EPILOG

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Tom był zły i roztargniony, a to połączenie nigdy u niego nie stanowiło nic dobrego.

  Nie ważne ile razy myślał nad tym, ile razy starał się to zrozumieć zawsze myśl, że jego mała Rozi i jego podnóżek Prince są razem wywoływała u niego złe odczucia.

  Każda próba rodzielenia ich kończyła się niepowodzeniem, gdyż Rozet jest jaka jest i nic przed nią się nie ukryje. Co oczywiście doprowadzało Toma do jeszcze większego rozdrażnienia.

  Jednak dzisiaj on miał inne zadanie. Idiotka Warren już i tak za długo żyje, a Starzec - Dumbledore zaczyna się domyślać jak obudzić spetryfikowane osoby, nawet jeżeli nie wie co im jest i jak bestia do tego doprowadziła.

  Tom uśmiechnął się pod nosem, doskonale wiedząc, że Starzec myśląc ,,bestia" ma na myśli jego, a nie bazyliszka.

  On wie, ale nikt mu, na szczęście, nie wierzy. No bo jak ten cudowny, sierota Tom Riddle mógłby to zrobić? Dodatkowym uniewinnieniem jest fakt, że siostra Toma jest mugolaczką, szlamą i to do końca zmywa z niego podejrzenia.

  Chłopak westchnął, wkładając jak najwięcej wysiłku w to, żeby się nie ubrudzić. Jeżeli nagle ktoś zobaczyłby go umazanego jakąś breją lub śliną ogromnego gada mógłby zacząść coś podejrzewać. Równocześnie dużo mocy wkładał w to, żeby kontrolować swojego bazyliszka. Co nie było łatwym zadaniem.

  Doszedł do wyjścia z Komnaty Tajemnic i razem z bazyliszkiem wydostał się na zewnątrz.

  Wchodzenie do środka jest rzeczą nadwyraz prostą, gdyż można po prostu zjechać tunelem, jak na obślizgłej, wodnej zjeżdżalni lub wyczarować sobie linę po której można zejść. Tom zazwyczaj kożystał z metody zjazdu, gdyż wymagało to mniejszej ilości czasu oraz wysiłku, który potem wkładał w kontrolę nad bazyliszkiem.

  Wyjście to już zupełnie inna bajka. Tom spędził dużo czasu w bibliotece na poszukiwaniach odpowiedniego zaklęcia, które wywindowało by go w górę. Jednak już po pierwszym użyciu go stwierdził, że to zły pomysł, gdyż przy samym wylocie trudno mu się o cokolwiek złapać. Kiedy to testował dostał też bardzo mocno w głowę i pokłócił się potem o coś z Mulciber'em, chociaż teraz kompletnie nie pamięta o co poszło.

  Więc teraz pozostała mu już tylko jedna metoda, czyli puszczanie bazyliszka przodem i łapanie się za jego ogon. Była to bardzo trudna metoda, ale wtedy brydził tylko dłonie, które potem mógł na szybko umyć w łazience.

  Kiedy wdrapywał się już do łazienki usłyszał dźwięk dwóch upadających ciał. Zamknął szybko Komnatę i spojrzał kogo teraz ma zamiar pożreć jego wąż.

- Nie! Rozkazuję ci je zostawić! - wrzasnął, kiedy tylko zobaczył, kto tam leży.

  Jego oczy pierwszy raz od parunastu lat zaszły łzami. Wygonił zaraz bazyliszka z powrotem do Komnaty Tajemnic i podbiegł do leżących ciał.

  Jedno z nich należało do Marty Warren - osoby, którą miał w planach dzisiaj zabić, jednak spełnienie zadania nie cieszyło go ani trochę, gdyż drugie ciało leżące na ziemi należało do Rozet Riddle - jego siostry.

  Uklękł on przy nich, nie patrząc nawet na to, że podłoga jest cała brudna od śluzu.

- Rozi... Rozi, nie... - zaszlochał, sprawdzając czy ona jeszcze żyła, niestety już nie.

  Nic nie dało się zrobić. Rozet umarła u to była jego wina! Tom nigdy w życiu tak bardzo nie pragnął cofnąć czasu! Rozi miała od początku rację, ostrzegała go, ale on jej nie słuchał. Za to zatruwał jej ostatnie dni życia i doprowadził do jej śmierci. Jego magia zaczęła niebezpiecznie wżeć.

  Może znajdzie się jakiś rytuał, który wskrzesi młodą Riddle? Tom szybko musiał się tego dowiedzieć.

  Nie!

  Najpierw musi kogoś o tym powiadomić i to szybko. Wybiegł cały brudny i zapłakany na pusty korytarz. Pobiegł do najbiższego gabinetu, na jego nieszczęście, należącego do Dumbledore'a, ale nie miał czasu teraz o tym myśleć; liczyła się jedynie Rozet!

  Jaki on był głupi! On nigdy nie był głupi. Niczego nie żałował, zawsze wszystko robił dobrze i perfekcyjnie, a teraz zawalił po całej linii. Jak on mógł do tego dopuścić? Jak on mógł dopuścić do śmierci Rozet? On obiecał jej, że nic się jej nigdy nie stanie, a teraz tak po prostu zabił ją. Chłopak nie potrafił sobie z tym wszystkim poradzić.

- Pro-profesorze!... - zawołał, wpadając do gabinetu bez pukania.

  Dumbledore właśnie grzebał w swojej szafie, ale przerwał to, żeby spojrzeć karcącym wzrokiem na osobę, która wtargnęła do jego gabinetu.

  Jednak jego mina zmieniła się od razu, kiedy zobaczył Toma Riddle'a w takim stanie.

- Merlinie, Tom! Co się dzieje?! - kszyknął, wypuszczając z rąk ubrania i podbiegając do roztrzęsionego ucznia.

  Tom nienawidził się za to, ale rozpłakał się przy swoim, można śmiało powiedzieć, wrogu, co jeszcze bardziej zaniepokoiło profesora.

- R-rozet... I... i... Marta... o... one... tam... - zaczął się jąkać, tracąc kompletnie wszystko ze swojego charakteru.

  Złość, niedowierzanie, żal, smutek i wina zjadały go od środka.

- Co z nimi? Gdzie? - zapytał szybko Dumbledore, łapiąc Toma za ramiona. - Tom, uspokój się i wytłumacz mi.

  Ślizgon wziął pare głębszych oddechów i minimalnie opanował się.

- R-rozet i... i Marta Warren są... one są.. one nie... Rozi nie żyje. - powiedział, spoglądając błagalnie na Dumbledore'a.

  Mężczyzna był w końcu najpotężniejszym i najbardziej wpływowym czarodziejem w tych czasach, nie licząc Grindelwald'a.

- Gdzie one są? - zapytał szeptem. - Zaprowadź mnie.

  Riddle pociągnął nosem i otarł łzy, a następnie w grobowej ciszy zaprowadził Dumbledore'a do toalety dla dziewczyn.

***

  Po długim czasie, w końcu wszystko zostało ustalone, a dyrektor podjął decyzję o zamknięciu Hogwartu, zaraz pod koniec tego miesiąca.

  Wszyscy nauczyciele porozbiegali się po całym zamku; niektórzy informowali uczniów, inni sprawdzali, czy dziedzic Slytherin'a już uciekł do Komnaty, czy nadal jest gdzieś niedaleko, a jeszcze inni teleportowali się do Ministerstwa tam załatwiać różne sprawy.

  W całym tym zamieszaniu nikt, ani razu nie zwrócił uwagę na młodego Toma Riddle'a. Uczeń, dziedzic Slitherin'a, morderca stał pośród nich i płakał nad ciałem swojej siostry.

- Tom... - usłyszał nagle.

  Chłopak szybko otarł łzy słabości i spojrzał na osobę, która jako pierwsza zainteresowała się nim w tym całym zamieszaniu.

  Kiedy tylko się odwrócił zauważył osobę, którą jako ostanią podejrzewałby o coś takiego. Chociaż... może i była pierwszą osobą z listy? W końcu profesor go nienawidził i podejrzewał, a teraz zapewne myśli, że Tom tylko udaje i nie obchodzi go śmierć siostry. To nie była prawda. Widocznie gdzieś tam głęboko, miał on jednak jakieś serce...

- Tak, profesorze? - padło ciche pytanie.

- Czy możemy chwilę porozmawiać? 

  Ach! Czyli jednak to był podstęp! On jest mordercą, a on zaraz to ujawni! Posłuży się tym, że jest teraz tak niestabilny i go zaczaruje! Abra kedabra!

  Mimo to nie miał siły protestować, czy siłować się z nim, kiedy ten obioł go ramieniem i wbrew jego woli zabrał go do swojego gabinetu i posadził na krześle, a sam usiadł obok niego, zamiast przy biurku, jak to miał w zwyczaju, kiedy rozmawiał z uczniem.

  Ale Tom od razu wyczuł podstęp. Jest dla niego miłym, żeby wydobyć z niego informacje. On chce go w to wrobić! Ale Tom się nie da! On ma alibi. To była jego siostra. On by jej tego nigdy nie zrobił... ale zaraz... przecież to on ją zabił... Czemu?

- Tom? Jak się czujesz? - zapytał cicho i nawet udało mu się sprawić, żeby wyglądał, jakby był zatroskany i zmartwiony, ale tak nie było.

- Jak się czuję?! Straciłem siostrę i to moja wina! - wrzasnął, zrywając się z kszesła.

  Nie potrafił już dalej znosić tych kłamstw i iluzji Starca.

- Tak się czuję! - wrzasnął, wywracając biurko mężczyzny. - To moja wina! - dodał kopiąc w swoje krzesło.

- To nie twoja wina, Tom... A to, że odczuwasz ból jest czymś całkowicie naturalnym...Oznacza to, że jesteś człowiekiem i masz serce...

- W takim razie ja nie chcę być człowiekiem! - wrzasnął Riddle, kontynuując niszczenie gabinetu profesora.

  On nienawidził bólu. Nienawidził tego uczucia i świadomości, że zabił swoją jedyną rodzinę. Nie liczył swojego ojca, który ma go gdzieś. Zignorował go tak samo, jak zrobił to z Rozet. Chłopak wyobraził sobie jego twarz na kredęsie z małymi, piszczącymi użądzeniami i zepsuł go, ciesząc się tym ile bólu wyrządził komodzie i wyimaginowanej głowie biologicznego ojca.

- Tom, usiądź, porozmawiaj ze mną i przestań niszczyć moje rzeczy. - usłyszał spokojną proźbę, a może chęć wyciągnięcia z niego informacji.

- Skoro je niszczę to może masz ich za dużo?! - zauważył z kpiną Ślizgon, zrzucając książki z wiszącej pułki. - Ale nie ważne! Nie obchodzi mnie to. Wychodzę. Idę do biblioteki i poszukam czegoś, co pomoże wrócić Rozi do życia... Albo nie... Pójdę znaleźć dziedzica Slytherin'a i zabić go! - Tom dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wypowiedział swoje niecne plany na głos.

  Nie uzyskał odpowiedzi, co uznał za cichą zgodę, nie żeby jej potrzebował i ruszył w stronę drzwi. W stronę zamknięty drzwi.

  Ha! Dumbledore będzie go tu teraz więził, aż nie powie mu prawdy, aż nie potwierdzi tego, że to on jest dziedzicem Slytherin'a. Sprytnie jak na Gryfona.

- Wypuść mnie. - rozkazał.

- Nie. - odpowiedział spokojnie Starzec.

  Jak to nie? Rozkazy Toma Riddle'a zawsze były wykonywane od razu. Od bardzo dawna nikt mu się już nie sprzeciwia i teraz, w tym stanie Tom nie potrafił pojąść, dlaczego ktoś mu się sprzeciwia.

- Wypuść mnie. - rozkazał ponownie i ponownie dostał tą samą odpowiedź. Nie rozumiał tego.

  Jego dezorientacja musiała być widoczna, ponieważ Dumbledore szybko wytłumaczył:

- Nie wyjdziesz stąd dopuki nie wysłuchasz mnie.

- Nie będę cię słuchał! Wypuść mnie! Chcę stąd wyjść!

  Tom zaczął czuć się klaustrofobicznie w tym gabinecie, zamknięty ze swoim wrogiem. Taki bez silny, a jednak gdzieś tam w środku, miał świadomość, że na to wszystko zasłużył. To on doprowadził do śmierci Rozet.

  Powoli i nieufnie kiwnął głową, na znak, że pozwala Starcowi mówić. W końcu: im szybciej się stąd wydostanie, tym szybciej będzie mógł jakoś pomóc Rozet. Jest wiele sposobów na wskrzeszenie innych. Na bycie nieśmiertelnym.

- Tom. Przemoc tu nic nie da. Proszę, nie szukaj dziedzica Slytherin'a na własną rękę, a jeżeli już coś wiesz to powiedz nam to. Nie uda ci się uratować Rozet. Ona jest martwa.

- Nie. - odpowiedział ze złością Riddle, szarpiąc za klamkę. - Nie, nie, nie... Ja nic nie wiem! Ale on musi zapłacić za to!

  Musiał ponieść winę. Tom wiedział, że musi zapłacić za to, co jej zrobił, ale wiedział też, że ona jeszcze nie umarła, że Tom da radę ją jeszcze uratować, że da radę oszukać Śmierć. On musiał to dla niej zrobić.

- Tom, mój drogi, uspokój się. - polecił spokojnie, ale nieustępliwie Dumbledore.

  Za to Tom nic sobie z tego nie zrobił, jednak po długiej ciszy i bezskutecznym szarpaniu za klamkę w końcu się poddał.

- Dobrze, wygrał pan, jeżeli tylko czegoś się dowiem powiem panu, nie będę szukał zemsty, ale teraz tego nie wytrzymam. Muszę iść się położyć. Muszę to przemyśleć. Przepraszam. - ostatnie słowo kierował w stronę profesora, ale nie mówił tego do niego, a do Rozet.

  Po długiej, przytłaczającej ciszy Albus pozwolił mu wyjść ze swojego gabinetu.

***

  Albus Dumbledore - kawaler Orderu Merlina pierwszej klasy, największa Szycha Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów i najlepszy czarodziej magicznego świata, który pokonał Czarnego Pana Grindelwald'a nie mógł uwierzyć w to, co teraz zobaczył.

  Mężczyzna stał właśnie przed domem Potter'ów, a raczej przed jego ruinami.

  Tak samo jak po mimo wielu lat nie potrafił uwierzyć, że ten, który płakał po stracie siostry mógł teraz uśmiercać innych. Tom w końcu wiedział, jakie to uczucie stracić kogoś bliskiego, a mimo to robił to, zabijał. Ale może to nie on, a Voldemort? Nie wiedział.

  Coś dawno temu w jego gabinecie pękło w Tomie Riddle'u i zniszczyło go, dając początek szaleńcowi, bestii, która wzięła górę nad jego osobowością.

  Ciekawość wzięła górę i nie czekając na aurorów powoli, z mieszanymi myślami i uzasadnionym poczuciem winy wszedł do środka, w spokoju oglądając cały dom.

  Odstawił już małego Harry'ego do swojej rodziny. Wiele osób było za tym, żeby zamieszkał on razem z Dumbledore'm lub kimś z magicznego świata, ale w obu przypadkach był to bardzo zły pomysł. Ludzie magiczni nie daliby Harry'emu normalnego życia. Dorastałby w sławie, a to nigdy nie wychodzi na dobre. A Dumbledore już dawno temu spaprał sprawę z innym sierotą. Nie może pozwolić sobie na kolejny błąd.

  Oznaki życia, tak samo jak i walki były wyraźne widoczne w tle grobowej ciszy. Oszukana Śmierć wisiała w powietrzu...

  Dumbledore powoli skierował się schodami na górę. Nie był pewny co zobaczy, więc szykował się na wszystko.

  Już przez drzwi mógł wyczuć tą potężną magię, która zdawała się podtrzymywać ruiny domu.

  Bardzo ostrożnie pchnął drzwi, które po mimo magii ustąpiły podejrzliwie lekko. Kiedy tylko wszedł do środka pokoju dziecięcego mógł niemal zobaczyć co tam się stało. W swojej świadomości słyszał bardzo cichy płacz dziecka, słyszał słowa morderczego zaklęcia, czół magię, widział światło... ale miał świadomość, że to wszystko iluzja i już nic tu nie ma.

  W jego oczy rzucił się czarny płaszcz, w którym coś się mieniło.

  Bardzo ostrożnie z różdżką w pogotowiu zbliżył się do czarnej szaty, jak zgadywał, należącej do Toma... Voldemort'a. Musiał przestać myśleć o nich jako o dwóch różnych osobach.

  Kiedy sprawdził specjalnym zaklęciem, że płaszcz jest jak najbardziej bezpieczny i zwyczajny powoli wyjął z pomiędzy nich to co tak się błyszczało.

  Tym przedmiotem okazał się być zegarek w jednym miejscu pęknięty i bardzo stary, jednak na odwrocie Albus nadal był w stanie odczytać ,,Od Rozet dla Toma. Bo czas zawsze dopnie swego."

  Nie ważne jaki był. Tom Riddle jest teraz szczęśliwy w krainie zmarłych razem z Rozet, o której świat już dawno zapomniał...

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro