Świadomi cierpienia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dołączyłeś do chatroomu.

Ray: Cześć, MC...

MC: Ray, czy ty nadal atakujesz RFA?!

Ray: Nie...
Ray: NIE! Ja... Robię wszytko, by ich uratować! Muszę ich uratować spod łapsk tego demona V i Sevena!

MC: Dlaczego to robisz?

Ray: Widziałaś go, prawda? Widziałaś V, który się pałętał po tym miejscu!
Ray: Próbował zniszczyć raj, na który tak ciężko pracowaliśmy.
Ray: Starałem się z całych sił chronić tą wspólnotę...
Ray: Myślę, że nawet źli ludzie zasługują na szczęście. Ale najpierw muszą przyznać z ręką na sercu, że to, którego dotychczas doznawali było iluzją.
Ray: Muszą przyznać, jak ogromnym V jest hipokrytą.
Ray: Dlatego to robię. Chcę im uświadomić, jaką naprawdę V jest osobą.
Ray: Byłoby źle, gdyby każdy czułby się wykiwany przez los, prawda?

MC: Zbędne paplaniny.

Ray: Dlaczego...? Dlaczego jesteś w stosunku do mnie taka zimna, taka zdystansowana?
Ray: Nie odbieraj mnie w zły sposób.
Ray: Nie ufaj RFA, a mnie!
Ray: Jestem taki wściekły, kiedy widzę, jak V roztacza wokół siebie totalną dramę i przyciąga twoją uwagę.
Ray: Mówił, że trzymam cię w zamknięciu!
Ray: Jak mógł to powiedzieć?
Ray: On nie ma bladego pojęcia, jak bardzo cię kocham... Jestem ogromnie zły.

MC: W tej chwili jestem w zamknięciu.

Ray: Musisz być na mnie strasznie obrażona twierdząc tak...
Ray: Co mogę dla ciebie zrobić, żebyś mi wybaczyła?
Ray: Możesz na mnie nakrzyczeć, uderzyć mnie!
Ray: To mnie wybrałaś.
Ray: Ja jedynie wykonuję swój obowiązek i cię 'chronię'

MC: Uratują mnie. Wierzę w to.

Ray: Więc przyjdzie po ciebie V, huh?
Ray: Na to właśnie czekasz?
Ray: MC, błagam cię!
Ray: Nie mogę przełknąć myśli, że kiedykolwiek mógłbym cię stracić...
Ray: Wiem, nie wierzysz mi już ani trochę. Ale proszę, nie nienawidź mnie! Naprawię to!

MC: Ufam V.

Ray: NIE! NIE!
Ray: MI UFAJ, NIE JEMU!

MC: Zostaw RFA w spokoju, a mnie puść wolno.

Ray: ON CI ZROBIŁ PRANIE MÓZGU!
Ray: NIE, JA MUSZĘ O TYM POWIEDZIEĆ ZBAWCY!

MC: Nie maltretuj Sevena...
MC: Nie zrobił ci nic złego!

Ray: Jak nie zrobił?
Ray: Och... Nieważne;
Ray: MC, to takie frustrujące i smutne, że odnosisz się do mnie w ten sposób.
Ray: Tak, sprawy przybrały inny obrót, niźli się spodziewałem, wiem, kłamałem, ale...
Ray: Moje uczucia do ciebie zawsze były prawdziwe! Przysięgam!
Ray: Kocham cię, MC.
Ray: Nie jestem pewny, czy ty kiedykolwiek byś pokochała kogoś takiego jak ja...

MC: Ja... Kocham kogoś innego.

_________

Słowa cztery, rząd rozdzierających od środka tępych noży.
Przyznać musiałem, że dane mi było przegrać z kretesem, albowiem ja zawsze się potknę, raz czy dwa, a nuż zostanę w tyle i nic poza udręką nie pozostanie.

__________

Ray: ... Nie będę cię wypytywać kim jest ten szczęściarz.
Ray: Jest dobrze, jeśli będę tym drugim.
Ray: Nie... Nie obchodzi mnie to, czy będę tym ostatnim.
Ray: Błagam cię, nie zostawiaj mnie! Byłem i jestem szczęśliwy, że tu jesteś.
Ray: Jeśli tutaj zostaniesz... Uszczęśliwię cię.

MC: Znowu każesz mi wypić ten drag?

Ray: To nie jest drag! To pieczęć, która pomaga ci dojrzeć szczęście! Dlaczego... To się dzieje naprawdę?
Ray: Zobaczysz jeszcze!
Ray: Mówisz, jak to czekasz na ratunek ze strony RFA! Ale tak naprawdę to ja uratuję ciebie od nich!
Ray: Od tego rudowłosego idioty i oszusta V!
Ray: Tam czeka ciebie bezustanne cierpienie, nie melancholia i spokój.
Ray: MC, pamiętasz? Ja... Przysięgam na swoje życie, że cię uchronię od tego świństwa, tylko zostań tu!

MC: Więc ucieknij ze mną.

Ray: Gdybym tylko mógł...
Ray: Ale mi jest tutaj nad wyraz dobrze. Tu, właśnie tu jest raj. Mam w tymże miejscu Zbawczynię, dom, wspólnotę, obowiązki.
Ray: I pragnę tego, byś ty także stała się częścią mojego życia.
Ray: Przekonam cię, poczekaj.
Ray: Trwaj cierpliwie w pokoju, nie umknie ci spotkanie z Panią.

Opuściłeś chatroom.

- Podejdź no parę kroków ku mnie, Ray - ozwała się kobiecina, otwierając z szeroką opatrznością swe ramiona. - Ile razy ta dziewczyna cię odtrąci, tyle razy użyczę ci swego ramienia. Jednakowoż pamiętaj, by starać się ze wszelkich sił, a zdobędziesz któregoś dnia jej roztargnione serce.

- Pani, mi już sił brak! - postąpiłem do niej wedle tegoż życzenia, pozwalając jednocześnie się objąć.

Zbawczyni nieznacznie się zaśmiała, choć powodu do tego szczególnie nie miała. Przybliżyła wówczas swe usteczka do mego ucha, szepcąc co nie co o moim postępowaniu. Słowa wypowiedziane druzgocącą lawiną przybrały delikatny, lecz kuszący typ. Następne zaś były dla mnie czymś istnie szokującym, jakby w pewnym momencie moja cierpliwość sięgnęła zenitu, a tego bym się po Pani z pewnością nie spodziewał.

- Ale to też twoja wina jest. Gdybyś już wcześniej, za wczasu zaprosił tą cnotkę do swego łoża, inaczej by się to potoczyło, oj uwierz mi. - raz kolejny zachichotała, lecz w sposób już nie ludzki, a diabelski. - Doprawdy, jeszcze nigdy tak dobrze się nie bawiłam, jak teraz! Biada mi, biada, ha ha!

- Moja Pani - zwróciłem jej uwagę zdesperowany, acz rozdrażniony. - Proszę cofnąć te słowa, zbytecznie ranią mój słuch.

- Ta niewierna naprawdę cię zmieniła - stwierdziła. - Tyś jest taki niewinny, taki kochany w stosunku do niej. Co za dziwy się tu odbywają, ciężko mi w to uwierzyć.

- Przepraszam, ale nie rozumiem, nazbyt Pani inaczej to ujmuje. - gestykulowałem rękoma, dążąc do nabycia odpowiedzi.

Ta na moją nieświadomość po raz kolejny głośno zarechotała i mówiła już wręcz przez łzy rozbawienia.

- Przyprowadź tą swoją najdroższą do mej komnaty. Z przyjemnością ją poznam i ręczę za siebie - nawróci się.

Ukłoniłem się z szacunkiem, po czym wyszedłem z tegoż pomieszczenia z deka poruszony tym, czego naówczas doznawałem.
Nie minęło więcej niż siedem dni, a rewolucji zadziało się tu nazbyt wiele.

- Ty - wskazałem pobłażliwie palcem na mężczyznę stojącego przy frontowych drzwiach, na co ten przyłożył dłoń do piersi odrobinę zdziwiony. - Tak, ty. Mam dla ciebie małe zadanie.

- To dla mnie zaszczyt. - odchrząknął, stając to na równe nogi. - Cóż to za chwalebna misja, paniczu Ray?

- Sowicie cię nagrodzę, tylko popędź ku sali należącej do jednostki informacyjnej. Przekaż im, że starać się muszą bardziej, bo coś się opuścili ostatnio w swej pracy. - powoli, też myślę, że rozumnie przekazywałem połowę tego, co do powiedzenia miałem. - A później udaj się do ochrony. Niech paru opuści budynek na poszukiwania tego, co odważył się nas zdradzić. Nie ujdzie mu to na sucho!

- Zrozumiałem. - kiwnął głową posłusznie i ruszył przed siebie żwawym krokiem.

Drogę przebyłem szybciej niż dotychczas. Zwykłem tam docierać w pięć minut, ewentualnie w cztery. Raz się spieszyłem, raz nie. Teraz jednak było zupełnie inaczej. Byłem podirytowany i zdesperowany zarazem, tak ogromnie, że wewnętrzne emocje były o krok od wybuchu.

Musiałem czym prędzej doprowadzić do spotkania.

Gdy już zapukałem do jej drzwi doń raz czwarty, z ust wypłynęło mi pytanie, które mogło być kluczem do ich otwarcia.

- To ja, Ray. Mogę wejść?

- W porządku.

Przeszedłem przez próg wbijając wzrok w siedzącą na łóżku piękną kobietę, co miała wręcz nieodpartą pod każdym względem urodę.

Gdybyś już wcześniej, za wczasu zaprosił tą cnotkę do swego łoża, inaczej by się to potoczyło.

Na Boga, akurat teraz mi to zdanie Zbawczyni do głowy przyszło.
Ray, odgoń swoje brudne myśli, to niegrzeczne.

- Przestraszyłem cię? - oparłem się ścianę wyraźnie zmęczony obecnym stanem sytuacji. - Ja... Wreszcie znalazłem czas na to, by się z tobą zobaczyć. Przepraszam, że to tak długo trwało.

- Co cię tu przywiodło? Hmm? - zagaiła, przybierając chłodny ton głosu.

- Proszę, nie bądź taka - westchnąłem zrezygnowany. - Tak bardzo chciałbym, żeby było tak, jak wcześniej, tak jak wtedy, gdy się do mnie szeroko uśmiechałaś.

Dziewczyna spojrzała na mnie rozgniewana. Nagła udręka widoczna w jej zawiedzionym gdzieniegdzie spojrzeniu wyrwała mnie z dłuższego błogostanu. Przyznać musiałem, że kojące to nie było, lecz w sposób pewien bolesne.

- Spotkałem się ze Zbawczynią, a ta udzieliła mi rady. Chciałaby się z tobą zobaczyć. - kontynuowałem. - Jestem pewny... Że po tym znowu mnie polubisz. Opowiedziałem jej dosłownie wszystko - jak bardzo cię kocham i jak wielce jesteś piękna i miła.

MC założyła ze spokojem ręce na piersi, a następnie założyła nogę na nogę, grając wielce niedostępną i zupełnie niezainteresowaną tym co mówię. Na moment zapatrzyłem się na jej kuszące brzemienną słodyczą usta, aż wreszcie musiałem się opamiętać.

- Nie bój się. Pani będzie dla ciebie uprzejma. Złożyła mi taką obietnicę. - powiedziałem. - To ona udzieliła mi pomocy, gdy sobie nie radziłem.

- Nie chcę... Się z nią widzieć. - ozwała się wreszcie.

- Myślisz o czymś innym, co? - zmrużyłem oczy. - Chyba nie planujesz się stąd wydostać? Jeśli to prawda, to Zbawca cię naprawi. Nie uśmiecha mi się zabierać tam mojej lubej wbrew jej woli, ale jestem zmuszony to zrobić. To dla twojego dobra.

Szatynka głośno westchnęła, podchodząc do mnie z wyrafinowaną gracją.

- I tak nie mam wyboru.

- Jeśli będziesz gotowa, zamknij oczy - poinstruowałem ją, a ta tak zrobiła wedle mojej prośby, przy czym też zadrżała, gdy dotknąłem jej twarzy.

Wiedziałem, że ich nie otworzy, dopóki nie otrzyma na to zgody, pomimo to preferowałem jednak nałożyć na to miejsce dodatkową barierę ochrony, gdyby ta chciała się stąd chytrze wydostać. Jedno nic nie znaczące spojrzenie, a ile mogło by mnie kosztować.
Choć nie oznacza to, że jej nie ufałem, celem moich rozważań było udowodnić, iż jestem przydatny. Że nie egzystuję na tym świecie bez powodu.

Nie mogło mi umknąć przypuszczenie, iż Zbawczyni mogłaby się zezłościć, porównując mnie do idioty, co nie potrafi niczego zrobić w sposób właściwy. Choć jest to po części prawda.

Potrafię jedynie hakować, ewentualnie stwarzać problemy i zamartwiać całą wspólnotę.

Jeżeli obarczę i MC własnymi sprawami, to sobie tego nie wybaczę.

Nader ważna, ta, co darowała mi nadzieję i pokazała mi świat z zupełnie innej perspektywy. I choć nie chcę jej do niczego zmuszać, wyjścia nie mam. To jeden warunek, dzięki któremu mogę pozostać w tejże utopii. Zatonąć w niej, zasnąć, przytulić się.

Mogę pracować bez krzty snu, mogę się głodzić, odczuwać ból częściej, niż przeciętny człowiek. Nawet wezmę na siebie cierpienie innych, tylko błagam! Chcę tu zostać! Chcę być chwalony, jak to za tamtych czasów!

- Nie musisz się bać. - odparłem znagla, zważając na trzęsącą się kobietę. Czy to ekscytacja, czy to strach. Kto by tam wiedział. - Gwarantuję, Pani cię lubi. Powodów by nie miała do nienawiści, albowiem same dobre rzeczy o tobie słyszała. - kontynuowałem, przenosząc prawą dłoń na jej ramię, lekko ją ukierunkowując. - Och, to w tą stronę, nie w tamtą, MC.

Dziewczyna dreptała posłusznie, uważnie nasłuchując moich poleceń, czy też zwykłych zachęt do dalszego spaceru.

- Mam nadzieję... Że po tym spotkaniu przestaniesz myśleć o RFA.

Do uszu naszych dobiegł donośny, przepełniony czystą mordęgą krzyk. Należeć musiał zapewne do mężczyzny, który po raz pierwszy smakował eliksiru zbawienia. Oczywiste jest więc to, że doznaje się najprawdziwszych katuszy po wypiciu tegoż napoju, aczkolwiek warto zwrócić uwagę na jego efekty: długa, nieskończona podróż, która zapewni nam szczęście i schron u schyłku tych okropnych czasów.

- Nie zwracaj na to szczególnej uwagi - poleciłem z deka skrępowany. - To tylko okrzyk szczęścia... Wiesz, jest to podobne do płaczu, gdy jest się zbyt radosnym. Kiedy człowiek otrzymuje odpowiedź na nęcące go pytania, to z pewnością się z tego cieszy. Tak właśnie tutaj jest.

- Nie musisz się tłumaczyć, Ray... - odparła wyraźnie zasmucona. - Nie musisz kłamać, nie musisz zasnuwać moich oczu niewidzialną dla drugiego człowieka mgłą.

Więc... proszę. Zostań tutaj ze mną, MC.
A przestanę stwarzać pozory, stanę się silniejszy i skory do pomocy. Będę ciężej pracował, będę o ciebie dbał, jak nikt inny!

Nie opuszczaj mnie!
Tylko nie ty!
Pogrążony w agonii będę, dopóty nie wypowiesz słów z góry uświadamiających, iż tutaj zostaniesz!

Każdego ranka będę przynosić ci świeżo zebrane kwiaty.
Każdego ranka zawitam u ciebie z szerokim uśmiechem na ustach.
Każdego popołudnia będę pił z tobą herbatę i jadł posiłki!
Każdego dnia będę spędzać z tobą tyle czasu, ile tylko zapragniesz!

I przysięgam.
Nie zranię cię.

- Wybacz mi moją bezsilność wobec tego. - powiedziałem sprawiając jednocześnie wrażenie osoby, która już dawno pozwoliła sobie na takie słowa, nie podejmując później naprawy swoich własnych samoistnie popełnianych błędów. - Czy... Zbawczyni wciąż jest w komnacie? - zapytałem, lustrując wierzącego surowym wzrokiem.

- Jeżeli nasza konwersacja jest niedokończona, to chciałabym ten temat poruszyć w najbliższym czasie. - rzekła, pomrukując też coś niezrozumiałego pod nosem.

- Ach, tak, Mesjasz już na panicza Raya czeka. - mężczyzna ukazał spod ciemnego kaptura poradlone czoło, tudzież opadające na nie siwe kosmyki włosów. - Śmiało, można wejść do środka.

Starzec wyciągnął ręce przed siebie, po czym wyniośle otworzył drzwi do głównej, ozdobionej przeróżnymi baldachimami sali. Na środku tego pomieszczenia stała zamaskowana blondwłosa kobieta, która uraczyła nas widokiem uprzejmego wyrazu twarzy. Na ten ważny ewenement, cofnąłem się o bodaj krok, ułatwiając MC przy tym rozejrzenie się po miejscu, w którym naówczas przebywała.

- Moja Pani, przyprowadziłem ją tu, tak jak prosiłaś. - oznajmiłem z pokorą.

- Maska? - odezwała się MC, robiąc jednocześnie zbyteczną kwaśną minę.

- Witaj w raju - powiedziała Zbawczyni, bacznie przyglądając się mojej ukochanej. - Sprawiasz wrażenie podobnej do mnie... Ale także ogromnie różniącej się od mojej osoby. - przeniosła na mnie swe szmaragdowe spojrzenie. - Dziękuję, że ją tu przyprowadziłeś, Ray.

- Pragnąłem wręcz tego, abyście się ze sobą zapoznały - wyznałem.

- Więc to tak? - odpowiedziała pytaniem. - W takim razie jestem coraz to ciekawsza, po tym co mi teraz mówisz. Chyba nie będzie ci to przeszkadzać, jeśli przez następne pięć dni to ja będę jej damą do towarzystwa?

- Pani... Chce spędzić z nią czas?

- Tak, nie ukrywam, że chcę ją bliżej poznać.

- Ale ja nie chcę. - obruszyła się MC, fukając zawistnie. - Pragnę wrócić do domu.

- Ależ nie ma potrzeby się w tej chwili denerwować. Nigdy nie odważyłabym się zranić osoby tak ważnej dla Raya. - uśmiechnęła się Zbawczyni, patrząc na mnie ni to z ukosa, ni to z prostego punktu widzenia.

Wypadało się w tamtym momencie zwyczajnie poddać, aczkolwiek takie zachowanie nie leżało w mojej naturze, dlatego też postanowiłem się upewnić co do tego, że MC będzie tu bezpieczna, a co ważniejsze: szczęśliwa. Jedno słowo wystarczyło, abym odetchnął należycie z ulgą i oddał ją nie w niepowołane ręce, a we właściwe okalane wiarygodnością.

- Pani... Chyba nie planujesz zrobić jej coś złego?

- Oczywiście, że nie. - zaprzeczyła. - A ty? Sam żeś mówił, że czasu nie masz, by o nią zadbać. Sięgnij no pamięcią do tamtej chwili.

- To prawda... - przyznałem skruszony. - Będę trwać w nadziei, że zadbasz o nią w sposób lepszy od mojego.

- Wróć tu, gdy będziesz mniej zajęty.

- Wedle twego życzenia, Zbawco. - skinąłem głową, po czym udałem się do drzwi.

Zanim jednak wyszedłem z owego pomieszczenia, ktoś za mną zawołał. Zatrzymałem się przez to posłusznie, aczkolwiek powodu do odwracania się do tej osoby nie miałem.

Słabeusz.

- Hmm? - usłyszałem. - Ray? Zapomniałeś czegoś?

Podniosłem twarz, szukając wzrokiem tego, co odwagą się popisał, wyzywając mnie od słabych. Lecz poza Mesjaszem, MC i mną nikogo tam nie było.

- Ach, nie, nic. - wstrzymałem oddech.

To zabawne obserwować słabeusza, który próbuje grać silnego.

Drgnąłem na dźwięk głosu, który rozrywał moje ciało od środka.

Haha! Bezużyteczny! Nikomu niepotrzebny! Słabeusz.

Zbiegłem z sali, jak najszybciej potrafiłem. Co za pech, że znowu zaczął mi towarzyszyć koszmarny ból głowy. Przeniosłem dłonie na czoło, głośno sapiąc, jakobym miał zaraz umrzeć ze zmęczenia. Czułem wręcz jak moja klatka piersiowa szalenie falowała, a ocierające się o mój umysł brudne myśli raz kolejny powodowały niewyobrażalny mętlik. Wyglądać musiałem na skonsternowanego, albowiem dziwnie się wtedy zachowałem.

Nogi mi się chwiały, nie mogłem nie sprecyzować co się w tamtym momencie ze mną działo.

Demon w moim wnętrzu... Wybudzał się z półsnu.

***

- Ochrona! - dobiegł do mnie donośny krzyk.

- A138, złapaliśmy zbiega, odbiór!

- Poinformować wyższe władze! Zdrajca złapany!

- B027, do celi go wprowadzić, Zbawca dobrze się spisał, poinformować panicza Raya, bez odbioru.

W budynku zaczęło panować kuriozalne zamieszanie. I choć pracownię miałem na klucz zamkniętą, to i tak słyszałem, jak po korytarzu biegali wierzący w tą i z powrotem. Cóż się tam odbywało?

Chwila!

MC! Czy coś jej się stało?!

Otworzyłem drzwi, wybiegając hałaśliwie z pomieszczenia. Panicznie rozglądałem się po bokach, głowa mi omal nie pękła, kiedy do uszu moich doszła kolejna fala tubalnych głosów.

- Co się dzieje?! - wydusiłem z siebie.

- Panicz Ray! - podbiegła do mnie młoda kobiecina. - Złapano A306! Według Zbawcy, zdrajca chował się w ogrodzie, podczas jej spaceru z panienką MC!

Na jego nieszczęście diabeł stanął na rogach i go zatrzymał przed porwaniem MC! Idealnie! Haha!

- Perfekcyjnie się spisaliście, słudzy. - pogładziłem dziewczynę po głowie, na co na spojrzała na mnie z dziwną determinacją.

- Paniczu... - wyszeptała, szeroko się uśmiechając.

- Czy V jest już w celi? Znaczy, A306. - poprawiłem się, ignorując w tym czasie arcybanalny wyraz twarzy stojącej przede mną wierzącej.

- T-tak - wydukała. Na moment złapaliśmy kontakt wzrokowy. - Uhm... Czy panicz Ray... Jest dzisiejszej nocy zaję-

Zachichotałem podekscytowany, natychmiastowo odpychając kobietę na bok. Musiałem się spotkać z tym idiotą! Haha! Wreszcie! Wreszcie odpłaci za swoje winy ten głupi krętacz!

***

W więzieniu panowałaby dołująca ciemnota, gdyby nie palące się w nim pochodnie, co oświetlały praktycznie wszelki zakamarek, czy to celi, czy to wąskiego korytarza. Chłód bił od ścian, ostatecznie panosząc się na ludzkiej skórze.
A w swej klatce jeden idiota więcej, z sił opadnięty, leżący na zimnej posadzce! Nie mogłem ukryć, iż widok ten mnie ogromnie bawił!

- Jest rozbite - powiedziałem rozbawiony. - Wysłałeś sygnał z przedmiotu, który właśnie roztrzaskałem, nieprawdaż? Wysłałeś mu swoją lokalizację, co?

Na moje pytania odpowiedziała głucha cisza.

- Odpowiadaj, idioto! - wbiłem w niego rozwścieczone spojrzenie. - Myślałeś, że nie zauważę?! Widziałem każdą twoją wiadomość z messengera! Dokładnie składam raport Zbawcy z tego, co tam piszesz! Wszystko pójdzie po jej myśli... Dlaczego się w to wcinasz? Nie chcesz, żebyśmy byli szczęśliwi?

- To... To nie tak... - wybełkotał. - Rika... ona cię wykorzystuje.

- Zamknij się! Ta odpowiedź mnie ani trochę nie satysfakcjonuje! - warknąłem. - Nienawidzę cię, ale nie chcę ci zrobić czegoś złego, tyle że... Inny ja nie jest z tym zgodny. Czuję, że zaraz się coś zmieni... Tak okropnie boli mnie głowa.

- MC - wycedził. - Czy jest bezpieczna?

Wyprostowałem się, dumnie zadzierając brodę.

- Za niedługo stanie się jedną z nas.

- Jaka jest między wami relacja? Dlaczego ją w to wpakowałeś?

- Na początek potrzebowałem osoby, która miałaby korzystać z messengera - zacząłem opisywać swoje plany. - Kogoś niewinnego, co pojęcia by nie miał o naszym stanie sytuacji! - zaśmiałem się głośno. - Ale coś się zmieniło. Czuję się przy niej szczęśliwy. Ciekawe... Co o mnie myśli.

- Więc Rika planowała to od samego początku - zbladł na twarzy, i choć chciał powiedzieć więcej, nakazałem mu gestem ręki zamilknąć.

- Kazała mi hakować tak, abym był użyteczny.

- Dlaczego zmieniłeś swoje imię? Zostawcie MC! Puśćcie ją wolno!

Wywróciłem oczami, kpiąco na niego spoglądając.

- Niedoczekanie twoje. - syknąłem. - Ale wiesz co? Mogę ci pokazać, że jest bezpieczna, jeśli powiesz, że się mylisz. - z kieszeni wyciągnąłem buteleczkę napełnioną eliksirem tak gorzkim, że ciężko byłoby go wypić. - Wypij to, a dotrzymam obietnicy.

Mężczyzna przeniósł wzrok na napój z widoczną niechęcią. W jego udręczonym spojrzeniu zapętlało się także niejakie obrzydzenie, czy też pewność, że to, co trzymam w dłoniach zrobić mu może krzywdę.

No dalej, V... Dobrze wiesz, że to jedyne wyjście!

- Ten narkotyk...

- Ten sam, który wtedy zniszczyłeś - parsknąłem. - Nowa formuła, V. I to ty dostąpisz zaszczytu wypicia jej. Tylko grzecznie i cicho.

Ze zrezygnowaniem przyjął owy eliksir.

- Nawet teraz, gdy patrzę na tą twoją okropną twarz, moja zła strona chce na ciebie nawrzeszczeć. Podpowiada mi, że mam ci to wlać bezpośrednio do gardła, to straszne - stwierdziłem bez namysłu. - A teraz pij... Pij i cierp, zdrajco.

Tak też więc zrobił. Pił, choć zbyt powoli, co gorsza nie do dna. Powstrzymać się nie mogłem, toteż przyłożyłem mocniej buteleczkę do jego otwartych ust, zmuszając go do połknięcia całej mikstury. Lecz ten nie pozwalał sobie na to.

- W-Wystarczy, Saeran - mówił, dławiąc się.

To imię...

- JAK MNIE NAZWAŁEŚ?!

- Wystarczy...

- Moja głowa - cofnąłem się do tyłu, ponownie łapiąc się za głowę. - Czuję, jak nadchodzi!

- R-Ray - poprawił się.

Ból zniknął, co oznaczało, że jeszcze nie czas na debiut demona, który czaił się wewnątrz mnie.

- Było blisko - odetchnąłem z ulgą. - Pij to! Do dna! Wszystko będzie dobrze, jeśli to zrobisz!

Zgubny, też przypadkowy lider powrócił do picia eliksiru. Zakaszlał też gorzko między przerwami, a ja nie mogłem się aż nacieszyć widokiem katuszy, jakich doznawał.

- Czuję się... Odurzony. - wysapał, marniejąc mi przy tym w oczach.

- Haha! Nigdy tak dobrze się nie czułem, jak teraz! - zaśmiałem się triumfalnie. - Spokojnie, poczekaj pięć minut i lepiej się poczujesz.

- Proszę, pozwól mi pomówić z Riką. Pozwól... Mi... Uratować... MC. - wyszeptał, poddając się ciężarowi własnych powiek. - Haa... Saeran...

- POWIEDZIAŁEM, ŻEBYŚ TAK DO MNIE NIE MÓWIŁ, ZDRAJCO! - nim się na niego rzuciłem, uświadomiłem sobie, że coś jest zdecydowanie nie tak.

V przestał się ruszać.

Przykucnąłem na chwilę obok niego, by zmierzyć mu puls. Na szczęście, czy też nieszczęście oddychał, oddychał, choć nie powiedziałbym, że równomiernie.

- Nie zrobiłem nic złego... - powtarzałem. - Zbawca się ucieszy, tak... Wyzwoliłem właśnie MC spod łapsk tego idioty.

I uciekłem stamtąd, wmawiając sobie, że wina nie stoi po mojej stronie. To też prawda jest - gdyby V mnie nie zdradził, czy też był posłuszny Zbawcy i go nie ranił, nigdy by do tego nie doszło. Tak! To wyłącznie jego wina! Niech zapłaci za swe błędy! Choćby miało to trwać wieki!

***

Westchnąłem głośno, raz kolejny wysłuchując jęków i marudzeń ze strony służby. Ni to było nagłe, ni to okryte kpiną. No bo nawet jeśli jestem ich zwierzchnikiem, to dlaczegoż miałbym poświęcać swój cenny czas patrzeniu, jak nowy, czy też niedoszły jeszcze wierzący składa przysięgę? Dodatkowo miałem wypowiedzieć formułkę, którą zajmowała się ostatnimi czasy Zbawczyni. I ci, co większe zaufanie u niej zdobyli, też mogli to robić. Mogli ją zastąpić, jeśli nastąpiłaby taka okazja.

Wezwany zostałem to tejże komnaty w chwili, w jakiej miałem zamiar złożyć wizytę MC. No doprawdy, albo to jakieś nieszczęście, albo realizacja czyjegoś diabelnego planu. Piekielne czeluścia niechaj im towarzyszą, jeśli stoi za tym coś jeszcze.

- Ty, dziecię bezustannego bólu, ty, męczenniku, co nie dostrzegasz głębi własnych brudnych myśli, składaj no przysięgę raz po raz! - powiedziałem, przyglądając się równocześnie mężczyźnie, który klęczał na jedno kolano. - Nasze życia są wypełnione niekończącą się agonią.

- Agonia - powtórzył.

- Nasze dusze wiecznie oddychają bólem - kontynuowałem, a ten podążał wzrokiem za moim ruchem ręki z bezgraniczną ufnością. - Niektórzy nie są świadomi tegoż cierpienia - orzekłem, dotykając dłonią prawą lewej piersi. - Niektórzy odwagi nie mają, by wyobrazić sobie ucieczkę od cierpienia.

Wyznawca niepewnie skinął głową.

- Zbawienie jest przygotowane dla ciebie. - przemawiałem. - Zbawienie jest przygotowane dla nas! Przybądź! Przybądź do raju pełnego ciemności!

Ten na to wstał na równe nogi.

- Przybądź do raju, co nienawiść połyka! - postępowałem, a za mną gromada wierzących. - Przybądź do raju, co sięga zemsty! Przybądź do raju, co obejmie gorejąco twe rany!

Przy bramie drzwi raju, Zbawca zawsze czekać będzie. Zbawiciel czeka tam, aby poprowadzić tych, którzy zgubili się na ścieżce bólu.

Dla wiecznego raju, dla Magenty.

Och, moja luba, fruń, fruń.
Nie uciekaj zbyt daleko.

Albowiem ty także... przejdziesz przez tą ceremonię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro