Rozdział XIV. Rivan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Lądujemy – zawołała profesor Plamant, przekrzykując wiatr.

Rivan wyprostował się, czując ogarniającą go adrenalinę. Cel podróży znajdował się zaledwie w odległości godzinnego spaceru. Ukradkiem sprawdził perły w woreczku. Zdążyły odzyskać część magii, choć nadal wolałby, aby było jej więcej. Zacisnął wargi, patrząc na zdecydowanie zbyt blade kolory. Ukradkiem uderzył się w czoło, wyrzucając z głowy niepokojące scenariusze, jakie tworzył od paru godzin i pociągnął za wodze, kierując Ognika w stronę wskazanej przez nauczycielkę polany.

Zsunął się z grzbietu, a wówczas nogi same się pod nim ugięły. Od ostatniego postoju minęło zdecydowanie zbyt dużo czasu, mięśnie Rivana zesztywniały. Spojrzał spode łba na Diego, gdy ten z lekkością zeskoczył z siodła. Jazda nie dokuczała mu w najmniejszym stopniu. Elf wyjął z juk przytroczonych do smoczego siodła pas ze sztyletami. Zapinając sprzączkę, rzucił okiem na Ash, która nadal nie ruszyła się z grzbietu Ognika. Raz po raz przejeżdżała palcem po jego łuskach, a ów ruch był wręcz alarmująco spokojny.

– Ash? – zagadnął najłagodniej, jak potrafił. – Musimy iść.

– Co? A, tak, oczywiście. – Stanęła na ziemi, mechanicznym ruchem poprawiła pasek ze sztyletami.

Rivan wpatrzył się w jej ręce, dostrzegając każde ich najmniejsze, niezamierzone drgnięcie, każdy prześwit w przebraniu elfki. Był to desperacki wysiłek ze strony Ash, który powodował u niego mimowolne marszczenie brwi. Otworzył usta, lecz zaraz na powrót je zamknął. Postanowił nie wybijać jej z tej kruchej iluzji bezpieczeństwa, jaką zdołała stworzyć wokół siebie. Zamiast tego delikatnie pchnął ją ku dwuszeregowi Pikiet, który zaraz potem ruszył w drogę do przeklętego miasta.

Dla wszystkich było jasne, że nie będą mogli tak zwyczajnie wejść przez bramę, udać się spacerowym krokiem ku twierdzy Kła, dostać się do niej jak gdyby nigdy nic i kulturalnie porozmawiać z okrutnym przywódcą Tygrysów. Mieli wprawdzie fioletowe perły, lecz podczas poruszania się po mieście nie mogli z nich korzystać, ponieważ nie widzieliby siebie nawzajem. Powtórzył w myślach trasę, którą opracował w Kolegium wraz z profesor, bazując na mapach miasta. Obawiał się, iż nie były one zbyt adekwatne, ale to musiało wystarczyć.

Przez las przetaczały się podmuchy mroźnego wiatru, zapowiadając nadchodzącą wielkimi krokami zimę. Zadrżał pomimo grubego płaszcza. Wicher poderwał do góry kilka listków, które wzbiły się w powietrze i przemknęły pomiędzy pniami drzew, lecz wtem zatrzymały się pomiędzy dwoma obdartymi z koron dębami, jakby uderzyły w niewidzialną ścianę. Krajobraz drgnął, zaś liście powoli opadły na ziemię. Z woreczka z perłami dobiegł głuchy stukot, gdy Rivan potrząsnął głową, zrzucając ów nietypowe zjawisko na karb swojego zdenerwowania. Nawet wiatr sobie z nimi pogrywał.

Gdy dało się dostrzec pustą przestrzeń, jasno sugerującą koniec puszczy, nauczycielka przystanęła i szeptem nakazała narzucić na siebie kaptur niewidzialności. Deszcz fioletowych iskier spadł na ziemię, otaczając miejsca, gdzie przed chwilą stało dziesięcioro perłowych magów. Elf spojrzał nerwowo na pustkę przed sobą, mając nadzieję, iż Ash nie pogrążała się właśnie w ataku paniki. Nie dostrzegał wprawdzie żadnych wyrywających się spod kontroli czarów, lecz nie uspokajało go to w najmniejszym stopniu.

– Od teraz starajcie się nie odzywać. Niech wszyscy potwierdzą, że znają plan.

Dziewięć głosów przytaknęło niemrawo, nikt nie zadał żadnych pytań. Wszyscy starali się skupić na nadchodzącym zadaniu.

Widok bramy Dircandu zaparł mu dech w piersiach.

Można by sądzić, że wyglądała na odpychającą, w końcu stanowiła wejście do kryjówki największych przestępców w kraju, lecz wywierała przeciwne wrażenie – powszechnie kojarzyła się raczej z wrotami pałacu. Wielkie, wykonane z pietyzmem kamienne mury okalały całe miasto, zaś dwuskrzydłowe drzwi skonstruowano z powykręcanych na wszystkie strony złocistych ornamentów, skrzących się w promieniach słońca, które co jakiś czas przebijały się przez sunące po niebie chmury. Była to jedynie farba, którą często należało nakładać ponownie, ale chodziło nie o trwałość, a o efekt majestatu zdolny powalić na kolana. Dla elfa jednakże były to wrota do piekieł, a otwarte usta stanowiły wyraz nie podziwu, tylko przerażenia. Zmusił się do dalszego marszu z najwyższym trudem.

Rodzina królewska podarowała ten cud rzemieślniczej roboty przeklętemu miastu na pamiątkę jego wychowanki, Jaz Rueny, będącej jedynym powodem, dla którego wciąż kwitł tu handel niewolnikami. Dłonie Rivana bezwiednie zwinęły się w pięści. Gdyby to zależało od niego, Perłowa Gwardia zrównałaby Dircand z ziemią w przeciągu paru kwadransów.

Choć skrzydło bramy było uchylone, nie chcieli ryzykować przekradania się obok karawan gangów. Przypadkowy ruch ramienia któregoś z mieszkańców mógłby zaważyć o losie całej wyprawy. Nie było mowy, by zdołali pokonać dziesiątki uzbrojonych i gotowych do walki łotrów. Musieliby salwować się ucieczką, wspomagając się magią, a Rivan nie potrafił nawet stwierdzić, jak wiele pereł było w posiadaniu oprychów. Wspinaczka po bramie wydawała się dobrym wyjściem, lecz brzęk metalu czy ruch skrzydła również mógł zrujnować ich szanse. Omawiali to wszystko do znudzenia w gabinecie profesor Plamant.

Pozostawało tylko wejście po murze. Elf przełknął ślinę, delikatnie skrobiąc sztyletem w zaprawie. Odrobinę więcej powierzchni do oparcia czubków palców musiało wystarczyć. Przypominało to kurczowe czepianie się wilgotnych stalaktytów jaskini, gdzie każdy, najstaranniejszy nawet chwyt nie gwarantował sukcesu. Wspinał się zwinnie, niemal bez hałasu, modląc się do elfiej bogini Vi, by strażnicy nie zwrócili uwagi na chrobot podeszew zsuwających się po kamieniach.

Nie wierzył, że z własnej woli zakrada się do swojego więzienia. Przez rozkojarzenie wspomnieniami omal nie spadł z muru, ledwie zdoławszy złapać równowagę na jego czubku. Perły znów brzęknęły cichutko, lecz ów dźwięk słyszalny był jedynie dla uszu Rivana. Nie widok przeklętego miasta roztaczający się pod jego nogami, nie okrutny odór Dircandu, lecz właśnie ten nieznaczny ciężar na jego szyi najdobitniej uświadamiał mu, w jakiej sytuacji się znalazł.

Z bijącym sercem ześlizgnął się na ziemię. Zamiast przejrzystej panoramy widział teraz jedynie tyły zniszczonych, brudnych konstrukcji. Wszędobylski smród szczyn oraz wymiocin, wzmocniony jeszcze czułymi zmysłami elfa sprawiły, że na moment powrócił do klatki Tygrysów, jednego z dziesiątek wozów karawany wracającej z obławy. Przypomniał sobie upiornie pobladłą twarz przyjaciółki, usilnie zakrywającej sobie złamany i otoczony zaschniętą krwią nos związanymi, równie poharatanymi dłońmi. Stał jak sparaliżowany, dopóki nie poczuł trącenia w ramię.

– Przestań mamrotać pod nosem – burknął głos Ash. Ściana pobliskiego budynku zadrżała, gdy skupił wzrok na kryjącej elfkę iluzji.

Pociągnęła go w cień budynku, a potem przerwała magię swojej perły, ukazując zbyt szeroko otwarte, rozbiegane oczy i zroszone potem czoło. Wiedział, że i tak pewnie wyglądała w tym momencie lepiej od niego, dlatego zanim sam przestał czarować, naciągnął na głowę kaptur. Pod murami ukazywały się kolejne skulone postacie, które następnie podchodziły do Rivana nie do końca opanowanym krokiem. Nie miał żadnych pretensji do ich nerwowości, choć naprawdę nie pomagała w udawaniu tutejszych.

Elfy pochyliły się i zaczęły gorączkowo brudzić twarz, ubrania i włosy ziemią. Nie był to w żadnym razie porządny kamuflaż, lecz pomagał mniej rzucać się w oczy w miasteczku, w którym w większości nie przejmowano się czymś tak błahym jak estetyka. Spojrzał na Pikiety i po chwili wahania skinął głową. To musiało wystarczyć. Podszedł do skraju cienia, w którym się kryli, i rozejrzał ostrożnie, lustrując najbliższy teren.

Przemykali się między wąskimi zaułkami, a Rivan nieustannie powtarzał w głowie trasę zaznaczoną uprzednio na mapie. Nie wszystkie miejsca się zgadzały, częstokroć musieli zawracać z powodu tarasujących uliczkę stert śmieci. Starali się jak mogli, by nie wyglądać jak grupa – elfy szły obok siebie, chowając jak tylko się dało swoją nienaturalnie białą skórę, zaś pozostali odgrywali wobec siebie nieznajomych. Rzecz jasna teatr nie był idealny, a z perspektywy Rivana wyglądał wręcz żałośnie, ale gdy jakaś skąpo ubrana panienka zagadnęła ze śmiechem Diego, elf zaczął się rozluźniać. Jak dotąd nie dostrzegł żadnego niebezpieczeństwa.

Ash z każdym wykonanym krokiem wyglądała coraz gorzej. Słaniała się na nogach, w pewnym momencie wziął ją pod ramię, obawiając się, iż elfka zwyczajnie się przewróci. Nie miał pojęcia, co działo się w jej głowie, mógł tylko snuć domysły, co nie było proste przy jednoczesnym prowadzeniu pozostałych do centrum miasta. Uliczki stawały się coraz szersze, zaś zniszczone budy zaczynały ustępować miejsca rezydencjom najbogatszych wyjętych spod prawa obywateli Ruenperium.

Właśnie wtedy kątem oka wychwycił na dachu nagły ruch, a potem następny i jeszcze jeden. Zaklął, przyspieszając nieco swój miarowy do tej pory krok. O ile pamiętał, niewiele organizacji w Dircandzie było na tyle licznych, by pozwolić sobie na tak dokładne monitorowanie ulic. Kiedy kolejna twarz mignęła mu na szczycie budynku, stanął jak wryty, nie dbając o to, jak bardzo podejrzanie to wygląda. Pomarańczowo-czarne pasy wymalowane na policzkach czujki przyprawiły go o mdłości. Pochylił się gwałtownie, zwracając skromne śniadanie.

Odwrócił się i popatrzył w cień uliczki, gdzie uczniowie starali się pozostać niezauważeni.

– Tygrysy – powiedział na tyle głośno, na ile pozwolił mu zdławiony głos.

Ktoś przebiegł tuż obok Rivana, kocim ruchem zrywając mu kaptur z głowy. Głośny śmiech rozbrzmiał donośnie w całej uliczce, gdy paradnie wkroczyło tam dwóch rosłych mężczyzn dobiegających czterdziestki. Obok nich zatrzymał się prawie dwukrotnie młodszy od nich chłopak, który w przeciwieństwie do swoich towarzyszy nie poruszał się po zaułku tak, jakby należał do niego. Widocznie był to nowicjusz, pęczniejący z przesadnej dumy, ponieważ udało mu się wykryć nieznajomych.

Rivan wiedział, że powinien natychmiast zacząć uciekać albo chociaż użyć magii, aby rozpłynąć się w powietrzu, lecz nie potrafił. Skulił się zamiast tego obok własnych wymiocin, zupełnie jak przed ośmioma laty w celi.

– Nie wierzę! Bant, popatrz tylko na te uszy! Ile lat minęło, odkąd ostatni raz widzieliśmy elfa? – krzyknął uradowany Tygrys. Machnął dłonią obwieszoną pierścionkami, a wówczas w słońcu zamigotały czerwone, pomarańczowe i żółte perły wprawione w złote i srebrzyste oprawki.

– Pamiętam, że było ich dwoje, mała diablica i ten, co ciągle zgrywał bohatera. – Drugi Tygrys w zamyśleniu przeciągnął palcem po brodzie okolonej starannie przyciętym zarostem. – Ten tutaj też ma znamię na szyi. Ciekawe, czy je także wykonał ząbkowany nóż, taki jak mój – oznajmił i wyszczerzył w uśmiechu zęby, z których cztery były powleczone złotem.

Ash zamknęła oczy, a Rivan usłyszał, jak wyszeptuje błaganie o ratunek. Otrząsnął się wreszcie i już miał wyczarować osłonę, jednocześnie ciskając czerwoną magią w Tygrysa, gdy z cienia wyszła profesor Plamant. Trzymała głowę wysoko w górze, a jej usta wygięte były w zuchwałym uśmieszku.

– Tych dwoje należy do mnie – oznajmiła głosem ociekającym pogardą. – Widocznie udało im się jakoś przeciąć sznur, gdy wy, idioci, odwróciliście moją uwagę – prychnęła.

Pstryknęła palcami, a wówczas kawałek grubej liny otoczony niebieską poświatą oplótł nadgarstki Rivana. Nauczycielka wykonała władczy ruch dłonią, który swym majestatem niemal dorównywał specyficznej, niewymuszonej ignorancji samego Kła, i wskazała za siebie. Pozostałe Pikiety i Diego stali pod ścianą w rządku ze zwieszonymi głowami oraz rękami ciasno związanymi sznurem. Elf nie miał pojęcia, skąd wzięła powróz i jakim sposobem zdołali tak prędko obmyślić plan awaryjny, ale ledwie zdołał powstrzymać cisnący mu się na twarz wyraz ogromnej wdzięczności.

Trzeba było oddać Tygrysom, że dość szybko odzyskali rezon.

– Ach, tak? – Właściciel ząbkowanego noża uniósł krzaczastą brew z niedowierzaniem. – Pokaż mi swoje dokumenty.

– Niczego nie będę wam pokazywać – odparła znużonym głosem profesor. – Skoro wpuścili mnie do miasta, mam wszystkie niezbędne papiery.

– Podczas targów nie ma przy bramie strażnika! – wykrzyknął młodzik, a na jego twarzy ukazał się wyraz olbrzymiej satysfakcji. Nauczycielka zaczerwieniła się nieznacznie, lecz nie straciła nic ze swojej wyniosłej postury. – Papiery okazuje się przy wejściu na plac niewolników. To oszustka i szpieg!

– Jak śmiesz mnie tak oskarżać?! Nie...

Profesor nie zdążyła dodać nic więcej, gdyż zaczęła zmierzać ku niej wielka kula czerwonej magii. Osłoniła się tarczą, jednocześnie podniesionym głosem nakazując szóstoklasistom obronę. Nie sposób jednak ograniczyć się do samej tylko defensywy, ponieważ złota magia znikała z każdą sekundą, zaś w uliczce pojawiało się coraz więcej łotrów z zabarwionymi jaskrawo policzkami.

W tak ciasnej przestrzeni walka była trudna, lecz nie niemożliwa. Wkrótce wszyscy przyłączyli się do bitwy. Szyja Niyo Nu zajaśniała błękitem, a w stronę Tygrysów pofrunęły drewno, dachówki, kamienie i błoto. Większość zablokowała ten deszcz odpadków, parę jednak zdołało uczynić szkodę. Gabriel leczył zieloną perłą oparzenie po czerwonym pocisku, zaś Iros osłaniał go tarczą, jednocześnie sam miotając ognistą magią. Wszystko tworzyło dziwnie hipnotyzującą feerię barw, wymieszanych ze sobą dziesiątek odcieni iskier. Gdyby Rivan sam nie brał udziału w walce, uznałby to za przepiękną panoramę.

– Mała diablica... – wycharczała Ash, na zmianę zaciskając i rozwierając dłonie. Zapytał, czy wszystko w porządku, przekrzykując wrzawę, ale nawet na niego nie spojrzała. Zupełnie zapanowała nad nią przeszłość.

Rivan pomógł drżącej elfce usiąść w szparze między budynkami, gdzie powinna być bezpieczna, zaś sam rozjarzył pomarańczową perłę. Chwycił w dłoń sztylet, osłaniając się tarczą rzucił się między Tygrysy. Gniew wzmacniał jego czary, zaś jako wyszkolony mag bez większego trudu przełamywał osłony przeciwników. Zadał nożem kilka ciosów, a jednocześnie w chaosie błyskających jaskrawo kolorów próbował odnaleźć oprycha z ząbkowanym nożem. Blizna na szyi paliła go nieprzyjemnie, od kiedy usłyszał jego kpiny.

Oberwał lekko w skroń jarzącym się błękitem kamieniem, lecz nie zważał na cieknącą mu po karku krew. Dopadł do upatrzonego Tygrysa, skupiając na nim całą swoją uwagę. Nie czuł już strachu, a jedynie swą potęgę. Żaden z członków gangu nie mógł się równać sam na sam z szóstoklasistą Perłowego Kolegium. Złość zaślepiła go kompletnie, tak samo jak w teatrze. Raz za razem ranił mężczyznę, nie widząc nic innego przez łzy.

Nie zorientował się, gdy wyczerpała się magia żółtej perły. Starczyłoby jej na o wiele dłużej, gdyby nie to, że wcześniej zamienił się sakiewkami z Ash. Uderzyła w niego kula czerwonego ognia, dotkliwie parząc lewę ramię i bark. Ból był straszliwy, nie do wytrzymania.

Pospiesznie sięgnął do zielonej perły, lecz ta skończyła się niemal natychmiast. Zaklął głośno, usiłując nie zrzucać całej winy za brak magii na elfkę. Atak paniki nie był jej winą. Przygryzł wargę aż do krwi, pozostawał przytomny jedynie dzięki zasłudze pomarańczowej magii. Przycisnął pierś do ściany budynku z zamiarem prześlizgnięcia się z powrotem między swoich, lecz nie pozwoliła mu na to jedna z Tygrysów.

Potężna łapa chwyciła za jego szyję, a wówczas oparzenie zabolało tak straszliwie, że pociemniało mu przed oczami. Odzyskał wzrok w ostatniej chwili, by z ledwością zdołać powstrzymać miecz zmierzający w stronę jego klatki piersiowej niebieską perłą. Podziękował Vi za to, że przynajmniej ten kolor nie uległ jeszcze kompletnemu zużyciu.

Zdołał przedostać się przez linię frontu tylko dzięki żelaznej woli. Miał wrażenie, że cała skóra na jego plecach doszczętnie spłonęła. Tuż przed nim Niyo Nu uniosła obie ręce w górę, a przebiwszy się przez osłony przeciwnika złapała magią ubrania trojga łotrów. Unieśli się nad ziemię z wrzaskiem, a potem zderzyli się ze sobą kilka metrów nad walczącymi. Rozległ się paskudny chrzęst, gry opadli z powrotem w uliczkę, przy okazji miażdżąc swoich towarzyszy.

– Tak to się robi – oznajmiła dziewczyna z niekłamaną satysfakcją. Otarła pot z czoła i cofnęła się o krok, wprost na przedramię Rivana. Elf jęknął głośno. – Na bogów, co ci się stało?!

– Nic, tak sobie tylko leżę – odparł sarkastycznie, wywracając oczami. – Możesz mi pomóc? Zielony mi się wyczerpał.

Niyo prędko wykonała czar. Oparzenia znacznie zelżały, choć nadal pulsowały bólem, a on natychmiast poczuł przemożne wycieńczenie. Nie było jednak czasu na odpoczynek. Dźwignął się na nogi, usiłując ignorować zawroty głowy.

Jatka trwałaby w najlepsze, gdyby nie dwie ogromne złote ściany, które niespodziewanie wyrosły pośrodku uliczki. Z dachu pobliskiego budynku huknął głos, który Rivan momentalnie rozpoznał, nawet mimo zamroczonych zmysłów.

– Czy ktoś wytłumaczy mi, co się tu dzieje? Nie życzę sobie takiego zamieszania w moim mieście. Zdumiewające, że nie potraficie poradzić sobie z bandą dzieciaków. – Kieł mówił w charakterystyczny sposób, wymawiając „r" o wiele bardziej gardłowo i subtelnie podkreślając każdą sylabę, przez co jego głos stanowił kwintesencję dostojeństwa. Mawiano, że był spokrewniony z królem Ruenperium. – Proszę, proszę, kogo ja widzę, moje elfy. – Zacmokał z rozczarowaniem, a od tych słów na rękach Rivana pojawiła się gęsia skórka.

Sytuacja była nieznośnie krucha i wiedział to każdy, kto posiadał choć pół rozumu. Pikiety nie czuły się zbyt dobrze podczas pełnych napięcia rozmów, dlatego też Rivan rozejrzał się ukradkiem, jednocześnie szeptem wołając Diego.

Nie mógł powstrzymać westchnięcia ulgi, kiedy ujrzał półelfa wychodzącego z zaułka. Otaczał ramieniem szyję Niyo Nu. Wyglądało to jak niewymuszony, przyjacielski gest, ale Rivan wiedział, że Diego nie znosił bliskości, musiał więc być w fatalnym stanie, skoro posunął się do takiej ostateczności. Półelf miał zmierzwione włosy i trzymał się za brzuch, a z jego oczu wyglądało niewyobrażalne cierpienie, ale wyprostował się i z godnością starł brud ze swojej twarzy.

– Przybywamy po pewną informację, za którą nie omieszkamy hojnie zapłacić. – Kieł chciał coś powiedzieć, lecz Diego nie pozwolił mu dojść do słowa. Puścił Niyo i stanął tak, jak gdyby był w pełni sił, co zakrawało na absurd, zważywszy na to, jak wyglądał przed paroma sekundami. – W grę wchodzą klejnoty i złoto z Elish.

– Tego mam na pęczki – odparł Kieł, powoli obracając w dłoni żółtą perłę. Kiedy zwolni bariery, Tygrysy rzucą się na nich, a wówczas mogli spodziewać się porażki.

– Mamy też dwie czarne perły.

Przywódca Tygrysów złapał za srebrną broszę, przytroczoną do swojej peleryny. We wgłębieniu dało się dostrzec charakterystyczną czerń. Pochłaniała magię, więc zwykłym wychowankom Kolegium zabroniono jej używania, ponieważ nie dało się czarować innymi perłami, gdy używano czarnej, innymi słowy spychała do obrony. Była również niezwykle trudna w wydobyciu, dlatego też kosztowała bajońskie pieniądze. Arystokraci i król, a także wysoko postawieni magowie zwykle trzymali po kilka dla ochrony przed niespodziewanymi czarami.

W świecie magii taka bariera, która w dodatku nie ulegała wyczerpaniu, znacznie przewyższała wartością złoto i klejnoty. Elfy, znające zachowanie Kła, dostrzegły w jego spojrzeniu chciwość. Ash dyskretnie pokazała Diego uniesiony kciuk.

– Jakiej informacji chcecie? – spytał mężczyzna swoim aksamitnym, niskim głosem.

Nadal stał na dachu, choć utrudniało to rozmowę, lecz Rivan nie spodziewał się po nim zejścia na dół. Podejrzewał, że Kieł czynił to ze względu na swój mizerny wzrost, bowiem przywódca nie prezentował się zbyt imponująco. Nie należało go jednak lekceważyć, w żadnym wypadku; nie na darmo stał na szczycie w hierarchii gangu.

Diego wyjął z torby sakwę z zapłatą oraz drzewce pocisku, którym zamordowano aktorkę.

– Pragniemy dowiedzieć się, kim jest Wszechpotężny.

– Najpierw podaj sakiewkę Bantowi – nakazał Kieł, robiąc niewielką dziurę w swojej barierze.

Bant przeszedł między uczniami, mierząc wszystkich przerażającym, nieco szalonym spojrzeniem jasnoniebieskich oczu. Gdy popatrzył na swego dawnego więźnia, swoją zabawkę, w uszach Rivana rozbrzmiał jego własny paniczny wrzask, gdy oprych poderżnął mu gardło nożem. Uczynił to płytko, a po paru minutach zaleczył ranę, pozostawiając poszarpaną, wystającą bliznę, lecz obezwładniający strach i bliskie rozminięcie się ze śmiercią wciąż katowały elfa w koszmarach.

Tygrys przejechał językiem po zębach, unosząc do światła dwie kruczoczarne kule.

– Bant, zanieś to do mojego biura. Jeśli dowiem się, że uszczknąłeś choć jedną monetę albo jeden brylancik, obetnę ci prawą stopę, zrozumiano? – Głos Kła wciąż pozostawał idealnie gładki, nawet przy wypowiadaniu tak oczywistej groźby. – Rara, idź z nim.

Kobieta posłusznie dogoniła umykającego w popłochu Tygrysa. Diego przełknął ślinę i przestąpił z nogi na nogę. Elf był pełen podziwu dla przyjaciela. Nie miał pojęcia, jak udaje mu się tak doskonale ukrywać zdenerwowanie. Tylko dzięki jego opanowaniu wszystko szło tak gładko, przynajmniej do chwili, gdy przywódca gangu wysunął kolejne żądanie.

– Informację mogę zdradzić na ucho tylko mojej małej Ash – oznajmił mężczyzna. Skrzyżował spojrzenia z gotującym się z wściekłości Rivanem i obdarzył go niewinnym uśmiechem.

Ów wyraz twarzy był najstraszniejszą rzeczą, jaką elf kiedykolwiek widział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro