Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sowia Poczta

- Harry! Lily! - Hermiona ciągnęła Gryfona za rękaw, spoglądając na zegarek. - Mamy dokładnie dziesięć minut na powrót do skrzydła szpitalnego, tak żeby nikt nas nie zobaczył... zanim Dumbledore zamknie drzwi na klucz...

- Dobra. - mruknął Harry i szturchnął Lily w ramię przez co nastolatka w końcu oderwała oczy od nieba. - Idziemy...

Prześliznęli się przez małe drzwiczki na szczycie wieży i zeszli po ciasnych, spiralnych schodkach. Kiedy już byli na dole, usłyszeli głosy. Przywarli do ściany i nasłuchiwali. To byli Knot i Snape. Szli szybko korytarzem u stóp schodów.

-... mam nadzieję, że Dumbledore nie będzie robił żadnych trudności. - mówił Snape. - Pocałunek zostanie złożony natychmiast?

- Jak tylko Macnair wróci z dementorami. Ta cała afera z Blackiem jest bardzo kłopotliwa. Chciałbym już móc poinformować „Proroka Codziennego”, że w końcu złapaliśmy drania... Myślę, że będą chcieli przeprowadzić z panem wywiad, Snape... a kiedy ten młody Potter odzyska sprawność umysłu, to na pewno opowie „Prorokowi” ze szczegółami, jak mu pan ocalił życie...

Harry zacisnął zęby. Lily widząc stan chłopaka ścisnęła pocieszające jego ramię, na co on uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Evans bez problemu udało się dostrzec głupawy uśmiech na twarzy profesora Snape’a, kiedy on i Knot przechodzili obok ich kryjówki. Nie dziwiła się wcale bratu, sama ledwo panowała nad własnymi emocjami, ale nie czas teraz na to. Wkrótce kroki ucichły. Odczekali chwilę i pobiegli w przeciwną stronę. W dół po schodach, potem znowu korytarzem i znowu w dół... i wtedy usłyszeli przed sobą chichot.

- Irytek! - mruknął Harry, łapiąc Hermionę za przegub. - Do środka!

Wpadli do jakiejś pustej klasy na lewo. Irytek harcował po korytarzu, zanosząc się śmiechem.

- Och, on jest okropny. - szepnęła Hermiona z uchem przy drzwiach. - Założę się, że jest tak podniecony, bo dementorzy mają wykończyć Syriusza... - zerknęła na zegarek. - Trzy minuty!

Poczekali, aż chichoty Irytka ucichną w oddali, wymknęli się z klasy i pobiegli dalej.

- Hermiono... co się stanie... jak nie zdążymy wrócić... zanim Dumbledore zamknie drzwi? - wydyszał Harry.

- Nawet nie chcę o tym myśleć! - jęknęła Lily.

- Jedna minuta!

Wbiegli na korytarz wiodący do wejścia do skrzydła szpitalnego.

- W porządku... słyszę Dumbledore’a. - powiedziała z ulgą brunetka. - Idziemy!

Zaczęli się skradać korytarzem. Nagle drzwi się otworzyły. Zobaczyli plecy Dumbledore’a.

- A teraz zamknę was na klucz. Jest... - zerknął na zegarek - za pięć dwunasta. Panno Granger, trzy obroty powinny wystarczyć. Powodzenia.

Dyrektor wycofał się na korytarz i wyjął różdżkę, żeby zamknąć drzwi na klucz. Gryfoni rzucili się ku niemu w panice. Spojrzał na nich i uśmiechnął się szeroko.

- No i jak? - zapytał cicho.

- Już po wszystkim! - wydyszał Harry. - Syriusz odleciał na Hardodziobie...

Dumbledore rozpromienił się.

- Dobra robota. Myślę... - nasłuchiwał przez chwilę przy drzwiach. - tak, myślę, że wy też już odeszliście... No to do środka... zaraz was zamknę...

Harry, Lily i Hermiona wśliznęli się do sali szpitalnej. Nie było tam nikogo prócz Rona, który teraz siedział nieruchomo w ostatnim łóżku, patrząc na nich z niedowierzaniem.

- Jak wy to...? Przecież byliście tutaj!?

- Ron, o czym ty mówisz? - zapytał brunet, patrząc na przyjaciela ze zmartwieniem. - Masz przywidzenia?

- Przecież nie można być w dwóch miejscach na raz. - dodała Lily, po czym trójka Gryfonów roześmiała się dźwięcznie. Nagle dało się usłyszeć ciche krzątanie przy drzwiach od gabinetu pani Pomfrey. Zamek kliknął za nimi, a oni czym prędzej wpełzli do swoich łóżek. Hermiona schowała zmieniacz czasu pod szatę. Zaledwie to zrobiła, pojawiła się pani Pomfrey.

- Dyrektor poszedł sobie wreszcie? Mogę zająć się moimi pacjentami?

Była w bardzo złym nastroju. Uznali, że trzeba spokojnie przyjąć czekoladę. Pani Pomfrey stała nad nimi, chcąc się upewnić, że wszystko zjedzą. Lily ledwo mogła coś przełknąć. Czekali, nasłuchując w napięciu... W końcu, kiedy wszyscy wzięli po czwartym kawałku czekolady, usłyszeli daleki ryk wściekłości, odbijający się echem gdzieś nad ich głowami.

- Co to było? - spytała zaniepokojona pani Pomfrey.

Teraz usłyszeli podniecone głosy, które przybliżały się coraz bardziej. Pani Pomfrey spojrzała na drzwi.

- No nie... wszystkich pobudzą! Co oni sobie myślą!

Lily nastawiła uszu, pragnąc za wszelką cenę usłyszeć, co mówią. Teraz głosy były już blisko.

- Musiał się deportować, Severusie, trzeba było zostawić kogoś w gabinecie, żeby go pilnował. Jak to się rozniesie...

- ON SIĘ NIE DEPORTOWAŁ! - ryknął Snape, teraz już bardzo blisko. - WEWNĄTRZ TEGO ZAMKU NIE MOŻNA SIĘ TELEPORTOWAĆ, DOBRZE O TYM WIESZ! MUSIAŁ... W TYM... MACZAĆ... PALCE... POTTER!

- Severusie... bądź rozsądny... Harry był zamknięty...

ŁUUUP.

Drzwi otworzyły się z hukiem.

Knot, Snape i Dumbledore wpadli do sali. Tylko Dumbledore był spokojny. Mało tego, wyglądał, jakby coś go ucieszyło. Knot był wyraźnie zdenerwowany. Natomiast Snape całkowicie stracił panowanie nad sobą.

- GADAJ, POTTER! CO ZROBIŁEŚ?

- Panie profesorze! - krzyknęła pani Pomfrey. - Proszę się opanować!

- Snape, niech pan będzie rozsądny. - powiedział Knot. - Te drzwi były zamknięte, przecież sam pan widział...

- ONI POMOGLI MU UCIEC, JESTEM TEGO PEWNY! - ryknął Snape, wskazując na Harry’ego i Hermionę. Straszny grymas zniekształcił mu twarz, na ustach miał pianę.

- Człowieku, uspokój się. - warknął Knot. - Wygadujesz bzdury!

- NIE ZNA PAN POTTERA! ON TO ZROBIŁ, WIEM, ŻE TO ON...

- Dosyć, Severusie. - powiedział spokojnie Dumbledore. - Radzę się zastanowić. Te drzwi były zamknięte od chwili, gdy opuściłem skrzydło szpitalne dziesięć minut temu. Pani Pomfrey, czy ci uczniowie wychodzili z łóżek?

- Ależ skąd! - żachnęła się pani Pomfrey. - Byłam przy nich od chwili, gdy pan wyszedł!

- Sam widzisz, Severusie. Nie widzę powodu, by ich dalej niepokoić, chyba że chcesz zasugerować, że byli jednocześnie w dwóch miejscach.

Snape kipiał ze złości i wpatrywał się to w Knota, który zdawał się wstrząśnięty jego zachowaniem, to w Dumbledore’a, któremu oczy błyszczały wesoło znad okularów. Odwrócił się gwałtownie, łopocząc obszerną szatą, i wybiegł z sali szpitalnej.

- Ten facet jest zupełnie niezrównoważony. - rzekł Knot, patrząc na drzwi. - Na pana miejscu, Dumbledore, uważałbym na niego.

- Och, nie, on wcale nie jest niezrównoważony. - powiedział spokojnie Dumbledore. - Po prostu spotkał go straszny zawód.

- Nie tylko jego! - prychnął Knot. - Ale sobie „Prorok Codzienny” na nas poużywa! Już mieliśmy Blacka, a on znowu nam się wymknął! Jeszcze tylko tego brakuje, żeby się dowiedzieli o ucieczce hipogryfa, a stanę się pośmiewiskiem wszystkich! No dobrze... chyba pójdę powiadomić ministerstwo...

- Przepraszam, panie ministrze. - uwaga wszystkich zebranych przeniosła się na siedzącą na łóżku Lily z rudą kotką na kolanach, która niewiadomo jak dostała się do skrzydła szpitalnego. Harry i Hermiona patrzyli na rudowłosą i jej chowańca z najprawdziwszym szacunkiem oraz podziwem, który mógł się wydawać niezrozumiały dla reszty. Jednak to nie to najbardziej zaskoczyło Ministra i dyrektora, najdziwniejszą rzeczą była tu klatka z piszczącym wewnątrz szczurem, która leżała na łóżku przed dziewczyną. - Kiara, moja kotka znalazła to niedaleko bijące wierzby. Wewnątrz jest animag, Peter Pettigrew.

Oczy Knota rozszerzyły się i już chciał zaprzeczyć tym bzdurą, kiedy Dumbledore zbliżył się do klatki i przyjrzał się jej z zaintrygowaniem.

- Interesujące. - błękitne tęczówki dyrektora spoczęły na pierwszorocznej Gryfonce. - Ma na sobie czar antyanimagiczny. - stwierdził po chwili.

- Dostałam ją od profesor McGonagall. - wyjaśniła. Knot nie mając za bardzo wyboru zbliżył się do łóżka dziewczyny i spojrzał na szczura w klatce. Nie wyglądał on zbyt zachęcająco, był wyliniały i wychudzony, a na dodatek nie miał jednego pazura. - Mogę udowodnić, że Syriusz Black nie jest winny zarzucanych mu czynów. - powiedziała pewnie patrząc wyzywająco prosto w oczy starszego czarodzieja, który przyglądał jej się z politowaniem.

- Panno Evans... chyba nie myśli Pani, że jest w stanie coś wnieść do tej sprawy... Tak, jak powiedział nam Pan Snape... Black użył na was zaklęcia Confundusa, nie jesteś w stanie powiedzieć co jest prawdą, a co fałszem...

- Przybyłam do Wrzeszczącej Chaty dużo później niż Harry, Ron i Hermiona. - wtrąciła zyskując tym całą uwagę zebranych. - Za nim udałam się za nimi, poszłam po pomoc. W drodze do zamku natrafiłam na profesora Lupina, który zamierzał mi tej pomocy udzielić. Proszę pamiętać, że każdy profesor ma obowiązek chronić swoich uczniów... - można było tu usłyszeć kilka stłumionych przez kaszel nazwisk. - ...i profesor Lupin to właśnie robił. Black nie miał możliwości, żeby użyć na mnie tego zaklęcia. Profesor Snape przybył niedługo po nas, wątpię, aby pozwolił, żeby jego uczniom stała się jakaś krzywda... - tu rozległy się trzy głośne chrząknięcia, które zostały zagłuszony przez głos Lily. - Zareagował natychmiast, ale nie był świadomy, że nie groziło nam żadne niebezpieczeństwo. Harry, Ron i Hermiona zareagowali zbyt emocjonalnie i ogłuszyli profesora, przez co ten nie miał możliwości wysłuchać całej historii. Stąd całe te nieścisłości w naszych wersjach wydarzeń.

- Świetnie wymyślona historyjka, jednak ciekawe ile w niej jest prawdy. - odparł z grymasem na twarzy Knot. - Masz jakieś dowody?

-Mam jeden, ale za to bardzo dobry... Wystarczy, że użyje pan zaklęcia odmieniającego na Parszywku.

- Parszywku? - zapytał zaskoczony Minister.

- To mój szczur... znaczy Pettigrew. - próbował wyjaśnić Ron, który starał się nadążyć za sytuacją. - On podszywał się pod szczura przez dwanaście lat, ukrywał się przed śmierciożercami i Ministerstwem.

- Tak naprawdę to on zdradził na... moich rodziców, a nie Syriusz. - dodał Harry, o mało niepopełniając bardzo poważnego błędu.

- Peter Pettigrew nie żyje. - wycedził przez zaciśnięte zęby Knot. - Został zamordowany dwanaście lat temu przez Syriusza Blacka.

- Jest bardzo łatwy sposób aby się o tym przekonać. - stwierdził Dumbledore. - Lily, czy byłabyś tak miła i otworzyła klatkę? - zapytał wyciągając z rękawa swoją różdżkę. Evans bez wahania zrobiła to o co ją poprosił, a następnie pozwoliła dyrektorowi wylewitować szczura z klatki. Parszywek wierzgał i piszczał niemiłosiernie, ale w tym momencie nikt nie zamierzał mu pomóc. Nagle z różdżki Dumbledore wyleciał jasny, niebiesko-biały promień, który uderzył w szczura, a po następnych kilku sekundach, zamiast futrzastego zwierzaka nad ziemią unosił się czarodziej. Wszyscy wyciągnęli swoje różdżki gotowi do ataku.

- Na Merlina! - krzyknął Minister mało nie mdlejąc na widok niskiego mężczyzny o bezbarwnych, potarganych włosach, długim, szczurzym nosie i małych, wodnistych oczach.

- Peter Pettigrew. - powiedział niezdziwiony tym odkryciem dyrektor.

- D-Dumbledore... - wyjąkał zdrajca rozglądając się po sali w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki.

- Ja uważam, że to wystarczający dowód. - dodała Gryfonka patrząc na Pettigrew z obrzydzeniem. Oczywiście, czarodziejowi nie umknął widok młodych Gryfonów, a szczególnie jednej rudowłosej nastolatki, cały czas świdrował ją wzrokiem jakby licząc na litość z jej strony.

- Dobrze się spisałaś. - stwierdził Dumbledore, po czym bez słowa zakneblował zdrajcę i uśpił go prostym zaklęciem. - Myślę, że należy przeprowadzić proces. Teraz gdy wina Syriusza Blacka wydaje się wątpliwa, wypadałoby rozwiązać tę sprawę. No i najwidoczniej nie wrócisz z niczym...

- Tak, tak... powiadomię Macnair'a, musimy odeskortować go do aresztu, a następnie prosto do Azkabanu, gdzie będzie czekać na przesłuchanie. - powiedział szybko Minister nie spuszczając oczu z nieprzytomnego mordercy. - Trzeba powiadomić prasę...

- Może lepiej z tym poczekać. - przerwał mu dyrektor. - Nie chcemy wzbudzać paniki, teraz kiedy nie wiadomo co jest prawdą, a co fikcją.

- Masz rację, Dumbledore, masz całkowitą rację. - przyznał Knot. - Pójdę już po Macnair'a, przypilnujesz go?

- Naturalnie.

Knot opuścił Skrzydło Szpitalne, a dyrektor i pielęgniarka, dalej pilnowali bezpieczeństwa uczniów. Harry, Ron, Hermiona i Lily rozluźnili się w końcu wiedząc, że na reszcie udało im się udowodnić, że ich historia jest prawdziwa. Kiara dalej leżała obok Evans domagając się pieszczot, których rudowłosa nie zamierzała jej skąpić.

- Świetnie się spisałaś. - wyszeptała drapiąc ją za uchem, młoda kuguhar zamruczała z zadowoleniem.

Pani Pomfrey powiedziała coś cicho do dyrektora, po czym udała się szybko do swojego gabinetu. Dumbledore spojrzał ostatni raz na wciąż nieprzytomnego Pettigrew, a następnie usiadł na wolnym krześle na przeciwko czwórki Gryfonów.

- Kiedy myślałem nad tym co zrobiliście nie przewidziałem takiego obrotu spraw. - przyznał starszy czarodziej przyglądając się im z błyszczącymi od emocji oczami. - No, ale wy zawsze robicie wszystko dobrze od początku do końca.

- Tak naprawdę, to wszystko to zasługa Lily. - powiedział z uśmiechem Harry, a jego oczy co chwilę lądowały na zarumienionej rudowłosej. - Gdyby nie ona nie udałoby nam się złapać Pettigrew.

- Przeceniasz mnie. - mruknęła zawstydzona Gryfonka.

- Wcale nie! - wtrąciła Hermiona uśmiechając się do niej szeroko. - Harry mówi prawdę Lily, gdyby nie ty... och! Nawet nie chcę myśleć co by się stało, gdyby ciebie tam nie było!

- Pettigrew na pewno by uciekł. - stwierdził Ron. - To dzięki tobie udało się go bezpiecznie zamknąć i nawet przez całą tą szaloną akcję był w klatce, którą to właśnie ty ze sobą przytargałaś.

- To nie jest dużo. - wyszeptała pod nosem.

- Lily, to jest aż tak dużo. - poprawił ją Dumbledore. - Oni mają rację. Nawet nie zdajesz sobie jak wiele zrobiłaś. W końcu, gdyby nie ty Syriusz nadal byłby ścigany za zbrodnie, której nie popełnił.

Po tych słowach już nikt się nie odezwał, a Evans zaczęła się poważnie zastanawiać nad słowami dyrektora. Oczywiste wiedziała, że ma w tym jakiś swój udział, ale nie zamierzała aż tak się zaangażować. Chciała tylko dać klatkę Harremu lub po prostu złapać do niej Pettigrew i przekazać go nauczycielom lub Ministerstwu... No może rzeczywiście trochę pomogła.

Po kilku minutach drzwi do szpitala otworzyły się i do środka wszedł Minister w towarzystwie kata i dwóch dementorów. Nagle w pomieszczeniu zrobiło się przeraźliwie zimno, całe szczęście uleciała z powietrza, a Gryfonka czuła jak powoli robi jej się słabo. Macnair nie zwlekał, podszedł do wciąż nieprzytomnego Pettigrew i rzucił na niego zaklęcie lewitacyjne. Ciało zdrajcy ustawiło się pionowo w powietrzu, podobnie jak to Snape'a jeszcze kilka godzin temu, a następnie zostało wylewitowane w eskorcie dementorów na zewnątrz. Powoli wszystko zaczęło wracać do normy.

- Wspaniale, wspaniale... - mruczał pod nosem Minister. - Zdążyłem już powiadomić aurorów. - zwrócił się Knot do Dumbledore'a. - Będą czekać na więźnia przy bramie. Nie długo odbędzie się przesłuchanie, od razu cię o tym powiadomię. Naturalnie przyjdziesz na rozprawę?

- Tak, zgadza się. - odparł dyrektor.

- Wspaniale... muszę jak najszybciej dostać się do wyjścia, muszę poinstruować aurorów... Jest jeszcze tyle do zrobienia...

- A dementorzy? - zapytał Dumbledore przerywając potok słów Ministra. - Mam nadzieję, że teraz zostaną usunięci z terenu szkoły?

- Aa... tak, mogą już odejść.- rzekł Knot, uśmiechając się głupkowato. Pojmanie zdrajcy Potterów, musiało mu naprawdę poprawić humor. - Na razie szkole nie zagraża żadne niebezpieczeństwo są tu zbędni, no i kto by pomyślał, że spróbują zaaplikować ten ich pocałunek niewinnym uczniom... Zupełnie wymknęli się spod kontroli... Jeszcze tego wieczoru każę im wynosić się do Azkabanu. Może by warto pomyśleć o smokach przy wejściach na teren szkoły...

- Hagrid byłby zachwycony. - powiedział Dumbledore, mrugając do Harry’ego i Hermiony. Lily lekko zdezorientowana spojrzała na brata, który jedynie mruknął ciche "Później".

Kiedy on i Knot wyszli z sali, pani Pomfrey podbiegła do drzwi i zamknęła je na klucz. Pomrukując coś gniewnie pod nosem, schroniła się w swoim gabinecie. Ron spojrzał na swoich przyjaciół pytającym wzrokiem.

- A teraz tak serio... co się stało? - zapytał patrząc na nich wyczekująco. Harry, Lily i Hermiona spojrzeli po sobie.

- Ty mu powiedz. - rzekł Harry do Hermiony, biorąc kolejny kawał czekolady.

Następnego dnia popołudniu Pani Pomfrey w końcu pozwoliła im opuścić Skrzydło Szpitalne co wszyscy przyjęli z nieskrywaną radością. Pierwszą rzeczą którą chciała zrobić Lily, była szczera rozmowa z przyjaciółmi, teraz, gdy już wszystko jest jasne Ben, Dennis i Astoria zasługują na prawdę. Wyjątkowo szybko udało jej się ich znaleźć. Całą trójką siedzieli w bibliotece i wyraźnie się o coś sprzeczali. Stanęła w takim miejscu, że ci nie byli w stanie jej zobaczyć, ale ona za to mogła ich doskonale słyszeć.

- Daj spokój, Ben! Gdyby rzeczywiście coś jej się stało wiedzielibyśmy! - głos Ślizgonki rozpoznała od razu. - Wszyscy by o tym gadali.

- Dementorzy weszli na teren szkoły. Coś musiało się stać. - stwierdził mądrze Dennis. - Nikt nic nie wspomniał o niej, a wszyscy dobrze wiemy, że nie było jej dzisiaj ani na śniadaniu, ani na obiedzie.

- Słyszałem, jak grupa Krukonów szeptała o pojmaniu Blacka. - przyznał Diggory, ale za nim mógł kontynuować przerwała mu wstrząśnięta Gryfonka.

- Złapali Syriusza!? - zawołała wychodząc zza regału. Trójka pierwszorocznych, aż podskoczyła ze zdziwienia na swoich siedzeniach.

- Lily! - krzyknęli na wpół przerażeni, na wpół szczęśliwi.

- Merlinie! Byliśmy pewni, że coś ci się stało! - wytłumaczył Ben.

- Jak widzicie jestem cała i zdrowa. - odparła z delikatnym uśmiechem, który błyskawicznie zniknął na samą myśl o słowach jej przyjaciela. - Wspomnieliście, że złapali Syriusza Blacka?

- Nie wiemy ile w tym prawdy. - zaznaczyła Astoria. - To tylko plotka. Dzisiaj w Proroku pojawiła się krótka wzmianka o pojmaniu "zdrajcy Potterów", żadnych szczegółów. Była jedynie podana data nadchodzącej rozprawy i informacja o wycofaniu dementorów z Hogwartu.

- Uważamy, że to ściema. - wtrącił Ben układając jakieś rzeźby z porozrzucanych na stoliku książek. - W końcu, gdyby to była prawda podali by więcej informacji. To bardzo głośna sprawa.

- Może czekają z tym do rozprawy. - stwierdziła Lily z uśmiechem.

- Ty coś wiesz! - zawołał zaskoczony Creevey, czym zasłużył sobie na pełne złości spojrzenie bibliotekarki. - Przepraszam. - mruknął w stronę kobiety. - Dobra, gadaj w czym rzecz.

- Okej, niech wam będzie.

Powiedziała im o wszystkim. O Syriuszu, o jej własnym mini śledztwie, o Pettigrew oraz o tym, że szczur został złapany. Wspomniała nawet o zmieniaczu czasu, ale nie powiedziała o nim za dużo. Nadal to była tajemnica. Chcąc, nie chcąc musiała też im powiedzieć prawdę o profesorze Lupinie, jednak po skończeniu opowieści nie zobaczyła na ich twarzach żadnych silniejszych emocji, żadnych pytań, nic.

- Nie zdziwiło was, że Lupin to wilkołak?

- Och, no tak! Ty nie wiesz. - jęknęła zdenerwowana Greengrass.

- O czym nie wiem? - zapytała zaciekawiona.

- Profesor Snape, powiedział Ślizgonom o tym przy śniadaniu. - wyjaśnił Ben. - Astoria od razu wysłała nam wiadomość i tak skończyliśmy tutaj. Chcieliśmy ci powiedzieć, ale nie mieliśmy pojęcia gdzie jesteś.

- Rezygnuje. Właśnie się pakuje. - dodał Dennis mając na myśli Lupina. Lily nie trzeba było dwa razy powtarzać. Bez słowa wybiegła z biblioteki zostawiając za sobą swoich przyjaciół. Dobrze znała drogę, biegła przed siebie nie patrząc na to kogo mija lub na kogo niechcący wpadła, rzuciła szybkie przeprosiny i ruszyła dalej.

Drzwi do gabinetu Lupina były otwarte. Spakował już większość swoich rzeczy. Tuż obok wyświechtanej walizki stał pusty zbiornik po druzgotkach. Walizka była otwarta i prawie pełna, a Lupin pochylał się nad biurkiem. Kiedy Lily zapukała w drzwi, podniósł głowę.

- Widziałem, jak się zbliżasz. - powiedział Lupin, uśmiechając się. Wskazał na pergamin leżący na biurku. Była to Mapa Huncwotów.

- Rozmawiałam z Dennisem, Benem i Astorią. - odparła Lily podchodząc do biurka. - Powiedzieli, że Pan odchodzi.

- Niestety tak. - przyznał krzywiąc się lekko. Lupin zaczął otwierać szuflady i wyjmować ich zawartość.

- Ale... - zaczęła chcąc zapytać o więcej szczegółów, jednak profesor jej przerwał.

- Poczekaj jeszcze chwilę z pytaniami. Twój brat powinien się tu zjawić lada moment.

Jak na zawołanie usłyszeli pukanie do drzwi, a kiedy spojrzeli w tamtym kierunku zobaczyli wyraźnie zmęczonego i zdyszanego bruneta.

- Właśnie rozmawiałem z Hagridem. - rzekł z trudem Harry. - Powiedział, że pan złożył rezygnację. Czy to prawda?

Lupin podszedł do drzwi i zamknął je.

- Obawiam się, że tak.

- Dlaczego? - zapytał Gryfon stając obok Lily. - Przecież Ministerstwo Magii nie posądza pana o to, że pomógł pan Syriuszowi, prawda?

- Poza tym, - wtrąciła rudowłosa. - mają prowadzić śledztwo. Złapali Pettigrew, na razie Syriusz jest poszukiwany, żeby mógł złożyć swoje zeznania. Nie mogą Pana ukarać!

- I nie ukarają. Profesorowi Dumbledore’owi udało się przekonać Knota, że próbowałem uratować wam życie. - westchnął. - Słowa Lily jedynie to potwierdziły. To był jeszcze jeden cios dla Snape’a. Co prawda ma swoją zasługę we wczorajszym incydencie, ale niestety nie dostanie odznaczenia. Bardzo przeżył utratę Orderu Merlina. No więc... dziś rano, przy śniadaniu, wyrwało mu się ee... przypadkowo, że jestem wilkołakiem.

- Ale przecież nie wyjeżdża pan z tego powodu!

Lupin uśmiechnął się krzywo.

- Jutro o tej porze zaczną przylatywać sowy od rodziców, którzy nie zgodzą się na to, żeby ich dzieci nauczał wilkołak. A po ostatniej nocy dobrze ich rozumiem. Mogłem ugryźć każdego z was... To się nie może powtórzyć.

- Jest pan najlepszym nauczycielem obrony przed czarną magią, jakiego dotąd mieliśmy! Niech pan nie odchodzi!

Lupin pokręcił głową, ale nic nie powiedział. Nadal opróżniał szuflady. A potem, kiedy Harry zastanawiał się nad jakimś dobrym argumentem, który by go przekonał, a Lily myślała jak uświadomić swojemu bratu, że profesor ma rację, Lupin powiedział:

- Z tego, co mówił mi dziś rano dyrektor, wynika, że ubiegłej nocy uratowałeś życie nie jednej osobie, Harry. - jego spojrzenie padło na Gryfonkę do której uśmiechnął się przyjaźnie. - Jeśli mogę być z czegoś dumny, to właśnie z tego, że tyle się nauczyłeś. Opowiedz mi o swoim patronusie.

- Skąd pan o tym wie? - zapytał Harry.

- A co innego mogło przepędzić dementorów?

Harry opowiedział mu, co się wydarzyło. Lily też dodała coś od siebie, mówili na zmianę tworząc przy tym niesamowitą historię. Kiedy skończyli, Lupin znowu się uśmiechnął.

- Tak, wasz ojciec zawsze przemieniał się w jelenia. Bystry z ciebie chłopak. Właśnie dlatego nazwaliśmy go Rogaczem.

Wrzucił do walizki jeszcze kilka książek, po czym powsuwał szuflady i odwrócił się do dwójki Gryfonów.

- Przyniosłem to zeszłej nocy z Wrzeszczącej Chaty - powiedział, wyciągając w ich stronę pelerynę-niewidkę. Harry bez wahania ją chwycił. - I... - profesor zawahał się, a potem podał Lily Mapę Huncwotów. - Już nie jestem waszym nauczycielem, więc oddaję to w wasze ręce bez wyrzutów sumienia. Jednak... - dodał po chwili zwracając się do rudowłosej. - czuję się mniej winny przekazując ją tobie. Wiem, że nie wpakujesz się w kłopoty. Przynajmniej nie celowo. - sprostował rozbawiony. - Nie wątpie, że jeszcze zrobicie z niej użytek.

Harry spojrzał na mapę i uśmiechnął się.

- Powiedział mi pan, że Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz chcieli mnie wywabić ze szkoły... że uważali to za bardzo zabawne.

- No i udało się! - powiedział Lupin, schylając się, by zamknąć walizkę. - Nie waham się twierdzić, że James byłby bardzo rozczarowany, gdyby jego dzieci nie odnalazły żadnego z tajnych wyjść z zamku.

Rozległo się pukanie do drzwi. Harry szybko wepchnął pelerynę-niewidkę za pazuchę, a Lily szybko ukryła mapę w swojej kieszeni. Wszedł profesor Dumbledore. Nie okazał zaskoczenia na widok rodzeństwa.

- Twój powóz czeka przed bramą, Remusie.

- Dziękuję, dyrektorze.

Lupin wziął swoją starą walizkę i pusty zbiornik na druzgotki.

- No to... do widzenia, Harry, Lily. - powiedział z uśmiechem. - To wielka przyjemność uczyć kogoś takiego jak ty, Harry. - zwrócił się w stronę bruneta, a następnie skierował swoją uwagę na rudowłosą. - I to zaszczyt poznać tak mądrą czarownicę jak ty, Lily. Mam nadzieję, że na przyszłość postaracie się unikać kłopotów. Czuję, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Dyrektorze, nie musi mnie pan odprowadzać do bramy. Dam sobie radę...

Lily odniosła wrażenie, że Lupin pragnie odejść stąd jak najszybciej.

- A więc do widzenia, Remusie. - powiedział spokojnie Dumbledore.

Lupin uniósł nieco zbiornik na druzgotki, żeby móc uscisnąć dłoń Dumbledore’owi. A potem kiwnał głową Harry’emu oraz Lily, po czym szybko opuścił gabinet. Harry usiadł w jego fotelu, patrząc smętnie w podłogę. Gryfonka dobrze rozumiała swojego brata. Remus Lupin był świetnym nauczycielem i aż szkoda się było z nim rozstawać, szczególnie z takiego powodu. Usłyszała trzaśnięcie drzwi i podniosła głowę. Dumbledore wciąż był w gabinecie.

- Skąd taka ponura mina, Harry? - zapytał cicho. - Po tym, co zrobiłeś ostatniej nocy, powinieneś być z siebie dumny.

- Ma Pan rację. - odparł wzdychając ciężko brunet. - Jednak nadal obawiam się o Syriusza. Jeśli go zamkną i to wszystko nie miało znaczenia.

- To nie miało znaczenia? Och, Harry. Ty i Lily przyczyniliście się do ujawnienia prawdy. Uratowaliście życie niewinnemu człowiekowi. Uchroniliście go przed strasznym losem. Na dodatek, co nie mieści mi się w głowie udało wam się pochwycić Petera Pettigrew.

Harry uśmiechnął się delikatnie, wyglądał na uspokojonego, lecz jedynie przez chwilę. Twarz mu stężała, a głos nabrał stalowej nuty.

- Panie profesorze... wczoraj, podczas egzaminu z wróżbiarstwa profesor Trelawney zrobiła się taka... bardzo... bardzo dziwna...

- Taaak? Ee... dziwniejsza niż zwykle, to chciałeś powiedzieć?´

- Tak... głos jej zgrubiał, oczy stanęły w słup... i powiedziała... powiedziała, że sługa Voldemorta wyruszy do niego... i że ten sługa pomoże mu odzyskać dawną moc. - spojrzał na Dumbledore’a. - A potem zrobiła się z powrotem normalna i niczego nie pamiętała. Czy to była... prawdziwa przepowiednia?

- Czemu mi o tym nie powiedziałeś? - zapytała wstrząśnięta Lily.

- Nie chciałem cię martwić. Nawet nie wiedziałem ile w tym prawdy.

- I tak nie powinieneś przede mną tego zatajać. - burknęła rudowłosa.

Profesor Dumbledore przyglądał im się z lekkim rozbawieniem. Na nim ta informacja nie zrobiła zbyt wielkiego wrażenia.

- Wiesz co, Harry? Myslę, że mogło tak być. - powiedział z namysłem. - Kto by pomyślał? To by była jej druga prawdziwa przepowiednia. Chyba powinienem podnieść jej pensję...

- Ale... - Harry wpatrywał się w niego, zaskoczony. Jak Dumbledore mógł
przyjać to z takim spokojem? - Ale... jeśli ta przepowiednia mówi o Pettigrew to... to przecież ja powstrzymałem Syriusza i profesora Lupina od zabicia go! Z tego by wynikało, że jesli Voldemort wróci, to przeze mnie!

- Harry, Pettigrew jest w Azkabanie. - przypomniała mu Lily. - Jeśli zdoła uciec i odnaleźć Voldemorta to nie będzie w żadnym wypadku twoja, a konkretniej nasza wina.

- Ale ty nic złego nie zrobiłaś!? - stwierdził brunet.

- Racja, poparłam twoją decyzję, która nie była zła. Nie tylko ty miałeś tu głos, Harry. Oboje zdecydowaliśmy.

- Lily bardzo mądrze mówi. - powiedział spokojnie Dumbledore. - Czy doświadczenie z cofaniem czasu niczego cię nie nauczyło? Konsekwencje naszych działań są zawsze tak złożone, tak różnorodne, czasem wręcz sprzeczne, że przewidywanie przyszłości jest naprawdę bardzo trudnym zajęciem... Profesor Trelawney jest tego żywym dowodem. A wy, ratując Peterowi życie, dokonaliście bardzo szlachetnego czynu.

- Ale jeśli on pomoże Voldemortowi odzyskać moc...

- Pettigrew zawdzięcza wam życie. Nawet jeśli zdoła uciec Ministerstwu, posłałbyś Voldemortowi kogoś, kto ma wobec ciebie i Lily wielki dług. Kiedy jeden czarodziej ratuje życie drugiemu czarodziejowi, tworzy się między nimi pewna więź... Bardzo bym się pomylił, gdyby Voldemort zechciał, żeby jego sługa miał dług wobec Harry’ego i Lily Potterów.

- Nie chcę żadnej więzi z Peterem Pettigrew! On zdradził naszych rodziców!

- To jest magia w swoim najgłębszym, najbardziej nieprzeniknionym aspekcie, Harry. Ale wierz mi... może nadejść czas, kiedy będziesz bardzo rad, że uratowałeś mu życie.

Harry nie potrafił sobie tego wyobrazić. Dumbledore sprawiał wrażenie, jakby
wiedział, o czym Gryfon myśli.

- Znałem dobrze waszego ojca, Harry, tu, w Hogwarcie, i później. - powiedział łagodnie. - On by też ocalił Petera Pettigrew. Jestem tego pewny.

Harry spojrzał na Dumbledore'a z bardzo dziwnym wyrazem twarzy.

- Zeszłej nocy... myślałem, że to tata wyczarował mojego patronusa. To znaczy... kiedy zobaczyłem samego siebie za jeziorem... pomyślałem, że to on.

- Nietrudno było się pomylić. Pewnie dość już się tego nasłuchałeś, ale ty naprawdę jesteś niezwykle podobny do Jamesa. Z wyjątkiem oczu... te masz po matce. - spojrzenie dyrektora padło na pierwszoklasistkę. - Tak samo jest z tobą Lily, tak bardzo przypominasz swoją matkę, że ciągle wielu nauczycieli nie jest w stanie uświadomić sobie, że ty i ona to dwie różne osoby.

- Pewnie gdybym była w tej samej sytuacji co ty Harry, myślałabym podobnie. - przyznała.

Harry spojrzał na siostrę, po czym pokręcił głową.

- Byłem głupi, myśląc, że to on. - mruknął. - Przecież wiedziałem, że nie żyje.

- Myślisz, że umarli, których kochaliśmy, naprawdę nas opuszczają? Myślisz, że nie przypominamy sobie ich najdokładniej w momentach wielkiego zagrożenia? Twój ojciec żyje w tobie, Harry, i ujawnia się najwyraźniej, kiedy go potrzebujesz. Bo jak inaczej mógłbyś wyczarować tego właśnie patronusa? To był przecież Rogacz.

Do Harry’ego dopiero po chwili dotarło, co Dumbledore powiedział.

- Zeszłej nocy Syriusz opowiedział mi o tym, jak stali się animagami. - powiedział Dumbledore, uśmiechając się lekko. Lily delikatnie się spięła, w końcu skoro dyrektor wie o Syriuszu, to może wiedzieć o... Spojrzenie starszego czarodzieja padło na nią, a ona w jednej chwili poczuła jakby miała zaraz zemdleć. Wiedział! Dumbledore wiedział o Łapie, i to już od dawna, wyczytała to z jego wszechwiedzącego uśmiechu i tajemniczego błysku w oku. - Niezwykły wyczyn... tym bardziej, że zdołali to utrzymać w tajemnicy przede mną. A potem sobie przypomniałem, jak niezwykłą formę przybrał twój patronus, kiedy natarł na pana Malfoya podczas waszego meczu z Krukonami. Tak, Harry, naprawdę zobaczyłeś swojego ojca... odnalazłeś go w sobie.

Po tych słowach Dumbledore zaczął zbliżać się w kierunku wyjścia, jednak zatrzymał się na chwilę i z rozbawieniem rzekł do Gryfonki.

- Och i Lily, zajrzyj do mojego gabinetu po kolacji, musimy o czymś poważnie porozmawiać.

Zaraz potem opuścił pomieszczenie, zostawiając w nim całkiem zestresowaną Lily i Harry’ego z mętlikiem w głowie.

Evans opuściła Wielką Salę nieco wcześniej. Miała w planach pójść w jeszcze jedno miejsce za nim uda się na rozmowę z dyrektorem. Dlatego właśnie zmierzała w stronę sali swojej Opiekunki Domu. Weszła po ruchomych schodach i szybko przebiegła korytarzem na pierwszym piętrze prosto do sali od transmutacji. Zapukała niepewnie, a gdy tylko zza drzwi rozległ się znajomy głos, weszła do środka.

- Witaj, Lily. - odezwała się McGonagall, siedząc za biurkiem i przeglądając stosy jakiś dokumentów.

- Dzień dobry, pani profesor. - przywitała się uprzejmie Gryfonka. Nauczycielka przyjrzała się dziewczynie dokładnie, a następnie wskazała jej dłonią na krzesło obok biurka.

- Usiadź. Przeczuwam, że to chwilę zajmę.

- Przyszłam tylko na chwilę, aby coś oddać. - sięgnęła do torby, którą miała przewieszoną przez ramię i wyciągnęła z niej metalową klatkę. Położyła ją na biurku i spojrzała z wyczekiwaniem na profesorkę. Ta z zainteresowaniem przyglądała się stalowemu więzieniu, wyciągnęła różdżkę i mrucząc różne zaklęcia pod nosem zaczęła nią machać nad klatką. Po kilku minutach uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Bardzo dobrze zabezpieczona klatka na animagów, widzę, że udało ci się rzucić kilka zaklęć, które ci wczoraj pokazałam.

- Tak, ćwiczyłam i efekt jest zadowalający. - powiedziała uśmiechając się na wspomnienie Pettigrew zamkniętego za kratami.

- Testowałaś ją już na kimś? - zapytała zaciekawiona nauczycielka.

- Nie miałam na kim. - skłamała. - Ale wydaję mi się, że wszystko działa.

- Zaraz to sprawdzimy.

McGonagall otworzyła klatkę. Sekundę później zamiast surowej profesorski na krześle siedział dumny, bury kot. Pani profesor wskoczyła do klatki i skinęła łebkiem na swoją uczennicę. Lily nie mając zbytnio wyboru zamknęła klatkę. Nauczycielka transmutacji siedziała w swojej kociej postaci i wydawała się głęboko nad czymś rozmyślać. Evans milczał, nie chcąc rozpraszać profesorki. Usiadła na krześle i przyglądała się postęp zastępczyni dyrektora. Po około dziesięciu, pełnych ciszy minutach oczy kotki otworzyły się. Ponownie skinęła głową, a Gryfonka na ten znak otworzyła klatkę. Kotka wyskoczyła z niej i w locie przemieniła się w Opiekunkę Gryfonów, na której twarzy gościł szeroki uśmiech pełen zadowolenia.

- Świetna robota, Lily. - orzekła siadając obok swojej uczennicy.

- Na-naprawdę? - spytała zaskoczona.

- Zaklęcie jest bardzo silne. Nie bezbłędne i zapewne z czasem straciłoby na sile, ale... nadal to genialna robota. Wspaniale sobie poradziłaś z tym zadaniem, tylko... po co chciałaś się tego nauczyć? - zapytała przyglądając się wnikliwie nastolatce.

- To tak na przyszłość. Niewiadomo kiedy taka klatka może się przydać, prawda?

- Masz rację. - przyznała McGonagall. - Masz mi jeszcze coś do pokazania?

- Nie to wszystko. - odparła dwunastolatka wstając. - Tylko... Mam jedno pytanie?

- Tak, Lily?

- Gdzie znajduje się gabinet profesora Dumbledore?

McGonagall wyjaśniła jej, że musi udać się na drugie piętro, gdzie mieści się Korytarz Gargulca i wejście do Wieży Dyrektora. Stała właśnie przed gargulcem, który strzegł przejścia do gabinetu dyrektora i poważnie zastanawiała się nad tym czy nie uciec do swojego dormitorium. Oczywiście, wiedziała, że ucieczka raczej nie poprawi jej sytuacji, jednak była zbyt przerażona myślą o rozmowie z dyrektorem by rozważać to poważnie. W końcu przemogła się i wyszeptała hasło: "Cukrowe pióro". Gargulec odchylił się ujawniając jej przejście na schody. Wzięła głęboki oddech i zaczęła wchodzić na górę. Zatrzymała się przed drzwiami, które powinny prowadzić do siedziby dyrektora Hogwartu. Gdy już miała zapukać, poczuła jak cała odwaga z niej odpływa. Stała tak tępo wpatrując się w popękane drewno. Czuła, że jeśli będzie to dalej odwlekać to stanie się to jeszcze trudniejsze. Zapukała do drzwi. Te po chwili otworzyły się same, a Lily nie wiedząc co robić po prostu weszła do gabinetu. Zaraz potem rozległo się za nią szczęknięcie zamka.

Znalazła się w wielkim i pięknym okrągłym pokoju, pełnym dziwnych cichych odgłosów. Na stołach o cienkich, wrzecionowatych nogach stały rozmaite srebrne urządzenia, warczące, wirujące i wypuszczające obłoczki dymu. Ściany były obwieszone portretami, jak zdąrzyła wydedukować byłych dyrektorów i dyrektorek, które w większości sobie smacznie dzremały. Tylko nie liczni przyglądali jej się z zaciekawiniem. Pod nimi znajdowały się ogromne regały pełne ksiąg i woluminów. Naprzeciw wejścia stało olbrzymie biurko z nogami w kształcie szponów, a za nim, na półce, rozsiadła się wyświechtana, postrzępiona Tiara Przydziału. W centrum tego wszystkiego siedział Albus Dumbledore, który podpisywał jakieś dokumenty. Ale gdy tylko zauważył kto wszedł do środka, uśmiechnął się szeroko i odłożył wszystkie pergaminy na bok.

- Dobrze, że już jesteś. - powiedział z entuzjazmem. - Napijesz się herbaty.

- Ee... bradzo chętnie, profesorze. - odparła niepewnie. Dyrektor wskazał jej fotel stojący przed biurkiem. Szybko pojęła o co chodzi i usiadła na wygodnym siedzisku. Przez chwilę między nimi panowała cisza, aż w końcu na biurku pojawiła się tacka z dwoma filiżankami herbaty i cukierniczką.

- Dobrze, a więc Lily jak się czujesz? - zapytał, przy okazji słodząc napój niebotyczną ilością cukru. - Jak po egzaminach? Dobrze ci poszło?

- Chyba całkiem dobrze, ale to się okaże kiedy dostanę wyniki. - stwierdziła z uśmiechem. - Może udało mi się napisać je na przynajmniej Zadowalający.

- Och, nie doceniasz się. Podobno swój egzamin z zaklęć napisałaś lepiej od panny Granger, w co nawet sam profesor Flitwick nie potrafił uwierzyć. - rudowłosa zarumienia się, wzięła do ręki herbatę, starając się ukryć swoją radość i zadowolenie z sukcesu. Upiła kilka łyków, po czym spojrzała na dyrektora.

- Dlaczego tak naprawdę chciał Pan ze mną porozmawiać, panie profesorze? - spytała czekając na najgorsze.

- Mamy do omówienia parę spraw, ale chyba wiem, która najbardziej cię męczy. - stwierdził, sam sięgając po filżankę. - Nie ukarzę cię za wpuszczenie Syriusza Blacka do zamku, nie miałaś pojęcia kim był. Syriusz się za tobą wstawił i wyjaśni mi dokładnie sytuację, a profesor Lupin wspomniał coś o twoim szlabanie więc ta kwestia jest już zamknięta. - Gryfonka odetchnęła z ulgą i już znacznie spokojniejsza słuchała dalszej wypowiedzi Dumbledore'a. - Przejdziemy już do trochę milszych tematów. Twoja skrytka u Gringotta. Profesor McGonagall na pewno ci o niej wspomniała, prawda?

- Zgadza się. - odparła.

- Wszystko jest już formalnie załatwione i nie musisz się już o to martwić. - wyjaśnił z uśmiechem, a następnie otworzył szufladę i zaczął w niej czegoś zawzięcie szukać. - Los chciał, że przypada ci skrytka, która znajduje się tylko kilka sejfów od skrytki Harry'ego, więc gdybyście wybierali się razem na zakupy nie musicie się martwić o czas. No, powinien tu być... Och, mam! - zawołał triumfalnie trzymając w dłoni złoty kluczyk. - Jest twój. - powiedział oddając go nastolatce. - W środku znajdziesz środki, które spokojnie starczą ci do siedemnastym urodzin, o ile nie dłużej, a także... kilka małych prezentów. - dodał ściszając ton głosu. - Na pewno będziesz zadowolona.

- Dziękuję, profesorze! - odrzekł z szerokim uśmiechem chowając kluczyk do małej kieszonki w szkolnej torbie. Otwierając ją w oczy rzucił jej się podręcznik od eliksirem, a wraz z tym widokiem do głowy wpadła jej pewna myśl. Od razu jej dobry humor zniknął, co nie zostało zignorowane przez Dumbledore'a. - Panie profesorze, mam pewne pytanie?

- Tak, Lily? - spytał przyglądając się jej z zaintrygowaniem.

- Myśli Pan, że w przyszłym roku nadal będę mogła uczęszczać na indywidualne zajęcia z eliksirów?

- Nie widzę żadnego powodu, dlaczego miałoby być inaczej. - stwierdził staruszek.

- Czy profesor Snape nie będzie miał nic przeciwko? - zapytała zdziwiona.

- Szczerze w to wątpię, Lily. - powiedział spokojnie. - Profesor Snape zawsze wyjątkowo cię chwalił, byłbym szczerze zdumiony gdyby postanowił zrezygnować z nauczania ciebie.

- Ale... Czy po wczorajszej nocy...

- Nie, Lily. Profesor Snape, nie ma tobie tego za złe. Wręcz przeciwnie, jest ci wdzięczny. - odparł.

- Mnie!? Niby za co?

- Broniłaś go wczoraj w skrzydle szpitalnym. Uratowałaś jego honor.

Przez chwilę rozkoszowali się ciszą, aż w końcu dyrektor odchrząknął i podjął nowy temat rozmowy.

- To teraz poruszymy temat twoich samodzielnych wycieczek do Hogsmeade.

Nagle poczuła jakby wielki kamień spadł na samo dno jej żołądka i postanowił uwić tam sobie gniazdko. Przełknęła głośno ślinę i wpatrywałam się ze zdenerwowaniem w podłogę.

- Dobrze wiem, że ty i Harry byliście kilkukrotnie w Hogsmeade, naturalnie bez zgody nauczycieli i opiekunów prawnych, a na dodatek ty nie jesteś jeszcze na trzecim roku. - nauczyciel westchnął ciężko i spojrzał lekko rozbawiony na swoją przerażoną uczennicę. - Oczywiście, jeśli chodzi o to wykroczenie Harry także powinien się tutaj znaleźć, jednak... nie planuję was za to ukarać.

- Nie? - zapytała wstrząśnięta gwałtownie podnosząc wzrok.

- Nie. - odpowiedział z uśmiechem dyrektor. - Będę jednak wdzięczny jeśli ograniczysz te wypady do minimum, nie chcielibyśmy, żeby któryś z nauczycieli odkrył ten mały, nieszkodliwy sekret.

- Ee... jasne, panie profesorze. - nie wiedziała jak powinna zareagować na to oświadczenie. Czyżby Dumbledore wiedział, że i tak będzie opuszczać zamek? W sumie... to całkiem prawdopodobne, przecież znał jej rodziców, no i już od trzech lat musi radzić sobie z Harry'm.

- Dobrze, w takim razie przejdźmy do ostatniej sprawy. - zaczął, dopijając herbatę do końca. - Jak pewnie wiesz na wakację musisz wrócić do sierocińca. - Evans skinęła głową na znak, że rozumie. - Dzięki uprzejmości Pani Stone udało mi się uzyskać dla ciebie przepustkę, która pozwoli ci na opuszczenie sierocińca na czas trwania Mistrzostw Świata w Quidditchu.

- Pan mówi serio!? - spytała z niedowierzaniem, na co dyrektor jedynie się roześmiał i potwierdził jej domysły.

- Na ten czas będziesz pod opieką Weasleyów. Wszystko już jest ustalone. - dodał. - Jest całkiem duże prawdopodobieństwo, że Harry tam do ciebie dołączy.

- To wspaniale! - krzyknęła uradowana.

- Cieszy mnie twój entuzjazm. - powiedział szczerze, po czym spojrzał na zegarek, który leżał na biurku, był wyjątkowo dziwny, miał dwanaście wskazówek. - Pani Stone obiecała cię jutro odebrać z peronu 9 i 3/4, więc będziesz wiedzieć kogo szukać. W trakcie wakacji wyślę do ciebie list, z konkretnymi wyjaśnieniami co do twojego wyjazdu do Weadley'ów. A teraz... jest już późno. Czas iść do łóżka.

Prócz Harry’ego, Rona, Hermiony, Lily i jej przyjaciół oraz profesora Dumbledore’a nikt w Hogwarcie nie wiedział, co się tak naprawdę wydarzyło tej nocy, kiedy zniknęli Syriusz i Hardodziob. Kiedy nadszedł koniec semestru, Lily usłyszała wiele różnych hipotez na ten temat, ale żadna nie była bliska prawdy. Malfoy wściekał się z powodu Hardodzioba. Był przekonany, że Hagrid znalazł sposób, żeby zapewnić mu wolność, a to oznaczało, że on i jego ojciec zostali wystrychnięci na dudka przez jakiegoś gajowego. Natomiast Percy Weasley miał wiele do powiedzenia na temat ucieczki Syriusza Blacka.

- Jesli uda mi się dostać do ministerstwa, mam w zanadrzu mnóstwo propozycji ulepszenia przepisów dotyczących egzekwowania prawa! - oświadczył
jedynej osobie, która chciała go słuchaś, swojej dziewczynie, Penelopie.

Choć pogoda była wspaniała, a atmosfera radosna, Lily była w bardzo podłym nastroju. Nie tylko przez powrót do sierocińca, który wiązał się z brakiem kontaktu z Harry'm oraz pożegnanie się z magią na pewien czas, ale także z powodu odejścia nauczyciela Obrony. Nawet perspektywa Mistrzostw Świata w Quidditchu nie poprawiała jej humoru. Nie była jedyną osobą, która odczuwała głęboki żal z powodu odejścia profesora Lupina. Większość szkoły, która w tym roku brała udział w lekcjach obrony przed czarną magią, rozpaczała z powodu jego rezygnacji.

- Ciekaw jestem, kogo nam dadzą w przyszłym roku. - powiedział ponuro
Seamus Finnigan, kiedy siedzieli przy stole Gryfonów na obiedzie.

- Może wampira. - podsunął Dean Thomas z nadzieją w głosie, za co dostał masę karcących spojrzeń.

Wyniki egzaminów ogłoszono w ostatni dzień roku szkolnego. Lily, Astoria, Ben i Dennis zdali ze wszystkich przedmiotów. Lily nieźle się zdziwiła, gdy zobaczyła, że zdobyła maksymalną ilość punktów z egzaminów z transmutacji i eliksirów. Natomiast egzamin z zaklęć napisała ponad normę, test teoretyczny został napisany bezbłędnie, a za praktyczny profesor przyznał jej dodatkowe punkty. Mimo słów Dumbledore'a nie potrafiła uwierzyć, że tak dobrze jej poszło. Ben, co naprawdę ich zaskoczyło całkiem dobrze sobie poradził, okazało się, że najlepszą ocenę uzyskał z transmutacji, której całą czwórką uczyli się najwięcej i najdłużej. Zdecydowanie najgorzej poszła im historia magii, co wydawało się logiczną koleją rzeczy. Cudem było to, że w ogóle znali odpowiedź na przynajmniej połowe pytań na egzaminie. Dumbledore powinien zmienić nauczyciela.

Gryffindor, głównie dzięki spektakularnemu zdobyciu Pucharu Quidditcha, znowu zajął pierwsze miejsce w klasyfikacji domów Hogwartu. Tak więc uczta kończąca rok szkolny odbyła się w dekoracjach szkarłatno-złotych, a stół Gryffindoru był stołem najbardziej hałaśliwym, bo wszyscy Gryfoni świętowali podwójne zwycięstwo. Nawet Lily udało się zapomnieć o czekającym ją rozstaniu, kiedy jadła, piła, rozmawiał i śmiała się z resztą koleżanek i kolegów.

Kiedy następnego ranka ekspres Hogwart-Londyn opuścił stację w Hogsmeade, Lily, Dennis, Ben i Astoria wdali się w rozmowę na temat wakacji. Każde z nich miało skrajnie inne plany, które łączyło jedno. Mistrzostwa Quidditcha.

- Nie mogę się już doczekać! - zawołał Dennis.

- Nigdy nie wiedziałam, że jesteś aż takim zażartym fanem quidditcha. - stwierdziła rozbawiona Astoria.

- To pierwszy raz od około trzydziestu lat kiedy mistrzostwa mają odbyć się w Wielkiej Brytanii. - zaznaczył Creevey. - Niewiadomo kiedy znowu będziemy mieli taką okazję!

- Ja go rozumiem. - przyznał Ben. - W końcu kolejne mistrzostwa mogą się odbyć w Bułgarii. Wątpie, żeby którekolwiek z nas się zdecydowało tam udać.

- Prawda. - zgodziła się z nim Greengrass. - A ty Lily? Masz jakieś większe nadzieję co do mistrzostw?

- Harry ma tam być. - odparła. - To tylko jeden z wielu powodów, dlaczego chcę się tam udać.

- Nie dziwię się. Jesteś świetną ścigającą, może w przyszłości będziesz grać w drużynie narodowej. - zauważył Diggory.

- Raczej nie wiąże z tym swojej przyszłości, ale warto mieć zawsze plan B.

Następne godziny spędzili na graniu w szachy czarodziejów, rozegrali kilka partii eksplodującego durnia, a kiedy pojawiła się czarownica z bufetem na kółkach, kupili sobie obfite drugie śniadanie.

Wszystko było skrajnie normalne, zero dementorów, seryjnych morderców, czy wilkołaków. W spokoju rozkoszowali się podróżą, rozmawiali, żartowali, snuli jakieś plany na najbliższą przyszłość. Dopiero po południu stało się coś... niezwykłego.

- Lily - powiedziała nagle Astoria, zerkając przez ramię. - co to jest... tam, za oknem?

Lily odwróciła się, by spojrzeć przez okno. Coś małego i szarego to pojawiało się to znikało za szybą. Wstała, żeby lepiej się przyjrzeć i zobaczyła maleńką sówkę, trzymającą w dziobie list, który był dla niej o wiele za duży. Sówka była tak mała, że trzepotała rozpaczliwie skrzydełkami, bo pęd powietrza miotał nią jak piórkiem. Ben widząc to szybko otworzył okno, wyciągnął rękę i złapał ją. Gdy tylko znalazła się w środku, upuściła list prosto na ręce Lily i jak błyskawica wyleciała z powrotem przez okno. Całą czwórką wpatrywał się jak zaklęci na otwarte okno. Ben zamknął je, przy okazji próbując wychwycić wzrokiem tą szaloną sówkę, jednak z jego miny łatwo można było wywnioskować, że zawiódł. Lily wzruszyła ramionami i spojrzała na list, był zaadresowany do niej. Rozerwała kopertę i zawołała zdziwiona:

- To od Syriusza!

- Co?! - zawołali jednocześnie jej przyjaciele.

- Przeczytaj na głos! - pośpieszył ją Astoria.

Kochana Lily,

mam nadzieję, że dostaniesz ten list, zanim znajdziesz się w sierocińcu. Nie wiem, czy to dobrze by wysyłać sowę do miejsca pełnego mugoli, ale zaryzykuję.
Ukrywam się razem z Hardodziobem. Nie powiem ci gdzie, na wypadek gdyby ten list dostał się w niepowołane ręce. Miałem trochę wątpliwości co do tej sowy, ale lepszej nie mogłem znaleźć, gdyby przypadkiem zostawiła ci list do Harry'ego przekaż mu go.

Jestem pewny, że Ministerstwo wciąż mnie szuka, ale nie mają żadnych szans na odnalezienie mnie tu, gdzie się ukrywam. Liczę, że szybko odbędzie się proces Petera, chcę znowu być wolny. Jest coś, o czym nie zdążyłem ci powiedzieć podczas naszego ostatniego spotkania. To ja dałem ci księgę rodową na święta. Pomyślałem, że bardziej ci się przyda niż, jakieś ubrania lub pieniądze. Uważam, że to o wiele cenniejsze, i wiem, że ty myślisz podobnie.

Jeśli będziesz mnie potrzebowała, przyślij słówko. Twoja sowa mnie znajdzie.

Jeszcze do ciebie napiszę, i to niebawem.
Syriusz

Przez resztę podróży Lily raz po raz odczytywał list od Syriusza. Ściskał go wciąż w dłoni, kiedy ona, Astoria, Dennis i Ben wyszli z pociągu. Na peronie udało jej się dostrzec Harry'ego, który tak jak ona trzymał w dłoni list od Syriusza. Zanim pobiegła w jego stronę, pożegnała się ze swoimi przyjaciółmi, obiecując sobie szybkie spotkanie. Przed odejściem, zdołała jedynie zobaczyć, jak jej przyjaciele razem ze swoim  rodzeństwem opuszczają peron.

Harry zasypał ją lawiną pytań, widać, ze jego humor znacznie się poprawił, co i dla niej było ważne. Razem, w towarzystwie Rona i Hermiony przeszli przez barierkę. Gryfon od razu dostrzegł wuja Vernona, świadczył o tym delikatny grymas niezadowolenia na jego twarzy. Stał w odpowiedniej odległości od rudwłosego małżeństwa, którym jak podejrzewała byli państwo Weasleyowie, łypiąc na nich podejrzliwie, a kiedy pani Weasley uścisnęła ją i Harry’ego na powitanie, zrobił minę, jakby potwierdziły się jego najgorsze podejrzenia.

- Miło cię w końcu poznać, kochaniutka. - powiedziała ze łzami w oczach Pani Weasley. - Wyglądasz dokładnie tak samo, jak twoja matka, dosłownie nie dostrzegam żadnej różnicy.

- Mi także jest bardzo miło, Pani Weasley. I bardzo dziękuję za sweter na święta jest bardzo wygodny, a babeczki były przepyszne.

- Bardzo mnie to cieszy, Lily.

- Też się cieszę, że mam w końcu okazję cię poznać, młoda damo. - odezwał się rudowłosy mężczyzna. - Artur Weasley. - powiedział witając się z nią uściśnięciem dłoni. - Wychodzi na to, że ty i Harry będziecie u nas gośćmi w te wakacje.

- Naprawdę? - zapytał zaskoczony brunet, całkiem ignorując swojego wuja, który z każdą chwilą był coraz bardziej zirytowany. - Czemu mi nie powiedziałaś? - zaskomlał żałośnie.

- Chciałam ci zrobić niespodziankę. - niespodziewanie została zamknięta w szczelnym uścisku swojego brata.

- Najlepsza niespodzianka na świecie.

- Khm... Khm... - obok nich rozległo się głośne chrząknięcie. - To już czas wracać chłopcze. - wuj Vernon najwyraźniej stracił cierpliwość.

- Już idę wuju. - powiedział odrywając się od siostry. - Do zobaczenia, niedługo. - dodał ściskając ją po raz ostatni. - Wyślij mi list, Hermesem, jakby coś się stało lub gdyby Syriusz się odezwał. - wyszeptał jej do ucha.

Gryfonka jedynie skinęła w jego stronę. Harry pożegnał się z Ronem i Hermioną, oraz Weasley'ami, po czym złapał za swój wózek i ruszył w stronę Dursley'a.

- A ty z kim wracasz Lily? - zapytała Pani Weasley.

- Pani Stone, opiekunka z sierocińca ma mnie odebrać i... - w oczy rzucił jej się znajomy uniform. - ... już jest.

- W takim razie, Lily... - zaczęła Hermiona. - życzę ci jak najlepiej. Do zobaczenia na Mistrzostwach.

- Niedługo znowu się zobaczymy. Ty i Harry także. - powiedział z przyjaznym uśmiechem Ron.

- Do widzenia. - rudowłosa pożegnała się ze wszystkimi i popchnęła swój wózek w kierunku opiekunki. Hermes spał sobie w klatce, a z koszyka Kiary wydobywała się ciche pomiałkiwania, najwyraźniej chciała jak najszybciej opuścić swoje wiklinowe więzienie.

- Witaj, Lily. I jak było? - zapytała szeroko uśmiechnięta Pani Stone.

- Było magicznie.

*-*-*
No i to koniec Więźnia Azkabanu!

Nie długo ruszę z Czarą Ognia, ale najpierw... muszę się wykurować. Nie wiem co się dzieję z tym światem, ale znowu złapałam jakieś choróbsko, i niestety tym razem to nie przeziębienie. Czeka mnie rehabilitacja, więc na pewien czas chcę sobie odpuścić. Jak tylko wyzdrowieję to wracam do Was!

Przepraszam za błędy.

Pytanie: Chcecie dodatek? Taki nie potrzebny, ale jednak związany z fabułą. Takie rozwinięcie histori? Czekam na odpowiedzi.

Pozdrawiam,
panienka_dumbledore

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro