Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Początek

Albus Dumbledore, największy czarodziej na świecie, pogromca Grindelwald' a i jedyny mag, którego Sam-Wiesz-Kto się boi siedział w swoim gabinecie i rozmyślał. Dyrektor Hogwartu wspominał piękny, a zarazem tak smutny dla niego dzień. Dokładnie dwanaście lat temu Lily i James Potter poprosili go by zjawił się w Dolinie Godryka. Pamiętał, jak James razem z rocznym Harrym bawili się w salonie, już wtedy było widać, że będzie niezwykle żywym dzieckiem ciągle wpadającym w kłopoty. Lily, która była w ósmy miesiącu ciąży zaprosiła go do kuchni, gdzie zrobiła dla nich herbatę. Z nie małą trudnością usiadła przy stole na przeciw profesora.

- Dziękuję, że Pan przyszedł. - powiedziała pani Potter.

- To ja powinienem podziękować za zaproszenie. - odparł starzec. Po chwili spoważniał. - Wydaje mi się, jednak, że nie zaprosiłaś mnie na pogaduszki moja droga.

Lily spojrzała w stronę swojego małego synka i męża, a po chwili wróciła spojrzeniem do rozmówcy.

- On nas znajdzie. - szepnęła.

- Lily...

- Niech Pan nie próbuje zaprzeczać taka jest prawda. - przerwała mu. - Zaprosiłam Pana, bo chcę o coś prosić. Czy mógłby Pan się nimi zająć, gdyby mnie i James' a zabrakło? - spytała młoda kobieta, jednocześnie delikatnie gładząc już duży brzuch.

- Lily nawet tak nie mów... - próbował dalej Albus, ale na nic. Wiedział, że oni już postanowili.

- Czy przysięgnie Pan, że będzie ich chronił za wszelką cenę? - zapytała z determinacją.

- Przysięgam. - odparł z rezygnacją, ale i pewnością. Zamierzał dochować tej przysięgi, nie ważne co przyjdzie mu za to poświęcić.

Kobieta uśmiechnęła się z wdzięcznością, a po chwili na jej twarzy pojawił się grymas bólu.

- Wszystko w porządku? - zaniepokojony profesor zbliżył się do rudowłosej.

- To nic. Tylko kopię. - powiedziała zdawkowo. Albusa bardzo korciło, żeby zadać to pytanie, aż w końcu jego ciekawość zwyciężyła.

- Mogę? - spytał niepewnie. Lily z uśmiechem skinęła na zgodę. Dumbledore przyłożył dłoń do jej brzucha i poczuł, jak mała stópka mocno go kopie. Na wspomnienie tej chwili zawsze na jego twarzy pojawia się samoistny uśmiech, jednak to słowa kobiety zostały wyryte w jego pamięci.

- Jest jeszcze jedna sprawa. - powiedziała poważniej. - Chcemy, żeby został Pan jej ojcem chrzestnym.

Albus zaniemówił, nie był w stanie nic odpowiedzieć. Stał jak kołek z otwartymi ustami nie dowierzając w to co usłyszał.

- Ja nie mogę...

- Oczywiście, że Pan może. Poza tym nie mamy za wielkiego wyboru, nieprawdaż? - zapytała z uśmiechem. - Niech Pan przekaże profesor McGonagall, że będzie matką chrzestną.

Był to jeden z piękniejszych dni w jego życiu, ale najlepsze było dopiero przed nim. Naturalnie Minerwa przyjęła propozycję małżeństwa z ogromnym entuzjazmem. Wpadła w szał zakupowy, obleciała wszystkie sklepy z odzieżą dziecięcą te magiczne, jak i mugolskie. Zabawkami zajął się Albus i on również nie próżnował. Niestety nie mogli codziennie odwiedzać Doliny Godryka, ponieważ zbliżał się rok szkolny.

Pierwszego września wszyscy nauczyciele czekali podekscytowani na nadejście nowych uczniów. Pierwszoklasiści zostali wprowadzeni do sali przez profesor McGonagall, która tryskała entuzjazmem. Gdy Ceremonia Przydziału dobiegła końca wszyscy zebrali się do jedzenia. W połowie ceremonii do Wielkiej Sali wleciał stary puchacz z listem skierowanym do dyrektora. Gdy Albus Dumbledore przeczytał jego treść gwałtownie zbladł, zerwał się z miejsca, szepnął coś na ucho profesor McGonagall i Madame Pomfrey, po czym razem z pielęgniarką wybiegł z sali.

Zaledwie chwilę później znaleźli się w domu Potter' ów. Okazało się, że list był wysłany przez roztrzęsionego James' a, który starał się przekazać, że jego żona zaczęła rodzić. Kiedy Albus i Poppy zajęli się ciężarną, mąż kobiety zabrał ich syna i zamknął się z nim w jego pokoju. Kilka godzin później na świat przyszła mała dziewczynka, o kępce rudawych włosów i niesamowicie zielonych oczach. James wziął córeczkę na ręce, a po chwili podał ją dyrektorowi. Ten ze łzami w oczach wpatrywał się w małą istotkę w jego ramionach, którą obiecał chronić.

- Och Lily... - szepnął wzruszony.

- Śliczne imię. - powiedział Pan Potter z szerokim uśmiechem. - Co sądzisz kochanie?

- Myślę, że Lily będzie jej pasować. - odparła wyczerpana aczkolwiek szczęśliwa kobieta. Miała teraz dwoje wspaniałych dzieci. Jednak dalej obawiała się, że może ich za niedługo stracić.

Tej pamiętnej nocy kiedy to Voldemort napadł na Potter' ów, poprosił swojego najbardziej zaufanego przyjaciela o przysługę. Hagrid przywiózł dwójkę dzieci na Privet Drive 4. Tam umieścił Harry' ego. Gdy Rubeus odleciał na motocyklu on i Minerwa znaleźli się przed sierocińcem Wool's. Z bólem serca zostawili tam swoją chrześnice, licząc, że będzie pod dobrą opieką. Na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech. Nikomu się do tego nie przyzna, ale bardzo ciężko zniósł rozstanie z tą małą istotką. Zdarzało mu się specjalnie odwiedzić Londyn, a konkretnie okolice sierocińca z nadzieją, że zobaczy małą Lily. Jak do tej pory zdarzyło się to tylko raz. Momentalnie na jego twarzy pojawił się uśmiech.

Sześcioletnia, rudowłosa dziewczynka biegała po łące niedaleko domu dziecka. Nieświadoma tego, że ktoś jej się przygląda zbierała kwiaty na bukiet. Po jakimś czasie dostrzegła starszego mężczyznę. Jednak zamiast uciec przestraszona, podeszła do niego. Był to starszy człowiek w zabawnie wyglądające sukience, długiej, białej brodzie i wesołych niebieskich oczach, w których było pełno radosnych iskierek. Dziewczynka na ten widok uśmiechnęła się. Złapała starca za rękę i zaprowadziła go w tylko sobie znanym kierunku. Mężczyzna zauważył, że znacznie oddalili się od sierocińca. Rudowłosa zaciągnęła go na granicę lasu. Nakazał gestem, aby był cicho, po czym odsłoniła liście z krzaku. Widok, który ujrzał mężczyzna bardzo nim wstrząsnął. Było to gniazdo ptaków, ale nie byle jakich. Magicznych. Było to gniazdo Świergotników, ich śpiew jest niesamowicie piękny, ale doprowadza do szaleństwa. Na szczęście były to pisklęta. Niespodziewanie dziewczynka odezwała się.

- Nie mają mamy. - powiedziała smutno, a jej oczy zaszkliły się. - Są same, zdane tylko na siebie, tak jak ja. - po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Na ten widok i słowa dziewczynki starzec poczuł ukłucie bólu. Starł łzy dziewczynki, a potem ją delikatnie przytulił i szepnął cicho.

- Życie jest niesprawiedliwe. Każdy ma w nim dobre i złe chwilę, jednak często trzeba walczyć o te dobre i przezwyciężać te złe. Twoje życie zależy tylko od ciebie moja droga.

Dziewczynka uspokoiła się i spojrzała na starca z radością. Wyjęła ze swojego bukietu jeden kwiat i wplotła go w jego bujną brodę. Kiedy skończyła zachichotała podobnie, jak starzec. Albus dalej pamiętał ten dzwięk, jakby tysiące małych dzwoneczków zadzwoniło na raz. Jeśli chodzi o kwiat trzyma go do teraz specjalnie zabezpieczony. Lilia, którą dostał od dziewczynki była jego największym skarbem.

Ze wspomnień wyrwał go dźwięk otwierany drzwi. W progu gabinetu stanęła nauczycielka transmutacji, profesor McGonagall. Kobieta weszła po chwili do pomieszczenia i zasiadła na fotelu naprzeciw Albusa.

- Chce zabrać Lily na Pokątną. - powiedziała. - Za trzy tygodnie rozpoczyna się rok szkolny, a ona jeszcze nie dostała listu!

- Spokojnie moja droga. Oczywiście to ty z nią pójdziesz. - odparł starzec. Kobieta spojrzała na niego, a po chwili jej oczy zaszły łzami.

- Szkoda, że jej nie widziałeś. Wygląda całkiem, jak...

-... Lily. - dokończył za nią, także wzruszony.

- Dlaczego umieściłeś ją w sierocińcu, a nie z Dursley' ami, jak Harry' ego? - spytała. To pytanie dręczyło ją już od kilku lat, miała nadzieję, że w końcu pozna na nie odpowiedź.

- Jest zbyt podobna do niej. Petunia nie dałaby rady jej wychować, bo za każdym razem widziała by swoją zmarłą siostrę. - wytłumaczył.

- Rozumiem. Jednak dlaczego...

- Wolę kilka rzeczy zachować dla siebie. - powiedział spokojnie. Otworzył szufladę w biurku i wyciągnął z niej pożółkłą kopertę z czerwonym godłem Hogwartu. - Proszę. To jej. - podał list kobiecie, która patrzyła na niego, jak urzeczona.

- Czuję się jakby to moje dziecko. - stwierdziła.

- Nie tylko ty. Poniekąd tak jest, w końcu jesteśmy jej rodzicami, tylko że chrzestnymi. Mamy obowiązek zastępować jej tych prawdziwych. - odpowiedział.

- Myślisz, że Harry się domyśli? - zapytała szczerze ciekawa.

- Wydaje mi się, że to jednak Lily rozgryzie to wcześniej. - przyznał.

- A ja uważam, że Severus. - odparła po chwili kobieta.

- Całkiem możliwe. - stwierdził z uśmiechem.

- Jestem ciekawa jego reakcji.

- Nie tylko ty. - przyznał starzec. - Pamiętaj, żeby mi opowiedzieć, jak było na Pokątnie.

- Obiecuję, że dowiesz się o każdej jej reakcji. - odparła kobieta. Posiedzieli jeszcze chwilę omawiając sprawy szkolne, po czym profesor McGonagall udała się do świata mugoli, a konkretniej do jednej rudowłosej dziewczynki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro