~3: To jakaś kpina...~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pielęgniarki w końcu straciły do niego cierpliwość, ale można się było spodziewać, że prędzej czy później coś w nich pęknie. Miały dość faktu, że siedzi przy łóżku siostry, mimo iż sam powinien odpocząć, pójść coś zjeść lub po prostu rozprostować kości. Jedna z nich przyszła około południa, zaraz po tym jak zjawił się tutaj też Nathaniel, który chciał porozmawiać z nim o wczorajszym przesłuchaniu.

Od razu na wstępie oznajmiła, że Moore powinien stąd wyjść, pójść na obiad, a Nathanielowi kazała go przypilnować (tak, on również został ochrzaniony przez pielęgniarkę). Obaj nie byli chętni do zrobienia tego, zdecydowanie woleli zostać tutaj i móc pomówić w cztery oczy. Przez chwilę nawet chcieli po prostu wyjść na moment, kupić jedzenie i wrócić, ale plan legł w gruzach w momencie, kiedy kobieta zagroziła im palcem, mówiąc, iż zaraz tu wróci i jeśli dalej tutaj będą, sama zaprowadzi Willa do bufetu i będzie go pilnować. Zdecydowali, że lepiej będzie jeśli po prostu sami tam pójdą, posiedzą trochę i zjedzą coś podczas tej niechcianej przerwy. W tym czasie sali Larissy mieli wciąż pilnować ludzie Blacka, którzy mieli jego zaufanie. Szczególnie, że była tam również Harper, będąca prawą ręką Nathaniela i bliską przyjaciółką Willa. Byli pewni, że pod ich nieobecność nikt niechciany nie odwiedzi poszkodowanej, a jeśli jednak coś się będzie działo, szybko zostaną o tym powiadomieni.

W trakcie drogi do odpowiedniego miejsca byli dość ostrożni i starali się mieć oczy dookoła głowy. Dodatkowym problemem był fakt, że kręciła się tu policja w mundurach, więc pojawił się strach, który jednak starali się ukryć. Istniało ryzyko, że któryś z psów ich zatrzyma. Nigdy nie było wiadomo co odwali tym debilom! Starali się zachowywać całkowicie normalnie, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń, mając nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Nathaniel, mimo że był tym młodszym z nich, potrafił lepiej maskować swój aktualny niepokój. Może sytuacja byłaby inna, gdyby tylko jego podwładny nie martwił się o siostrę i nie towarzyszyły mu zawroty głowy.

Jednak w końcu udało im się dotrzeć na stołówkę szpitalną, gdzie Will kupił dla siebie kanapkę i wodę w butelce, a potem usiedli w jak najbardziej ustronnym miejscu, w kącie sali, żeby móc spokojnie wymienić zdań kilka. Niby aktualnie nie przebywało tu dużo ludzi, ale wciąż nawet te kilka osób było problemem. Usiedli jak najbliżej siebie, żeby móc szeptać między sobą. Moore w spokoju zaczął jeść, żeby skończyć możliwie jak najszybciej i wrócić.

– Teraz musimy bardziej uważać – oznajmił Nathaniel, chociaż to była oczywistość. Obaj dobrze to wiedzieli i nie trzeba było przypominać. – Jeśli ten pies się nami zainteresował, musimy się pozbyć problemu.

– To nie będzie takie łatwe – stwierdził, rozglądając się dyskretnie.

– Wiem. Gdyby teraz coś mu się stało, my możemy być podejrzani. Musimy poczekać i obserwować go. Teraz nie ma czasu na błędy, musimy działać ostrożnie. Nie możemy się wychylać ani pozwolić mu dowiedzieć się czegoś więcej.

– Co z nim zrobimy? – zapytał po wzięciu łyka wody.

– Na razie nie wiem – wzruszył ramionami. Wziął telefon, który leżał przed nim na blacie stolika, żeby sprawdzić czy nie pojawiła się nowa wiadomość. – Pewnie zastosujemy plan T2.

Co kryło się pod pojęciem 'plan T2'? Otóż, jeśli ktoś wtykał nos w nie swoje sprawy, za bardzo zaczynał węszyć wokół nich i w jakiś sposób przeszkadzał im, sprowadzał na siebie kłopoty. Taki problem niby można było rozwiązać w prostrzy sposób, czyli po prostu likwidując taką osobę, ale gdy to nie wchodziło w grę, zostawały głównie dwie opcje – podstawienie kozła ofiarnego, który miał zabić 'problem' i pójść za to siedzieć, a drugą opcją było przysłanie takiej osobie kogoś ze swoich w celu uwiedzenia, a potem pozostawał szantaż i w ostateczności cięższy kaliber. Wiedzieli gdzie się zwrócić, gdy trzeba było wykonać taką akcję. Wystarczyło znaleźć kogoś o urodzie i wdziękach, które były w stanie zdziałać cuda, kiedy korzystało się z nich w odpowiedni sposób. Kusicielka owijała sobie cel wokół palca, często dosypywała czegoś do drinka, a potem zaczynała się prawdziwa akcja.

Gdy Black powiedział o 'planie T2', miał na myśli tę drugą opcję, dotyczącą uwodzenia, bo na razie innego wyjścia za bardzo nie mieli, nie mogąc go tak po prostu zabić. Oczywiście plan mógł w każdej chwili się zmienić, ale to już zależało od wielu czynników. Poza tym, sam Szef nie miał pewności, która z opcji zostanie ostatecznie wcielona w życie.

– Staraj się trochę mieć go na oku, gdy pojawi się w pobliżu – polecił Nathaniel, przeglądając coś w telefonie. Domyślał się, że chłopak pewnie i tak zachowuje niezwykłą ostrożność, mając styczność z Vasillasem, ale wolał mu przypomnieć o tym. – Możesz nawet spróbować powęszyć. Wiesz, co robić. Tylko uważaj.

– Jasne.

– Muszę już jechać – oznajmił podnosząc się z krzesła. – Może jeszcze wrócę. Jakby coś, to dzwoń.

– Mhm – mruknął nie mogąc odpowiedzieć inaczej z powodu jedzenia, które miał aktualnie w ustach. Skoro skończyli rozmowę, chciał zjeść jak najszybciej i wrócić.

Nie żegnali się w żaden sposób, bo to nie miało sensu. Jeszcze będą się słyszeć, a przy dobrych wiatrach może nawet widzieć. Dlatego Nathaniel po prostu wstał i odszedł bez żadnego więcej słowa, pozostawiając go samego. Wiedział, że Will da sobie radę sam, więc nie miał problemu z tym, żeby go tu zostawić. Moore może i był ranny, a tym samym nie do końca sprawny, ale z pewnością nie był bezbronny, bo nawet w takim stanie mógł być zagrożeniem dla swoich wrogów. Aktualnie nie miał pistoletu ani nic takiego, ale przecież tak naprawdę za broń mogło służyć prawie wszystko, jeśli było użyte w odpowiedni sposób. A gdyby jednak coś było nie tak, Harper mogła do niego przyjść i mu pomóc.

Nawet po odejściu Blacka, siedział tu jeszcze jakiś czas, żeby dokończyć swoje jedzenie. Dodatkowo zamyślił się, rozważając co ma zrobić i analizując swoje położenie. Musiał w spokoju sobie to wszystko poukładać w głowie, ogarnąć umysłem wszelkie fakty, które były mu znane. Ostatnio za dużo się działo i powoli to wszystko go wykańczało, dlatego potrzebował chwili spokoju, którego namiastkę odnalazł tutaj.

Kanapka się skończyła, a on wciąż siedział i wpatrywał się w okno. Jego myśli błądziły głównie przy fakcie, że teraz Nathaniel prawdopodobnie odsunie go od roboty, a zarazem od wszelkich spraw związanych z ich grupą. Wszystko to przez ostatnie zdarzenia. Nie dość, że ktoś włamał się do mieszkania jego siostry, okradł ją, to jeszcze sama poszkodowana pozostawała nieprzytomna. Niepokój spowodowany stanem jej zdrowia trawił go od środka, ale pozostawały jeszcze konsekwencje tego zdarzenia, które były na razie tylko cieniami, czekającymi gdzieś za nim na odpowiedni moment. Przecież przez to wszystko będzie miał więcej styczności z psami, bo ci będą chcieli wyjaśnić całą sprawę. Dodatkowo, ten przeklęty Vasillas, który uczepił się ich jak rzep i nie wiadomo co planował...

Pozostawały również kwestie finansowe. Gdyby ta sytuacja potrwała dłużej, Black mógłby go całkowicie kimś zastąpić, a jemu nie uśmiechało się stracić pracę. Może i nie klepałby biedy, gdyby jednak stracił posadę szofera, a może nawet i ochroniarza, ale nie miał pewności jak długo Rissa pozostanie nieprzytomna i czy potem wszystko będzie z nią dobrze. Co, jeśli nie będzie w pełni sprawna po tym wszystkim? Wtedy byłby zmuszony zarabiać nie tylko na siebie, ale również na siostrę, żeby móc zapewnić jej opiekę medyczną i godne życie.

Mógł żyć nadzieją, że Nathaniel nie potraktuje go w ten sposób, ale gdyby jednak tak się nie stało, a on straciłby pracę, zostaliby na lodzie. Wolał wziąć pod uwagę każdą możliwość. Teraz jego sytuacja nie była już taka pewna i jasna jak dotychczas. Jedyną myślą, która pozwalała mu sądzić, że Black nie może go ot tak wyrzucić z roboty i całkowicie odciąć od całej reszty, było to, że przecież on całkiem sporo wiedział. Ale zarazem to mógł być też gwóźdź do trumny...

Starania znalezienia wyjścia z tego wszystkiego, które byłoby odpowiednie, przyprawiły go o ból głowy. Początkowo nie przejmował się tym zbytnio i rozmasowując skronie, starał się myśleć dalej, ale ból nie ustępował, nie dając się zagłuszyć nawet na moment. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że miał guza z tyłu głowy, a leki ewidentnie przestawały już działać. Dodatkowo zaczynał odczuwać znów ból ramienia i miał wrażenie, że właśnie płonęły mu mięśnie albo były rozrywane. Może to jednak nie było wcale takie malutkie draśnięcie, za jakie je miał...

Teraz musiał tylko dostać się jakoś na wyższe piętro, aby znaleźć jakąś pielęgniarkę, która da mu zbawienne leki. Łatwe, prawda? No, nie do końca. Może gdyby nic mu nie dolegało, byłoby to banalne.

Samo wstanie z krzesła okazało się być trochę problematyczne ze względu na ból głowy, który powodował zawroty, utrudniając ustanie w pionie. Pierwsze, co ujrzał od razu po podniesieniu się, to cudowny czarny obraz przed oczami, który ukrył przed nim cały świat, będący wokół.

Prawą ręką podparł się o blat, żeby nie zaliczyć gleby. Wcale życia nie ułatwiał mu fakt, że drugą rękę miał aktualnie całkiem niesprawną. Nie dość, że ból opatrzonego ramienia dawał się we znaki, to jeszcze rękę miał wsadzoną w temblak, a co za tym idzie jego ruch był ograniczony.

Westchnął głośno z powodu irytacji, jaka rosła w nim z każdą kolejną chwilą. Czuł się tak żałośnie, bo nie był w stanie sobie sam poradzić z tak prostą czynnością jak powrót na górę.

Zamknął na moment powieki z myślał, że może to w czymś mu pomoże, pozwoli uspokoić nerwy i zapanować nad reakcjami organizmu. Chciał dać sobie trochę czasu, ale szybko został wyrwany z tego stanu.

Poczuł jak ktoś kładzie rękę na jego ramieniu (na szczęście, na tym prawym!), aby pomóc mu ustać na nogach. Początkowo pomyślał, że może to Nathaniel wrócił tutaj po coś albo ktoś z dwójki goryli spod sali Larissy przyszedł sprawdzić co z nim, ale jego nadzieje zostały brutalnie zamordowane, gdy tylko otworzył oczy i spojrzał w bok.

– Wszystko w porządku? – usłyszał głos, który upewnił go, że jednak nie miał żadnych przewidzeń i bez wątpienia stał przy nim ten przeklęty gnojek, którego miał ochotę wysłać do diabła.

– Nie potrzebuję twojej pomocy – oznajmił stanowczo. Odwrócił od niego głowę i uwolnił rękę z jego uścisku, ryzykując spotkaniem z ziemią. Na szczęście, tylko lekko zakręciło mu się w głowie, a potem zaczął powoli, ale całkiem samodzielnie iść w kierunku wyjścia.

– Chyba jednak potrzebujesz – stwierdził brunet, stojący za nim, w momencie, kiedy Will zatrzymał się na środku sali i podparł o jedno z krzeseł. Złapał go znów za ramię zdrowej ręki i mimo jego prób uwolnienia, zaczął go prowadzić.

– Zostaw – zażądał. – Dam radę.

– Złość piękności szkodzi, a twojej twarzy byłoby szkoda. Po prostu daj sobie pomóc.

Gdyby nie jego aktualnego stan, z pewnością nie pozwoliłby się mu nawet palcem dotknąć. Choć nie zamierzał tego przyznać, potrzebował teraz odrobinę pomocy, ale na pewno nie chciał jej od niego. Wszechświecie, dlaczego zawsze on?! Przecież byli tu też inni ludzie... Poza tym, na pewno dałby radę zadzwonić lub napisać do Harper i zyskałby pomoc, od kogoś zaufanego.

Tymczasem był prowadzony i podtrzymywany przez swojego arcywroga (tak, Vasillas zyskał już ten tytuł i nawet nie było ku temu wątpliwości, bezkompromisowo znajdował się na czarnej liście i raczej szybko nie spadnie z podium). Niczym dziwnym nie było, że Will wcale z tego zadowolony nie był, ale nie miał wyjścia, gdy ten już z nim szedł, nie chcąc go zostawić, nawet gdy Moore twierdził, że sobie poradzi i ten może sobie iść dalej robić to, co robią psy, czyli obwąchiwać wszystko dookoła. Tego kundla chyba nic nie było w stanie zrazić, nawet obraźliwe słowa w jego kierunku, na które tylko lekko się uśmiechał, bo zapewne słyszał już gorsze rzeczy. Oj, od niego też może usłyszeć takie teksty, że przebiją wszystkie, które ten debil usłyszał do tej pory!

Swoim zachowaniem, tym kretyńskim uśmieszkiem i milczeniem, tylko tym bardziej go irytował. Był tak zajęty nienawiścią do niego, że nie zwracał zbytnio uwagi na to, gdzie właśnie szli. Nawet, gdy weszli do windy, piorunował go wzrokiem, chcąc mieć na oku każdy jego ruch.

– Tak łatwo byłoby cię teraz uprowadzić – stwierdził policjant, odwracając wzrok w jego stronę i śmiejąc się cicho przy tym.

Fakt, był nieostrożny. Rozejrzał się i sprawdził, na które piętro jadą. Wszystko było w porządku. Bardziej martwił się tym, że przez ból nie potrafił myśleć racjonalnie niż tym, gdzie był prowadzony. Ponadto, obecność pewnego pajaca wcale nie pomagała w niczym...

– Tylko po co? – zapytał. Jakby, w tym momencie wydawało mu się irracjonalne porwanie go ze szpitala przez psa. Czy to nie byłoby głupie? Nawet nie wiedział dlaczego zadał to pytanie na głos, ale było nieco za późno.

– Nie wiem. Po co się porywa ludzi?

– Dlaczego pytasz o to mnie? To ty jesteś z policji – wytknął mu.

Obserwował jak kącik ust bruneta unosi się powoli. Niby co go tak śmieszyło? Miał już o to zapytać, ale winda zatrzymała się, a tym samym drzwi się otworzyły, prezentując mu zbawienny korytarz na odpowiednim piętrze. Teraz już nie potrzebował do życia powodu uśmieszku tego kretyna. Ważniejsze było dostanie leków, a potem dotarcie do Larissy.

Przez korytarz przeszli w kompletnym milczeniu, ale nie w ciszy, bo takowa w szpitalu wręcz nie istniała. Jeśli jednak ktoś powiedział kiedykolwiek, że w szpitalu było cicho, to może dlatego, że znajdował się na oddziale, gdzie cisza była wskazana albo po prostu był właśnie w opuszczonym budynku.
Szpital miał bowiem to do siebie, że tu wciąż było słychać odgłosy różnych urządzeń, jęki bólu, jakieś krzyki, płacz czy po prostu rozmowy. W jednej sali ktoś właśnie przychodził na ten świat z głośnym płaczem, a w innej ktoś stąd odchodził w gronie rodziny wylewającej łzy. Jakieś niesforne dziecko biegło przez korytarz, żeby zaraz zaliczyć upadek na twarde płytki lub zebrać ochrzan. Pacjent wykłócał się z pielęgniarką w jakiejś kwestii, którą uważał za niezwykle istotną. Ktoś narzekał na służbę zdrowia i nawet się z tym nie krył, chcąc chyba zmobilizować personel do pracy. Ciężko ranna osoba była wieziona do sali operacyjnej. Wszystko dopełniały pielęgniarki pilnujące tego wszystkiego, lekarze spieszący z pomocą i typowy zapach sterylności.

Został zaprowadzony prosto pod salę, w której leżała Larissa. Vasillas nawet nie zawahał się przed poprowadzeniem go akurat tam, gdzie wejścia pilnowała dwójka wysłana przez Nathaniela – ogary piekielne, broniące drzwi. Nie przejął się nawet tym, że oni tam stali.

Dziewczyna o krótkich brązowych włosach, których końcówki płonęły czerwienią, od razu podeszła do nich, natomiast jej towarzysz tylko się przyglądał temu wszystkiemu ze spokojem, nie reagując na razie, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, jedynie oceniając sytuację.

– W porządku? – zapytała Willa. Wiedziała, że skoro dał się tu przyprowadzić psu, coś musiało być nie tak i to nawet bardzo nie tak. Znała dumę tego chłopaka i jego niechęć do godzenia się na pomoc od kogokolwiek, jego upieranie się, że da sobie radę sam.

– Zaprowadź go do sali – polecił Vasillas, odsuwając się nieco od Moore'a, który podparł się o ścianę. Dziewczyna zmierzyła policjanta wzrokiem. – Ja pójdę po pielęgniarkę.

Chociaż nie mieli powodów, żeby mu zaufać, a tym bardziej, pozwolić, aby ten kręcił się zbyt blisko nich, bo wtedy mógłby podać coś Willowi zamiast leków, nie zatrzymali go. On zrobił to, co obiecał, choć przecież wcale nie musiał udzielać im jakiekolwiek pomocy.

Harper w tym czasie pomogła swojemu przyjacielowi dotrzeć do sali i usiąść na krześle, na którym to praktycznie bez przerwy przesiadywał. Stanęła przy nim z ramionami skrzyżowanymi na piersi.

– Co zaszło? – spytała. Ich spojrzenia się spotkały. Zauważyła, że Will nie wyglądał najlepiej.

– Nic – odparł, kręcąc lekko głową. Nie miał teraz ochoty na żadne rozmowy. – Leki przestały działać, on się pojawił i pomógł.

– Co? – zdziwiła się. – Dałeś mu sobie pomóc? Nawet mi nie pozwalałeś. Dodatkowo przyznałeś, że on ci pomógł... – Nie miała mu tego za złe, po prostu była zaskoczona takim obrotem spraw.

– Na nic mu nie pozwoliłem – zaprzeczył stanowczo. Nie chciał, aby zaczęła go o coś podejrzewać.

– Jasne. Mam go spławić? Czy sobie poradzisz?

– Dam radę.

– Jak zwykle... – mruknęła ciszej, a on zbył tę uwagę. – Dobra. Pójdę po wodę.

Odwróciła się na pięcie i opuściła pomieszczenie. Na ten moment nie czuła się tutaj niezbędna. Will dzięki temu zyskał chwilę, żeby móc sięgnąć po dłoń siostry i ją lekko ścisnąć. Spojrzał na spokojną twarz pogrążonej we śnie młodej kobiety.

– Musisz do mnie wrócić – powiedział do niej szeptem. – Już zaczynam wariować bez ciebie. Rissa, coś jest nie tak z tym całym Vasillasem. Boję się, że przez niego coś się stanie.

Odwrócił głowę w stronę drzwi, gdy tylko usłyszał, że ktoś wchodzi. Początkowo miał nadzieję, że to Harper już wróciła z obiecaną wodą, jednak ta nadzieja umarła wraz z ujrzeniem 'pana idealnego Vasillasa', który przyszedł w asyście pielęgniarki. Już dobrze mu znana starsza kobieta odeszła do niego szybkim krokiem i dała mi niezbędne tabletki, mając na twarzy swoją typową kamienną minę. Tę kobietę ciężko było wyprowadzić z równowagi, a gdyby ona wyraziła jakieś emocje, byłoby się czego bać...

– Nie stracił pan przytomności? – zapytała, przypatrując się mu jakby chciała go prześwietlić wzrokiem. Glina zbliżył się do nich i przyglądał się temu w oczekiwaniu na rozwój sytuacji.

– Nie – odparł bez wahania, zerkając na chwilę w kierunku jedynej osoby, która nie była tu mile widziana.

– Niech go pan popilnuje – zwróciła się do stojącego w pobliżu bruneta. – Za jakiś czas znów przyjdę.

O ironio, królowo nieszczęśników, z których robisz sobie żarty! Vasillas zgodził się pobyć jakiś czas z Willem, żeby mieć na niego oko zgodnie z prośbą kobiety. Pielęgniarka wyszła, pozostawiając ich samych – Moore'a, który trzymał w dłoni swoje leki, oczekując na powrót Harper jak na wybawienie, które zaraz miało mu zostać zesłane z nieba oraz Charlesa, który oparł się o ścianę naprzeciwko Willa i po prostu go obserwował jakby w obawie, że ten naprawdę może zaraz stracić przytomność...

– Przynieść ci coś do picia? – zapytał, widząc, że ten jeszcze nie wziął swoich leków.

– Nie.

– Pójdę – oznajmił, odsuwając się trochę od ściany. Sądził, że Will mówił tak tylko dlatego, iż nie chce pomocy od niego, choć tak naprawdę jej potrzebuje.

Chciał zaprotestować, nawet utworzył już usta, ale ich obu zatrzymało to samo – otwarcie się drzwi. Spojrzeli w tamtym kierunku, żeby zobaczyć Harper wchodzącą do środka z butelką wody w ręce. Dziewczyna na widok policjanta zmarszczyła brwi, ale postanowiła udawać, że w żaden sposób jego obecność jej nie obeszła i spokojnie zbliżyła się do Willa, żeby podać mu butelkę. Moore przyjął to, dziękując jej i zażył dane mu wcześniej przez pielęgniarkę leki, żeby dać sobie szansę na normalne funkcjonowanie. Harper, stojąc przed nim, ruchem gałek ocznych wskazała w stronę Vasillasa, zadając nieme pytania. Chłopak tylko wzruszył delikatnie ramionami.

Policjant już zdążył wrócić na swoje poprzednie miejsce, skąd dalej prowadził obserwacje.

– Będę na zewnątrz – oznajmiła, odwracając się od przyjaciela i kierując w stronę wyjścia. Nie rozumiała dlaczego ten pies tu był, ale stwierdziła, że może Will miał jakiś plan albo zwyczajnie to wszystko było przypadkiem. Idąc do drzwi, zabijała spojrzeniem ich wspólnego wroga, który odprowadził ją wzrokiem nic sobie nie robiąc z jej zachowania.

Atmosfera zrobiła się mało komfortowa po odejściu Harper. Will żałował, że w jakiś sposób jej nie zatrzymał tutaj, bo teraz musiał być sam na sam z NIM, a Rissa była zbyt nieprzytomna, żeby jakoś go uratować z tej sytuacji. Dodatkowo Vasillas patrzył na niego, nie mówiąc kompletnie nic, czym tylko bardziej go irytował. Lepiej byłoby, gdyby powiedział cokolwiek i nie trzymał go w niepewności.

Odstawił butelkę na szafkę, stojącą przy łóżku, a potem znów spojrzał na policjanta, który coraz bardziej go niepokoił. Przypominał mu drapieżnika, który właśnie był w trakcie polowania na swoją ofiarę, którą był Will. Stał tam tylko i obserwował, czekając na odpowiedni moment, żeby wyjść z ukrycia i zaatakować.

– Dlaczego ciągle na ciebie wpadam? – zapytał Moore, aby przerwać tę irytującą ciszę. Już nawet rozmowa z tym psycholem była lepsza niż to złowrogie milczenie.

– Też zadaję sobie to pytanie – stwierdził z lekkim uśmiechem.

– Dziś też zamierzasz mnie przesłuchiwać?

– Nie – zaprzeczył. – Dziś jestem tu prywatnie. Znajoma jest w szpitalu.

– Po co mi to mówisz? – spytał, marszcząc brwi, bo coraz bardziej zaczynał utwierdzać się w przekonaniu, że ten facet coś kombinował. – Przecież mnie podejrzewasz o coś.

– William, ja cię o nic nie podejrzewam – stwierdził.

To był pierwszy raz, gdy zwrócił się do niego po imieniu. Może, gdyby nie fakt, że użył pełnego imienia, Moore by się zdziwił, ale aktualnie czuł tylko irytację. Kto dał temu śmieciowi pozwolenie na mówienie do niego w ten sposób?

– Teraz najważniejsze jest znalezienie osób, które stoją za włamaniem do mieszkania twojej siostry – dodał Vasillas.

– Jesteś jakiś nienormalny, wiesz? – wyraził tylko swoją szczerą opinię, wywołując śmiech u swojego rozmówcy.

– Wiem – potwierdził. – Powiem ci, że wydajesz się być bardzo szczerą osobą.

– A ty irytującą.

Zawsze wolał być szczery i dlatego rzadko uważali go za miłego.

Ich cudowna wymiana zdań została przerwana nadejściem pielęgniarki, która wróciła tu, aby sprawdzić co z Larisssą, a dodatkowo jak się ma sytuacja z bratem poszkodowanej.

Po wykonaniu swojej roboty, stwierdziła, że Will powinien wyjść na zewnątrz, przejść się trochę, zaczerpnąć świeżego powietrza. Gdy jej powiedział, że tego nie potrzebuje, kazała mu się nie sprzeciwiać, tylko iść, zamiast siedzieć wciąż tutaj. Poprosiła nawet Vasillasa, aby on go jakoś przekonał, przemówił mu do rozsądku, ale ten stwierdził, że nie może nic zrobić. Postanowiła działać inaczej i zaszantażowała Willa. Albo pójdzie na spacer, albo nie pozwoli mu ciągle siedzieć przy siostrze. Nie wierzył w jej groźby, a jedynie nie chciał być z nią na wojennej ścieżce, więc niechętnie się zgodził. Pielęgniarka poczekała aż obaj opuszczą salę i dopiero potem sama wyszła. Vasillas oczywiście poszedł z Willem, żeby go pilnować.

Na korytarzu spotkali zdezorientowaną Harper, która była gotowa skoczyć przyjacielowi na ratunek, więc Moore zapewnił ją, że już wszystko dobrze i idzie się przewietrzyć. Chyba nie była do końca przekonana, ale powstrzymała się przed komentarzami.

Sądził, że może ten pies go zostawi w którymś momencie i sobie pójdzie, jednak ten wciąż szedł obok. Ostatecznie obaj znaleźli się na ławce w parku, który znajdował się naprzeciwko szpitala.

– Ty i twoja siostra musicie być kimś ważnym – stwierdził policjant, wpatrując się przed siebie. Will spojrzał na niego, nie rozumiejąc sensu ani celu jego wypowiedzi. – Pod drzwiami do jej sali jest jeden goryl i jakaś kobieta. Rozumiem, że jest aktorką teatralną, ale jej sława nie jest wielka.

– Nie muszę się z tego tłumaczyć – odwrócił wzrok od niego i zaczął wodzić wzrokiem po okolicy.

– Nie musisz – przytaknął. – Chcę ci tylko uświadomić dlaczego ktoś może coś podejrzewać.

Moment milczenia. Moore nie miał pojęcia co miałby powiedzieć w tej sytuacji, więc wolał się zamknąć niż powiedzieć coś głupiego.

– W mieszkaniu twojej siostry znaleźliśmy broń – dodał po chwili policjant. – Były na niej tylko twoje odciski. Miałeś ją wtedy przy sobie, prawda?

Kolejne milczenie, tym razem trwające o wiele krócej. Potrzebował chwili, żeby to przemyśleć.

– Możliwe – odparł. – Macie jakieś postępy w sprawie?

– Na razie nie. A pistoletu nie odzyskasz do wyjaśnienia sprawy.

– Sugerujesz, że bez tego nie dam sobie rady? – dopytał z lekką kpiną.

– Skądże. Nie wątpię w ciebie.

– Cały czas mam wrażenie, że mnie podpuszczasz, próbujesz mnie wytrącać z równowagi, żebym zrobił coś głupiego.

Być może głupotą było mówienie mu o tym, ale teraz było trochę za późno na zmianę decyzji i cofnięcie swoich słów.

– To tylko wrażenie – stwierdził glina.

– Nie wzięło się ono znikąd...

– Się tym nie przejmuj, masz ważniejsze rzeczy na głowie. Sytuacja z twoją siostrą, twój własny stan.

– Mam się świetnie – oznajmił stanowczo, choć nieszczerze.

– Przypomnieć ci sytuację ze sto...

– Nie mam zaników pamięci – przerwał mu.

– To dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro