Zaginiona utopia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Potwór, jesteś potworem, Saeran. Moim koszmarem!

Potwór...

— Jesteś nikim ważnym, marną egzystencją na świecie, pomyłką spośród wielu.

Pomyłka.

Odmętem zapomnianej historii.

Pustka.

— Śmieciem, który niezwłocznie trzeba będzie wyrzucić do kosza.

Śmieć.

— Nienawidzę was! Jesteście jedynie pieprzonym utrapieniem stojącym mi co chwila na głowie i ciągnącym bezwstydnie za nerwy. Towarzystwo niewdzięczników, a więc pokutujcie za pojawienie się na tym świecie!

Niska postura, rude pasma włosów, lat trzydzieści sześć, dwie niemalże niewidoczne zmarszczki nad kącikami ust, zapadnięte poliki, blada, jak ściana cera, gotowe do samoobrony, czy też kontrataku dłonie zaciśnięte w pięść. 
Tak wyglądał mój pierwszy oprawca, który podniósł na mnie rękę już od najmłodszego.

— Pani Różo, jak się pani dzisiaj czuje? Nie jest pani nadto spragniona? Może powinienem panią nawodnić i umożliwić skrajne życie u boku światła dziennego?

Pani Róża nie odpowiedziała na owe słowa.

— A... A Pan Rabatek? — dotknąłem jego części, badawczo obserwując, czy coś uległo zmianie. — Ojej! Pan więdnie, trzeba temu w jakiś sposób zaradzić!

— Matko, skoro uważasz, że nie jesteśmy nic warci, to dlaczego nadal żyjemy? Dla twoich korzyści?

— Pani Różo, pozwolę sobie zabrać kilka twych urodziwych kwiatów o płatkach barwy dojrzałego karmazynu.

— Matko, proszę, zostaw go! Zostaw mojego brata, to ja się wymknąłem z domu, nie on!

— Ach, pyta Pani komu wręczę takowy bukiet?

— Wyglądacie tak samo, wszystko mi jedno, którego ukażę za błędy, co nie zmienia faktu... Że mnie to brzydzi.

— Jest taka dziewczyna, co kwintesencją szczęścia można nazwać. Nie dość, że piękna, to i zaradna.

— M-Mamusiu, proszę, nie bij mnie już więcej! B-Boję się! Saeyoung, pomocy!

— To moja... Przyjaciółka.

— Któregoś dnia udowodnię ci matko, że jestem pożyteczny. Wtedy z pewnością ochronię Saerana.

— Tak, mam pojęcie, że nie minęło zbyt dużo czasu, by określić kim dla mnie jest... Ale wczoraj rozwiała moje wszelkie wątpliwości.

Saeran, poznałem w kościele naprawdę interesującego chłopaka! Powiedział, że nam pomoże!

— Udzieliła mi ważnych lekcji o których nawet sama Zbawczyni nie śniła.

— Wyjdę tylko na jakiś czas, obiecuję! V i Rika się tobą zaopiekują!

— Bo... Ja nie chcę już być sam.

***

Dnia pierwszego, po sytuacji z MC, byłem niesamowicie spokojny, aniżeli skory do współpracy z członkami mej wspólnoty. Cóż za ubaw był, gdy ta pokazywała mi szokujące ją wiadomości od RFA.
Naiwniacy, co wierzą w byle jakie słowo po ujrzeniu na tymże messengerze imienia "Rika".
Wierzą w brednie, choć może też i nie do końca. Na przykład... weźmy pod uwagę Jaehee Kang — przymyka oko na wszystko, co według niej jest podejrzane.
Jumin Han? Myślę, że z całej tej bezsensownej grupy, to właśnie on jest najrozsądniejszy.
Hyun Ryu, pseudonim Zen, głupi niczym but. Zaufa, gdy tylko dojdzie do wniosku, że rozmawia z dziewczyną.
Yoosung Kim — nadziany, przylizany student, który stoczył się na dnie rozpaczy po mniemanej śmierci swojej kuzynki. Idiota nie znajdzie chwili, by dać sobie z tym spokoju.

— Hej, Yoosung!

— ...Rika?

Albo:

— Och, ta woda... Rika też ją piła!

Uważam, że nie jest godny zwracania się do niej w sposób nieformalny. Dobrze, iż jest zbyt głupi na odkrycie, że pan lider V skrywa w sobie dużo więcej tajemnic niż myśli.

No i wreszcie wspomnijmy może o czerwonowłosym palancie, który jest palantem, bo się nim urodził, bo tak wygląda i tak się zachowuje, i go nienawidzę! Wystarczającym aspektem, który trzyma mnie przy tym uczuciu, jest sam fakt, że egzystuje na tym świecie. Gdyby go nie było, wszystko stałoby się zbyt piękne, zbyt idealne. Zbyt... utopijne.

Dnia drugiego...  Sytuacja się pogorszyła.
Nie wiem czym zaobfitowały moje uczucia, co więcej — pojęcia nie miałem czym one były.
Nawet pewnym nie jest, że da się bardziej nienawidzić człowieka, skoro poziom osiągnęło się maksymalny.
Ledwo wytrzymywałem, gdy obserwowałem wszystkie zabawne, w dosłownym słowa znaczeniu rozmowy między MC a dziwolągiem, co przybrał fałszywe imię "Luciel".
Jednak nie to bolało mnie najbardziej. Uznać za dziwne można zbicie mnie z pantałyku nie przez niego, a przez nią.

— MC, mówiłaś, że podoba ci się ta gra, nieprawdaż? — spojrzałem na nią z ekscytacją. — Chciałbym więc poznać twoją opinię na temat postaci.

— Ach, postacie! — klasnęła w dłonie. — Cóż... Jeszcze nie za bardzo wiem jakie one są, ale chyba Seven zdobył moje serce, ten... Hacker. — uśmiechnęła się szeroko. — Ma bardzo specyficzne poczucie humoru.

Dlaczego...
Dlaczego jego wybrałaś?!

Miałaś tyle AlS do wyboru, a więc dlaczego on?
Dlaczego wybrałaś diabła w ludzkiej skórze, który pomaga ulegać ci pokusie?
Seven to potwór, najgorszy ze wszystkich.
Nie pozwolę, by i ciebie otumanił i złapał w swe sidła!

— Ale Ray, dlaczego przybrałeś taki smutny wyraz twarzy? — wyglądała na zmartwioną.— Przecież to tylko postacie. Tak naprawdę, to najbardziej lubię ciebie!

Postacie z gry, huh...
Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo pragnę wyznać ci prawdę. Choćby cię zabolała, ale byś była świadoma tego, co robisz.
Co najmniej trzy doby pokażą, czy bliskaś jest odkrycia tajemnic naszej kwatery. Czas wskaże ci drogę, albowiem jest on największą kreaturą dla ludzkości — cierpisz w pechu katusze przez lata, doznajesz szczęścia i za moment je żegnasz. A gdy załamujesz bezradnie ręce, czarny kir zakrywa twą głowę, ukazując marsz żałobny twego obeznania w temacie. Zimny odcień zastąpi kraśną twarz, usta zaś zmienią kolor z koralowego na trupio blady.
Trzymasz się planu na dalsze wnyki?
Pilnuj się, by nie uszła z ciebie ochota na choć odrobinę rozrywki, albowiem życie jest utrapieniem społeczeństwa i nawet jeślim nie egzystuję długo na tejże ziemi, to doznałem więcej emocji niż niejeden dorosły mężczyzna.

— Nie ufaj mu — powiedziałem stanowczo. — Nie ufaj Lucielowi — jest największym kłamcą w RFA.

— Och... — wydała z siebie westchnienie. — Ray, dlaczego utworzyłeś takie postacie? W innych grach otome wszystko jest takie kolorowe i ułożone. — gestykulowała rękoma. — Czy coś tobą pokierowało, by wprowadzić różne kobiety do odbiegającej od normy gierki randkowej? Kiedy tylko chwalę Sevena i obrzucam go komplementami, zachowujesz się zupełnie inaczej, jakby... Zrobił ci krzywdę.

Zamarłem na chwilę, wyszukując odpowiednich słów na kontynuowanie tej nieśmiesznej zabawy w okłamywanie.

— Haha! — usłyszałem. Nie mogło mi umknąć, że był to śmiech fałszywy, pełny zwątpienia i różnorakich uczuć. — Co ja wygaduję? Przecież mówimy tu o tobie — człowieku, który tu przede mną stoi i o pikselowych postaciach. Przepraszam, głupoty wygaduję!

— Co racja, to racja — przyznałem z bezsilności. — Zmieńmy temat. Jak ci się spało tej nocy? Przyzwyczaiłaś się do otoczenia, czy może mam jeszcze coś poprawić? Śmiało, mów!

Przez cały dzień czułem się zniesmaczony i zdesperowany. No bo jakże inaczej miałbym odczuwać to, co się tam odbywało?
Tryskać szczęściem i chęcią do życia?
Durnoty, dyrdymały, kłopoty i nieład.

Głupiec ze mnie.
Zawsze liczę na coś więcej, a później, jak gdyby nigdy nic wrzynam w ziemię przez solidnego kopniaka od samego losu.
I nawet jeśli jestem świadom posiadania żmudnych nadziei — ja nadal w to brnę. Aż wreszcie zatoczam się do tyłu i z powrotem zostaję zmuszany do ruszania na przód.

Hackowałem, hackowałem i ponowić muszę to słowo. W bezdennej ciszy walczyłem z Sevenem, ciągle wkradając się na chatroom i robiąc fałszywe bugi, by tylko porozmawiać na bodaj chwilę z MC. Nikt się nie skapnął ani nie poprosił o audiencję. Kompletni idioci skończeni już od urodzenia. Nawet PanRudyŚmiećSeven nie odkrył, że to wszystko moja sprawka. Nie wszczął poszukiwań, co więcej przestał interesować się swoją agencją na jakiś czas. No co za bencwał, ha!

707 dołączył do chatroom'u.

707: Yoyo~

MC: Cześć, Seven!

707: Hmm.
707: Twoje miłe przywitanie zmusza mnie do przemyślenia mniemanego stanu sytuacji, w której się znajdujesz lol
707: Przez caluuuutką noc nie robiłem nic innego, jak próbowałem się czegoś o tobie dowiedzieć nah
707: Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, MC?

MC: Ależ skąd! Cieszę się, naprawdę.
MC: Jeżeli całe RFA może mnie bliżej poznać i zagłębiać swoją ciekawość w moim świecie, zgadzam się. Jeśli ma to na celu uspokojenie was - w porządku.
MC: Nie jestem złą osobą.

707: Chciałbym w to wierzyć.
707: Ale wiesz, wydaje mi się to zbyt łatwe.
707: Jeszcze wczoraj w tej organizacji mieliśmy sześciu członków, w tym mnie. A teraz ty jesteś siódma.
707: Nie znamy cię tak właściwie.
707: Nie znamy twojej lokalizacji, twoich danych i nie mam pojęcia kim dokładnie jesteś.

MC: Rozumiem twoje uczucia, Seven!
MC: Jeżeli ma cię to pocieszyć, to sama nie wiem gdzie się obecnie znajduję lol

707: Już o tym mi mówiłaś przez telefon.
707: A napisz mi... Co widzisz wokół siebie. Może jakieś konkretne rzeczy, rośliny, wzory, nie wiem, jak wygląda budynek?

MC: Przykro mi, ale nie mogę ci tego powiedzieć.

707: ;; To utrudnia mi pracę, ale niech będzie. Nawet bez tego sobie poradzę.

Co za wrodzona dokładność. Nic, tylko zazdrościć. Natura jednak zapomniała o umiejętności przekonywania. Przekazana została świadomie tylko mnie, co zaowocowało zgodą MC na bezpieczny przyjazd pod tajemniczą twierdzę.

Nie zazdroszczę mu.

Nie zazdroszczę potworom.

Jestem Ray, najwyższy spośród wszystkich wierzących, który wedle życzeń Zbawczyni, dowodzi jednostkami niedoszłych nędzarzy.
Jestem Ray, chłopak, co przeżył już dziewiętnaście wiosen, wliczając w to czternaście lat nieustannego cierpienia i rozrywania duszy na malutkie kawałeczki.

Każdy kawałeczek rozstawiony jest po wszelkiej stronie świata, przemieszczając się niczym pyłek dmuchawca. Leci ponad ciemne gwiazdy, wypalone przez swój niedostatek i zagorzały koniec egzystencji na tafli nieba.
Nader ciekawe, co przeżyć może każdy, jednak ja się o to nie prosiłem.

Zagubiony w objęciach brata, całkowicie poszkodowany i wychłostany mało istotnymi błędami. Siedziałem cicho, jak mysz pod miotłą. Ale na co mi się zdało ukrywanie, kiedy mój oprawca ciągle mnie znajdował i bił do utraty tchu.

Znów nie mogę oddychać.
Duszę się.
Duszę się w tym świecie.
Utopia zamazuje mi się przed oczami, wstawiając w obecne biesiady zupełnie inne, odstające od siebie pod względem wyglądu uniwersum.

Nie mogę oddychać.
Nie mog-

— Ray?! — zarys anioła ukazał mi się przed oczyma. — Ray? Co się stało? Ray! 

Och... 

Istota nader ludzka, co godna jest otoczenia swego ciała jasną poświatą. Co robi na tej skażonej ziemi, po której chodzą mordercy, gwałciciele i zagubione dusze po spotkaniu w czyśćcu? Kto ośmielił się jej podciąć skrzydła? Kto jest zły do takiego stopnia, by zadać cios wyższemu od siebie stworzeniu, jakie śle dobro ludziom o przyjaznym uśmiechu? 

Obudź się, idioto. Zapomniałeś?! Ktoś taki nigdy nie zaistniał! To durne bzdety

Cicho, Saeran. Pozwól mi się delektować tym widokiem.

CHOLERO JEDNA, WEŹ DUPĘ W KROKI! KRWAWISZ Z GŁOWY. A JEŚLI TY, TO I JA! WSTAWAJ! PRZED SOBĄ MASZ PANIĄ! P-A-N-I-Ą.

Panią...?

Ty to naprawdę jesteś ciemny.

A wtem przede mną pojawiła się w pełnej okazałości ciemność spowita dziwotą. Zdarzenie po owej chwili zostało wymazane z mojej pamięci. Pojęcia nie miałem... Dlaczego moje ciało wówczas mi się sprzeciwiło, odmawiając z pewnym skutkiem posłuszeństwa.
Kto wie, może prędzej czy później i tak by się to stało?

***

— Ray — usłyszałem swoje imię, po czym drgnąłem, gdy zobaczyłem, jak zimna, mokra chusta zostawała wyjmowana z naczynia z wodą. — Och, widzę, że się już obudziłeś. — podniosłem wzrok ku górze. Jakież było moje zaskoczenie, gdy doszedłem do wniosku, że głos należał do samej Zbawczyni. Cóż za żenująca sytuacja... —Doprawdy, niesamowicie mnie przeraziłeś swoim obecnym stanem. Masz anemię!

— Niezmiernie mi przykro, Pani — uśmiechnąłem się, usilnie sprawiając wrażenie wypoczętego. — Czuję się głupio, gdy widzę, że to Pani sprawuje nade mną pieczę. Powinno być na odwrót.

—  Nie uważam tak, Ray. Być może dlatego, że jestem za ciebie odpowiedzialna. — kobieta wyglądała na zdołowaną skutkiem ubocznym mojej nieskończonej misji. — Nie śpisz, nie jesz, nic nie pijesz - to moja wina. Powinnam była przymykać oko na twoje czyny, tymczasem nie potrafiłam dostrzec choćby krzty senności w wyrazie twojej twarzy.

— Ale czy nie uważa Pani, że dobrze się sprawuje jako wierzący? Robię dla Pani wszystko! — podjąłem próbę podniesienia jej na duchu. Na marne.

— Cóżem zrobiła, byś był takim posłusznym dzieckiem? — pogłaskała mnie po głowie z uczuciem. — Wystarczająco udowodniłeś, żeś godny bycia oczyma mojej wspólnoty. — westchnęła ciężko. — A teraz masz odpoczywać! To rozkaz!

Zbawczyni obdarowała mnie pocieszną miną na odchodne, gdy tylko przypomniałem sobie o obowiązkach.

— Och, moment! — pociągnąłem ją pod wpływem chwili za sukno materiału. — Co z raportem? Co z dziewczyną?

— Nie potrzebuję raportu — odrzekła pewnie. — Sama mi go zda, gdy wreszcie mi ją przedstawisz. Dowiem się co jest na rzeczy, kiedy dokładnie wyrwiesz ją z nawiasów i ukażesz w innej formie. W formie nie gościa, a członka naszej rodziny.

Nie wydałem z siebie nawet słowa, głęboko wierząc w powodzenie mojego zadania. Nie niszcz swojej reputacji, Ray. Nie spadaj na dno, trzymaj się żmudnej nadziei, sprawiając nadzór nad blizną przeszłości.
Nie zapominaj się,
Nie staczaj,
Żyj teraźniejszością, doznając dreszczyku emocji.
Nie zmieniaj się w potwora.

Inaczej stracisz człowieczeństwo.

Przepraszam, MC...
Zostaniesz tu na zawsze.
Ale nie martw się, tutaj wcale nie jest aż tak źle.

Pozostało mi jedynie się przyglądać oddalającej się sylwetce kobiety, której zawdzięczałem ratunek.
Spokój umysłu nie sprzyjał jednak na długo...

Dnia trzeciego czułem się dużo lepiej — w raju dostrzegłem jeszcze większy azyl, choć nie za bardzo mi on odpowiadał. Nie lubię kłębić się nad swoim losem i leżeć schorowany w łóżku, podczas gdy Pani męczy się ze sprawunkiem wspólnoty. Pragnąłem jej pomóc, a tymczasem... Byłem po prostu bezużyteczny.

Otrzymywałem jedzenie do łóżka, dodatkowo zalecane miałem krótkie drzemki i chociażby sześciogodzinny nocny sen.
Ale cóż ja mogę poradzić na to, że praktycznie nigdy nie czuję się senny?!
Każdy wie o tym problemie, więc... Tak po prostu muszę się dostosować?
Czekanie na uodpornienie się organizmu na wszelkie dolegliwości jest jakby koszmarem!

Dołączyłeś do chatroom'u.

Ray: MC! Nie śpisz jeszcze?
Ray: Jest pierwsza w nocy. Nie jesteś śpiąca?
Ray: Tyle pytań się nagromadziło, nie wiem w jakim odstępie czasowym mógłbym ci je zadać! Ale nieważne, co robisz?

MC: Ray, myślałam, że śpisz!
MC: Wczorajszego popołudnia dowiedziałam się, że nie możesz mi dotrzymać towarzystwa ze względu na twoje zdrowie, martwiłam się.

Ray: Och... Haha^^
Ray: Wejście na chat nie było jednak aż tak złym pomysłem. Cieszę się, że znowu mogę z tobą porozmawiać.

MC: Też się cieszę.
MC: Czułam się odrobinę samotna, nikt ze mną nie chciał porozmawiać, nawet służący.
MC: Więc błagam, kuruj się, Ray! Tęsknię za twoją obecnością.

Ray: To takie miłe z twojej strony...
Ray: Zmieńmy może temat, nie chcę cię smucić - to co się właściwie ze mną stało, to nic poważnego.
Ray: A więc: chciałbym cię o coś zapytać. Wysłuchasz mnie?

MC: Przecież znasz moją odpowiedź, na co czekasz?

Ray: Kiedy z góry kogoś o coś zapytałem, nie miałem lekko. Zgajano mnie i wmawiano, że nie mam prawa tutaj istnieć.
Ray: Dlatego... Jeśli powiem, bądź napiszę do ciebie coś dziwnego - nie przejmuj się. Taki już jestem;

MC: Ray... Tak mi przykro.

Ray: Nie powinnaś.
Ray: Nie w tym przypadku.
Ray: Nie chcę, żebyś była smutna albo (Broń Boże!) płakała. Moim zadaniem jest cię uszczęśliwiać, świadomie czy też nieświadomie.

MC: Dziękuję ci.
MC: Też chcę sprawiać ci radość, nawet do utraty tchu. Chcę żebyś się uśmiechał, był skory do życia, tryskał energią i pocieszał mnie w chwilach, w których byłabym bezsilna.

Ray: Jestem tak bardzo wzruszony...
Ray: Dotąd znałem tylko jedną osobę, co życzyła mi szczęścia. Nie masz pojęcia, jak bardzo twoje słowa mnie poruszyły!

MC: Ale nawet jeśli pragniesz mojego zadowolenia... Nie potrafię.
MC: Chce mi się płakać.

Ray: Dlaczego?! Coś się stało?!
Ray: Już idę!

MC: Nie, nie! Nie Idź, proszę.
MC: Chodzi o to... Że prawdopodobnie wycierpiałeś więcej niż niejeden człowiek w życiu.

Ray: Och;; ha ha, nie zawracaj sobie tym głowy.
Ray: Kiedyś było kiedyś, a teraz jest teraz!
Ray: I w tej chwili Ray nie jest smutny i pusty w środku, a szczęśliwy i chętny do pomagania innym!

MC: Jesteś taki optymistyczny... Ja bym tak nie umiała.

_______

  Ja także.

_______

Ray: ;
Ray: ...
Ray: Jak tam moja gra?
Ray: Dobrze się sprawuje?

MC: Nie wiedziałam, że jest tak bardzo przyjemna w użytku. Cieszę się, że zgodziłam się na jej testowanie.

Ray: W takim razie dobrze.
Ray: A co z postaciami? Nadal najbardziej lubisz kłamcę-Sevena?

MC: Hmm...
MC: To prawda, wciąż jest cudowny i tajemniczy, w zanadrzu zabawny.
MC: Ale moją uwagę... Przykuł teraz V.

Ray: V?
Ray: Ale dlaczego? Praktycznie nic o nim nie wiesz.

MC: Nie wiem dlaczego, nie potrafię uszczegółowić mojego wyboru.
MC: Widzę, że coś ukrywa, aczkolwiek jest dla mnie miły.
MC: No, oczywiście nie zaprzeczę, że V to jedna wielka zagadka, ale jakże interesująca!

Ray: Jesteś bardzo obiektywna, podoba mi się to. W taki sposób więcej się dowiem.

MC: Więcej... Się dowiesz?

Ray: Znaczy się, dowiem się więcej co mam poprawić!

MC: Ach, no dobrze.
MC: Jak się czujesz?

Ray: Mam nie kłamać?

MC: Głupek, to też powinieneś wiedzieć.

Ray: ^^
Ray: Czuję się cudownie, dosłownie euforia!
Ray: A, właśnie. Przypomniałaś mi o czymś.
Ray: Potrzebuję odrobiny świeżego powietrza, by nabrać więcej sił.
Ray: Wybierzesz się ze mną wieczorem na krótki spacer do ogrodu?
Ray: Na krótki, bo nie chcę, żebyś złapała przeziębienia.
Ray: Jesteś dla mnie naprawdę... Ważna, dlatego zależy mi na twojej obecności.

MC: To dobra okazja, by choć trochę pozwiedzać!

Ray: To też racja, nie mogę się doczekać!
Ray: Wreszcie zobaczę twoją twarz... MC.
Ray: Przyjdę po ciebie o dziewiętnastej. Oboje się wykradniemy.

MC: Brzmi to jak ucieczka kochanków, ha ha!

Ray: Jak uważasz, księżniczko ^^

____

Walić zasady.

Powinienem odpoczywać, a zamiast tego wybrałem MC. Nie żebym się nie cieszył jej zgodą, ale... Mam złe przeczucia.  Dziwnie się czuję, gdy tylko o tym myślę, wręcz za bardzo. Po powrocie do pokoju zmuszony będę sprawdzić, czy nie mam może znowu gorączki. Jeśli tak, to jestem skreślony.

Godziny mijały nieubłaganie wolno, doprowadzając mnie do granic wytrzymałości. Im bardziej chciałem się spotkać, tym czas z większą werwą wylatywał mi z dłoni.
Ja nie wiem, po prostu nie rozumiem, dlaczego wskazówki na tarczy zegara tak ślęczą nad minimalnym poruszeniem się. Najchętniej sam bym im pomógł, aż wreszcie wybiłaby moja upragniona godzina.
Ale nie, najlepiej jest denerwować człowieka i zmuszać go do bycia cierpliwym.
Jak ja tego nienawidzę.

Począłem iść ku drzwiom z ciszą wziętą swobodnie pod ramię. Usta miałem zrobione w ciup, oczy zaś zdawały się powiększać, jak i pomniejszać z niejasnego powodu. Pojęcia nie miałem, czy za owym progiem nie stoi jakiś służący, który pilnuje, bym nie wychodził z łóżka. Byłby to dla mnie nie lada problem, szczególnie, jeśli znajdowałby się tutaj ze względu na rozkaz od Pani. I cóż ja biedny mógłbym w takiej chwili uczynić? Rzucić słowa na wiatr i podeptać swą dumę członka tejże wspólnoty? Już samo myślenie o tym doprowadzić chce mnie do pozostania w pokoju. Wyobrażenie złej Zbawczyni zbyt mię trwożył, aczkolwiek wiązała się z tym pewna kolejka wypowiedzianych przez nią zdań:

"Bądźże szczęśliwy, to i ja tego doznam."
"Czuwam nad twą duszą, ale nie zgub się w jej odmętach."
"Niezależnie od tego, czy będziesz się usilnie uśmiechać - odbicie w lustrze, powie ci, że kłamiesz."
"Korzystaj z życia, póki słońce nie zacznie się chylić ku zachodowi."

Tak zrobię, Pani.
Zaprzestanę traktowania życia jako zwykłego doświadczenia.
A za sześćdziesiąt lat z wrodzoną gracją przyznam, że było warto.

TICK-TOCK

Prócz własnego oddechu, słyszałem dźwięk przesuwających się wskazówek zegara. I wtem panika ogarnęła całe moje ciało, albowiem cisza była zbyt obszerna.

TICK-TOCK

Delikatnie przeniosłem ciężar swej dłoni na klamkę od drzwi. Uchyliłem to próchno, powolutku wyłaniając głowę zza niego.

TICK-TOCK

Jakież było moje zdziwienie, gdy nie zobaczyłem na korytarzu ani jednej żywej duszy. A więc Pani nie będzie mieć mi za złe wykradania się z jej budynku w pełnym mroku nadchodzącej nocy.

Odetchnąłem z ulgą, po czym otrzepałem swe ubrania z kurzu, jednocześnie przypominając sobie krótszą drogę do komnaty MC.
Okrężną, czy... Okrężną.

Świetnie, zachowuję się w tej chwili, jak jakiś zbieg, pomyślałem natychmiastowo.

Po co męczysz nóżki, cioto? Zostań w pokoju. Jak kocha, to poczeka.

— Nie mam pojęcia, o co ci dokładnie chodzi, więc proszę, ucisz się i nie doprowadzaj mnie do załamania nerwowego. — wyszeptałem do siebie.

Masz zamiar uprawiać z tą laską dziką płeć, czy jak, że każesz mi się uciszyć?

— Och, naprawdę ciężko mi cię zrozumieć. Idź spać.

Nie, to ty idź spać.

— Ty.

Ty, ejże, wypierdku!

Próbowałem się skupić na zupełnie czym innym, na przykład na omijaniu wierzących, ale nie potrafiłem tak po prostu wyłączyć mózgu i ululać pewnego diabła do snu.
Ostatnimi czasy kompletnie nic mi nie wychodzi, na domiar złego zapewne zbłaźnię się przed MC, gdy tylko ją zobaczę i popadnę w euforię.

Pokój dziewczyny nie znajdował się jakoś strasznie daleko, a i tak spociłem się niczym krecisko kopiące nory przez cały żywot. Muszę się za siebie wziąć, tym bardziej za układ odpornościowy.
Całkowicie zdyszany zapukałem z (ubliżoną) dyskrecją do jej drzwi. Otworzyła je można powiedzieć migiem; omal się nie przewróciłem z wrażenia.

— Ray! — uśmiechnęła się subtelnie kobieta, ukazując nieświadomie w oczach zań ekscytację. — Czekałam na ciebie!

— Przez cały dzień nie byłem w nastroju — zacząłem. — Ale na widok twojej twarzy momentalnie się to zmieniło - tak bardzo za tobą tęskniłem! — ręce mnie świerzbiły, żeby tylko ją dotknąć. W porę się opamiętałem. — Przepraszam... Że rzadko przychodziłem ci z wizytą.

Szatynka wyglądała na zdziwioną, ponadto z jakiś niewyjaśnionych przyczyn odwracała wzrok, gdy tylko na nią spojrzałem. Ciągle oglądała się za naściennymi ozdobami, podczas gdy ja biłem się wadliwie z myślami.
Może ona mnie nienawidzi?
A może... Nie jestem dla niej wystarczająco dobry?

— MC... — zwróciłem się do niej, trącając delikatnie jej ramię podczas nawiedzania końca korytarza. — Stało się coś?

Nie odpowiedziała.

Z deka byłem zniesmaczony: uszły z niej nagle wszystkie zwariowane emocje. Nie tworzyła już tak gęstej aury, jak pierwszego dnia.
Wyglądała jakoś... Inaczej.

Owijała nerwowo kosmyk wokół palca, mrugając co chwila swymi ciemnymi rzęsami. Mógłbym przysiąc, że coś jest na rzeczy.

— Czy ty... — łamał mi się głos. — Mnie nienawidzisz?

— N-Nie! — zaprzeczyła, machając na wszystkie strony rękoma. — To nie tak! Po prostu...

Przeniosła na mnie swój wzrok.

Wreszcie na mnie spojrzała.

— Po prostu nie wiem dlaczego, ale... Byłam zazdrosna.

— Zazdrosna? — zwolniłem odrobinę, by dotrzymała mi kroku. — Nie masz mi czego zazdrościć, MC.

— Nie wnikaj, tak naprawdę, to sama siebie nie rozumiem. — ogień w jej oczach zastąpiła frustracja. — Wiedz, że nie jestem na ciebie obrażona, nic z tych rzeczy!  Czasem mam problemy związane z moimi uczuciami, tyle.  Więc... Chodźmy już i nie psujmy sobie nawzajem humorów!

Chciałem zapytać ją o coś jeszcze, ale sumienie podpowiadało mi, żeby tego nie robić, albowiem nie była to właściwa chwila.
Płeć piękna jest tak bardzo trudna do odgadnięcia!

***

— Ha ha! To takie świetne tu z tobą przebywać!

Odczekałem bodaj chwilę, zanim jej reakcja rozwiała moje wszelkie wątpliwości co do tego, czy ogród przypadł jej wystarczająco do gustu.

— Jak... Jak tu pięknie, Ray! — czar pięknoty księżyca odbijał się w jej oczach i opływał jej włosy jasną kaskadą.

— Też tak uważasz? — próbowałem nie pokazywać odczucia ulgi, toteż zachowałem jedynie codzienny wyraz twarzy.

Kiwnęła głową na "tak", po czym wróciła do zachwycania się otaczającymi ją kwiatami.
W tamtej chwili wyglądała jeszcze pięknej od wszelkiej róży kwitnącej na tej parceli.

— Od twojego przyjazdu, minęły trzy dni. — odezwałem się. — I kiedy tylko się budzę z mojej krótkiej drzemki, mam wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, że to wszystko jest snem. Praktycznie ciągle sprawdzam na telefonie, czy nie jesteś może jedynie moim wymysłem. — oparłem się o barierkę altanki. — MC, pamiętasz, jak powiedziałaś, że jesteś zazdrosna?

— Tak. — głęboki tembr jej głosu działał na mnie zbyt hipnotyzująco.

— Właściwie, to... Ja jestem o ciebie zazdrosny. — przyznałem. — Rozmowa na chacie z RFA sprawia ci więcej radości niźli spotkanie ze mną. — czułem na sobie jej badawczy wzrok, ale nie mogłem tego odwzajemnić. — Jestem ci wdzięczny za testowanie mojej gry... Ale boję się, że kiedyś znikniesz w jej odmętach. I jeszcze przeraziłaś mnie, mówiąc, że spodobał ci się Seven...

— Ray, to tylko gra, spokojnie — położyła dłoń na moim ramieniu.

— Jestem ciągle zajęty, wiele osób potrzebuje ratunku z mojej strony. — kontynuowałem. — Jeśli... Jeśli chcesz zostać tutaj ze mną, znaczy, z nami na zawsze... Zrobię wszystko co w mojej mocy, by ci pomóc.

— Chciałabym, ale była umowa, że-

— Och, słyszysz to? — przerwałem jej, gdyż nie miałem ochoty na usłyszenie następnych słów nasyconych głębią przekazu.

Wskazałem na otwarte okno, z którego dobiegała cudowna, melancholijna muzyka. 

— Słyszę, ale co ma to do tego, że-

— Zatańczmy. — powiedziałem. — Zatańczmy razem walca, MC.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro