31.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dylan:

Gdy Thomas wyszedł wpadłem w jeszcze większy szał, zacząłem wyklinać wszystko dookoła łącznie z nim. Trwało to kilka minut, w międzyczasie zdążyłem skopać rzeczy które spadły z biurka, moje ciało się trzęsło, łapałem płytkie oddechy, czułem jak moje serce szybko bije. Po kilku minutach to ustało, usiadłem na krześle i się rozejrzałem, wokół panował burdel, a miłość mojego życia uciekła przerażona moim stanem.

Ja pierdole, co ja narobiłem.

Nie potrafiłem tego wyjaśnić dlaczego to zrobiłem. Powód nie był w ogóle adekwatny do mojego zachowania. Patrząc po chwili był on nawet błahy, a ja zachowałem się jakbym co najmniej przyłapał blondyna na zdradzie.

Gdy się już wyciszyłem poczułem dziwny spokój, wyżyłem się na wszystkim dookoła. Miałem wrażenie, że we mnie siedziały dwie osoby, a ja nie miałem wpływu na to która z nich się uaktywni.

Thomas:

Wpadłem do domu jak strzała. Maria zmierzyła mnie wzorkiem i popatrzyła pytająco.

- Spieszyłem się - powiedziałem krótko i poszedłem do siebie. Byłem roztrzęsiony, pierwszy raz w życiu tak się przestraszyłem Dylana. Siedziałem przez chwilę i analizowałem całą sytuację, czy ja faktycznie zrobiłem coś co go tak mogło rozzłościć? Czy może to moja wina jak on mówił?

Czułem się tragicznie, z jednej strony wiedziałem, że nic takiego nie zrobiłem, z drugiej on powiedział że to moja wina i może faktycznie tak jest, całe zło tego świata jest moją kurwa winą.

Rozpłakałem się, siedziałem skulony na łóżku dają upust emocjom. Dylan zachowywał się jakby był chory, to nie jest normalne, od dawna uważałem, że powinien odbyć konsultację jakąś.

Zawsze miałem tak, że gdy ktoś mówił, że coś jest moją winą czy, że jestem beznadziejny to brałem to do siebie. Na zewnątrz się rzucałem i kłóciłem, w głębi duszy wierzyłem w to i każdą taką uwagę odkładałem w głąb siebie aby zbudować z tych uwag mur, który może kiedyś zburzę.

Dopadł mnie dół, poczułem jak tak jak wtedy, jakby mi się osuwał grunt pod nogami. Dylan wielokrotnie się do mnie dobijał telefonicznie. Za którymś razem uległem, włączyłem Messengera.

D: Thomas przepraszam... Ja nie wiem co we mnie wstąpiło...

D: Nie powinienem tak reagować.

D: Tommy... Odezwij się :c

D: Kocham cię bardzo. Nie zrobiłbym ci krzywdy...

D: Tommy nie odtrącaj mnie.

Zapłakałem głośno, zrobiło mi się przykro przez to wszystko i czułem jak zaczyna mi mięknąć serce przez jego przeprosiny. Nienawidziłem w sobie tego, że wystarczyło mi powiedzieć coś miłego, a ja wybaczałem. Chociaż bałem się też, że może mi urządzi kolejną awanturę o to, że się gniewam i robię niepotrzebny problem. Chwila sztywnej rozmowy i pod pretekstem robienia lekcji ulotniłem się z rozmowy.

Czekałem aż nastanie wieczór, wiedziałem że nie uniknę dziś wzięcia czegoś. Czekałem tylko aby mama poszła spać i już nic ode mnie nie chciała. Gdy nastał ten moment wciąż wszystkim zdenerwowany sięgnąłem do biurka, posypałem i wciągnąłem kreskę.

Nie rozmawiałem już dzisiaj z Dylanem, nie miałem na to ochoty.

Znowu zaznałem błogostanu i na tamtą chwilę nie interesowało mnie nic. Znowu spałem i nie spałem. Nad ranem poczułem jak całkowicie upływa ze mnie chęć na cokolwiek, co gorsza jedyne na co miałem chęć to na wzięcie czegoś, gorączkowo przeszukiwałem szuflady czy aby niczego nie schowałem i jakimś cudem o tym nie zapomniałem, ale to było niemożliwe.

W pośpiechu zacząłem się szykować do szkoły, jednak czułem się przybity, czułem się strasznie, czułem jak znów wraca mi chujowe samopoczucie i miałem wrażenie, że jedyne co może to ukoić to wzięcie czegoś.

Wybiegłem z domu jak strzała, do głowy przyszedł mi Jackson, może on coś będzie miał i mnie poratuje. Przecież ja dzisiaj nie będę umiał funkcjonować, wiedziałem, że nie dam rady normalnie dzisiaj żyć. Z daleka dostrzegłem Jacksona, który akurat szedł na palarnię. Przyspieszyłem kroku i za nim pobiegłem, musiałem wyglądać jak prawdziwy desperat, ale wtedy mnie to nie obchodziło.

- Jackson! - krzyknąłem w biegu, chłopak się odwrócił i na mnie zaczekał.

- Hej - powiedziałem i się uśmiechnął.

- Słuchaj - powiedziałem zrozpaczony - Musisz mi pomóc.

- Co się dzieje? - spytał zaniepokojony - Nie wyglądasz najlepiej jesteś blady i... Dobrze się czujesz?

- Błagam cię... Masz coś przy sobie? - spytałem rozdygotany, trzęsły mi się ręce i czułem jak w środku mnie coś rozrywa.

- Masz na myśli... Prochy? - spytał. Skinąłem głową, czułem jak do oczu mi napływały łzy, ja musiałem coś wziąć.

- Nie mam Thomas. Jakbym miał to bym ci nie dał.

- Ja mam kasę - powiedziałem błagalnym tonem.

- Nie chodzi o to. Nie chcę się przyczyniać do tego... Brałeś coś ostatnio? Masz jakiś problem? - dopytywał przyglądając mi się bacznie.

- Mam problem, ale nie związany z prochami oczywiście... Błagam cię, ja nie brałem, ja po prostu mam teraz problem, chcę zapomnieć, chcę wziąć ten jeden raz - kłamałem jak najęty z nut, nie obchodziło mnie to, że brzmię jak desperat, wiedziałem że tylko Jackson może mi pomóc. Widziałem jak się bił z myślami, mierzył mnie wzrokiem, a ja czułem jakbym się miał zaraz rozpłakać.

- No dobra. Ja nic nie mam ale... Jest takie miejsce, gdzie takie osoby zrobiły sobie melinę do ćpania. Zawsze ktoś coś ma. Ale ty na pewno nie masz problemu z prochami? Chcesz wziąć okazyjnie? - pytał Jackson.

- Tak, naprawdę. Chcę po prostu się wyluzować, daj mi adres, błagam - mówiłem zdenerwowany, chciałem mu usilnie pokazać jak bardzo źle się czuję i jak zrozpaczony jestem. Jackson się zlitował i pokazał mi w telefonie gdzie jest dokładnie to miejsce.

- To ja lecę - powiedziałem podniesiony na duchu.

- A szkoła? Dziś sprawdzian z matmy i kartkówka - upomniał mnie.

- Nie dam rady. Nie uczyłem się. Nie mów nic o tym chłopakom, dziękuję - rzuciłem na wychodne i szybko ewakuowałem się ze szkoły, bo w naszą stronę właśnie szła reszta.

Nie wierzyłem we własne szczęście, jeśli dobrze pójdzie coś sobie ogarnę i będę sobie dziś trwał w takim błogostanie z dala od problemów. Złapałem taksówkę i pojechałem na miejsce tej meliny o której mówił mi Jackson. W międzyczasie wszedłem na Messengera, nie przywitałem się nawet dziś z Dylanem.

D: Moja królewna w szkole?

No tak, jak zwykle zachowywał się jak gdyby nigdy nic, jakby wcale wczoraj nie dostał napadu jakiejś furii. Jak mnie to wkurwiało.

T: Tak, w szkole.

D: Powodzenia kochanie.

T: Dziękuję. Muszę kończyć, papa

Musiałem skłamać. Nie miałem wyjścia. Dojechaliśmy na miejsce, taksówkarz popatrzył na mnie podejrzliwie, pewnie wiedział co to za miejsce, ale to nie jego sprawa co tu robię. Wysiadłem i popatrzyłem na duży dwupiętrowy budynek, wyglądał na opuszczony, z zewnątrz obdrapany i zniszczony. Okna były brudne, a niektórych nawet nie było. Przestrzeń dookoła była również zaniedbana, obok stało jedno zniszczone drzewo a kilka metrów dalej zaczynały się jakieś stare kamienice, okolica była dosyć nieciekawa.

Zbliżyłem się do budynku i zastanawiałem się czy dobrze robię, nie pasowałem do tego miejsca, jednak chęć przyjęcia czegoś była silniejsza. Czułem jak pocą mi się ręce, miałem dreszcze i organizm dopominał się.

Nieśmiało wszedłem do środka, w środku było kilka kanap, oprócz tego jakiś stolik, obdrapane ściany z sypiącym się tynkiem i naga posadzka.

- Szukasz tu czegoś? - usłyszałem nagle za sobą głos, przestraszyłem się i szybko obróciłem. Przede mną stał chłopak, wyglądał na bardzo zniszczonego, nie potrafiłem nawet ocenić jego wieku.

- Ja chciałbym... - zacząłem i zdałem sobie sprawę, że nie wiem nawet co ja mam powiedzieć, jak ja mam to ująć.

- Ćpanie - dokończył za mnie. Pokiwałem nieśmiało głową, zachęcił mnie gestem bym za nim poszedł, tak też zrobiłem. Zaprowadził mnie do pomieszczenia gdzie siedziało parę osób, atmosfera tego miejsca była co najmniej dziwna. Na podłodze siedziała jakaś dziewczyna, która się patrzyła w jeden punkt jak zahipnotyzowana, dwójka jakichś chłopaków gadała ze sobą, był też jakiś facet, który spał. Lekko się przeraziłem.

- Pierwszy raz w takim miejscu? - spytał chłopak który mnie tu przyprowadził.

- Tak - przyznałem.

- I pewnie nie ostatni. Wspomnisz moje słowa - powiedział i się smutno uśmiechnął - Ile masz kasy? - spytał. Wyjąłem z portfela dość sporo pieniędzy, chłopak popatrzył i wyjął z kieszeni kilka saszetek.

- Hera może być? Niczego nie mam oprócz tego - spytał. Skinąłem głową i podałem mu pieniądze, on mi wręczył dość sporo narkotyku. Popatrzyłem z lekkim niepokojem, nigdy nie brałem heroiny, byłem świadomy, że to jeden z najniebezpieczniejszych narkotyków. Chłopak podał mi strzykawkę. Zastygłem w bezruchu, nie wiedziałem co mam zrobić.

- Świeży jesteś. Widzę to po tobie. Nie brałeś nigdy w żyłę, nie?

- Nie brałem - przyznałem po chwili, nie będę przecież ściemniał.

- Daje lepszego kopa. Jak będziesz odważny to spróbujesz - powiedział.

Uśmiechnąłem się lekko i schowałem saszetkę do kieszeni. Wizyta w tym miejscu mnie trochę zaniepokoiła, oglądanie od wewnątrz takiego towarzystwa, które leży zaćpane i nie kontaktuje lekko mnie przestraszyło.

- Dzięki... To ja już pójdę - powiedziałem cicho.

- Spoko. Za kilka dni będę miał amfę i jeszcze coś fajnego. Wbijaj jak chcesz - powiedział i poszedł do chłopaków, którzy we dwójkę siedzieli i gadali.

Z ulgą wyszedłem z tamtego miejsca, rozejrzałem się dookoła i poszedłem w stronę nieciekawych kamienic żeby ochłonąć. Byłem zadowolony, że zdobyłem się na odwagę i poszedłem w takie miejsce i zdobyłem co chciałem. Nie czułem się dobrze z tym, że okłamałem Dylana, że jestem w szkole, jednak musiałem. Po chwilowym otrzeźwieniu umysłu wróciłem do domu aby jak najszybciej zażyć to co miałem. Matka będzie dopiero wieczorem w domu, a Maria i tak ma co robić, a ja musiałem się pozbyć dziwnego samopoczucia, które było spowodowane nie wzięciem narkotyków.

.

.

Kochani, chciałam was poinformować, że zbliżamy się powoli do końca. Przed nami jeszcze 7 rozdziałów 💪

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro