~ Wrogowie i ofiary są wszędzie ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wbiegłam na najwyższe piętro Hogwartu, dysząc.

Po prawie czterdziestu minutach nieustannego biegania w końcu się zmęczyłam. Abraxas też biegł już słabo, ale Alphart nadal nieźle się trzymał.

Musiałam coś wykombinować, bo inaczej mnie złapią.

Przez chwilę przeleciało mi przez głowę, żeby wyskoczyć przez okno i wyczarować sobie coś miękkiego na dole, to by na pewno kupiło mi trochę czasu, jednak szybko z tego zrezygnowałam, kiedy zobaczyłam zbroję, a za nią tak znaną mi szczelinę.

- Szybciej, Brax! - Usłyszałam gdzieś niedaleko. - Tam jest ślepy zaułek, nie da rady uciec!

Jeszcze się zdziwi.

Szybko wepchnęłam palce w szczelinę i pociągnęłam, uaktywniając tajne przejście do lochów.

Szybko wskoczyłam do środka i zaraz oparłam się plecami o zimną, kamienną ścianę gdzieś na dole zamku.

Powoli uspokajałam oddech i nasłuchiwałam. Panowała tutaj martwa cisza. Jeszcze z minutę stałam tak i czekałam, sama nie wiem na co.

Możliwe, że na Malfoy'a i Blacka wyskakujących zza ściany, ale jeżeli dotąd nie przyszli, to znaczy, że nie znają tego przejścia.

Uśmiechnęłam się z samozadowoleniem i sprawdziłam godzinę - było jeszcze wcześnie.

Teraz tylko zastanawiałam się gdzie się ukryć.

Zatrzymanie się w laboratorium czy ogólnie w lochach wiąże się z tym, że prędzej czy później jakiś Ślizgon mnie znajdzie i odda w ręce Toma.

Żałosne lizusy.

Po chwili wpadłam na pomysł, żeby cichaczem prześlizgnąć się do wieży Ravenclaw, ale większość Krukonów też jest na skinienie mojego brata, więc i tak zostałabym wydana.

Niestety nie ma w Hogwarcie osoby, której Tom by sobie nie podporządkował.

Już od teraz tworzy to swoje małe imperium, pod nosem dorosłych, pod nosem Dumbledore'a.

A każdy nauczyciel jest na tyle ślepy i naiwny, by tego nie zobaczyć, więc Tom ma pełne pole do popisu.

Mam! Nauczyciele. Nawet jeżeli są naiwni i ślepi, to nadal Tom nie ma nad nimi tak wielkiej władzy, jak nad uczniami.

Szybko, ale zarazem bardzo cicho i ostrożne zaczęłam skradać się w stronę gabinetu Slughorna, który był najbliżej.

Niestety mój plan poszedł z dymem, kiedy dwie dłonie opadły mi na ramiona.

Zamarłam, niezdolna do zrobienia czegokolwiek. Nie wiedziałam nawet, kto to, dopóki się nie odezwał.

- Co tu robisz sama, Riddle?

- Nie powinno cię to zbytnio obchodzić, Mulciber - odpowiedziałam, wyrywając się i stając do niego twarzą.

Chłopak zacmokał.

- O ile dobrze kojarzę, Tom nie pozwolił ci się nigdzie samej ruszać.

- Skąd wiesz, że nie zmienił zadania?

- Bo gdyby zmienił, nie skradałabyś się - odpowiedział gładko, z uśmiechem samozadowolenia.

Dobra, punkt dla niego.

Szukałam czegoś, czym mogłabym się zasłonić, jakiegoś argumentu, który by go zakłopotał, lub tematu, nad którym dałabym radę panować, a że nic takiego nie znalazłam, to po prostu odwróciłam się i odeszłam.

Poprawka: Chciałam odejść, ale Mulciber znowu mnie złapał i na to nie pozwolił.

- Wiesz... - zaczęłam znudzona. - Tomowi nie będzie się podobać to, że dotykasz mnie bez wyraźnego powodu w takim miejscu.

- Tomowi też nie będzie się podobać to, że szlajasz się sama po lochach.

- W takim razie mnie do niego zaprowadź - zaproponowałam rozdrażniona.

Naprawdę miałam już tego wszystkiego dość i chciałam uświadomić o tym brata.

Mulciber wywarczał coś pod nosem i zapytał:

- A gdzie jest Malfoy i Black?

- Ach... - zamyśliłam się. - A co, była teraz ich pora na pilnowanie mnie?

- Możliwe - przyznał.

- Dziękuję za potwierdzenie. Tamci nie chcieli mi nic powiedzieć. Prawdopodobnie Tom im nie pozwolił...

Chłopak zmarszczył brwi.

- To, jak? - zapytałam z uśmiechem. - Idziemy do mojego brata? - zaproponowałam z naciskiem.

- Obecnie jest nieosiągalny, a ty idziesz z powrotem na górę.

- A co, jak nie? - Skrzyżowałam ręce na piersi i zrobiłam bardzo ,,tomowaty wyraz twarzy", jak to ładnie kiedyś ujął Zevi.

- To mnie szczególnie nie interesuje - syknął i złapał mnie za rękę, którą zaraz puścił, jak oparzony.

- Nie dotykaj mnie - powiedziałam. - Sama dam radę iść.

Nałożyłam na siebie przed chwilą zaklęcie, dzięki któremu każdy, kto mnie dotknie, zostanie oparzony.

Oczywiście zaklęcia nauczył mnie Riddle, ale to teraz mało ważne.

- Więc chodź - warknął opryskliwie.

- Nie zaczyna się zdania od ,,więc". - Co z tego, że sama też tak często robię?

- Nie pyskuje się starszym - zripostował.

- A Tom może?

- Nie zakrywaj się zawsze Tomem - polecił.

- Nie muszę i nie robię tego - zadeklarowałam twardo.

- Tak, jasne... - przytaknął Mulciber. - Chodź. - Machnął na mnie ręką.

Niechętnie, ale poszłam za nim. Wchodziliśmy właśnie na drugie piętro, kiedy wpadli na nas zdyszani Alphart i Abraxas.

- Rozi! - zawołał Black. - Jak dobrze, że jesteś! - dodał z uśmiechem. - To było świetne. Jak ci się udało stamtąd uciec? To był ślepy zaułek!

Zaśmiałam się. Co jak co, ale ja nie umiem długo się gniewać.

Szybko wybaczam, nigdy nie zapominam.

- Wiecie, ma się swoje sztuczki, ale nie ważne. - Machnęłam ręką. - Wiecie, gdzie jest Tom? Chciałam z nim porozmawiać.

- A o czym? - zapytał Black, po czym dostał kuksańca od Abraxasa. - No co...?

- Chodź, Rozet - polecił Malfoy. - Zaraz zaczyna się kolacja.

- A co jak ci powiem, że nie idę.

Mulciber zrobił się czerwony, jakby zaraz miał zamiar eksplodować, ale dał radę pozbierać się wewnętrznie i uśmiechnąć krzywo.

- Wasza kolei, wasz problem - powiedział chłopakom i odszedł.

Naprawdę zaczynało się robić coraz dziwniej. Od naszej porannej kłótni z Tomem Ślizgoni zachowują się co najmniej nietypowo. I gdzie, na Rovenę, jest Tom?!

Po chwili bezczynnego stania ruszyłam do Wielkiej Sali. Starsi Ślizgoni byli tym bardzo zadowoleni, a kiedy tylko weszliśmy do środka, wyglądali, jakby kamień spadł im z serca. Pożegnali się ze mną i z ulgą wypisaną na twarzy usiedli przy swoim stole.

Wywróciłam oczami i również usiadłam. Byłam równie zadowolona, co oni, że ten męczący dzień dobiegł już prawie końca. A nawet patrząc na to teraz, to nie był aż taki zły. Był po prostu... inny.

Siedziałam bardzo daleko od Marty, a obok Serbii i właśnie nawiązałam kontakt wzrokowy z Tomem, który magicznym sposobem w końcu się znalazł, kiedy do sali wbiegł ten nowy woźny. Jak on miał... Argus Filch czy jakoś tak.

- Panie... panie... dyrektorze! - wydyszał, wspinając się po schodach na katedrę.

- Co się stało, Arnoldzie? - zapytał lekko zatroskany, a lekko zawiedziony, że musi przerwać swój posiłek.

- Argusie... - poprawił go woźny. - Tam jest uczeń!... Cały sztywny... stoi naprzeciwko ściany... a na tej ścianie pisze... na ścianie pisze... - Oczy woźnego zaszły mgłą. - pisze... ,,Komnata Tajemnic została otwarta. Strzeżcie się wrogowie dziedzica."...

Na sali zaległa cisza, a wszyscy, którzy znali legendę zamarli.

Przejechałam wzrokiem dookoła... Tyle mugolaków, tyle wrogów dziedzica...

Ja jestem wrogiem dziedzica...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro