listopad

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na dworze było coraz bardziej szaro i Draco z każdym dniem coraz mocniej utożsamiał się z pogodą. W jego życiu, tak jak za oknami, było ponoru, szaro, smutno i niewyraźnie.

On sam nie miał już za wiele siły. Bardzo schudł, bo nie potrafił zmusić się do jedzenia. Jego cera stała się szara, a tęczówki matowe. Pod oczami pojawiły mu się cienie i policzki nieco się zapadły. Wypadały mu też włosy. Swoimi kościstymi dłońmi wycierał łzy, które każdej nocy bez ustanku kołysały go do snu. Swoją drogą, sypiał niewiele. Późno kładł się spać, zadręczany wszystkimi sprawami swojego umysłu.

Nie mógł pogodzić się z tym, że jego matka nie żyje. Nie mógł zaakceptować, że jego ojciec tak naprawdę nie jest jego ojcem. Nie pojmował tego, że nie jest czystej krwi, że jego matka miała romans z mugolem. Odtrącał od siebie te myśli, tak samo jak to, że nie ma już domu, do którego będzie mógł wrócić chociażby na przerwę świąteczną.

Wszystkie wartości, którymi szczycił się przez tyle lat, okazały się kłamstwem. Nie miał czystej krwi, nie miał pieniędzy i nawet nie miał rodziny. Ta świadomość go przytłaczała i sprawiała, że nie radził sobie z codziennością. W tym wszystkim on zwyczajnie się załamał.

Nie chciał rozmawiać z nikim, obawiając się, że ktokolwiek dowie się prawdy, a tego już kompletnie by nie przeżył.

Przechodził obojętnie nie tylko obok ludzi, których kiedyś nazywał przyjaciółmi, ale również ignorował tych, których wcześniej gnębił.

Już nie obchodziły go te wszystkie szlamy, nie miał siły na dokuczanie młodszym uczniom ani nie czuł ochoty dogadywania Złotej Trójce. 

Nic nie było w stanie go ruszyć, przywołać na ziemię jego myśli.

W jego głowie w kółko odgrywały się te same słowa, ciągle huczały te same słowa, wciąż odczuwał ten sam ból. Rzeczywistość nie była w stanie przebić się przez ten gruby mur cierpienia, jaki niezależnie od jego woli, otoczył Dracona z każdej strony.

Theodor i Blaise próbowali wyciągnąć swojego rzekomego przyjaciela z pokoju, próbowali z nim rozmawiać i go rozweselać, ale on ciągle zamykał się w swoim pokoju, a na wszelkie próby kontaktu, reagował bezemocjonalnym "mhm". W pewnym momencie chłopcy zaczęli zastanawiać się, czy Malfoy potrafi jeszcze mówić.

 - Już nie mogę doczekać się świąt - zaczął Nott, kiedy któregoś chłodnego poranka udało mu się z Blaisem wyciągnąć Draco na śniadanie. - Ojciec obiecał mi najszybszą miotłę pod choinkę.

- Mhm - mruknął blondyn, grzebiąc widelcem w swoim talerzu, na który nałożył coś dla niepoznaki.

- Ja powiedziałem im, że chcę latający dywan. Niby wyszły z mody, ale słyszałem, że są wygodne i szybkie, zobaczymy - odpowiedział Zabini, nie przejmując się tym, że ma buzię pełną jajecznicy.

- Zakryj chociaż usta, kiedy mówisz - jęknęła z odrazą Pansy, rzucając w chłopaka serwetką. 

Potem ona zaczęła mówić o liście życzeń, jaką wysłała swoim rodzicom.

Draco słyszał ich, ale w ogóle nie słuchał. Przez sekundę, kiedy skrzek Parkinson skupił na sobie jego uwagę, miał ochotę przewrócić oczami, ale zanim to zrobił, uprzytomnił sobie, że on nawet nie ma gdzie podziać się na Boże Narodzenie i będzie musiał zostać tutaj, w szkole, razem ze wszystkimi tymi nieudacznikami.

Na szczęście nie miał już czym płakać, bo gdyby miał, rozpłakałby się przed tymi wszystkimi ludźmi.

Nie chciał, żeby w jego głowie kłębiły się takie myśli, nie chciał pamiętać, że jego mama, jedyna osoba, którą w swoisty sposób kochał, nie żyje. 

Gdyby był trochę odważniejszy, z chęcią rzuciłby na siebie zaklęcie zapomnienia. Niestety nie miał tyle odwagi. A może po prostu nie był głupi? Wiedział, że gdyby znowu ktoś przedstawił mu bolesną prawdę, drugi raz nie byłby w stanie jej znieść i w desperacji prawdopodobnie rzuciłby się z Wieży Astronomicznej.

Właściwie, dziwił się sobie, że jeszcze tego nie zrobił.

Napił się wody, bo gorycz skleiła mu gardło i nie mógł oddychać. Odstawił szklankę, po czym schował blade, kościste dłonie pod stół, by jego przyjaciele, którzy prowadzili jakąś zaciętą rozmowę o Quidditchu, w jakiej jeszcze w tamtym roku pewnie brałby udział, nie zauważyli, jak bardzo są roztrzęsione.

- Jak myślisz, Draco? - zapytał Crabb, więc chłopak spojrzał na niego swoimi jasnymi, matowymi oczami.

- Nie wiem - mruknął od niechcenia, nawet nie próbując udawać, że jest w temacie. Wzruszyłby ramionami, gdyby tylko miał na to siłę.

- Co jest z tobą? - zainteresował się Goyle, a kiedy tylko padły te słowa, wszyscy zamilkli i spojrzeli na Dracona, również czekając na odpowiedź.

Ale Malfoy nie zamierzał nikomu jej udzielić. Po prostu siedział tam, wpatrzony w swój talerz z jedzeniem, jakiego nawet nie ruszył.

- Draco, jesteś strasznie osowiały od początku roku - zauważały spokojnie Pansy, swoimi ciemnymi oczami wpatrując się w chłopaka.

- Mhm - wydusił z siebie.

- Martwimy się o ciebie - dodał Theo.

Draco nie mógł tego znieść. Nie chciał nie mógł wyznać im prawdy. Nie tylko straciłby w ich oczach, ale też musiałby powiedzieć głośno o tym, co się stało, a słowa wypowiedziane głośno zawsze bolą bardziej.

Jeszcze jeden cios był w stanie go zabić.

Dlatego wstał i odszedł od stołu bez słowa.

Kiedy tylko opuścił Wielką Salę, przekonał się, że  mylił się, gdy myślał, że nie ma czym płakać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro