Rozdział II. Ash

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po całym dniu lekcji jej burczący żołądek stwierdził stanowczo, iż kolacja smakowała wyśmienicie. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego Diego ustawicznie krzywił się na sam tylko widok naleśników z dżemem. Owszem, były suche i sztywne jak deska, a dżem z gorzkich jagód, delikatnie mówiąc, nie należał do najsmaczniejszych, lecz przynajmniej porcja była obfita i nie trzeba było przygotowywać posiłku samodzielnie. Łapczywie pochłonąwszy resztkę naleśnika, z lubością poklepała się po brzuchu.

– Pyszne – wymamrotała z pełnymi ustami.

– Mów za siebie – odburknął Diego z ponurą miną, bezskutecznie próbując przekroić swoim nożykiem twardy jak skała placek. – Nie rozumiem, dlaczego nie mogą zrobić jakiegoś normalnego jedzenia. Przecież dobrze im płacą, a my potrzebujemy energii. Treningi są mordercze.

– Nie marudź. – Z uśmiechem trąciła go w ramię. Wstała od stolika i pozornie obojętnym wzrokiem rozejrzała się po stołówce. Panował tu okropny tłok, bowiem większość stolików zajmowali rekruci. Wiele oczu śledziło poczynania Ash, z niezdrową ciekawością patrzyło na jej białe rzęsy i spiczaste uszy. Uśmiechnęła się pod nosem, mając zamiar dać dzieciakom małe przedstawienie.

Cały czas wodząc spojrzeniem po ciekawskich twarzyczkach, zaczerpnęła magii fioletowej perły, znajdującej się na jej karwaszu. Fioletowa perła zarezerwowana wyłącznie dla Pikiet.
Perła niewidzialności.

Zniknęła w delikatnym rozbłysku purpurowych iskier, a miny rekrutów oznajmiły jednomyślnie, iż przedstawienie odniosło skutek. Odeszła, wciąż niewidoczna,, odprowadzana zszokowanymi szeptami, które błyskawicznie rozlewały się po jadłodajni. Wymknąwszy się ze stołówki, zakończyła zaklęcie, chichocząc ukradkiem. Dawno nie bawiła się równie wspaniale, musiała przyznać, iż uwielbiała popisywać się przed publicznością.

Szła w kierunku piwnic, w myślach ubolewając, iż nie dało się do nich dostać po ścianie. Schody były w jej mniemaniu okropnie niepraktycznym wybrykiem architektury. Zdecydowanie lepiej korzystało się przecież z wypustek na ścianach, a zimą, kiedy były oblodzone, sprawiało to dodatkową przyjemność, dodając dreszczyku emocji do rutynowego dnia w Kolegium.
Wąskie, strome schody prowadziły do jeszcze węższego korytarza, z nieoznakowanymi drzwiami po obu jego stronach. Lekkim krokiem ominęła każde z nich, doskonale wiedząc, że framugi umieszczono tu tylko na pokaz. Za nimi znajdowała się jedynie kamienna ściana. Należało jednak zachować pozory, dlatego też wszędzie pozakładano wyjątkowo zmyślne zamki. Jeżeli ktoś jakimś cudem zabłądziłby do piwnic, odszedłby po paru minutach bezskutecznego szarpania się z drzwiami.

Prawdziwe przejście do sali treningowej Pikiet było ukryte przed zwykłymi uczniami. Nic dziwnego, w końcu Pikiety były czujkami, szpiegami, cieniami Kolegium. Ich szkolenie polegało przede wszystkim na nauce dyskrecji, sprytu i sprawności, które to cechy stanowiły podstawę zostania dobrym obserwatorem. Specjalny oddział Gwardii. Ta myśl wciąż mimowolnie przyprawiała Ash o szybsze bicie serca.

Nacisnęła piaty kamień od lewej w piątym rzędzie od dołu, by odsłonić ukryty korytarz. Chłodny powiew wiatru okręcił się wokół niej, przyzywając ją do siebie. Z półuśmiechem błąkającym się na ustach weszła do środka, po czym z gracją godną elfa bez wahania wstąpiła w nieprzeniknioną ciemność.

Krótkie przejście prowadziło do przestronnej sali. Pod każdą ścianą poustawiano stojaki z rozmaitą bronią, zaś znaczna część podłogi była popękana i nierówna, by stworzone pole walki było jak najbardziej autentyczne. Skrzynie z perłami stały w kącie, wypełnione po brzegi kolorowymi kulami. Wszystko oświetlone było kilkoma pochodniami zatkniętymi na ścianach.

Ash rozejrzała się uważnie, a spostrzegłszy, że nikogo nie ma, rozluźniła się nieco. Zdjęła ze stojaka łuk, chwyciła strzałę i po chwili uważnego celowania trafiła ledwie milimetry od środka celu, znajdującego się na drugim końcu pomieszczenia. Brzegi tarczy opleciono sznurem nasączonym tajemniczym roztworem, który podpalony płonął niewielkim, złocistym płomieniem przez wiele godzin, bez żadnych oznak zużycia. Czasem zastanawiała się, jak działa ów sznur, lecz szybko rezygnowała z podobnych rozmyślań. Przyprawiały ją o ból głowy.

– Nieźle – usłyszała cichy głos tuż za swoimi plecami. Choć nigdy by się do tego nie przyznała, przestraszyła się. Całą siłą woli powstrzymała się od obrócenia głowy.

– Jesteś wreszcie – powiedziała zamiast tego, głosem suchym i wypranym z emocji. Niemal natychmiast poczuła, jak obejmują ją silne, męskie ramiona. – Rivan, zachowaj swoje flirty na inne dziewczęta. Na mnie niestety nie działają, ogromnie mi z tego powodu przykro.

– Na pewno? – szepnął elf, z ustami tuż przy jej uchu. Wzdrygnęła się mimowolnie, ponownie prosząc, by się od niej odsunął. Tym razem w jej głosie zadźwięczał desperacki ton, dlatego też Rivan pospiesznie zabrał ręce, nie chcąc przeciągać struny. Czasem zapominał, jak cienka granica dzieliła niewinne żarty od zwyczajnego znęcania się nad Ash. Nie miała mu tego za złe, wiedząc, że on z kolei właśnie w ten sposób radził sobie z własnym bagażem wspomnień.
Elf chwycił łuk i z łatwością trafił w samo centrum tarczy, ledwo zerknąwszy na cel. Westchnęła z frustracją.

– Dlaczego zawsze masz takie absurdalne szczęście?

– Może to dlatego, że zwyczajnie jestem lepszy od ciebie? – odparł poważnym głosem.
Spojrzała mu w oczy, w których obijał się ciepły płomień pochodni. Elfi wzrok pozwolił jej dostrzec szczegóły twarzy, drobne napięcie mięśni, które oznaczało rozbawienie.

– Poważnie?

– Jestem z tobą całkowicie szczery. – Poklepał ją po głowie. – No, mała, wracaj do ćwiczeń.
Niemal natychmiast znalazł się na ziemi, a ona przyciskała nóż do jego gardła. Nigdy nie rozstawała się ze sztyletem, zresztą tak samo jak reszta Pikiet. Rivan chciał się wyrwać, lecz nie pozwoliła mu na to.

– Nigdy nie nazywaj mnie małą – wycedziła, a choć jej słowa brzmiały stanowczo i buńczucznie, w oczach czaił się ogromny strach. Przeraził ją, na moment odesłał w przeszłość, do ciemnego lochu, do batów i zapachu krwi, do szyderczego śmiechu opryszków. Pojedyncza łza spadła na policzek elfa, nim zdołała powstrzymać się od płaczu.

Drżącą dłonią odsunęła nóż i stanęła na nogi. Rivan również podniósł się z ziemi, otrzepując ubranie. Bez słowa wyciągnął do niej rękę na zgodę. Ujęła ją ostrożnie. Skinęli do siebie głowami, a potem jak na komendę odwrócili się do tarcz. Między palcami Rivana błysnęło ostrze. Rzucił od razu, a ona celowała nieco dłużej. Czubek jej noża wbił się dokładnie pośrodku celu. Zdołała się już zupełnie opanować, a jej twarz rozjaśnił nawet drobny uśmiech. Nie było śladu po jej niedawnym roztrzęsieniu.

– Moje zdolne złodziejaszki. – Profesor Plamant jak zawsze pojawiła się całkowicie bezszelestnie, nieuchwytna nawet dla ich uszu. Ów pieszczotliwy pseudonim, jakiego użyła, zawdzięczali swojemu wyjątkowemu talentowi do rozbrajania zamków. Nie byli może tak spostrzegawczy jak Niyo Nu, nie potrafili godzinami tkwić bez ruchu i obserwować otoczenie, lecz za to z powodzeniem potrafiliby okraść samą profesor Plamant, co zresztą niedawno miało miejsce.
Oboje z szacunkiem pochylili głowy, dotykając dwoma palcami skroni w elfim pozdrowieniu.

W ciągu kilku kolejnych minut na sali pojawiły się pozostałe Pikiety. Ostatnia przybyła na miejsce Niyo Nu, z głową nieodłącznie zakrytą kapturem, pod którym można było dostrzec jedynie uniesiony kącik ust. Profesor Plamant zdążyła już usadowić się w wielkim, czarnym fotelu, skąd miała w zwyczaju obserwować przebieg zajęć. Klasnęła w dłonie, zwracając na siebie uwagę uczniów, po czym wskazała na sporą grupę dzieciaków, kulących się pod ścianą. W założeniu chyba pragnęli być jak najmniej widoczni, lecz pechowo usiedli akurat pod pochodnią, więc wszystkich opromieniał jej blask. Ash dostrzegła wśród nich jednego elfa, więc dotknęła palcami skroni i krótko skinęła mu głową. Odpowiedział tym samym.

– Na dzisiejszym treningu będziecie mieli niewielką publiczność. Część tych rekrutów została przeze mnie zaproszona, a inni mają czelność twierdzić, iż nadają się na Pikiety. Zatem dobrze, pokażcie, na co was stać. Teraz moi uczniowie otworzą trzydzieści różnych kłódek w ciągu pięciu minut. Wy dostaniecie trzy i będziecie mieli tyle samo czasu. Ci, którzy sobie z tym poradzą, mogą zostać do końca treningu.

Ash usiadła na podłodze, z kieszeni spodni wyciągnęła zawinięty w skórzany materiał niewielki zestaw własnych wytrychów. Założyła pasmo białych włosów za ucho i odetchnęła głęboko. Chwilę potem przez salę przefrunęła sterta kłódek, otoczona niebieską poświatą. Profesor Plamant niemal od niechcenia trzymała w dłoni niebieską perłę, z doskonałą kontrolą manipulując ogromną ilością zamków. Trzydzieści z nich z brzękiem wylądowało tuż przed nią.

Z wysuniętym koniuszkiem języka otwierała kłódkę za kłódką, ostrożnie manipulując wytrychami. Wokół niej szczęknięcia oznajmiały, iż pozostali za nic nie zamierzali pozostać w tyle. Wbrew pozorom było to niezwykle skomplikowane zadanie, ale pięć lat praktyki zrobiło swoje, dlatego skończyła pracę na ponad minutę przed końcem czasu. Zaraz po niej z podłogi podniósł się Rivan. Jak pięknie określiła to profesor Plamant, były z nich naprawdę zdolne złodziejaszki.

Z braku lepszego zajęcia przypatrywała się zmaganiom rekrutów. Niemal wszyscy byli zagubieni, trzymali wytrychy w godny pożałowania sposób i w każdy ruch wkładali o wiele za dużo siły, a zdecydowanie zbyt mało precyzji. Ledwie kilka osób zdawało się mieć wcześniejsze doświadczenia z podobnym sprzętem. Komuś udało się nawet otworzyć wszystkie trzy kłódki, nim Ash uporała się ze swoimi. Wymamrotała pod nosem wyrazy uznania, których dzieciak nie mógł usłyszeć wśród wszechobecnego zgrzytania.

– Świetnie. – Profesor klasnęła w dłonie, gdy tylko upłynął wyznaczony czas. – Teraz nadeszła pora na coś bardziej wymagającego. Co powiecie na mały test wytrzymałości? Każdy z was stanie na linie i spróbuje utrzymać się na niej najdłużej, jak potrafi. Tylko nie myślcie, że nie zamierzam im w tym przeszkadzać – zwróciła się do rekrutów. – Samo balansowanie na linie to dla nich dziecinna zabawa. To w końcu Pikiety, nie tylko szpiedzy, ale również zdolni akrobaci. Będą musieli uchylać się przed magicznymi pociskami.

– Zgłaszam się pierwszy – powiedział Rivan, niewątpliwie pragnąc się popisać przed pozostałymi.

– Zgoda. – Profesor wskazała na cienką linę, rozpiętą na wysokości jednego zaledwie metra. Upadek z niej nie powinien sprawić nikomu większej krzywdy, jeśli tylko wiedział, jak odpowiednio upaść. – Zapraszam.

Elf zwinnie wskoczył na sznurek i zaczął biegać po nim tam i powrotem, podskakując i wyczyniając najrozmaitsze sztuczki. Rekruci oniemieli, prostując się dla lepszego widoku, za to Ash ostentacyjnie przewróciła oczami. Typowy Rivan.

Profesor Plamant tymczasem sięgnęła do kieszeni swojego eleganckiego płaszcza, by wyciągnąć z niej rubinową perłę. Czerwona kula rozbłysła subtelnie, a w stronę elfa pomknęła wiązka zaklęcia. Czerwone perły należały do najpowszechniejszych w Perłowym Kolegium, używał ich każdy uczeń. Stanowiły coś w rodzaju magicznej procy. Za ich pomocą uzyskiwano zarówno spektakularne wybuchy na polu bitwy, jak i niewielkie, lecz morderczo precyzyjne strumienie energii zdolnej poważnie zranić lub zabić.

Rivan zgrabnie uchylił się przed pociskiem, lecz Ash zdołała spostrzec, iż przez ułamek chwili musiał porządnie się skupić, by nie spaść z liny. Elf jednakże uśmiechnął się tylko bezczelnie, wciąż irytująco pewny siebie. Zaraz potem obok niego prześlizgnęły się dwa kolejne pociski magii. Z czasem nauczycielka zwiększyła i częstotliwość, i dynamikę rzucanych zaklęć. Blade czoło Rivana zaczęło skrzyć się w świetle pochodni, a elfka z niepokojem zacisnęła palce na swojej koszuli, mimowolnie martwiąc się o przyjaciela. Nerwowo wciągnęła powietrze, gdy spadł z liny, ale na szczęście z wprawą zamortyzował upadek.

– Całkiem nieźle, złodziejaszku. No, to kto teraz chce spróbować? – pogodny ton profesor zdradzał, iż wyśmienicie bawiła się przy używaniu perły. Niyo uniosła dłoń i od razu podeszła do sznurka, wciąż zakapturzona.

Ash przysunęła się nieco bliżej rekrutów, by słyszeć ich wymieniane podekscytowanym szeptem uwagi. Sądziła, iż żywo komentują umiejętności Rivana, oni jednak rozprawiali zupełnie o czym innym.

– Mówią, że ktoś przeżył.

– Gadasz od rzeczy! To niemożliwie. Wszystko spłonęło.

– Wiem, co słyszałem – upierał się dzieciak. – Mówią, że zbierają armię. Szykują się na wojnę.

– W stolicy gromadzi się wojsko – przytaknął ktoś.

– To będzie rewolucja.

– Jaka rewolucja? – spytała oburzona Ash. – O czym wy w ogóle rozmawiacie, maluchy? Zamiast skupić się na treningu i wynieść z niego jak najwięcej, zajmujecie się bezsensownymi plotkami. Przecież panuje pokój. Gwardia od lat ma pieczę nad ludem, a wy przymierzacie się właśnie do kandydowania na jej członków. Proszę się skupić.

Rekruci umilkli niezwłocznie, a elfka raz jeszcze zmierzyła ich karcącym wzrokiem, po czym bez ostrzeżenia rozjarzyła fioletową perłę. Zniknęła, a chwilę później pojawiła się po drugiej stronie pomieszczenia. Rozdziawione buzie kandydatów wprawiły ją w doskonały humor.

***

Z westchnieniem zmęczenia usiadła na swoim parapecie. Nogi miała obolałe, blizny na plecach zaczęły nieprzyjemnie mrowić, a głowa domagała się bezwzględnej ciszy i spokoju. Na to ostatnie jednak nie miała co liczyć, ponieważ przed Kolegium rozciągały się dziesiątki namiotów. Patrzyła na nie w milczeniu, podziwiając feerię barw, kontrast między nędznym spłachetkiem płótna a przestronnym, pełnym przepychu i wygód schronieniem. Światło ognisk, które rozniecili rekruci, otaczało wszystko łagodną łuną. Nad tym wszystkim górowało niebo pełne gwiazd.

Ash uznała, że zbrodnią byłoby nie uwiecznić tego widoku.

Przerzuciła nogi przez parapet i podbiegła do swojego pokrytego papierami biurka. Z szuflady wyciągnęła kawałek węgla, a następnie prędko zaczęła przerzucać kartki w poszukiwaniu jakiegoś czystego arkusza. Chwyciła swoją starą pracę domową z historii, na której odwrocie postanowiła rysować, po czym ostrożnie wsunęła węgiel między czwarty i piąty palec dłoni, a papier złożyła na pół i włożyła go za pasek.

Na piętnastym piętrze Kolegium znajdował się pokaźnych rozmiarów balkon, i to do niego właśnie wspinała się elfka, chciała bowiem uzyskać jak najlepszy widok. Oparła się o szeroką balustradę, rozłożywszy na niej papier. Wiatr psotnie podrzucał rogi kartki, lecz trzymała arkusz mocno, za nic nie pozwalając mu się wyślizgnąć. Przechyliła głowę, by nie zasłaniać sobie światła księżyca, i zaczęła szkicować. Uwieczniła ogniska i oświetlone namioty, zarysowała kontur rekrutów. Ktoś w dole zaczął brzdąkać na niewielkiej lutni, więc ją również dorysowała, wraz ze sprawnymi dłońmi tańczącymi po strunach instrumentu. Potem zaznaczyła linię drzew. Delikatnymi pociągnięciami kawałka węgla stworzyła gęstą puszczę. Nad rysunkowym lasem pojawiło się rozgwieżdżone niebo.

Była tak skupiona na pracy, że w pierwszej chwili nie zauważyła ogromnego cienia, który zawisł nad jej głową. Kargan zaskrzeczał cicho, najwyraźniej przyglądając się jej pracy. Uśmiechnęła się pobłażliwie.

– Przeszkadzasz mi – oznajmiła miękko. Gryf miarowo trzepotał ogromnymi skrzydłami. Nie po raz pierwszy się tu spotykali, bowiem Kargan lubował się w nocnych polowaniach na leśne gryzonie.

– Przepraszam, Ash – usłyszała głos Diego. Zaskoczona spojrzała na grzbiet gryfa. Półelf siedział na oklep, kryjąc się między skrzydłami, praktycznie niewidoczny. Jej twarz oblała się rumieńcem. – Nie miałem zamiaru ci przeszkadzać.

– Niezły kamuflaż. Jak na Gońca, oczywiście – zauważyła, bawiąc się rysikiem. Między nimi zawisła niezręczna cisza, więc wróciła do rysowania, jednakże jej ruchy straciły na płynności, stały się nerwowe i szarpane. Diego tymczasem zeskoczył na balkon. Wstrzymała oddech, gdy podszedł i przystanął tuż obok niej. Zwalczając falę onieśmielenia, zdołała odwrócić się ku niemu, lecz nie odwzajemnił jej spojrzenia, całą uwagę skupiając na rysunku.

– To jest piękne – szepnął w końcu.

– Dziękuję – odparła nieśmiało, przeklinając się w myślach. Zachowywała się idiotycznie, w dodatku omal nie zrujnowała całej swojej pracy wielką krzywą kreską. Zmusiła swoje ręce, by przestały się trząść.

Diego uśmiechnął się szeroko, skinął jej głową i odszedł. Słyszała, jak dosiada Kargana i odlatuje, a powiew skrzydeł rozwiał jej włosy. Białe kosmyki uroczo kontrastowały z zaczerwienionymi policzkami. Uśmiechając się pod nosem, szybko dorysowała cień Kargana w rogu kartki.

Kiedy skończyła, chwyciła pracę i węgielek w jedną dłoń, po czym powoli zeszła po ścianie do swego pokoju. Tym razem stanowiło to nie lada wyzwanie, jako że za nic nie chciała zniszczyć rysunku, ale udało jej się nie spaść. Była przecież Pikietą. W razie potrzeby zeszłaby z balkonu nawet nie używając rąk. Owszem, byłoby to ryzykowne, ale gdyby nie miała innego wyjścia, poradziłaby sobie. Była silną i wytrzymałą elfką. Tylko Diego sprawiał, że na moment zamiast wojowniczki pojawiała się wstydliwa, nieporadna dama.

Wsunęła rysunek do szuflady, po czym leniwie przebrała się w za dużą koszulę nocną. Kiedyś owa koszula ozdobiona była koronką, ale doprowadzała ona Ash do szału swoim nieprzyjemnym drapaniem, dlatego postanowiła obciąć ją sztyletem. Świadectwo tego czynu objawiało się w mocno poszarpanym kołnierzyku ubrania. Zmęczona legła na łóżko, a włosy rozsypały się na poduszce wokół niej niczym białe jedwabne wstążki.

Spoglądała w sufit, rozmyślając o rekrutach, przypominając sobie swoje początki w Kolegium. Zastanawiała się również, jakie też próby przygotowali w tym roku profesorowie. Zawsze zaskakiwali wszystkich swoją niezmordowaną kreatywnością. Jej pierwsza próba polegała na przebyciu w środku bezksiężycowej nocy długiej, skomplikowanej trasy wiodącej przez las okalający akademię, cały czas trzymając w dłoni kubek wody. Oczywiście wylała wówczas niemal wszystko, potykając się na nieznanym terenie. Ścieżki Kolegium usiane były korzeniami, a ona do dzisiaj odnosiła wrażenie, że drzewa wręcz na złość starały się jak najmocniej uprzykrzyć im życie.

Przypomniała sobie, jakie przerażenie przepełniało ją w tamtej chwili i roześmiała się cicho, drwiąc z tego chucherka, którym była sześć lat temu. Od tamtej pory wiele się nauczyła i stała się jedną z najbardziej obiecujących uczennic Kolegium. Nim odpłynęła w sen, pomyślała jeszcze, że nie udałoby się jej to bez Rivana. Przeszli razem przez istne piekło, nawzajem wspierając się w najtrudniejszych momentach życia. Zresztą trzymali się razem do dzisiaj, wspólnie odpędzając od siebie mroczną przeszłość. Uciekali od niej nieustannie, zostawiając traumatyczne wspomnienia jak najdalej za sobą.

Ash miała nadzieję, że kiedyś zdoła odciąć się od nich raz na zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro