Obsesyjny walc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Dla osoby, dzięki której nadal piszę tego shota~

Świat w tamtej chwili dosłownie zatrzymał się w miejscu.

— Wiesz dlaczego poprosiłem cię o taniec? — zapytałem szepcąc — Nauczył mnie czegoś dosyć istotnego.

— Ach, więc to tak? — zagaiła, mocniej ściskając surdut spoczywający na moich ramionach.

— Nauczyłem się walca krótką chwilę po dołączeniu do tejże wspólnoty, ile to już minęło,  rok? Zresztą, to nie jest ważne. — wykonałem raz jeszcze jeden krok do tyłu, po czym delikatnie zsunąłem dłoń z pleców na jej biodra. Dziewczyna z deka zadrżała, jakoby było jej zimno. — Wtedy jeszcze nie wiedziałem... O co chodziło mojemu nauczycielowi.

— Mówiąc szczerze, to bladego pojęcia nie miałam, że tutaj ważny jest taniec. — rzekła zdziwiona.

— Uwierz mi, miałem tak samo. — złapałem z nią kontakt wzrokowy i ku mojej uciesze, nie odwracała go, jak to robiła poprzednim razem.

— Więc... Co zmieniło twój cenny światopogląd? — dopytywała. — Niefortunne zdarzenie, czy też może jakaś osoba?

Och, MC, twoja niewinność jest doprawdy uroczą zaletą. Góra kobiet walczyłaby o tak piękny dobytek, dbaj o niego, jak o swoje zdanie, bowiem nikt nigdy nie wie, kiedy trzeba będzie począć z nim na przód.

— Zostawmy ten temat na czas, w którym będziemy sobie bliżsi. Przyrzekam, że go poruszę, gdy tylko posiądę wrażenie, że nasza relacja uległa zmianie.

— Ale, Ray! Zapomniałeś, że jutrzejszego dnia wyjeżdżam! Czyż nie tak było w naszej umowie?

— Teraz, jest teraz — odparłem. — Co przyniesie jutro - Zależy to wyłącznie od ciebie, ale pamiętaj! Nie poddam się tak łatwo!

Ta na to zdarła dumnie brodę, a nawet próbowała wykręcić się z mojego uścisku. Na jej starania odpierałem mocniejszym trzymaniem za ręce, tudzież plecy.

— Sam żeś powiedział, że wszystko zależy ode mnie! A więc mnie puść! — arogancko wytknęła mnie palcem.

Nie wiedziałem, dlaczego ni stąd ni zowąd zaczęła się wyrywać. Być może źle ją traktowałem... Może mój dotyk doprowadził ją do skrępowania?

Pewny jednak byłem, że jeśli wypuszczę ją teraz, to nici będą z powodzenia mej misji. Z tego, że zostanie tutaj na zawsze.

Pozwól mi, MC, pokazać ci raj.
Pozwól mi zaprosić cię do nieznanej tobie utopii!

— Ray! Jesteś za blisko! Puść mnie do cholery! To boli! — syknęła łamliwym głosem.

To boli...
Haha...
Na Boga, co ja wyprawiam?

Cofnąłem się o krok. Nim się obejrzałem, a z oczu popłynęły jej łzy, w gardle zaś zagulgotał szloch.
Drgnąłem na chwilę. Nie potrafiłem spojrzeć kobiecie w twarz.

Doprowadziłem ją do płaczu...
Cóż za wstyd...
Jestem śmieciem.
Który prawdziwy mężczyzna wywołuje u swej miłej lament i boleść?

TO WSZYSTKO TWOJA WINA, SAERAN!

— Przepraszam! — wydukałem przerażony. — Uderz mnie! Wyżyj się na mnie, tylko błagam! Nie nienawidź mnie!

Padłem na kolana, błagając dziewczynę o wybaczenie.

Ustawiła się w idealnym miejscu, gdzie światło dopadało każdy zakątek jej ciała. Pobrzask luny płynął swobodnie po jej jedwabistych włosach i karminowych usteczkach. Kobieta uśmiechała się zalotnie, wprawiając mnie w osłupienie. W pewnej chwili zaczęła sprawiać wrażenie innej, jakby jej uroda przeszła na wyższy poziom, rozwiewając wszelakie detale niedoskonałości. 

Dziewczyna stojąca przede mną była piękna, mało tego, wręcz idealna, co doprowadziło mnie do niczego innego, jak całkowitego zmieszania.

Ray... Co się z tobą dzieje?

Grzechem byłoby jej nie dotknąć albo nie spojrzeć na nią przez dosłownie chwilę.

Czułem wtedy ogromną potrzebę przywłaszczenia sobie jej na zawsze, o ile Bóg by mi na to pozwolił. O ile do mojego życia nie wparowałaby choćby nuta desperacji i dramatyzmu.
Zbawczyni dziękować za rozkaz wykonania misji. 

— Nie będę cię bić — powiedziała już ze spokojem. W oczach jej płonął ogień tak wielki, że nie sposób było go opisać. — Wstań, Ray.

— Nie mogę! Zrobiłem ci krzywdę!

— To naprawdę nic... — rzuciła, opatulając się ramionami. — Po prostu poznałam cię z zupełnie innej strony.

— Błagam, wybacz mi! Wiem, że postąpiłem źle, ale...

— Horroidalne bzdury — przerwała rozdrażniona moim zachowaniem. — Wstawaj, Ray. Wybaczam ci.

Moje serce zalała radość, kiedy tylko wyciągnęła do mnie dłoń.

— No już, już. — zaśmiała się na widok moich łez. — Ale z ciebie mazgaj!

Co z tego, że chwilę temu sama płakała...

I właśnie w tamtej chwili stałem się niespokojny. To nie tak, że była późna pora, a mrok ogarniał całą posesję, pozwalając panować nad sobą jedynie księżycowi.
To nie tak, że piękna muzyka dobiegajaca zza okna ucichła niczym urwany śpiew zamordowanej śpiewaczki operowej.
To nie tak, że wiatr muskał moją twarz, a stojąca przede mną kobieta nie zwracała uwagi na to, co ma przed samym nosem.
Coś tu nie grało, ktoś nas obserwował.

Pod wpływem impulsu złapałem ją za doń dłoń. Musiałem ją z powrotem zaprowadzić do pokoju, przesadziłem z czasem, który mieliśmy spędzić w ogrodzie.
A gdy ją utulę do słodkawego snu, zacznę się bardziej pilnować. Nie umknie mi także przygotowanie eliksiru. Tenże napój to podstawa, wszakże każdy w tej wspólnocie miał przyjemność go skosztować.
Bylebym jej już nie ranił...

— Idziemy — pociągnąłem ją za rękę, prowadząc do budynku. — Będziemy mieli jeszcze okazję się spotkać, obiecuję.

— A-Ale, Ray! Co tak nagle? — naburmuszyła się kompaktownie, pozwalając mi chylić się ku następnemu ruchowi.

— Nic się nie martw — powiedziałem, otwierając zgrabnie drzwi pałacu. — Dla wiecznego raju! — rzuciłem, mijając wierzącego, który od środka pilnował, by nikt obcy się tu nie pałętał.

— Dla wiecznego raju, paniczu Ray! — odpowiedział.

Nie cackałem się już z zachowaniem ciszy. Najważniejsze w tamtej chwili było bezpieczeństwo dziewczyny.

— MC, byłbym odrobinę weselszy, gdybyś się uśmiechnęła, a nie zamartwiała obecną sytuacją. — rzekłem pewnie, oczekując satysfakcjonującej mnie odpowiedzi.

— Kiedy ja naprawdę chcę się uśmiechnąć.

— Jesteś urocza, wiesz? — zagaiłem, odprowadzając ją pod same drzwi jej pokoju. Byłem w szoku, że tak szybko to przebiegło. — Napiszę do ciebie później, wytłumaczę co do jednego, żebyś nie miała wątpliwości! Tymczasem... Proszę, ciesz się moją grą. I pamiętaj, ani słowa o tym, gdzie przebywasz. I... Jeszcze jedno. Przykro mi za tamto.

Kobieta wyglądała, jakby w środku toczyła wojnę z samą sobą. Planowałem już wtedy iść, ale owy wyraz twarzy dawał mi się we znaki - ciężko było nie poznawać bliżej MC. Stałem się tak zachłanny, tak bardzo żądny wiedzy, małego kłębka informacji o jej prywatnym życiu.

Chciwość to doprawdy przerażający demon.

— Te.. Te p-postacie — wyjąkała — Jumin Han, Seven, Zen... Czy to naprawdę nie są ludzie?

Nie uchylę ci nawet rąbka tajemnicy.
A przynajmniej nie teraz.
Pomyśl tylko. Zaczęłabyś mnie nienawidzić, przeklinać w duszy chwile ze mną spędzone. Będziesz przeklinać siebie, żeś się zgodziła na testowanie mojej gry.
Nie chcę być sam, po raz pierwszy pragnę tego tak bardzo, tak bardzo, że chce mi się płakać!
Zostałas mi tylko ty, albowiem jesteś jedną jedyną osobą, która choć odrobinę mnie rozumie i sieje zamęt w mym sercu.

— Oczywistym jest to, że zaprogramowane przeze mnie postacie nie będą istotami ludzkimi — ale nie zdolny byłem spojrzeć jej w oczy, zresztą od jakiegoś czasu i tak nie łapaliśmy kontaktu wzrokowego, nie dostrzegłaby, że kłamię. — Dobranoc, księżniczko — ukłoniłem się nonszalancko. — Odpocznij przed naszym porannym spotkaniem, przyniosę ci wtedy śniadanie.

— Ach, tak, tak — potakiwała. — Dobranoc, Ray.

Zamknęła mi drzwi przed nosem, no co za okaz kobiety. I wtedy po raz ostatni tegoż dnia zdjąłem czarną rękawicę. Przystawiłem gołą, też gorącą dłoń do ściany, która dzieliła mnie od dziewczyny.

— Słodkich snów, niech ci się śni szczęśliwa przyszłość w tym miejscu.

***

Potem było już praktycznie z górki: Złożyłem wizytę grupie informacyjnej, ponadto rzuciłem prośbę w stronę ochrony, by pilnowała czujnie terenu. Odwiedziłem także Zbawczynię, pewnie wypowiadając się co do moich odczuć oraz wrócenia do pełni sił. Zmierzyłem ku końcowi krótko po drugiej w nocy, a potem zniknąłem w swojej pracowni. Przyznać musiałem, że było mi za nią tęskno. Nawet jeśli nie było mnie w niej jeden dzień - spędziłem tam więcej czasu, niżeli we własnej sypialni.
Na osłodę shackowałem chat RFA, głęboko wierząc w zalogowaną na nim MC.
Szanse na to były niskie, jakby nijakie, ale ważne, że były.

Dołączyłeś do chatroomu.

Ray: Och... Tak myślałem, że będziesz spać. Nie wyrobiłem się z czasem.
Ray: Jestem tu tylko po to... żeby ci coś wyjaśnić, zresztą, właśnie to ci obiecałem, nieprawdaż?
Ray: Uwierz mi, bardzo chciałem z tobą pobyć w tym ogrodzie odrobinę dłużej, ale coś mi nie pasowało.
Ray: Pamiętasz róże w kolorze soczystej pomarańczy? Wpatrywałaś się w nie z taką pasją, że nie potrafiłem oderwać od ciebie wzroku. 
Ray: Przepraszam, że tak po prostu zabrałem cię tam ze sobą, nie pozwoliłem ci się zbytnio namyśleć. A jeszcze potem... tak zwyczajnie zignorowałem twoje prośby i zaprowadziłem do pokoju, chłodno się z tobą żegnając. Nie wziąłem pod uwagi twoich uczuć, przykro mi z tego powodu. Nie wiem co mną wtedy kierowało.
Ray: Kiedyś...
Ray: Kiedyś chciałbym uzyskać od ciebie zgodę na wyprawę do ogrodu. Rozłożyłbym wtedy wśród kwiatów wielki koc, a następnie użyczyłbym ci swojego nakrycia, by nie było ci zimno. 
Ray: Położylibyśmy się obok siebie i obserwowali wszelkie gwiazdozbiory rozstawione na tejże pięknej, granatowej tafli śpiącego nieba.
Ray: Myślałem o tobie.
Ray: Myślę nadal... O czym mogłabyś teraz śnić? Czy gdyby nawiedził cię koszmar, mógłbym użyczyć ci swego ramienia? Czy wtedy... Mógłbym cię wybudzić z tego horroru? Czy byłbym twoim księciem na białym koniu?
Ray: Gdybym tylko mógł zhakować twój mózg... Gdybym tylko mógł doprowadzić do tego, żebyś lubiła tylko mnie.
Ray: Wiem, jestem radykalny, ale nic nie mogę na to poradzić.
Ray: Dwie godziny temu odbyłem krótką rozmowę z ogromnie ważną dla mnie osobą. Stwierdziła ona, że non stop o tobie mówię. Czy to obsesja?
Ray: Za każdym razem... Kiedy czytam wymianę wiadomości między tobą a Als, jestem zazdrosny. Jestem zazdrosny, że to właśnie one cię uszczęśliwiają, a nie ja. 
Ray: Nienawidzę tych postaci, nienawidzę ich charakterów, ale i tak nie zmienię twojego zdania na ich temat, co?
Ray: Cóż, bardzo się rozpisałem. Pójdę już.
Ray: Ale zanim to zrobię... MC, wieczorem chciałbym ci coś ofiarować, to ty zadecydujesz, czy warto jest przyjąć "ten" nad wyraz skromny podarek ode mnie.
Ray: Bądź cierpliwa, dobrej nocy.

Myśli, które tak bardzo ciążyły na moim sercu, zostały ciurkiem wylane na klawiaturę telefonu, a ja, już pusty w środku, położyłem głowę obok manuału komputera wyczekując reakcji ze strony Luciela, Sevena, postaci w połowie przeze mnie wyimaginowanej. Czego bym nie zrobił dla Zbawczyni... to zawsze obróci się przeciw mnie.

Jeszcze tego ranka sprawdzałem co chwila, czy MC jest zalogowana, na nic się to jednak nie zdało, albowiem nadal mogła być pogrążona we śnie. W godzinach przedpołudniowych zaniosłem jej śniadanie. Nie odpowiadała na moje nadmierne pukanie, a więc zmuszony byłem bez pytania wejść do pomieszczenia, w którym przebywała.

Lecz moje oczy nie dojrzały jej sylwetki.

Z paniką ogarniałem wzrokiem każdy zakamarek, w jakim mogłaby się zmieścić, lecz na nic się to nie zdało, albowiem nie było tu ani jednej żywej duszy.
Nawet dojrzale czerwone róże, niegdyś zebrane przeze mnie, teraz traciły piękny romantyczny kolor, pozwalając sobie na zrzucanie ciężaru swych płatków.

Zimny pot zrósł mi czoło, a okropne wyobrażenia ściskały z żalem moje serce.

Czy... Czy ona mnie opuściła?
Czy byłem dla niej aż tak zły, że skusiła się na bezapelacyjną ucieczkę bez poinformowania mnie o tym? 
Nie, nie, to nie może być prawda! Proszę, Boże, nie zabieraj mi jej. Nie prowadź jej za rękę, by odchodziła od mojej osoby. Proszę, błagam na kolanach!

Już prawie we łzach wyszukiwałem numeru telefonu kobiety. Padłem na ziemię, gdy ta nie odbierała. 

Dlaczego!?

MC, proszę, wróć.
Wróć skruszona, by poskładać me serce na nowo.
Panie, proszę!
Zbawczynio, dłonią dosięgnij macek losu, co gorejąco chcą mi ją odebrać!

— Ray...? — dobiegł do mnie znowu ten słodkawy głos, któremu trudno było mi się oprzeć. — Ray! — nadmierne kroki towarzyszyły słowom anielskiego orszaku. — Ray, dlaczego płaczesz?! — uniosłem głowę ku górze, skupiając się na widoku zmartwionej kobiety.

Czy to halucynacje?
Czy to aluzje przeplatane pragnieniem ujrzenia jej twarzy?

— Ray, powiedz coś, cokolwiek! — krzyczała. — Jesteś blady... Nie masz gorączki? A może...

— Tak bardzo... — wydusiłem z siebie. — Tak bardzo się bałem... Że mnie opuściłaś.

Po uświadomieniu sobie prawdy, przykucnąłem na chwilę, podpierając się dłońmi. Dziewczyna wytarła moje poliki z łez, nie spuszczając mnie z oka.
Niegdyś owiane tajemnicą, teraz widoczną paniką...

— Nie opuścisz mnie, prawda? Nie opuścisz? Obiecuj mi to, MC! Błagam, nie opuszczaj mnie! Będę dla ciebie dobry, będę się starał, jak nigdy dotąd! — powtarzałem, a ta mnie mocno objęła.

— Nie wiem — wyznała. — Skąd ten atak?

— Nie odzywałaś się... Nie odbierałaś moich telefonów, nie było cię w pokoju!

— Wybacz — zaśmiała się nerwowo. — Potrzebowałam snu, wyciszyłam telefon, a kiedy się obudziłam, miałam potrzebę pójścia do łazienki. Musieliśmy się gdzieś minąć.

— Czyli... Nie uciekałaś?

— Skądże? Jaki miałabym ku temu powód?

— Tak bardzo się bałem! Tak bardzo się bałem, że mogli mi cię odebrać!

Szatynka zdjęła głowę z mojego torsu i spojrzała na mnie z wątpliwością wygórowaną w jej jasnych tęczówkach.
Przez całe południe, ale też popołudnie wypytywała mnie o to, czy czegoś przed nią nie ukrywam.
Broniłem się zaciekle mówiąc, żeby rzuciła tego typu pytania w stronę RFA, aż wreszcie otrzymałem upragniony spokój.

Zająłem się także swoimi obowiązkami, czyli cichym naprzykrzaniem się powyższej organizacji. Poświęciłem się też przygotowywaniem ceremonii, którą miała przejść MC późnym wieczorem. W tworzenie eliksiru trzeba wkładać całe swe serce, wliczając w to bojaźliwe skupienie umysłu. Posmak musi mieć słodki, by wpasować się w kubki smakowe, choć ostateczną co do tego decyzję podejmuje osoba, która ma zamiar dołączyć do wspólnoty.

Nie ominęło mnie też zgajenie mnie przez kobietę, albowiem "denerwowałem" w sposób skrajny jej drugą najlepszą postać w mojej grze.
A gra się jeszcze nie zaczęła.

Wczesnym wieczorem odwiedziła moją pracownię wierząca, która dzierżyła w swych dłoniach małą, szklaną buteleczkę o sercowej obudowie. Z pewnością był to podarunek od Pani - tak bardzo zainteresowała się niedawno przybyłą, że zapragnęła się z nią spotkać, ba! Zaprzyjaźnić!

— Paniczu Ray — mówiła spod swego ciemnego kaptura. — To niegrzeczne mieć pod tym dachem niewierzącą, nieprawdaż? Nikt z nas nie rozumie pańskich zamiarów.

— To tajna misja, a więc nie mogę ci zbyt wiele zdradzić.

— A czy Zbawca o tym wie?

— Tak, oczywiście. Sam zlecił mi to zadanie.

— W takim razie dobrze. — odetchnęła z ulgą. — A ceremonia? To grzech i zdrada przetrzymywać tutaj kogoś, kto zgodny nie jest z naszymi przekonaniami.

— Nie martw się, kobieto. Jeszcze przed północą dziewczyna stanie się wierna.

— Czekamy na nią z otwartymi ramionami. — skinęła głową, po czym wyciągnęła naprzeciw mnie ręce, wyczekując odebrania buteleczki. Niedługo po tym wyszła, gdy uświadomiłem jej, że nic mi nie jest potrzebne, prócz modlitwy o przyszłą członkinię naszej wspólnoty.

— Dla wiecznego raju, dla ścieżki, którą wskazuje nam Zbawca, dla dobroci doznanej za życia cielesności. — wyszeptałem do siebie, przypatrując się symbolowi wyrzeźbionemu na drzwiach. — Dla towarzystwa, którego udzielają nam dobrowolnie ludzie o duszach czystych, jak bezchmurne niebo. Dla osób, za którymi serca niebieskie tęsknią, dla tych, do jakich pamięć sięga hen za horyzont.
Niech góruje miłość, niech góruje sprawiedliwość.

Krótko powtarzałem te słowa, gdyż dosięgnąłem wzrokiem do młodej, męskiej twarzy wyłaniającej się zza drzwi. Pojęcia nie miałem, kiedy człowiek ten je otworzył?

— Hej, ty tam. — łypnąłem na niego. — Masz do mnie jakąś sprawę?

— Ach! — zaskoczenie zastąpiło spokój na jego ustach. — N-nie, przepraszam za przeszkodzenie w odprawianiu modłów, paniczu Ray.

— Niech ci będzie. — poruszyłem ręką. — Możesz iść, bracie.

Odwróciłem się tyłem do wyjścia i przymknąłem na chwilę swe zmęczone oczy.  Wargi miałem dość popękane, zaś nozdrza podrażnione wiecznym zapachem fiołkowych perfum.
Mógłbym się tak zatracić, ale byłaby to najkrótsza droga do spełnienia, do ucieczki zdala od gwaru świata, czy też obowiązków, które trzeba wykonywać każdego dnia.

Ale nie, to nie czas na odpoczynek.
Trzeba wziąć się w garść i po raz ostatni tknąć pokusy nikłymi nadziejami.

Po tym postanowiłem przedzwonić do MC. Nie tylko z powodu dylematu, który powstał między smakiem słodkim a gorzkim eliksiru zbawienia, a też tego, że pragnąłem wysłuchać choćby przez moment jej pięknego głosu. Tyle godzin zastanawiałem się co robi, tyle minut główkowałem nad tym, co o mnie myśli.
Nie mogłem jednak na to wpaść. Gdybym tylko potrafił przeskanować jej mózg i odkryć najgłębsze zakątki jej umysłu...

Na szczęście szybko odebrała, płosząc czarne scenariusze mojej wyobraźni.

— Halo? Zastanawiałem się... Co robisz. — wziąłem powietrze w płuca, po czym kontynuowałem swą przemowę. — Zadzwoniłem do ciebie, bo chciałem się z tobą spotkać i usłyszeć twój głos. To piękna noc, nie uważasz? Już samo myślenie o tym, że żyjemy pod tym samym niebem doprowadza mnie do uśmiechu. — na moje starania odpowiedziała jedynie głucha cisza. — Co robisz?

— Właśnie wyłączyłam grę.

— Ach, a więc grałaś w moją grę. Dziękuję, że poświęcasz na nią czas nawet w takich godzinach. Ciężko pracowałem, byś była z niej zadowolona. Jestem bardzo dumny z tego, że ci się podoba. — przystawiłem mocniej telefon do ucha. — Z jakiegoś powodu... Czuję się bardzo zrelaksowany, kiedy z tobą rozmawiam. Ale... Słuchanie ciebie nasila jedynie moją tęsknotę za tobą. Tak bardzo chcę cię zobaczyć! Mógłbym być przy tobie, ale przeszkadzałbym ci w delektowaniu się testowaniem gry.

— To bardzo miłe z twojej strony, Ray. — mógłbym przysiąc, że zachichotała, ale wolałem udawać, że tego nie słyszałem.

— Ledwo się kontroluję, dlatego kiedy moja cierpliwość się kończy - dzwonię do ciebie, tak jak teraz — wydałem z siebie westchnienie. — Proszę, powiedz coś jeszcze.

— Też za tobą tęsknię.

Co za skandal, żeby mieszała tak drastycznie moje uczucia. Co za skandal, że moje serce chce wyskoczyć mi z piersi, kiedy usłyszę od niej nawet jedno małe słówko.

— Och, ha ha — dotknąłem dłonią twarzy, kryjąc swoje rumieńce. — To zabawne. Dzwonię do ciebie, a zamiast przezwyciężenia tęsknoty, ona zwyczajnie wzrasta. Czy masz tak samo? Jeśli tak, to byłbym przeszczęśliwy. Czuję się tak świetnie!

Właśnie, Ray. Dylemat! Nie zapomnij o pytaniu!

— Chciałbym cię o coś zapytać.

— Co takiego?

— Lubisz gorzki smak? Chociaż nie... Myślę, że wszyscy go nienawidzą, mylę się? Więc pytam, czy jesteś typem osoby, która go lubi? Chyba wolisz słodkie rzeczy, co? Wpasuję się w twoje gusta.

— Słodkie! Słodkie niczym desery!

— A więc coś słodkiego... Postaram się ci dogodzić.

Spojrzałem na zegar wskazujący godzinę dwudziestą. Czas ciągnął za struny, a jego zapas właśnie dobiegał końca. Eliksir musi odpocząć przez co najmniej dwie, trzy godziny, by właściwie oddziaływał na osobę, która ma jasny zamiar go wypić.
Otrzymałem też odpowiedzi na własne pytania, po co więc ciążyć na barkach MC? Pozwolę jej nasycić się przedwczesnym życiem wierzącej. To już ostatnie chwile błąkania się po nieznanym świecie. Zbawca ją uratuje. Uratuję ją i ja.

— Myślę, że muszę już iść — odrzekłem z deka sfrustrowany. — Odwiedzę cię późnym wieczorem. Wtedy podejmiesz bardzo ważną dla ciebie decyzję. Decyzję zostania tutaj ze mną, czy też dalszego nieświadomego pałętania się po cmentarzu problemów i konfliktów poza tą wspólnotą. Czekaj na mnie.

Rozłączyłem się z nią z głębokim żalem okalanym smutkiem i tęsknotą.
I zatraciłem się w doprowadzaniu ceremonii do doskonałości.
Po skończeniu tejże czynności, udałem się na krótką rozmowę do Pani, by poinformować ją o stanie przebiegającej misji. Ta na to przywdziała delikatny uśmiech i życzyła powodzenia tak chwalebnie, że nie sposób było go opisać.

Dołączyłeś do chatroomu.

Ray: MC! Czekałem na tę chwilę!

MC: Och, jesteś tu...

Ray: Dziękuję za twoją cierpliwość^^
Ray: Już czas na kontrakt, by zostać oficjalnym członkiem...
Ray: Myślałaś już o tym?

MC: Jeszcze nie podjęłam decyzji...

Ray: Słyszałem, że krótki spacer jest dobry na napływ myśli.
Ray: Ciągle prześladuje mnie atak lęku, kiedy tylko kulę się w sobie w całkowitej ciszy
Ray: więc dużo chodzę ^^
Ray: Zgódź się na kontrakt, a codziennie będziemy mogli tak sobie razem spacerować!
Ray: Słuchaj, MC...
Ray: Wiesz co?

MC: Hmm?

Ray: Jeden z wierzących powiedział mi, że twoja ostatnia myśl przed zapadnięciem w sen... Decyduje o tym, jak będziesz się czuć następnego dnia.
Ray: Ja zawsze przypominam sobie osobę, której nienawidzę najbardziej. Każdego ranka mnie to torturuje. Więc... Zdarza się, że w ogóle nie chcę otwierać swoich oczu.

MC: To musi być okropne.

Ray: Odrobinę;
Ray: Ale... Mam nadzieję, że ciebie to nie będzie dotyczyć.
Ray: Chciałbym, żebyś zasypiała z błogim uśmiechem na ustach, gdy tylko zaczniesz tutaj mieszkać.
Ray: Ponieważ...
Ray: Zakochałem się w tobie.

MC: To takie nagłe...

Ray: Przepraszam, jeśli było to zbyt gwałtowne.
Ray: Ale tak bardzo chcę, żebyś zgodziła się na dzisiejszą ceremonię!
Ray: MC...
Ray: Nie masz zamiaru mnie zdradzić, prawda?
Ray: Mam nadzieję, że nie zaufasz tym AlS bardziej niż mi, na przykład.
Ray: Byłbym wtedy tak rozgoryczony.

MC: Te AlS to tylko postacie z gry, tak?

Ray: Coś nie tak?

MC: Ach, nie, już nic.

Ray: Tak czy inaczej, głęboko wierzę w twoje możliwości. W to, że z wielką chęcią zgodzisz się na życie u mojego boku.
Ray: Zaufaj mi, ten budynek zatacza koło w samym szczęściu. Tylu ludzi zostało uratowanych, nawet Zbawczyni podała dłoń tak żałosnej osobie, jak mi...

MC: Nie jesteś żałosny.
MC: Zbędny paradoks.
MC: Jesteś uczynny i miły!

Ray: Dziękuję za te słowa.
Ray: Jesteś doprawdy piękną osobą, na zewnątrz, jak i wewnątrz.
Ray: Zanim dotrę do twojego pokoju, minie jakieś dziesięć minut.
Ray: Proszę, poświęć ten czas na podjęcie samoistnej decyzji.
Ray: ... Zostań tu do końca.

Agonia.
Zastanawiałem się ilu ludzi pogrążonych było w agonii tuż przed ich ratunkiem.
Ile łez zostało przez nich wylanych, ile cierpienia naówczas doznali.
A co najważniejsze: czy zostali przez kogoś zdradzeni?
Tyle nas ze sobą łączy, tyle aspektów życiowych połączonych z pamięcią.

Ja, ten bardziej opanowany od diabła w swej skórze, bałem się w tamtej chwili odtrącenia.
Lękałem się odrzucenia ze strony kobiety, która zainteresowała mnie do takiego stopnia, ażebym mógł ostatecznie oszaleć.
Ile czasu zajęło mi uświadomienie sobie, że po raz pierwszy kogoś obdarowałem tym ciepłym uczuciem?

Nie znałem tego afektu, nie znałem powodu wrzenia całej krwi w mym ciele, gdy tylko u mojego boku stała niewinnie owa dziewczyna opatulona własnymi ramionami.
Tak wzburzony, jak fale podczas sztormu, strachliwy, jakobym miał zaraz ją stracić.

Trzy dni.
I czwartego odkrycie sentymentu do jej osoby.

Teraz, gdy przestałem okłamywać samego siebie - straciłem pewność, że MC zgodzi się na moją propozycję.
Ale... Musi!
Nie ma powodu do odrzucania tak pięknej i wyrazistej szansy.
Nie ma... Prawda?

Wzrok zwrócony miałem ku górze, szczegółowo oglądając cudowne kinkiety i żyrandole. Badawczo obserwowałem to, co się działo wokół mej osi, specjalnie nie spiesząc się po MC.
Darowałem jej czas do namysłu, a niech więc myśli. Choćbym miał czekać dekadę - zrobię to, byleby odpowiedziała twierdząco. Zastanawiałem się tylko... Co by było, gdyby Zbawczyni usłyszała moje myśli.
Kłóciłbym się z tym, że byłaby szczęśliwa.

Nagle dopadło mnie jeszcze większe zwątpienie, niżeli wcześniej. Spojrzenie, niegdyś wbite w sufit, przeniosło swe zainteresowanie na podłogę.
Tak bardzo mi za nią tęskno... Tak bardzo, że zaraz zwariuję.

Dzieliło nas piętro i parę pomieszczeń, i nawet to nie potrafiło uspokoić skołatanego serca.

Wystarczy.
Nie potrafię tak dłużej.
Wybacz, MC.

Jestem zbyt niecierpliwy.

Dalszą drogę przebyłem bez krzty rozumu, można sprecyzować moje zachowanie poprzez stwierdzenie, że postradałem wszelki rozum, czy to wcześniej, czy to później. Wszechogarniające mnie wtedy uczucia uznawałem za zupełnie nowe, tudzież dziwne. Jeno było zagorzale ukryte w mym sercu. Nie słyszałem jego płaczu, nie docierał do mnie donośny skowyt dochodzący z wnętrza zakorzenionych wspomnień. 

Pokochałem ją.

Właśnie to mi uświadomiło, że chciwość zrobi między nami ogromne pogorzelisko, wprawdzie każdy ma u swego boku diabła, ni to mniejszego, ni to większego - ale ma. Wskazuje nam ścieżkę, której szukamy od zarania dziejów, a ten, który wreszcie pozna skrytą w sobie odpowiedź, zginie cięty od ostrza miecza arogancji. I nikt się nie uratuje. Dusza ludzka, skryta pod włóknem jedwabistej, czerwonej mazi zostanie podsycona ogniem naszych błędów. Diabeł przyjdzie do nas na kolację, pozostanie tu jedynie ziemski padół łez, co godny jest pogrążania w żałobie.

Inni szukają prawdy, błądząc bezskutecznie po bezkresnych pustyniach własnego losu, reszta zaś poznaje ją przy pomocy drugiej osoby, która wprowadza nagły rygor w sercu.
I ja byłem tym drugim: poczynając na pustej, praktycznie potłuczonej lalce, kończąc na nowo narodzonym człowieku, co dopiero zapoznaje się z wszelkim złem panującym na świecie.

Mój bohater wyłonił się zza drzwi, ukazując zań odrobinę przerażony wzrok. Uchylił je odrobinę, po czym niedbale cofnął się do tyłu, bacznie unikając mego zatroskanego spojrzenia.

Była taka piękna, taka urodziwa, przepełniona niewinnością i świeżością.
Brakowało jej jedynie letniczka pisanego i idealnie zaplecionego warkocza na głowie. Wyglądałaby niczym wiosenna księżniczka, której nie potrafiłbym się oprzeć, ba, nawet z nią porozmawiać.

— Hej, MC — zacząłem spokojnie. — Jestem pewny, że wiele myśli zaprząta ci głowę, a ja... Właśnie skończyłem przygotowywania. Musisz dokonać wyboru. — wyciągnąłem naprzeciw niej ręce. — Czy mogłabyś tutaj zostać ze mną na zawsze?

— Nie, dziękuję. — westchnęła znużona — Wrócę do domu, gdy gra dobiegnie końca.

Ach, no tak...
Czego mogłem się spodziewać?
Tego, że rzuci mi się na szyję i ucałuje mnie w poliki?

— Rozumiem. — kiwnąłem głową. —  Jeśli właśnie tego sobie życzysz...

To zmienię twoje plany.

— Ale tak bardzo ciężko pracowałem, więc mogłabyś po prostu zobaczyć, co dla ciebie przygotowałem? Proszę. — spojrzałem na nią błagalnie. — Jest coś, co chciałbym ci pokazać - tylko tobie.

— W porządku. — odparła bezapelacyjnie, choć w wyrazie jej twarzy dostrzegałem odczucie ulgi.

Odpowiedziała taktownie na moje wezwanie, pozwalając złapać się za swe ciepłe dłonie. Niewątpliwie, był to jeden z ważniejszych momentów w jej życiu, jak i w moim.

— Tak, właśnie tutaj. To takie ekscytujące, jestem wręcz poruszony, gdy robisz wszystko, o co cię poproszę. — mówiłem już w połowie drogi, prowadząc ją do ważnego dla mnie miejsca.

— Gdzie idziemy?

— Do mojej pracowni... — odrzekłem, naciskając klamkę do swego królestwa. — A więc witam serdecznie, nie stój w progu, damo, śmiało, wchodź, zapraszam. — przepuściłem ją przed siebie, a ta, jakby na zawołanie wydała z siebie cichy okrzyk.

— Wow! Jak tu dużo komputerów!

— A i owszem — potaknąłem. — Tutaj przygotowywałem tę grę, którą aktualnie testujesz. A co do ceremonii... Nie potrzebuję żadnego podpisu, czy też sygnatury. Musisz jedynie wypić specjalny eliksir, jako przysięgę... Że tutaj zostaniesz. — wziąłem powietrze w płuca, po czym z powrotem głęboko odetchnąłem. — Zamknij oczy. Na trzy masz je otworzyć, okej?

Posłusznie to wykonała, a ja sięgnąłem ręką po tenże napój zbawienia.

— Raz, dwa — odliczałem. — I trzy! Spójrz!

— Nie każesz mi tego wypić, mam nadzieję?

— To jedyny warunek, przykro mi. — odparłem nadąsany. — Ale wierz mi na słowo, życzę ci szczęścia! Czy nie mogłabyś mi zaufać... Chociażby raz? Czy nie sprawiałem ci radości przez cały ten twój pobyt? Stworzyliśmy razem tyle pięknych wspomnień! Nie chcę, żebyś odczuwała jakikolwiek ból. MC... Nie jesteś sama. — kontynuowałem. — Jeżeli się boisz, ja jestem przy tobie - zawsze będę. A teraz, wypij to, a już nigdy nie doznasz samotności, jak ja za młodu. Słodko pachnie, nieprawdaż? Zapraszam cię... Do raju.

Dziewczyna dotknęła niepewnym ruchem butelki, a wtem do naszych uszu dobiegło pukanie.

Cholera, akurat w takim momencie.
A utkwiłem w przekonaniu, że wszyscy wiedzą o tym, by być z dala od tego miejsca.

— Daj mi chwilę, MC. — uśmiechnąłem się pokrzepiająco, przybierając bardziej codzienny wyraz twarzy.

Otworzyłem drzwi, udzielając naówczas pozwolenia wejścia do środka jednemu z wierzących.

— W jakiej jesteś sprawie, bracie?

— Mamy problem z serwerami, ktoś prawdopodobnie się włamał i usilnie próbował tam namieszać — wyznał na jednym wdechu mężczyzna, ukazując spod ciemnego materiału jeden miętowy kosmyk włosów.

Miętowy...?

— Czekajże mi tu no, informatorze, kojarzę twój głos — rzekłem odrobinę zbity z pantałyku. Dłużej sobą pomiatać nie pozwolę! — Chcę ujrzeć twą twarz, a więc uchyl rąbka tajemnicy i zdejmij tenże kaptur spoczywający na głowie.

— Ale... Paniczu Ray — wahał się widocznie. — Mesjasz tam na ciebie czeka! Prosił o jak najszybsze przyjście!

Zadrżałem, gdy na swym ramieniu poczułem dotyk czyjejś dłoni, tak drobnej, że z łatwością mógłbym ją schować we własnej. Należeć mogła jedynie do dziewczyny, co nadto sprawiała wrażenie przekonująco zdecydowanej.
A jeszcze parę minut temu niepokój wnikał w jej niewinną duszę. Wsiąkał w mimikę twarzy, jak ciepłe kolory w płótno malarskie.

— Wzywają cię, Ray — odparła ze stoickim spokojem, zachęcając mnie swymi słowami. — Nie pozwalaj im dłużej czekać, ale nie martw się. Ceremonia nie ucieknie.

Potaknąłem z deka nieświadomie.

— W porządku... Aczkolwiek zanim wyjdę, chcę się dowiedzieć kim on jest.

— Dobrze — powiedział nagle tajemniczy przybyły. — Proszę dać mi dosłownie krótką chwilkę.

I pojęcia nie mam, jak to się stało, ale w pewnym momencie świat zawirował mi przed oczami — czas płynął dalej, a ja zostałem brutalnie odepchnięty przez tego dziwnego mężczyznę. Ból w prawym boku niechętnie wrzynął także w szok wewnętrznych narządów.

Cholera by to!
Zdrajca!

— NIE PIJ TEGO, MC!

Nad moimi oczami zawisła gęsta mgła, ulegając widokowi rozpryskającej się na malutkie kawałeczki butelce, w której znajdował się eliksir.

— N-NIE! — z mego gardła wydobył się donośny ryk. —  ZDRAJCA!

— Kim jesteś? Co się dzieje?! — dopytywała, gubiąc jednocześnie orient kobieta.

— V! JIHYUN! — pociągnął ją za rękę. — Tędy!

— Nie byłeś postacią z gry? Jesteś prawdziwy?

— Co masz przez to na myśli? A zresztą, to nie czas na takie dyskusje! Musimy się stąd wydostać!

— NIE! NIE ODBIERZESZ MI JEJ! — wykrzyczałem zdruzgotany. — Zdrajca... Dlaczego... W tym budynku jest zdrajca?! Ah... — niekontrolowanie łzy zaczęły wypływać z moich zmęczonych oczu.

— Paniczu Ray, co się dzieje?! — zza drzwi wyłoniła się dwójka posłusznych mi wierzących, których twarze dobrze mi były znane.

Zawaliłem sprawę, jestem beznadziejny!

— ZDRAJCA! MAMY TUTAJ ZDRAJCĘ! — dotknąłem palcami mokrych policzków. — Co tak stoicie?! Zatrzymajcie go! Nie pozwólcie, żeby ją zabrał... Tylko nie ją! Nie zabierzesz mi jej!

Wstałem o własnych nogach, po czym wyrwałem dziewczynę z jego mocnego uścisku, a ta zszokowana obrotem spraw przylgnęła do mojej klatki piersiowej, całkowicie zdezorientowana.

— Nie zabierzesz jej!

— Cholera — przeklął, rozglądając się na boki. — Wychodzi na to, że nie możemy wyjść oboje, a nadchodzi więcej osób. — westchnął, przypatrując się szatynce zrezygnowany. — Nie pozwól im się wykiwać. Uratuję cię, choćby nie wiem co! Bądź bezpieczna!

I zniknął w ciemności korytarzy, ciągnąc za sobą rzędy goniących za nim ludzi.

— RFA to nie AlS — przerwała moje rozterki emocjonalne. — Okłamałeś mnie!

Opadłem bezsilnie na zimną posadzkę, czując wszechogarniający chłód, który atakował każdy zakamarek mojego ciała.
Oczy zasnute łzami, wypieki od duchoty w okolicach klatki piersiowej.
Czułem się wtedy, jak idiota.
Idiota, który w pewnym momencie stracił to, na czym zależało mu bardziej niźli na swoim marnym żywocie.

— M-Musiałem — wydukałem. — To było dla twojego dobra!

— Dla mojego dobra?! — wykrzyczała niemal wściekła. — Oszukałeś mnie! Hackowałeś prawdziwy messenger, co planujesz zrobić z RFA?!

— Ach, a więc ufasz teraz tej dennej organizacji, a nie mnie? — wyszeptałem. — Błagam, nie nienawidź mnie, proszę! Tylko nie ty...

— Jesteś chory! Po tym wszystkim mam ci uwierzyć?! — wybuchła, a ja poczułem ukłucie dyskomfortu. — Nie, no. Ja po prostu nie wytrzymam! Nie wytrzymam, no! Jak mogłam być taka naiwna?! — chodziła wkoło, masując skronie.

— Daj mi trochę czasu! Pozwól... Pozwól mi się wytłumaczyć! — błagałem. — Zbawczyni... Tak! Zbawczyni udzieli mi rady, tak, tak! To świetny pomysł!

— Kim ona jest?

— Dowiesz się w swoim czasie — wstałem, choć moje nogi nadal odmawiały mi posłuszeństwa, chwiejąc się na boki. — Mój stan... Moje plany... — wymieniałem rozżalony. — Jeden z wierzących zaprowadzi cię do pokoju, masz tam czekać na moją wiadomość.

Przymknąłem zmęczone powieki, ujrzawszy wcześniej smutny wyraz twarzy tej kobiety.
Nie byłem w żadnym stopniu zdziwiony, że wyrzuty sumienia mroziły każdą część umysłu, każdy jego skrawek, chociażby najmniejszy.
To ja ją doprowadziłem do zawodu, to ja ją okłamałem. To ja ponoszę winę.

Dlatego nigdy nie zasłużę na szczęście, albowiem mojej osobie los go nie przydzielił.

Jestem tylko bankrutem, człowiekiem straconym już od samego początku, manekinem, którego od zwykłego niechcenia wypełnia się uczuciami.

Nie pozostało mi nic innego, jak chronić tą biedną, oszukaną przeze mnie duszyczkę, i wtedy - być może odkupie cząstkę winy.
Lecz bolące wówczas serce kazało mi stamtąd odejść.
Odejść precz, by dać jej chwilę wytchnienia.

***

— Czy mogę mieć teraz możliwość spotkania się ze Zbawczynią? — zapytałem ze wzrokiem wbitym w podłogę. — Pilne.

— Panicz Ray wybaczy, ale po cóż to? — zagaił starzec stojący przy wrotach prowadzących do komnaty Pani. — Zbawca aktualnie wypoczywa.

— Ach — przegryzłem wargę otumaniony. — A więc niech wypoczywa. Najwyżej jutro udam się po radę, tymczasem strzeż jej, a sowicie cię wynagrodzę. I proszę, nie szepnij nawet słówka o zdrajcy w tymże budynku - narobiłoby to sporego zamieszania. Sam się tym zajmę.

— Zrozumiałem. — powiedział pewnie. — Ale panicz też odpocznie, panicza ciało jest młode, a młodzi także odpoczywać muszą. — dopowiedział. — Dla wiecznego raju!

— Dla wiecznego raju, stary człowiecze. Niechaj i tobie zdrowie dopisuje.

Mężczyzna gotował się do pokłonu, co szybko wybiłem mu z głowy, pokazując gestem ręki, że nie trzeba.

I ty, miły starcu, osłoń swą duszę, by dostąpić zaszczytu zbawienia.

***

Trzy, cztery minuty po dwunastej, korytarz przepełniony dobijającą pustką, zaś cisza nieprzemijającą chwilą.
Od dawien dawna niedola grechotała nasze kości, a dusza zapłakała raz kolejny.
Strach przed oczami ukazywał się w postaci śmierci owianej w draperie trującego czarnego dymu.

Zbędne anomalie, ale co mógłbym sobie wyobrazić ze strony MC?

Dołączyłeś do chatroomu.

Ray: MC! Dzięki Bogu, że tu jesteś!
Ray: Czekałaś na mnie... Prawda?
Ray: Nie na RFA...?

MC: RAY, NATYCHMIAST, W TYM MOMENCIE WYTŁUMACZ MI CO TU SIE DO CHOLERY JASNEJ ODPIERDZIELIŁO.

Ray: Ach, tak, wiem... Zrobię to.
Ray: Więc, proszę. Nie bądź zła!
Ray: MC, tamten człowiek to nie był V.
Ray: W tym budynku jest kolosalna liczba ludzi poważnie chorych. Proszą oni o pomoc Zbawczynię, by ich wyleczyła.
Ray: Ten, którego spotkałaś... Wbił sobie do łba, że jest V, kiedy dowiedział się o tej grze.

MC: NIE WIERZĘ CI! ON WYGLĄDAŁ I BRZMIAŁ DOKŁADNIE TAK SAMO, JAK ON!

Ray: MC, wyglądasz na bardzo zainteresowaną tym mężczyzną.
Ray: Czy aby na pewno się w nim nie zakochałaś?
Ray: Nie... Nie, to niemożliwe. Zapomnij o tym, co napisałem.
Ray: Skoro wszystko obróciło się przeciw mnie, nie ma sensu ukrywać tego przed tobą. To nie będzie mieć sensu... Jeśli on się z tobą później skontaktuje.
Ray: Tak, to był V.
Ray: V, z którym rozmawiałaś na tym messengerze.

MC: Dlaczego mnie okłamałeś?!

Ray: Potrzebowałem cię!
Ray: Potrzebowałem kogoś, kto nieświadomie pomógłby mi w realizacji planu... Kogoś, kto byłby częścią RFA.
Ray: Ale to, czy RFA istnieje, czy też nie, raczej nie ma znaczenia!
Ray: Błagam! Nie zostawiaj mnie! Proszę!
Ray: Wiem, że czujesz się wykorzystana... ale... Nie byłoby ciebie tutaj, gdybym cię nie okłamał!

MC: Musisz mi obiecać, że nie zrobisz nic złego V.

Ray: Ale ja muszę go złapać! Próbował mi cię odebrać!
Ray: MC, jeżeli przysięgniesz, że nie opuścisz tego miejsca, przejdziesz przez ceremonię, stając się jedną z nas i udając przed RFA, iż nic się nie stało... Obiecuję.
Ray: Będę dla ciebie mężczyzną, którego pragniesz. Stanę się lepszy od niejednego członka RFA!

MC: Jesteś chory!

Ray: Błagam, nie myśl o niczym głupim! Nie niszcz naszego raju!
Ray: Jeśli dokonasz próby ucieczki z tego budynku...
Ray: Jeżeli zdradzisz im wszystkie nasze sekrety -
Ray: Ten demon...
Ray: Nigdy nie wybaczę temu demonowi, że cię zmienił.

Opuściłeś chatroom.

***

— Ale, Pani! Chciałbym się też przydać w innych rzeczach! — ozwałem się obruszony.

— Ray, ile razy mam ci powtarzać, że wygłaszając takową chęć pomocy zostaniesz odtrącony przez społeczeństwo? — założyła ręce na piersi, patrząc to na mnie z ukosa. — Nadajesz się jedynie do zdobywania cennych informacji poprzez hakowanie, na cóż ci udowadnianie, żeś jest bardziej przydatny?

— Czuję się bezużyteczny w tym otoczeniu, Zbawczynio! Ja także chciałbym dostąpić zaszczytu służenia ci. — zaintonowałem, a ta spojrzała na mnie z litością. — Wiernym jest twym słowom, alem niezadowolony!

— A więc pragniesz uciec i być odepchnięty przez ludzką chciwość? — zapytała. — Chcesz powtórzyć zdarzenia z przeszłości?

— Nie, nie! Skądże!

— Teraz może i tego nie rozumiesz — przerwała, przenosząc wzrok na określony punkt na ścianie. — Kiedyś, zapewne za parę miesięcy... Twój światopogląd ulegnie drobnej zmianie, i nim się obejrzysz, będziesz go chronić po wszech czasy, gdyż stanie się on dla ciebie nadto ważny, poczekaj no.

Tego ranka obudziłem się całkowicie obolały, tudzież znużony snem. Czułem, jak palce u rąk zdrętwiały mi do takiego stopnia, że miałem wrażenie, iż już za bodaj chwilę mi one odpadną. Powodem powstawania takich myśli był okropny widok zakrzepłej krwi w miejscu, w którym powinny znajdować się paznokcie...
Jeden oderwany, drugi w połowie obgryziony, na każdym zaschnięta czerwona maź, a na ramionach liczne zadrapania i siniaki, dobry Panie, do czegoż to doszło?

Spanikowany owym odkryciem, udałem się niezwłocznie do łazienki, by właściwie przemyć powstałe rany. Skończyło się na krzykach i jękach, co nie mogło umknąć wierzącym, którzy przechodzili w tym samym czasie obok mego pokoju.

Oczekiwałem zaproszenia od Pani dobre parę godzin, po czym zmuszony byłem nałożyć niedbale bandaże na palce, by oczy kobiety nie ujrzały tegoż okropnego widoku, co mógłby wywołać u niektórych wymioty.

— Och, na Boga, Ray! — krzyknęła Zbawczyni, łapiąc się za głowę. — Co ci się stało w ręce?

— Chciałbym odpowiedzieć, ale pojęcia nie mam — łypnąłem spode łba. — A zresztą, to i tak ważne nie jest! Moja Pani, Zbawczynio, udziel mi rady! V wszystko zniszczył! Omamił MC!

— Widzę, że musiało się tutaj zdarzyć coś niefortunnego podczas mojej cichej nieobecności. — stwierdziła bez namysłu, jakby w ogóle nie była zdziwiona powstałym problemem.

— Nienawidzę tego zdrajcy — odrzekłem sfrustrowany. — Ciągle powtarza, jak to on wszystkich ochroni... To samo mi mówił, te same denne, nic nieznaczące słówka, które straciły na wartości zaraz po tym, jak mnie zostawił. V to hipokryta! Gdybym tylko mógł to uświadomić reszcie członków RFA...

— Śmiało — odparła, zasiadając na swym tronie.  — Skoro uważasz to za właściwe posunięcie, to w porządku.

— Co?

— Kłamstwo jest kłamstwem, hipokryzja hipokryzją, możesz jej to powiedzieć, prawda? — klasnęła w dłonie. — No gdzie jest ta herbata? Długo mam jeszcze czekać?

Generalnie wiedziałem, że tak właśnie będzie - Pani udzieli mi rady, a ja, ten, który niszczy wszytko już na samym początku, dokona mało istotnej poprawy. Miała rację.
Jestem we wszystkim beznadziejny, poczynając na kontaktach międzyludzkich, kończąc na zwykłych obowiązkach wiernych.
Jestem jedynie dobry w hakerstwie, ale dłużej już tak nie pociągnę!
Właśnie ta umiejętność przypomina mi o największym zdrajcy, jakiego poznałem już w łonie matki. 

Dalsze rozmyślenia o przeszłości przerwała nagła wywrotka służącego. Dobrze, że nic się nie stłukło, wszakże porcelana ta należała do ulubionych Zbawczyni.

— Same nieszczęścia nas ostatnio spotykają! —narzekała kobiecina. — Jeszcze mi powiedz, sługo, żeś się poparzył! Czy coś cię boli?

— Dziękuję za chwalebną troskę, doceniam pańskie pytanie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku, nawet kropla się nie wylała!

Blondynka skradła mój wzrok jednym ruchem ręki, bez słowa nakazując mi usiąść przy stoliku, na którym ostatnimi czasy smakowaliśmy herbaty, czy też kawy, a nawet eliksiru.

— Ruchy, ruchy — pospieszała, ukazując wyraźny gniew zakuty w kajdany jej szmaragdowych oczu. — A ty, Ray? Coś taki zniesmaczony, jakbyś... Niepoprawnie zawiadywał własnymi sprawami?

Westchnąłem głośno, po czym przycupnąłem naprzeciw Zbawczyni. Nie dziwiłem się naówczas nagłą zmianą nastroju, wszakże powodem mogła być jedynie egzystencja pewnego zdrajcy, co beztrosko się tu pałętał, dokonując próby odebrania mi MC. Podzielałem to bestialskie uczucie, i podzielać je będę, dopóty winny nie dozna kary!

— Widzę, żeś się przywiązał do tej dziewczyny — rzekła stanowczo. — Nawet znienawidziłeś jeszcze bardziej RFA.

— Moja Pani, tak okropnie się boję! — bąknąłem. — Boję się, że MC mnie opuści! Chociaż... Nie pisnęła słowa o tym miejscu członkom organizacji. Jestem pewny, że to dlatego, iż uświadamia sobie, że tak naprawdę mnie lubi!

— Och, takie buty — złapała się za podbródek. — Rozumiem. Cieszę się, że kogoś pokochałeś całym swoim sercem.

— Zrobię dla niej wszystko, wszystko, czego tylko sobie zażyczy!

Mesjasz nagle spoważniał, patrząc na mnie z przymrużeniem oka.

— Ale obawiam się, że jeszcze nie jest twoja.

Tak.
Wiedziałem to doskonale.
Ale kto tak łatwo przyznaje się do porażki, przyjmując do siebie nawet najgorszą prawdę?
Zamiast tego mógłbym tak po prostu... Obrać ją w kłamstwo i zmienić bieg wydarzeń.

— Pech pokazał rogi, że V przeszkodził ci w odprawieniu ceremonii. — kontynuowała, owijając wokół palca kosmyk włosów. — Ale sięgnij pamięcią do moich poprzednich słów: Jeśli nie idzie coś po twojej myśli, to wiedz, że los chce ci pokazać, że musisz to udoskonalić.

— Udoskonalić — powtórzyłem. — Wiem! Nie zgromadziłem dużo informacji o V! Nie miałem pojęcia, że jest tutaj zarejestrowany jako wierzący.

W pewnym momencie Pani wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem.

— Kiedy tylko o tym myślę, to nie mogę się przestać śmiać! — wybełkotała, trzymając się za brzuch. — Litości, błagam! Haha! Zbiera mi się na płacz!

Mi nie było do śmiechu.

— Zdradził cię i kręcił się tutaj bez problemu. Okropna osoba. — skwitowałem. — Z pewnością zebrał ogrom ważnych informacji, ale jest mały procent szans, że podzieli się nimi z RFA.

— V ma tendencję do załatwiania spraw sam. Wiara w czynienie dobra zaślepiła go do końca.

— Ci idioci z tej durnej organizacji naprawdę myślą, że jego miłość nie była fałszywa. Jedynym wyjściem, by ich od niego uratować jest pokazanie, jak ogromnym jest on hipokrytą.

— Ray, nie zapomnij, że możesz wszystko zniszczyć, jeśli zajdziesz za daleko.

— Jeśli ją dotkną chociażby raz... Nie będę umiał się kontrolować. — wyznałem, ściskając surdut, jakobym ściskał serce.

— Ta dziewczyna faktycznie cię zmieniła — stwierdziła. — Chcę ją poznać, chcę ujrzeć jej twarz.

— Jest piękną i miłą dziewczyną. Grzecznie siedzi w swoim pokoju i słucha wszystkiego, co jej powiem.

To był tylko chwilowy przebłysk, niewinna gwiazda, która spadła z tafli zapadniętego w sen nieba. Niby takie drobne, delikatne się wydaje, a uderza w nas niczym ogromny meteor z pozostałą garstką cząsteczek potomków wszechświata.
Poruszyła mną tak nagle, tak szybko, że nie sposób było ją namierzyć, wszak tylko ona doprowadziła do turbulencji w mym sercu, jak i w głowie.

Och, trudno było mi przyznać, jak bardzo obsesyjny w stosunku do niej się stałem.
Powiadano mi, bym się zbytnio do istot ludzkich nie przywiązywał, a tu porażka.

Porażka, niepowodzenie, zakłopotanie, wstrząs emocjonalny.

Niech więc będzie, droga Pani, niech się stanie według słowa twego,  zniszcz rozdarcie na mięśniu serca MC, wmów jej, jakie tu elizjum jest, jaka utopia, jaki raj, a doznasz szczęścia, tyle co ja, gdy raz pierwszy ujrzałem tą damę.
Pokaż jej, że wśród wszystkich dobrych myśli, czai się i ciemność, diabeł pokusy.

I udzielę ci pomocy, albowiem tego pragnę.

Podam ci dłoń, choćbym miał przepłacić za to życiem.

Pani życia i śmierci, a więc moje istnienie jest w twych rękach.

Ja, Ray, oddaję ci swą duszę, a jeśli światłość roztrwoni twojego demona, poprzysięgam zemstę.

Choćbym... Miał umrzeć.
Jestem na twe gorejące zawołanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro