Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zmartwienia

Pov. Thompson

Ugh... moja głowa. Co się...?

- AAAGH!!!

Cholera... moja klata... chyba dostałem ten strzał... ale jak ja nadal żyje?

- Thompson!

- Ty żyjesz!

- Tak... jakoś żyję... a gdzie Sylwia?

Wszyscy milczeli. Wiem, że ona żyje, ale gdzie ona jest?

- Sylwia jest w swoim pokoju i... chyba się na ciebie obraziła.

Zaraz. Jak to się stało? To nie możliwe.

- Jak to się stało?

- Kiedy jak strzelałeś tam z Eduardo do siebie, to wtedy Eduardo cię strzelił w te obolałe miejsce.

- Ona chciała cię chronić, ale kiedy coś tam mówiłeś do niej, to wtedy Eduardo ciebie strzelił w klatę i strasznie zamartwiła się tobą. Gdy byliśmy w domu to była przy nas przez 10 minut, ale poszła wtedy do pokoju, bo...

- ... obraziła na ciebie przez to, że jej nie posluchałeś.

Jezu Chryste... co ja zrobiłem? Muszę ją teraz przeprosić. Wstałem powoli z kanapy, tak żeby mi się nie stało.

- Nie chcesz już odpoczywać?

- Nie... chcę teraz Sylwię przeprosić, ale potrzebuje waszej pomocy. Pomożecie?

- Jasne! Przyjaciele sobie pomagają, no nie?

No i podnieśli mnie z kanapy, żebym dał radę pójść do niej. Gdy byliśmy przy jej pokoju to najpierw Edd i Matthew weszli do środka.

Pov. Sylwia

Patrzyłam się przez cały czas w okno, bo i tak nie mam nic ciekawego do roboty. Co on chciał wtedy powiedzieć? Chcę wreszcie znać odpowiedz na tę pytanie.

- Hej, Sylwia?

Odwróciłam się w stronę drzwi i zobaczyłam Edwarda i Matt'a.

- Hej, czegoś chcecie ode mnie?

- Nie my. Tylko... on.

Pokazali mi na drzwi i wszedł do pokoju Juan z Thompson'em. Czego ten szeryf chcę? Powiedzieć, że miałam rację, żeby się schował?!

- Czego ty chcesz szeryfie?

- Chcę pogadać, ale w samotności.

Wszyscy wyszli, oprócz Thompson'a. Nie patrzyłam się na niego, ale w podłogę. Jestem nadal na niego obrażona.

- Sylwia, ja...

- Nic do mnie nie mów. Mówiłam ci żebyś się schował, ale ty nawet mnie nie posluchałeś! Gdyby nie ja, to byś nie wiedział, że książe jest po raz kolejny porwany! Gdyby nie ja, to byś umarł!

Czułam, aż łzy mi spadały po policzkach. Byłam na niego wkurzona i wystraszona.

- Sylwia...

Thompson mnie do siebie przytulił, ale niestety tego nie odwzajemniłam, aż zaczynał mnie głaskać po głowie. Wreszcie, się do niego przytuliłam i chciałam powstrzymać łzy, ale niestety mi poleciały.

- Pamiętasz, jak mówiłem, że dla kogoś zrobię wszystko?

- Tak...

- Wszystko zrobię dla ciebie. Nie chcę żeby coś ci się stało. Rozumiesz teraz?

On zrobiłby wszystko dla... mnie? Ja... nie wiem co powiedzieć. Znowu się zalałam łzami i się przytuliłam do niego.

- Nigdy więcej nie zamartwiaj mnie tak. Obiecuj mi... proszę...

- Spokojnie... obiecuję ci, że nic mi się nie stanie. Plus, i tak muszę mieć przerwę przez parę dni, więc możesz przez jakiś czas się mną opiekować.

- Zrobię, żeby ci było wygodnie, okej? Teraz chodźmy na dół bo na pewno chłopaki się martwią, że się zabiliśmy czy coś.

- Dobra. Chodź.

Pomogłam mu przejść po schodach i powiedzieliśmy naszym przyjacielom, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Widzę, że się tutaj zmieniam. Dzięki moim przyjacielom i szeryfowi.

____________________________________

495 słów

Jak wam mijały święta wielkanocne? Tak tylko pytam bo nie mam co robić.

Na razie ludziska!

Gwiazda już spada🌠

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro