Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kobieta zeszła schodkami na dół i udała się do jadalni, gdzie obecnie siedziała reszta watahy i zachwycała się daniem przyrządzonym przez waderę. 

Zobaczyła, że obok niej jest przygotowane jeszcze jedno, niezajęte przez nikogo, miejsce i poczuła lekki uścisk w sercu. 

Czarny w tym czasie pokonywał kolejne kilometry z ogniem w oczach. Czuł jak jego mięśnie palą, a płuca ledwo dają radę. Mimo to ciągle przyśpieszał, jakby goniła go jakaś bestia. Jeszcze około cztery kilometry dzieliły go od jego miejsca. Był to kanion z niewielką rzeczką płynącą w dole. Były w niej ryby i przyjemnie chłodna, krystalicznie czysta woda. Niektóre skały były płaskie jak kartka papieru, co tworzyło idealny obszar do wygrzewania się na słońcu. Miejsce idealne. Oddałby wszystko, żeby mógł tam zamieszkać, nie muszą już nigdy opuszczać jego miejsca. Zatrzymał się obok dużego dębu i potarzał się chwilę w chrzanie rosnącym dookoła drzewa. Mógł ukryć zapach już wcześniej, ale miał w sercu lekką obawę, że ktoś za nim idzie. Mogli go wytropić, ale ten i tak dałby rady się gdzieś schować. 

- Gdzie Aru? - Spytał Adam, odsuwają od siebie pusty talerz. Leon zerknął na Kubę, a ten skrzyżował spojrzenie z Weroniką. 
- Pójdę po niego. - Westchnął Kuba i wstał, po czym zrezygnowany ruszył po schodach na górę. Wiedział. Wiedział, że już dawno nie ma go w pokoju. Mimo to nadal miał tę głupią nadzieję, że może tym razem uda się ściągnąć go na dół i go nakarmić. 
Wszedł do pokoju i westchnął, gdy zauważył, że nikogo w nim nie ma. Zszedł na dół, po czym kiwnął przecząco głową w stronę Kuby, na co ten również westchnął. Nie chciało im się użerać z chłopakiem. Mieli już dość. Zarówno oni jak i czarny, który coraz bardziej przekonywał się do tego, że powinien odejść. Znaleźć sobie jakiś miłe, przyjemne miejsce i żyć sobie spokojnie. Główny problem polegał na tym, że jego kanion znajdował się tuż obok terytorium watahy, więc przy mocniejszym wietrze istniała szansa, że mogliby go wyczuć, gdyby polował. Z drugiej strony kanion był przecież naturalną osłoną przed wiatrem, więc chyba nie powinien się tym przejmować aż tak bardzo.

Weronika zerknęła na wejście do jadalni, jakby liczyła na to, że chłopak nagle magicznie pojawi się w progu. Tak się jednak nie stało. Westchnęła cicho i zabrała się za nakładanie sobie porcji.

Czarny przechadzał się wśród wysokich traw, które delikatnie muskały jego czarne futro. Nagle poczuł się... Inaczej. Doskonale znał to uczucie. W momencie zalała go panika, a łapy same zerwały się do biegu. ,,Kurwa, kurwa, kurwa!!", ryczał w myślach, przeskakując kolejne metry. Przecież TO miało się zacząć dopiero za parę tygodni! Czarny poczuł łzy w oczach, a bolesna błyskawica przeszyła całe jego ciało, co na chwilę odebrało mu dech.
Szybko znalazł właściwą drogę i rzucił się w stronę kryjówki, wcześniej na szybko tarzając się w chrzanie rosnącym obok ścieżki.

- Myślicie, że wróci wieczorem? Chciałabym z nim jeszcze porozmawiać, zanim się ściemni. - Westchnęła kobieta, kończąc swój posiłek. 
- Nie mam pojęcia. - Przyznał Bartek, odchylając się na krześle. - Chłopak jest uparty jak osioł, a do tego przebiegły jak lis. Jak coś sobie postanowi, to nieważne ile osób będzie go powstrzymywało, on i tak to zrobi. - Mruknął ponuro. Weronika spuściła głowę na jego słowa. Również odchyliła się na krześle, krzyżując ramiona na piersi. Zastanawiała się, co powinna zrobić. Niestety, im dłużej nad tym myślała, tym bardziej przekonywała się, że to będzie bardzo, bardzo długa i cholernie ciężka przeprawa. Zaczęła zastanawiać się, czy się jej podejmie. 
Przypomniała sobie ramiona swojego partnera. Jego słodki, szczery uśmiech i jego ciepłe oczy, które zawsze były dla niej wsparciem. Zrobiło jej się przykro, bo wiedziała, że Czarny nie miał nikogo takiego. Zawsze on był oparciem dla braci, a nikt nigdy nie był oparciem dla niego samego. 
Chłopak musiał być po prostu... Zniesmaczony? Wystraszony? A może zdenerwowany tą całą sytuacją, w której znalazł się wbrew własnej woli. A może wszystko na raz. 
Tak... Czarny zdecydowanie był niecodziennym przypadkiem.

W tym czasie wilk biegł na złamanie karku, bo wiedział, że gdy to się rozpocznie, nie będzie w stanie iść, a nie mógł pozwolić sobie na pozostanie na otwartej przestrzeni.
Szybko przebierając łapami dotarł do nory, którą znalazł jakiś czas wcześniej i nie tracąc czasu wskoczył do niej. ,,Kurwaaaa...", pomyślał, zwijając się w kłębek na zimnej i wilgotnej ziemi. Gdyby wiedział, że to zacznie się wcześniej, już dawno zrobiłby sobie jakieś przyjemne legowisko z mchu i paproci. A tak, musiał zadowolić się tą chłodną ziemią...

***

Rozdział też krótszy, ale przynajmniej jest ^^

Jak myślicie, co się dzieje Aronkowi? 

Do przeczytania,
- HareHeart

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro