Rozdział III. Ash

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził ją donośny głos dyrektora, przemawiającego tym specyficznym, jowialnym tonem, jakiego nie słyszała od ładnych paru miesięcy. Uświadamiając sobie, że pan Segoe najprawdopodobniej zapowiada właśnie pierwszą próbę, żywo poderwała się z łóżka. Ubrała się najprędzej, jak tylko mogła, nie zwracając uwagi na krzywo zapięte guziki koszuli i podwiniętą nogawkę spodni.

Zerknąwszy na zapełnioną uczniami polanę, uznała, iż nie było sensu tracić czasu na śniadanie, sięgnęła zatem pod materac. W jej dłoni znalazło się kilka sucharków oraz słoiczek dżemu, „pożyczony" ze stołówki. Łapczywie zjadła posiłek, jednocześnie usiłując spleść włosy w warkocz, co jednak nieco ją przerosło, czego niepodważalnym świadectwem stał się zabarwiony na malinowo kosmyk. Prychnięciem wyraziła irytację i odłożyła sucharki na biurko, by dokończyć plecenie obiema rękami.

Ostatnim elementem porannej rutyny było upchnięcie kilku sztyletów w pasie, rękawach i butach. Przemknęła czubkami palców po zdobieniach na srebrnym karwaszu, po czym zmierzyła spojrzeniem swe odbicie w lustrze. Zauważyła krzywo zapięte guziki, lecz chwilowo nie kwapiła się, by je poprawić. Zamiast tego czym prędzej wyskoczyła przez okno i sprawnie zeszła na dół po ścianie, rozkoszując się porannym powiewem wiatru, póki mogła. Gdy zeskoczyła na ziemię, otoczył ją gęsty tłum gapiów.

Ash nie należała do osób wysokich, lecz nie można jej było w żadnym razie nazwać nieśmiałą. Łokciami bez skrupułów przedarła sobie drogę na skraj tłumu, gdzie stanęli jej przyjaciele. Lucjan pierwszy zauważył jej białe włosy między sylwetkami innych uczniów.

– Ash! Słyszałem, że wczoraj sprawiłaś naszemu drogiemu elfowi niezły łomot na treningu. Szczerze ci gratuluję! Trzeba czasem utemperować jego ego. – Bezczelnie wyszczerzył zęby, doskonale świadom, iż Rivan przysłuchiwał się jego wypowiedzi.

– Bardzo śmieszne – parsknął elf. – Nie wiem, od kogo to słyszałeś, ale walka była wyrównana. Przegrałem jedynie ze względu na paplaninę dzieciaków, która wytrąciła mnie z równowagi. Wiesz przecież, że jestem wybitnie uzdolniony, jeśli chodzi o walkę na noże.

– Ta okazała szrama, którą tak skrzętnie skrywasz pod rękawem, świadczy zupełnie o czym innym – uprzejmie zauważyła Niyo. Rivan zmierzył ją zimnym spojrzeniem, po czym z godnością podwinął mankiet koszuli, ukazując świeżą, zaczerwienioną pręgę, biegnącą od nadgarstka do połowy przedramienia.

– Wyobraź sobie, moja droga, że wczoraj pechowo zahaczyłem o jakiś wystający gwóźdź.

– Akurat – zaśmiał się Lu, po czym spojrzał na kogoś stojącego za plecami Ash. – Cześć, Diego!

– Dzień dobry. – Półelf przyczłapał do nich zgarbiony, rozcierając zapuchnięte od braku snu oczy. Znów nie spał całą noc, Ash podejrzewała, że z powodu jakiejś fascynującej książki historycznej. Pasja i zapamiętanie, z jakimi oddawał się nauce, zdumiewały ją nieustannie. Ona sama nie znosiła teorii, nudziła się już po półgodzinie analizowania książkowej wiedzy. Jej upodobania zdecydowanie skłaniały się ku zajęciom praktycznym.

Dyrektor tymczasem zakończył przydługie powitanie, okraszone dziesiątkami pompatycznych terminów, które znaczyły właściwie jedno i to samo, przechodząc wreszcie do wyczekiwanej przez wszystkich zgromadzonych zapowiedzi pierwszej próby.

– Drodzy rekruci, szanowna uczniowska publiczności, z pewnością zastanawia was, co też grono profesorskie przygotowało dla was w tym roku. Bez dalszego przedłużania zamierzam uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić wam cel pierwszej próby. Otóż... – tu pan Segoe wykonał aż nadto efektowną pauzę – dzisiejsze zadanie polegać będzie na namalowaniu obrazu.

Gawiedź zamarła, mocno skonsternowana. Lucjan zmarszczył brwi i podrapał się w głowę, a Rivan w skupieniu bawił się troczkiem koszuli. Ona również czuła się skołowana. Wstrzymując oddech, tłum w napięciu oczekiwał na dalsze wyjaśnienia. Dyrektor uniósł w górę dłoń, trzymając w palcach czerwoną perłę. Pojedynczy promień wschodzącego słońca padł na nią, a wówczas rozbłysła pięknie rubinowym światłem. Trzeba przyznać, iż był to niezwykle widowiskowy zabieg.

– Jak wiecie, czerwona perła służy do posyłania pocisków. Trajektorię lotu magii możemy jednak kontrolować, a smuga iskier utrzymuje się w powietrzu przez kilkanaście sekund. Jako że pozostały was dwie setki, podzielimy was na dziesięcioosobowe zespoły, a waszym zadaniem będzie wykonanie obrazu z magii. Profesorowie wyłonią dziesięć najlepszych grup, zaś dla reszty rekrutów pobyt w Kolegium dobiegnie końca. Pokażcie nam kreatywność, pokażcie umiejętności, pokażcie, że umiecie działać zespołowo. Pamiętajcie, że tylko najzdolniejsi dostaną się do Perłowej Gwardii. Godzinę po zachodzie rozpalimy ognisko, a potem odbędzie się próba. Jak co tydzień wszystkim uczniom życzę miłego dnia wolnego.

Ash westchnęła głośno. Cóż to był za niesamowity, niekonwencjonalny pomysł!

Profesorowie zaczęli odczytywać z listy niekończący się ciąg nazwisk, a potem zapanowało ogromne zamieszanie, gdy drużyny próbowały zebrać się w jedno miejsce. Rozlegały się gromkie okrzyki, co chwila ktoś potrącał ją ramieniem. Czując, że zaczyna panikować, przysunęła się do Rivana i mocno złapała go za ramię. Elf spojrzał na nią, wpierw zaskoczony, a chwilę potem zatroskany, wreszcie zaś ze zrozumieniem skinął głową. Zaczął iść w stronę lasu, niemal wlokąc ją za sobą.

– Wszystko w porządku, Ash – wymamrotał, nachylając się w jej stronę.

Odetchnęła głębiej, pozbywając się paniki. Tłum zdążył się już nieco uporządkować, samorzutnie wyłonili się liderzy dyrygujący zespołami. Wkrótce drużyny, ściskając perły w dłoniach, rozpierzchły się po terenie całego Kolegium, by w skupieniu pracować nad stworzeniem obrazu. Sposobności do prób nie mieli wiele, w końcu perły nie należały do najsilniejszych, dlatego też należało umiejętnie szafować magią tak, by starczyło jej do wieczora.

– Ciekawe, czy uczniowie zdążyli już kogoś wytypować – mruknął Rivan.

– Możemy sprawdzić. – Uśmiechnęła się, zupełnie już spokojna. Cisza lasu stanowiła znakomite lekarstwo na zszargane nerwy. – Chodźmy do stołówki. Założę się, że Lucjan zdążył już wywiesić listę.


Każdego roku młodzi perłowi magowie z radością i ogromnym zaangażowaniem obstawiali, którzy rekruci zostaną przyjęci do Kolegium. Zakłady rozpoczynały się od pierwszych dni, a ciągnęły się aż do wieńczącej rok ostatniej próby. Można było na nich zarówno sporo zarobić, jak i sporo stracić. Profesorowie patrzyli na ów proceder nie tyle z dezaprobatą, co z milczącą wzgardą, pozwalali jednak uczniom zaprzyjaźniać się z rekrutami. Sądzono powszechnie, że nauczyciele również mają swoje zakłady, lecz nikt, nawet Niyo Nu, nigdy nie zdołał tego potwierdzić.

– Wygląda na to, że machina ruszyła z kopyta – skomentowała Ash, widząc Lucjana stojącego na jednym ze stołów i zawzięcie notującego kolejne nazwiska. Wokół niego kłębili się uczniowie, a ich okryte karwaszami przedramiona wyciągnięte były w górę, machając sakiewkami. Brzęczały monety, a gwar urósł do rangi najprzedniejszego targowiska.

Ash była pod wrażeniem tego, jak łatwo chłopak panował nad tym pozornym chaosem. Sprawnie odbierał pieniądze, notował wszystko na kartce (i się w owych notatkach nie gubił), a do tego jeszcze miał czas, by w przerwie popijać piwo korzenne ze swej nieodłącznej manierki. W tłumie czuł się doskonale, uśmiechał się szeroko, a rozwichrzone ciemnobrązowe włosy opadały mu na czoło. Promienie światła wpadające przez okna nadawały całej scenie nierealnego wręcz wyglądu.

W pewnym momencie podeszła do niej Niyo Nu, jak zawsze niezauważona. Elfka znała ją na tyle dobrze, by móc dostrzec, iż uśmiechała się szerzej niż zwykle. Niyo na moment uniosła kaptur, a wówczas ukazały się jej ciemne, podekscytowane oczy.

– Dzisiaj wyjątkowo mam informację dla wszystkich. Profesor Plamant prosiła, bym przypomniała wszystkim o nadchodzącym balu, a, jak wiadomo, nie lubię krzyczeć – rzekła cicho, ledwo słyszalnie wśród entuzjastycznych uczniowskich okrzyków.

– A zatem zbliża się zimowy bal – stwierdziła w zamyśleniu Ash, uświadamiając sobie nagle, że nie posiadała żadnych butów odpowiednich na takie przyjęcie. W dodatku miał to być jej ostatni bal, wypadało zatem zadać szyku. – Dzięki, Niyo.

Dziewczyna skłoniła głowę, ponownie nasunęła kaptur na twarz i zatopiła się w tłum, szeptem przekazując wieści kolejnym osobom. Lucjan na kilka chwil stracił wszelkie zainteresowanie, bowiem wszędzie rozległy się dziewczęce piski, a także chłopięce śmiechy i komentarze.

Zimowy bal był legendarnym wydarzeniem i coś takiego jak nieposiadanie eleganckich pantofelków było wprost nie do pomyślenia. Buty zawieruszyła na poprzednim balu, gdy wraz z przyjaciółmi przenieśli świętowanie do lasu. Wrócili nad ranem, pijani i bez obuwia, a niektórzy także bez innych części garderoby. Przysięgli sobie, że nigdy, przenigdy nie zdradzą nikomu prawdziwej wersji zdarzeń z tamtej nocy. Wzbudzały one tak silne emocje, rumieńce nawet na najbardziej opanowanych twarzach, że wszyscy jednogłośnie postanowili do nich nie wracać.

Tegoroczne przyjęcie miało jednak wyglądać inaczej. To był ostatni bal. Musiała okazać dojrzałość i kontrolę nad sobą. A do tego musiała odpowiednio wyglądać. Może choć raz ktoś popatrzy na nią inaczej, określi ją innym mianem niż „złodziejaszek". W szczególności miała tu na myśli pewnego śniadolicego półelfa...


Drogę ze stołówki do pokoju pokonała, zajęta wyobrażaniem sobie tegorocznej sali balowej. Omal nie potrąciła jakiegoś drugoklasisty schodzącego po ścianie. Z szyderczym uśmieszkiem skomentowała jego mierne umiejętności, zaś chłopak, wybąkawszy przeprosiny, czym prędzej się od niej odsunął, tak szybko, jak tylko odważył się będąc pięć pięter nad ziemią. Ash wślizgnęła się do pokoju i wsunęła rękę pod materac, wyciągając stamtąd wypchaną sakiewkę. Monety zabrzęczały w jej dłoni, gdy pobieżnie je odmierzyła. Dwadzieścia srebrnych talarów, a do tego mnóstwo miedziaków, by sprawiała wrażenie zamożniejszej, niż była w istocie.

Przeszłość odcisnęła na niej piętno i dałaby wszystko, by o niej zapomnieć, lecz liczne doświadczenia z handlarzami niewolników nauczyły ją ciętego języka oraz wysoce rozwiniętych umiejętności bezczelnego targowania się. Dlatego też zarzuciła na ramiona swój najlepszy płaszcz, a potem podwinęła rękawy koszuli, tak, żeby karwasz Kolegium był w pełni widoczny. Poprawiła też krzywo pozapinane guziki, prezentowała się zatem nienagannie.

– Wybierasz się gdzieś, Ash? – W oknie bez ostrzeżenia ukazała się głowa Rivana.

– Tak się składa, że owszem – odparła zimno, poprawiając pas ze sztyletami.

– Pozwolisz zatem, iż pójdę razem z tobą. Nie ty jedna potrzebujesz butów na bal.

– Skąd ty... no tak, ty też przecież wtedy pożegnałeś się z lakierkami... i koszulą – dodała, nie potrafiąc się powstrzymać, elf jednak pozostał niewzruszony. Pokręciła głową, będąc pod wrażeniem jego absolutnego opanowania. – Dobra. Chodźmy, entuzjasto pantofli. Tylko musimy wrócić na wieczorną próbę. Nie chcemy przecież tego przegapić, nieprawdaż?

– Nikt nie chce – rzucił Rivan, a potem jego głowa zniknęła z okna. Ash pospiesznie podążyła za nim. Ześlizgnęli się ze ściany w okamgnieniu, dając wspaniały pokaz umiejętności Pikiet, lecz żaden rekrut nie miał okazji ich podziwiać, wszyscy bowiem skupiali całą swą uwagę na przygotowaniach do próby. Rivan drażnił Ash swoją niesłychaną samokontrolą. Szedł przez dziedziniec pewnie, z wyprostowanymi plecami, pozdrawiając mijanych uczniów.

Jej fioletowa perła zajaśniała krótko, a elfka rozpłynęła się w powietrzu. Z przebiegłą miną podkradła się z boku, a potem zamachnęła się pięścią, chcąc uderzyć przyjaciela w ramię. Ku jej zdumieniu Rivan bez trudu złapał niewidzialną rękę za nadgarstek. Jak on to robi, na wszystkie perły?

– Słyszę cię – powiedział w odpowiedzi na jej pełne frustracji fuknięcie. – I to bez trudu. – Kącik jego ust uniósł się nieznacznie w zuchwałym uśmiechu.

***

Murar leżało w odległości pięciu godzin marszu od Kolegium, lecz elfy pokonały dystans truchtem, a ponieważ były elfami, znalazły się w miasteczku w czasie trzykrotnie krótszym. Tętniący życiem skwer uświadomił ich, iż właśnie trwał targ. Po licznych brukowanych uliczkach przemykały setki osób. Chwyciła Rivana pod ramię, chroniąc się tym samym przed rozdzieleniem. Ze swojej perspektywy widziała jedynie mnóstwo kolorowych ubrań, polegała zatem na osądzie przyjaciela.

– Tędy – uznał wreszcie elf. Przepchnęli się przez ludzki tabun, Ash raz czy dwa odtrąciła umorusaną dłoń sięgającą po jej sakiewkę. Zlitowała się nad jakimś zasmarkanym maluchem, wciskając mu do rączki miedziaka. Podziękował jej szczerbatym uśmiechem pożółkłych zębów.

Pierwsza pchnęła drzwi warsztatu szewca, podskakując na nagły dźwięk dzwoneczka zawieszonego nad wejściem. Zmełła w ustach przekleństwo, gdy Rivan protekcjonalnie poklepał ją po ramieniu.

– Biedna Ash. Przestraszyłaś się? – mruknął jej do ucha, za co nie omieszkała zdzielić go po głowie.

– Dzień dobry – powiedziała, kierując wzrok na ladę. Siedział za nią sędziwy mężczyzna. Na jego kolanach leżała para skórzanych kozaczków, które polerował lnianą szmatką. Zafascynowana przyglądała się mechanicznym ruchom zgrubiałych palców.

– Witaj, panienko – odezwał się zaskakująco łagodnym głosem. – Miło cię widzieć, paniczu. Czego tu szukacie?

– Chcielibyśmy obejrzeć galowe buty. – Rivan znacząco potrząsnął swoim mieszkiem.
Starzec podniósł się i podszedł do jednego z okazałych regałów.

– Tu na pewno znajdziecie coś dla siebie. – Z czułością poklepał jedną z półek.

W istocie, przymierzywszy zaledwie trzecią wybraną parę, uznała, że znalazła idealne buty. Nie mogła się powstrzymać od entuzjastycznego westchnienia, w dłoniach trzymała bowiem piękne, białe pantofelki na koturnie, mieniące się przy każdym kroku.

– Biorę je! – wykrzyknęła, a wówczas Rivan drgnął, wyrwany z zamyślenia. – Oj, biedaku, czyżbyś się przestraszył? – Tryumf wpełzł na jej twarz, gdy elf przyznał się do słabości, spuszczając głowę.

– Należy się dwadzieścia pięć talarów.

– Co też pan opowiada, sądziłam, że kosztują dziesięć! Pan spojrzy, tu jest ryska na obcasie. – Stuknęła palcem w wyimaginowaną niedoskonałość.

– Dwadzieścia dwa.

Ash roześmiała się w głos.

– Za dwadzieścia dwa talary potrafiłabym kupić konia, a po takim zakupie buty byłyby mi zupełnie niepotrzebne. Dam najwyżej dwanaście.

Sprzeczka ciągnęła się w najlepsze, aż w końcu Ash z miną świadczącą o wyraźnej odrazie położyła na ladzie piętnaście talarów. Czym prędzej chwyciła pantofelki, specjalnie trzymając je tak, jakby wcale jej na nich nie zależało, jakby posiadała jeszcze pięć podobnych par. W rzeczywistości jednak miała ochotę zawinąć je w płaszcz i przycisnąć do piersi, by jak najbezpieczniej przetransportować je do Kolegium.

Rivan zapłacił za swoje buty, również wykłócając się z wprawą godną doświadczonego kupca. Pospolite, czarne lakierki nijak się miały do niesamowitych pantofelków Ash, ale elf wydawał się równie zadowolony, co ona.

– Zjemy coś? Zgłodniałem – mruknął, gdy opuścili sklep. Z targu dobiegała smakowita woń rozmaitych potraw.

– Przecież mamy jedzenie w stołówce. Za darmo – zauważyła.

– Jakość tego jedzenia pozostawia naprawdę wiele do życzenia.

– Możliwe. Nie jadam poza Kolegium. Szkoda mi pieniędzy.

– Ja stawiam. Znam świetną tawernę niedaleko...

– Stawiasz, tak? W takim razie zgoda. – Skinęła głową i wsunęła mu dłoń pod ramię. – Prowadź.


Rivan kluczył zaułkami, przeskakiwał niższe ogrodzenia i przemykał przez opustoszałe działki. Gdy wreszcie dotarli na miejsce, raz jeszcze z dumą podkreślił wspaniałość gospody. Okiennice wisiały smętnie na pojedynczych zawiasach, dach rozlatywał się w oczach, a obejście, delikatnie mówiąc, nie należało do najatrakcyjniejszych. Odwróciła się do niego z ledwo skrywaną pogardą.

– To ma być ta twoja świetna tawerna?

– Nie oceniaj, dopóki nie spróbujesz jedzenia. – Pociągnął ją w stronę drzwi pomalowanych resztką ciemnoczerwonej farby, która odłaziła płatami, obficie obsypując próg czymś, co przypominało krwawy śnieg.

Z odrazą przestąpiła próg i niespodziewanie zamarła. Spodziewała się pustek, tymczasem tawerna była wypełniona po brzegi. Goście gęsto obsiadali każdy stolik, a stukot talerzy i brzęk kufli wypełniały pomieszczenie atmosferą podobną do stołówkowej. Gospoda jednakże w żadnym razie nie przypominała jadłodajni Kolegium, a to z powodu niebiańskiego zapachu, który dolatywał od strony kuchni.

– No proszę, kto tu do nas zawitał! – zakrzyknęła wesoło wysoka dziewczyna polerująca jedną ze szklanek. – Dawno cię tu nie było.

– Cześć, skarbie – głos Rivana natychmiast stał się uwodzicielski, a czarujący uśmiech dopełnił jego chwilowego wizerunku. Przeczesał dłonią białe włosy, a dziewczyna zachichotała, zarumieniona. Ash za to ledwo powstrzymała się od ironicznego prychnięcia. Pracownica była śliczna, duże, czarne oczy okolone miała niezwykle długimi, czarnymi rzęsami, których mimowolnie zaczęła jej zazdrościć. – Wyświadczyłabyś mi przysługę?

– Co tylko zechcesz – odparła dziewczyna prędko, przerywając czyszczenie szklanki.

– W takim razie, skarbie, bądź tak dobra i załatw mi dwa miejsca, a także dwa talerze mojej ukochanej baraniny – szepnął Rivan zalotnie, owijając sobie pracownicę wokół palca. Ash przewróciła oczami, gdy tylko dziewczyna zniknęła za drzwiami kuchni.

– Słowo daję, przyprawiasz mnie o mdłości – syknęła, popierając swoje słowa odpowiednią mimiką twarzy.

– Daj spokój, załatwiam nam darmowy obiad – odburknął elf.

– Ale „skarbie"?

– Nigdy nie pamiętam, jak ma na imię. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, którego nie sposób było nie odwzajemnić.

Miejsce znalazło się nadzwyczaj szybko, podobnie jak talerze z aromatycznym mięsem. „Skarb" Rivana oznajmił chichotliwie, iż danie zostało przygotowane na koszt gospody. Usiedli przy zacienionym stoliku i bez skrupułów zaczęli raczyć się przepysznym posiłkiem. Ash skupiła się na jedzeniu do tego stopnia, że nie zwróciła uwagi na młodą bajarkę, która zasiadła przy innym stole, w pełnym słońcu. Po prawdzie jej obecność dotarła do elfki dopiero wówczas, gdy śpiewaczka uderzyła w struny swojej liry, rozgrzewając palce.

Na podłodze usadowiło się stadko dzieci, które błagalnym tonem wołały, by coś zagrała. Inni goście też wydawali się wyczekiwać pieśni. Dziewczyna musiała być wyjątkowo utalentowana, bo gdy rozległ się pierwszy akord, gwar tawerny, do tej pory wszechobecny i natarczywy, momentalnie całkowicie umilkł. Wszyscy zaczęli wsłuchiwać się w znany utwór.

Lament się wznosi ponad mury miasta
Łka, krzyczy i płacze tam pewna niewiasta
Do piersi przyciska drżące swe dłonie
I patrzy bezsilnie jak miasto płonie
Niewiasta owa Malea się zowie
O niej historię śpiewaka głos powie
Malea przed laty siedziała na tronie
I berło dzierżyła, i była w koronie
A jej dłoń potężna, co berło trzymała
Nigdy, przenigdy nie drżała
Tą dłonią żelazną dekrety pisała
Dekrety okrutne, i lud swój zmuszała
By w niewoli trwał, był hańbą okryty
A kto się sprzeciwił, strzałą był przeszyty
Malea, co z rodu Teofano była
Tyranią okrutną sama rządziła
O włosach z hebanu piękną była panią
Czerwonooka Malea Teofano
Rządy jej klęskę spowodowały
Naród Malei zbuntował się cały
Rebelia w tym kraju wreszcie wyszły z cienia
Na czele rebelii zaś stała Jaz Ruena
Jaz, mimo młodości, królową się stała
Perłowej Gwardii, którą zwerbowała
Aby pokonać Maleę Teofano
Przewrót się udał – i Jaz się udało
Miasto stolicy spłonęło doszczętnie
Mury zapadły się pod ogniem chętnie
Wszystko przykryły popiołu tabuny
Popiół skrył nawet mojej lutni struny
Spłonęli wszyscy z rodu Teofano
Z Malei Okrutnej nic nie pozostało
Zniknęła bez śladu, zmieniła się w pył
Garstkę popiołu sklejoną przez łzy
Gdy czasem w ognisku słychać cichy trzask
Możecie być pewni, że to Malei wrzask
Echo jej krzyku, gdy tamtego dnia
Spłonęła wraz z całym swym rodem do cna

– Brawo, brawo! – krzyczała dzieciarnia, obrzucając śpiewaczkę polnymi kwiatami. Ta ukłoniła się pięknie i zaczęła pakować lutnię do futerału. Rękaw jej koszuli uniósł się nieco, ukazując fragment srebrzystego karwasza.

– Rivan... patrz – szepnęła, oszołomiona. Dziewczyna ukończyła już naukę, bowiem na metalu wytłoczono królewską koronę, oznakę absolwentów, jednak nie to stanowiło powód nagłego szacunku elfki wobec bajarki. Na karwaszu znajdowały się trzy perły: fioletowa, pomarańczowa i różowa. Różowa perła Zaklinaczy, pogromców bestii. To nie była zwyczajna członkini Perłowej Gwardii. To była Tamara Aen.

– Na perły – zaklął Rivan pod nosem.

Tamara była żywą legendą Kolegium, po egzaminie końcowym wysłaną w chwale do Gwardii Zachodniej. Dziewczyna była tak zdolna, że profesorowie pozwolili jej praktykować wszystkie trzy specjalizacje. Ash umierała z ciekawości, co też sprowadzało ją w te strony, w centrum kraju. Z pewnością była to misja niezwykłej wagi. Nim zdążyła się zastanowić, zerwała się na równe nogi i podbiegła do Tamary.

– To naprawdę ty?

– Nie rozumiem. – Zapytana zmarszczyła brwi, zmierzywszy ją przenikliwym spojrzeniem zielonych oczu.

– Legenda Perłowego Kolegium. Potrójna uczennica – wyjaśniła Ash.

– Może tak, a może nie – zaśpiewała tamta, schylając się po futerał. Ciemnobrązowy warkocz oplótł jej opaloną szyję. – Na mnie już czas.

To powiedziawszy zniknęła, rozwiała się w powietrzu niczym niestały powiew jesiennego wiatru. Elfka zacisnęła wargi, rozczarowana.

Gdy tylko wyszli z tawerny, otaczająca ich magiczna atmosfera prysła jak bańka mydlana. Z żalem ruszyli w drogę powrotną, każde trzymając w dłoniach swoje buty. Tłum towarzyszący porannemu targowi zniknął, jeśli nie liczyć kilkorga przechodniów spieszących wypełnić popołudniowe powinności.

– Będę przychodzić tu częściej – postanowiła, raz jeszcze oglądając się za siebie.

– Nie wątpię – oznajmił jej przyjaciel, po czym bez ostrzeżenia wyrwał się naprzód. Biegnący elf potrafił rozwinąć prędkość bliźniaczo podobną do galopującego konia, toteż Rivan zaraz zniknął za zakrętem, zostawiając po sobie niewielki tuman kurzu. Ruszyła za nim, po krótkiej chwili go doganiając. Pędzili leśną ścieżką, przekomarzając się ze śmiechem, lecz w myślach Ash wciąż kołatało natarczywe pytanie, niedające jej spokoju.

Co tutaj robi Tamara Aen?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro