, na co ja tym razem się zrobiłem blady, przecież policja będzie przeszukiwać dom i natkną się na to co jest u mnie w pokoju.

- Może lepiej nie. Załatwmy to sami. Jeśli przyjedzie policja, to możemy mieć problemy ze strony Petera gdy go kiedyś tam wypuszczą z więzienia, nie wiadomo jakie ma znajomości, może nam coś zrobią.

- No widzisz... Masz rację, tylko ty tu trzeźwo myślisz widzę. No dobra. Wygonimy go stąd - zarządziła.

Bałem się tego starcia, obawiałem się, że on się okaże niebezpieczny i nam coś zrobi, jednak policji się bałem chyba bardziej. Zeszliśmy na dół. Niczego nieświadomy Peter siedział sobie w salonie.

- Wynosisz się stąd w tej chwili - powiedziała groźnie matka.

- Co, ten smarkacz coś ci znowu na mnie nagadał? - spytał z cwaniackim uśmieszkiem.

- Odkryliśmy twoją skrytkę w łazience - powiedziała matka. Peter wyraźnie pobladł i spanikował.

- Jaką skrytkę? - zapytał głupio.

- Ty już wiesz jaką. Pakuj się i zabieraj to świństwo z mojego domu, jeśli nie to dzwonię na policję - zagroziła. Byłem zadowolony z jej stanowczości i zdecydowania co do całej sprawy. Bałem się, że będzie się wahała, albo co najgorsze jeszcze mnie obwini o te prochy.

Peter jak poparzony zerwał się z kanapy, zmierzył mnie nienawistnym wzrokiem i poszedł na górę się pakować. Matka pobiegła za nim i gdy on się pakował mówiła jak nakręcona jak to on ją oszukał, jaki jest zły i tym podobne a ja siedziałem w salonie i czekałem na rozwój sytuacji. Peter nie stawiał jakiegoś wielkiego oporu, chyba był przestraszony groźbą o policji.

- Jak dobrze, że odkryłeś prawdę - powiedziała matka, widać, że było jej bardzo głupio.

- Dobrze, że go już tutaj nie ma.

- Skąd wiedziałeś o tym wszystkim? - spytała.

- Wydał mi się podejrzany. Potem znalazłem te prochy... Ważne, że już go tu nie ma - powiedziałem przejęty całą sprawą.

- Trzymał to świństwo pod naszym dachem. Nie mogę tego przeboleć - użalała się matka. Popatrzyłem na nią nieśmiało, gdyby wiedziała, że nadal to mamy pod dachem i mieliśmy nie raz z mojego powodu...

Zadowolony z siebie wróciłem do pokoju, w końcu nie będę się czuł niezręcznie we własnym domu. Poinformowałem o wszystkim Dylana.

D: To super, że się udało. Ale miałeś szczęście, że znalazłeś tę skrytkę

T: W końcu coś się udało. Typa nie ma już u nas w domu, można spać spokojnie.

D: Ale mam nadzieję, że przy okazji nic mu nie zwinąłeś z tej skrytki??

Patrzyłem chwilę na wiadomość i niestety musiałem skłamać. Nie przyszło mi to zbyt łatwo, ale nie miałem wyjścia, Dylan nie zrozumiałby, że to niewielka ilość i to nic groźnego.

T: Nic nie zwinąłem.

D: To dobrze. Gdy już nie ma Petera to może w końcu poświęcisz mi więcej uwagi.

T: W sensie?

D: W sensie takim, że twoje własne sprawy przyćmiły ci to, że masz chłopaka. Nie okazujesz mi takiego zainteresowania jak ja tobie.

T: Nieprawda

D: Ja tak się czuję

T: Mam też swoje sprawy, szkołę, no była dziwna sytuacja w domu do tego więc...

D: No i ja zszedłem na drugi plan.

T: Przesadzasz.

D: Nie. Zawsze jest ktoś ważniejszy, a jak coś ci trzeba lub znowu masz chwilową załamkę to od razu do mnie .

T: Bzdury opowiadasz do cholery jasnej!

D: Ja ci mówię jak się czuję, a ty że to bzdury. Pięknie :)

T: BO PRZESADZASZ

D: Nie. Ty jesteś taki, że tobie trzeba poświęcić dużo uwagi, ale nie odpłacasz się tym samym, wręcz przeciwnie.

Nic mu już nie odpisałem. Wkurwiłem się, chciałem płakać ale nie mogłem. Wiedziałem, że gdybym popłakał chwilę to napięcie by ze mnie zeszło, ale nie potrafiłem uronić ani jednej łzy. Byłem tak bardzo zły na Dylana...

Zignorowałem jego ostatnią wiadomość do mnie, nie odpisałem, urwałem rozmowę i wyszedłem z Messengera aby nie powiedzieć dwa słowa za dużo. Gdy byłem wkurzony, to czasem nie panowałem nad sobą. Mówiłem słowa, których bym normalnie nie powiedział, ponosiło mnie strasznie a sekundę po wysłaniu wiadomości potrafiłem żałować, że ją wysłałem.

Był wieczór. Nosiło mnie cholernie. Mama się położyła, wyglądała na przybitą, wiedziałem wobec z tego, że nie będzie mi przeszkadzać ani zawracać głowy. Sięgnąłem do szafki nocnej i wyjąłem z niej proszek szczęścia. Przyglądałem się przez chwilę na proszek i zastanawiałem czy dobrze robię.

No co ty Thomas, przecież zasłużyłeś. Pokłóciłeś się z Dylanem, dzisiaj był stresujący dzień. Peter się wyniósł, wszystko dzięki tobie. Chyba możesz się nagrodzić. Nawet powinieneś. Zresztą Dylan nie lubi gdy to robisz, zrób mu na złość i weź, należy mu się, po tych aferach. Nie będzie ci rozkazywał, po prostu weź - mówił cichy głosik w mojej głowie namawiający do złych rzeczy.

W sumie to wszystko prawda. Posypałem kreskę i wciągnąłem, jednak nie wziąłem całości, ta dawka wydawała mi się dość spora.

Zaczęło się. Już mnie to wszystko tak nie rusza, głupi Dylan. Co on wie, on nic nie wie. Nie rozumie, że może ja nie potrafię tak okazywać świetnie uczuć jak on, że może każdy jest inny, że nie cały świat się kręci wokół niego i każdy ma swoje sprawy i życie. Wielokrotnie mi wmawiał bzdury, że ja go niby nie kocham, tak po prostu. Że zawsze jest ktoś niby ważniejszy. Tłumaczyłem mu wiele razy jaki jest dla mnie ważny, ale jak grochem o ścianę, jakby nie przyjmował tego do wiadomości i nadal ciągle swoje. Nienawidziłem tego najbardziej, gdy ja mu coś tłumaczyłem a on swoje i jeszcze to zawsze były tak okropne rzeczy.

Gdy jeszcze w miarę czaiłem co się dzieje to wyłączyłem telefon aby mi nie przyszło na myśl do niego pisać czy dzwonić. Była tu skuteczna metoda, bo nie pamiętałem pinu którego nie chciałoby mi się szukać w zeszycie z hasłami i tego typu rzeczami.

Nie czułem w tym momencie, że jest coś nie tak. Czułem się dobrze. Czułem się wyluzowany i miałem podejście typu "jakoś to będzie". A Dylan? Niech się o mnie martwi. Ja nie mam zamiaru już się do niego dzisiaj odzywać.

Nastał ranek, trochę spałem, trochę nie, trochę się martwiłem, większość czasu miałem wyjebane we wszystko. Leżałem i rozmyślałem, miałem ochotę wziąć coś znowu, miałem to w szufladzie, ale nie jestem ćpunem i nie będę brał tego już z rana.

Moje rozmyślania przerwała matka.

- Nie szykujesz się do szkoły? - spytała. Ja siedziałem sobie pod kołdrą i nawet nie myślałem o tym, że przecież dzisiaj normalny dzień, gdy powinienem stawić się w szkole.

- Szykuję - powiedziałem przybity.

Po wczorajszej euforii nie było śladu. Dopadł mnie ból istnienia, przecież ten dzień powinien być dobry - w końcu zdemaskowałem Petera. Gdzie ta cała radość?

Gdybym wziął choć trochę... Małą kreskę... Miałby taki dobry dzień...

Wstałem szybko z łóżka i zacząłem się ogarniać, nie będę brał jak jakiś ćpun, wziąłem wczoraj i wystarczy. Nic i nikt nie będzie miał nade mną kontroli, nie będę od niczego zależny. Z nietęgą miną i humorem poszedłem do szkoły. Po szkole miałem się spotkać z Dylanem, albo raczej do niego pójść. Nie miałem w ogóle na to ochoty, ale nalegał bym przyszedł. Jeśli mam być szczery, to podczas całego pobytu w szkole czekałem aż napisze do mnie wiadomość z przeprosinami, przecież do cholery należały mi się przeprosiny za jego wczorajsze bezpodstawne pretensje do mnie.

Co na lekcji przychodziło mi jakieś powiadomienie to miałem nadzieję, że to Dylan. On jednak uparcie milczał.

Naprawdę nie miałem dziś humoru, czułem ciągle chęć wzięcia czegoś, złość na Dylana mi nie przeszła, także aż się boję po co on się chce spotkać.

Niezbyt chętnie poszedłem do niego do domu. Ociągałem się jak tylko mogłem, z jednej strony odjebać i mieć spokój, z drugiej strony przeciągać w czasie i dotrzeć tam za jakiś czas. W efekcie znalazłem się na miejscu. Stanąłem przed drzwiami i zadzwoniłem. Otworzył mi Dylan.

- Jestem jak chciałeś - powiedziałem starając się kryć moje niezadowolenie, jednak było ciężko, w środku kipiałem i miałem w głowie jego pretensje. Gdy byłem na kogoś zły ciężko mi było zamaskować tę złość, obniżał mi się automatycznie ton głosu i stawałem się zimny.

- Wejdź - zachęcił mnie gestem.

Poszliśmy do bruneta do pokoju. Patrzyłem wyczekująco, czekałem aż coś powie, a co najważniejsze przeprosi.

- Jak w szkole? - spytał.

- Nic - burknąłem - Nie masz mi nic ważniejszego do powiedzenia?

- W sumie to mam. Sorry za wczoraj. Czasem po prostu...

- Nie zachowałeś się w porządku - powiedziałem zły. Dylan popatrzył na mnie. W jego oczach było coś dziwnego. Przeszedł mnie dreszcz.

- Kurwa mać, przecież powiedziałem sorry tak? Musisz zawsze tak się obrażać i naciskać na mnie co? NO KURWA MAĆ! - krzyknął.

- I co się tak oburzasz, co? Wkurzyłeś mnie strasznie, zrobiłeś aferę o nic kurwa! Sam mi kazałeś pozbyć się Petera, a jak przyszło co do czego to się oburzyłeś, że jesteś na drugim planie! - ryknąłem, byłem totalnie wyprowadzony z równowagi, jednak to było nic w porównaniu z tym w jaki szał wpadł Dylan.

- Wiesz co? Wiesz co kurwa jesteś tak rozpieszczony, jesteś taki pojebany chwilami, nie zauważasz mnie kurwa, jestem tobie potrzebny jak masz doła, taka prawda! Nic nie wnosisz do mojego życia, jest tak samo chujowe jak było, nie potrafisz nawet pocieszać i poświęcać komuś uwagi!- krzyknął i strącił z biurka wszystkie rzeczy jakie tam stały co narobiło huku, patrzyłem przerażony, gdzie jest ten nieśmiały Dylan.

- I ZOBACZ CO PRZEZ CIEBIE ZROBIŁEM?! - krzyknął nagle, podskoczyłem na łóżku i w pośpiechu wstałem.

- Nic nie zrobiłem - powiedziałem cicho, byłem sparaliżowany strachem.

- Zrobiłeś! Prowokujesz mnie, zlewasz, jak ci jestem potrzebny to dzwonisz, jak nie to wyjebane! Nie nadajesz się do związku, widzisz tylko siebie, twoje problemy kurwa najważniejsze! - krzyknął.

- Wcale nie... - powiedziałem nieśmiało, niezbyt wiedziałem co mam zrobić.

- Wszystko twoja wina rozumiesz? Było mnie wczoraj nie wkurwiać, ale ty musiałeś! - krzyknął ponownie i złapał mnie za nadgarstek, patrzyłem z przerażeniem i aż mi zabrakło słów. Po chwili jakby się opamiętał i cofnął ode mnie. Szybko wziąłem rzeczy i stamtąd uciekłem. Co mu do cholery odjebało, dlaczego on się tak rzucił o taką bzdurę, przecież to nie była nawet jakaś bardzo zacięta kłótnia? Byłem przerażony, pobiegłem szybko do domu, dopiero gdy zamknąłem na klucz drzwi wejściowe poczułem się bezpieczny.

.

.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro