~{.27.}~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie wolno ci tam iść. - powiedział stanowczo Mulciber. - Tom...

- Tom niech przestanie bawić się w niańkę i zajmie się ważnymi sprawami. - odwarkłam. - Idę do Zevi'ego.

  Dowiedziałam się przez przypadek, (podsłuchałam) że dzisiaj Zevi będzie w końcu w laboratorium i będzie ważył jakąś miksturę dla Toma.

  Przez ostatnie parę dni oboje wychodzimy ze skóry, żeby chociaż przez chwilę spędzić ze sobą czas.

  Ale Tom pieprzony Riddle, mój ukochany brat dostał jakiegoś bzika i co chwila zadaje jakieś zadanie Prince'owi.

  Mimo to nie mamy zamiaru ze sobą zerwać. Każda chwila razem jest cudowna i warta zachodu, a kiedy już skończymy Hogwart na pewno będziemy mieli więcej czasu dla siebie.

- Nie mam zamiaru narazić się Tomowi, bo ty musisz iść do swojego chłopaka. - warknął, łapiąc mnie w pasie i zanosząc w stronę wieży Ravenclaw.

- Puszczaj mnie! - krzyknęłam i zaczęłam się szarpać. - Zaraz cię ugryzę!

- Coś czego najwyraźniej nie wiesz o grożeniu, Riddle. - mruknął z dziwnym błyskiem w oku. - Jeżeli powiesz mi co zrobisz to będę na to przygotowany.

  Uśmiechnęłam się pod nosem. Tekst Toma. Widocznie Mulciber musiał kiedyś też mu grozić.

  A poza tym: czy on naprawdę myśli, że jestem aż taka głupia? Nie bez powodu jestem Krukonką.

- Masz trzy sekundy. - ostrzegłam. - Raz...

  Chłopak nic sobie z tego nie zrobić.

- Dwa...

  A teraz zaczął się bezczelnie śmiać!

- Trzy!

  Chłopak szybko zabrał rękę, wcale nie rozluźniając tym uścisku, a ja w tym czasie kopnęłam go w krocze.

  Ślizgon zawył i stracił równowagę. Oboje upadliśmy na ziemię, a zanim Mulciber się pozbierał ja już byłam daleko.

  Wparowałam zdyszana do laboratorium.

- Rozi? - zapytał z niedowierzaniem Zevi.

- Ciebie też... - zaczerpnęłam oddech. Biegłam całą drogę. - dobrze widzieć.

  Podeszłam do niego i dałam mu buziaka w policzek.

- Co ważymy? - zapytałam, ciekawsko spoglądając na wywar.

- Tom może tu wparować w każdej chwili, a będzie zły jak cię tu zobaczy. Jest już późno, a ty znasz zasady.

- Czyli co?

- Veritaserum. - westchnął zrezygnowany.

  Czułam się jak za starych, dobrych czasów.

***

- Musiałam być naprawdę bardzo chora, skoro pani Wilson nie chciała nikogo do mnie wpuścić. - zadumiła się Marta, przepisując moje notatki z dni, w których była chora.

  Tak naprawdę to Marta nie była, aż tak chora, a pani Wilson nie wpuszczała nikogo, gdyż nikt nie odwiedzał Warren. Jednak mimo wszystko nie miałam serca jej tego powiedzieć.

  Niedawno poważnie naraziła się paru Ślizgonom, kiedy to na moich oczach puściła pawia na nich. Nie mogłam przestać się śmiać, jednak im się to nie spodobało, tak samo jak Tomowi.

  Dziedzic Slitherin'a postanowił, że kiedy tylko Marta opuści Skrzydło Szpitalne stanie się jego pierwszą ofiarą.

  Na początku myślałam, że to całkiem okey, ale teraz kiedy na nią patrze nie jestem już do końca tego pewna.

  Teoretycznie to pogodziłam się z Tomem, który po długich namowach zgodził się odpuścić lekko Zevi'emu, i mogłabym go poprosić o to, żeby jej nic nie robił, ale narodziło by to tylko kolejną nic nie wartą kłótnię.

  Dlatego postanowiłam uczynić ostatnie dni Marty najlepszymi z jej życia, chociaż czułam, że to nie wystarczy.

  Takie małe dziwne uczucie nie dawało mi spokoju i niemiło skręcało mój żołądek za każdym razem, kiedy o tym myślałam.

  Żal mi było Marty.

***

  Następnego dnia, którym była sobota, obudził mnie płacz Warren.

  Podniosłam powoli głowę, ale kiedy tylko zostałam zauważona przez Krukonkę ta zaraz przestała płakać.

- Cześć, Rozet. Jak ci się spało? Musiałaś być wykończona po wczoraj, bo przespałaś śniadanie. Nie wiedziała, czy mam cię budzić, czy nie, więc po prostu siedziałam tu i czekałam, aż wstaniesz. I tak nie miałam nic lepszego do roboty. - zasypała mnie swoim monologiem.

  Uśmiechnęłam się do niej z lekka sennie i powoli wyczłapałam się z łóżka, zastanawiając się co Marta lubi robić.

  Z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że prawie nic o niej nie wiem. Znałyśmy się ponad dwa lata, Warren znała mnie i wszystkie moje nawyki na wylot, a ja ledwo wiedziałam o... no właśnie... nie wiedziałam.

  Wiem, że lubi gadać. Papla do mnie o czymś cały czas. Lubi czytać to co ja i... i... chodzi na te same przedmioty co ja... i lubi patrzeć na mojego kota... lubi ścielić mi łóżko i... Jestem okropnym człowiekiem.

- Marta? - zagadnęłam, wychodząc z łazienki.

- Słucham?

- Co byś chciała dzisiaj porobić? - postanowiłam postawić na szczerość.

Dziewczyna spojrzała się na mnie wielkimi oczami, jakby nie do końca rozumiała o co pytam.

- No bo widzisz... - zaczęłam się tłumaczyć dziwnie winna.

  Ale zaraz Warren przerwała mi i znowu zawaliła lawiną słów i pomysłów na dzisiejszy dzień.

***

  Wykończona i głodna wracałam właśnie z błoni. Okazało się, że Marta bardzo lubi zwierzęta, a na obserwowaniu ich może spędzać całe godziny.

  Osobiście nie widziałam w tym niczego cudownego, ale cieszyłam się, że mogłam sprawić przyjemność Marcie.

  Szkoda tylko, że ominął mnie przez to obiad...

  Krukonka żywo gestykulowała i mówiła coś do mnie, skacząc z entuzjazmu i nie wiem, o czym tam sobie mówiła, ale była naprawdę słodka, kiedy tak się cieszyła.

- Zamieniłaś się psa, dziwaku?

  Jednak nie wszyscy podzielali moje zdanie na temat słodyczy Marty.

  Dziewczyna od razu ucichła, przestała skakać, a nieufny błysk zagościł w jej spojrzeniu.

- Ona nie jest dziwakiem, a tym bardziej psem, Hornby. - podjęłam inicjatywę, całkowicie pewna, że strach nie pozwoli teraz Marcie na jakąkolwiek reakcję.

- No tak. - przyznała mi rację. - No bo jaki pies nosi, tak brzydkie swoją drogą, okulary?

  Zarechotała z własnego żartu, do oczu Marty naszły łzy, a ja zazgrzytałam zębami.

- No naprawdę, czy twoich mugolskich rodziców nie stać na coś lepszego? - znowu zaczęła szydzić. - Jeżeli chcesz to zbierzemy trochę pieniędzy dla ciebie. Napewno sporo osób będzie chciało pomóc ślepej szlamie.

  Nie wytrzymałam i wyjęłam różdżkę, co chyba umknęło uwadze śmiejącej się Krukonce.

- Nie warto. - poczułam dłoń Marty na swoim nadgarstku, kiedy celowałam w Oliwię. - Ona ma rację... - powiedziała cicho i zalewając się łzami uciekła.

- I co jesteś z siebie dumna? - warknęłam, ruszając w stronę Hornby, która nagle przestała się śmiać. - To takie złe, że Marta jest szczęśliwa? Za bardzo bolało cię, że chociaż raz w życiu skakała z radości?  Okulary? Serio? To takie straszne? A może chcesz zobaczyć jakie są wygodne, skoro tak cię podniecają te należące do Marty?! - wydarłam się na nią i machnęłam różdżką.

  Dziewczyna zawyła i momentalnie złapała się za twarz.

- Coś ty mi zrobiła?! - wydarła się Oliwia. - Czemu wszystko jest takie rozmazane?! - zaczęła płakać, ale nie dane było mi patrzeć na jej cierpienie.

  Szybko pobiegłam w stronę, w którą uciekła Marta. Przemierzając puste korytarze Hogwartu nagle usłyszałam cichutki płacz dochodzący zza łazienkowych drzwi.

  Weszłam do środka i podeszłam do jednaj z kabin, pukając w drewniane drzwi.

- Marta? - zapytałam cicho.

  W odpowiedzi usłyszałam pociągnięcie nosem.

- Marta, nie płacz i otwórz drzwi. Zapewniam, że tamta dziewczyna nie będzie ci już więcej dokuczać. - obiecałam. - Marto, proszę, wyjdź i porozmawiaj ze mną. Jak długo to wszystko trwa?

  Byłam złym, bardzo złym człowiekiem. Wiedziałam, że Warren nie ma lekko i że pare osób jej dokucza, ale nie wiedziałam, że Marta bierze to tak bardzo do siebie, że sprawia jej to tyle bólu.

  Chciałam jej teraz pomóc, nawet jeżeli wiedziałam, że jest za późno.

- Marto, ja... - nie dokończyłam, słysząc ciche pstryk, zwiastujące otwieranie zamku w drzwiach.

  Odsunęłam się, ale drzwi nie uchylił się, a Krukonka nadal cicho płakała.

  Za to cichutkich pstryknięć było coraz więcej i stawały się one coraz głośniejsze, aż w końcu ustały, a coś za moimi plecami zazgrzytało.

  Usłyszałam dziwny syk, a Marta wybrała sobie, akurat ten moment, żeby wyjść z kabiny.

  Odwróciłam się do tyłu i obie spojrzałyśmy w stronę umywalek.

  Ujrzałam ogromne, żółte ślepia. Moje ciało upadło na ziemię i wyzionęłam ducha...

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro