Rozdział XV. Ash

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moja mała Ash. Tak o niej powiedział.

Elfka zachwiała się niebezpiecznie, bliska utraty przytomności. Od chwili przekroczenia murów dręczyły ją zawroty głowy i nie nadawała się do niczego. Przeklinała swoją bezużyteczność podczas bitwy, kiedy siedziała w zaułku i widziała jedynie świetliste, rozmyte smugi kolorowej magii. Z zazdrością obserwowała walczącego Rivana, żałując, iż nie była w stanie odrzucić fali wspomnień, nie była w stanie przełamać przeszłości.

Rivan podniósł się ze stęknięciem, wyginając poparzone czerwoną magią plecy w krzywy łuk, przyprawiający Ash o dreszcze. Popatrzył w oczy przywódcy Tygrysów, obnażając zęby. Elfie kły zalśniły ostrzegawczo w słońcu, które na moment zdołało przebić się przez chmury.

– Jak śmiesz... – wycedził. Jeszcze nigdy nie słyszała takiego gniewu w jego głosie.

Kieł uśmiechnął się tylko szerzej. Ash schowała twarz w dłoniach, by nie widzieć tego przerażającego grymasu, w niczym nieprzypominającego radości. Mężczyzna przekroczył zaledwie czterdziestkę, na włosach miał pojedyncze siwe pasmo. Dostał się na szczyt hierarchii Tygrysów, największej organizacji przestępczej w kraju, w tak niewyobrażalnie młodym wieku, że powodem nie mogło być nic innego, jak tylko nadzwyczajnie krwiożercze bestialstwo, i to właśnie wyrażał w każdym swoim uśmiechu.

Z ust wyrwał jej się cichutki jęk. Moja mała Ash.

– Potrzebujecie tej informacji, więc proszę bardzo. Wystarczy, że Ash pójdzie ze mną do gabinetu, a tam wszystko jej wyjaśnię. Przecież nie będziemy rozmawiać o tak ważnych sprawach w miejscu publicznym, nieprawdaż, moja mała?

Rivan krzyknął z oburzeniem, gotów rzucić się z pięściami na Kła, lecz został uprzedzony.

– Nie pójdzie sama, potrzebuje obstawy ze względów bezpieczeństwa – oznajmił Diego stanowczo, cały czas zachowując dyplomatyczny ton głosu.

Wiedziała, że przed paroma ledwie minutami padł na ziemię, rażony kolejnym atakiem choroby. Widać to było w jego postawie, sposobie, w jaki mocno przyciskał pięść do brzucha, odkąd zaczął rozmawiać z Kłem. Nie mogła to być rana od czerwonej magii, wówczas uleczyłby się po prostu swoją w pełni sprawną zieloną perłą. Elfka rozsunęła palce, by raz jeszcze spojrzeć na jego pobladłe policzki. Chciałaby mu jakoś pomóc, ale niestety nie znała się na leczeniu. Zajęcia z anatomii i uzdrawiania nigdy nie były jej mocną stroną.

Uchwyciła się współczucia dla Diego, chęci pomocy i determinacji, by jednak jakoś go ocalić, a potem przypomniała sobie jego rozpacz, gdy dowiedział się o śmierci Phali. Wtedy poczuła, jak jej krtań rozluźnia się odrobinę i wreszcie zdołała się odezwać. Głos miała zachrypnięty, załamywał się, jakby była bliska płaczu, choć oczy miała zupełnie suche.

– Pójdę.

Kieł jej nie usłyszał, za to spiczaste uszy Rivana drgnęły niespokojnie. Podszedł do niej, cały czas z plecami wygiętymi w nienaturalny sposób. Przeczesał dłonią wilgotne od potu włosy, wpatrując się w nią uważnie. Jego nozdrza zadrżały niespokojnie. Miał wątpliwości co do jej decyzji.

– Pójdę – powtórzyła, tym razem odrobinę głośniej.

– Cudownie. Pozwól za mną. – Kieł zeskoczył z piętrowego dachu bez najmniejszych oznak wysiłku.

Poprawił swoją prostą, lecz szykowną szarą kamizelkę i zaoferował swoje ramię, by mogła spacerować u jego boku przez uliczki Dircandu. Serce natychmiast zaczęło jej mocniej bić, straszliwy chłód objął ciało elfki i tylko ręka Rivana, który ukradkiem splótł ze sobą ich palce, zatrzymała atak paniki. Zdołała wykrzesać z siebie dość siły, by zrobić krok do tyłu i stanąć u boku przyjaciela.

– Nie dotykaj mnie – szepnęła do Kła.

Mężczyzna przekrzywił głowę z cieniem rozczarowania. Ruszył w stronę swojej twierdzy, uprzednio wyłączywszy złociste ściany, do tej pory tarasujące przejście. Ash zaczerpnęła tak dużo powietrza, na ile pozwalały jej zaciśnięte strachem płuca i ruszyła za nim. Miała nadzieję, że Tygrysy oraz uczniowie Kolegium nie postanowią się nawzajem wykończyć w drodze na plac.

Siedziba Kła stała przy jednym z boków prostokątnego targowiska, które dzisiaj świeciło pustkami. Na samym środku otwartej, wybrukowanej przestrzeni pysznił się drewniany, pomalowany na czarno podest. Zawieszono na nim purpurową kurtynę, chyba tylko po to, by jeszcze bardziej zakpić sobie ze sprzedawanych tam niewolników. Noga Ash nigdy na nim nie postanęła, lecz znała wielu, którzy zostali w tym miejscu rozdzieleni z bliskimi. Mijając konstrukcję, bezwiednie przejechała palcem po znaczonym zadrapaniami paznokci i krwią drewnie.

– Dzisiejszy targ zakończył się już po godzinie – odezwał się Kieł z satysfakcją, znacząco pobrzękując zawieszoną u paska sakiewką. – Jeśli chcecie, możecie przyjść jutro. Mamy wspaniałych niewolników, nawet perłowych magów.

Ash nie odpowiedziała, a jedynie zgarbiła się nieznacznie, żadną miarą nie potrafiąc utrzymać głowy w linii prostej, tak, jak to sobie wielokrotnie obiecywała przed wejściem do Dircandu. Przed oczami stanęły jej brudne twarze, których imion już nie pamiętała. Chowała we wspomnieniach jedynie ich głosy, potępieńcze wrzaski wymieszane z histerycznym płaczem, z rzadka ciche, kojące, obiecujące ponowne spotkania, jakie nigdy nie dojdą do skutku. Tatuaż zapiekł boleśnie jej mostek. Przeżyła piekło, ale przynajmniej nigdy nie rozdzielono jej z Rivanem.

Kieł zapewne wiedział, że to by ją zabiło.

Zacisnęła palce na dłoni elfa z całej siły. Odruchowo spróbował się wyrwać, sam również nie do końca odróżniając przeszłość od teraźniejszości. Zaraz jednak ochłonął, pospiesznie odwzajemniając jej gest. Lada chwila mieli przekroczyć próg niezwykle eleganckiej, minimalistycznej marmurowej budowli, służącej za siedzibę największego łotra w kraju, a nawet na kontynencie.

Gabinet Kła był tak przestronny, iż wszyscy zmieścili się w nim bez trudu. Rivan nigdy tu nie był, więc mimowolnie rozglądał się ze skrzętnie skrywanym zainteresowaniem po nieskazitelnie białych ścianach i posadzce, a także po gładkim, kontrastowo czarnym blacie biurka. Fotel, w którym zasiadł mężczyzna obleczony był srebrem. Nic nie sprawiało tu wrażenia pompatyczności, a jedynie było wyrazem niczym niezmąconej elegancji.

Ash nienawidziła tego pomieszczenia. Przesiadywała w nim kilkukrotnie, sam na sam z Kłem. To na tej podłodze wykonano jej tatuaż. Zastanowiła się przelotnie, ile czasu zajęło sługom Tygrysów oczyszczenie posadzki z krwi. Metaliczny zapach wypełnił nagle jej nos i usta, splunęła na podłogę, aby się go pozbyć. Ślina zabarwiona była na czerwono.

– Ależ, moja mała, nie ma powodu do takich aktów wandalizmu – pouczył ją Kieł łagodnie, co sprawiło, że jej usta znów wypełniły się krwawą flegmą.

– Nie mów tak do niej – warknął Rivan, a Diego musiał przytrzymać jego ramię. Ash była pewna, że elf bez zastanowienia rzuciłby w mężczyznę sztyletem.

– Miejmy to już za sobą – poprosiła słabo, bełkotliwie, nie będąc w stanie ani połknąć krwi, ani jej wypluć.

– Podejdź do mnie – nakazał Kieł. – Nie będę przecież szeptać przez pół gabinetu – dodał z lekkim rozdrażnieniem, widząc wahanie elfki.

Ash, tocząc ze swoim umysłem najzagorzalszą walkę w całym swoim życiu, wykonała pięć kroków i skłoniła się w stronę swojego prześladowcy.

– Wszechpotężny... – westchnął mężczyzna. Jego oddech łaskotał ucho elfki.

Zaczęła się trząść, a dreszcze stopniowo obejmowały całe jej ciało. Na karku pojawiły się żyły, poznaczone plamkami oczy raz po raz traciły ostrość widzenia. Wykonywała ogromny wysiłek tylko po to, by nie przestać oddychać.

– Pojawił się trzysta lat temu, i dzisiaj wciąż żyje. Z początku w jednym miejscu, teraz może być wszędzie. Z pozoru niegroźny, ale nieprzewidywalny, a tacy są najniebezpieczniejszymi przeciwnikami. Ma wszystko, ale jednocześnie nie ma nic.

– Nie rozumiem. Przestań mówić zagadkami – mruknęła ze złością. Jej gniew przypominał złość pięcioletniego dziecka wobec dokuczającego mu dorosłego.

– Nazywają go też Spopielonym – dodał Kieł, napawając się strachem Ash.

Przerażenie paraliżowało ją do tego stopnia, że ledwie była w stanie myśleć. Nie skupiała się zatem na analizowaniu słów przywódcy Tygrysów, ale na ich dokładnym zapamiętaniu. Dreszcze stawały się niepokojąco gwałtowne. Ledwie mogła ustać na nogach.

– I jeszcze jedno. Ma swojego szpiega w Kolegium.

Strużka rozwodnionej krwi pociekła po jej brodzie. Przycisnęła dłonie do skroni, walcząc z zawrotami głowy. Zdrajca wśród najlepszych perłowych magów. Zdrajca, którego prawdopodobnie znała. Jakoś znosiła krew wypełniającą jej usta, upiorny gabinet, a nawet oddech Kła cały czas muskający jej kark, ale te słowa przeważyły szalę. Upadła na ziemię, targana drgawkami. Diego w ostatniej chwili wsunął dłonie pod jej plecy, korzystając z szybkości pomarańczowej magii, ratując ją od utraty przytomności od uderzenia głową o twardą posadzkę.

Herszt łowców niewolników pochylił się nad nią, pozornie zaniepokojony. Nikt nie zauważył maleńkiego ostrza, zdobiącego jego sygnet. Nim ktokolwiek zdołał się zorientować, odepchnął Diego i otoczył się żółtą tarczą. Trzema błyskawicznymi cięciami naznaczył policzek Ash odwróconym trójkątem. Tygrysi kieł.

– Ostrze z czarnej perły – wymruczał. – Tego skaleczenia nie uleczysz. Zostanie ci piękna blizna na pamiątkę drugiej wizyty w Dircandzie, moja mała.

Ash wrzasnęła.

Magia uczniów z łatwością przebiłaby się przez osłonę Kła, gdyby nie to, że w jej utrzymaniu pomagały wszystkie Tygrysy. Nie byli tak wyszkoleni jak wychowankowie Kolegium, ale ich czary wystarczyły, by przywódca bezpiecznie opuścił gabinet, podśpiewując pod nosem. Elfka przycisnęła zraniony policzek do podłogi, modląc się, by wszystko okazało się złym snem. Codziennie będzie widziała ten kieł w lustrze. Obecnie nie mogła sobie wyobrazić niczego gorszego niż to.

Rozpętał się chaos. Wszędzie błyskały oślepiające kolory. Nie widziała nic prócz wszechobecnych czerwonych, żółtych i niebieskich iskier we wszystkich możliwych tonach. Gdzieś z tyłu głowy zamajaczyła jej myśl, by osłonić się przed krzyżowym ogniem, ale wszystkie podstawowe perły były na wykończeniu. Zacisnęła oczy, szykując się na to, że lada chwila spłonie w morzu rubinowego ognia.

W tym momencie ktoś z cichym stęknięciem podniósł ją na ręce.

– Fioletowa perła. Już – krzyknął Rivan, jednocześnie rozpływając się w powietrzu.

Resztkami energii skupiła myśli na swoim karwaszu. Niewidzialność tylko czekała na to, by znaleźć się na jej usługach i Ash podziękowała szeptem za to, że była Pikietą. Po latach nieustannego treningu mogłaby korzystać ze swej magii nawet przez sen.

Rivan klął pod nosem, biegnąc przez korytarze budynku. Nie dbał o to, jak bardzo stukot jego butów niesie się po twierdzy. Tygrysy, które mijali, wyglądały na zdezorientowane hałasem. Gdy któremuś udało się zorientować w sytuacji i postanawiał rzucić zaklęciem w niewidoczne źródło dźwięku, elf odbijał je, czerpiąc magię z obu ich pereł, swojej oraz Ash. W życiu nie była tak pełna podziwu dla przyjaciela. Nigdy nie zdoła mu się odwdzięczyć.

– Czemu się rozdzielasz? Teraz się nie odnajdziemy...

– Powiedziałem profesor, że cię stąd zabieram i że spotkamy się w Kolegium. Nie ma o czym mówić.

Delikatnie otarła palcem zakrwawione kąciki ust i przełknęła ślinę o wciąż metalicznym smaku, starając się zapomnieć o palącym znamieniu na policzku.

– A jak masz zamiar przejść pół miasta ranny i ze mną na rękach? – spytała, z ulgą łapiąc haust świeżego powietrza. Im dalej znajdowała się od Kła, tym łatwiej jej się oddychało.

– Na perły, masz rację.

Elf, dysząc ciężko, postawił ją na ziemi, upewniając się, że dobrze opiera się o ścianę chaty. Wyłączywszy magię, zerknęła na wybitą szybę okna gabinetu, skąd wydobywały się kłęby kolorowej pary i dobiegał zgiełk walk. Martwiła się o Pikiety i Diego, którzy dla niej wykorzystywali swoje perły do cna, nie dbając o własne siły.

– Musimy im pomóc – zawołała głosem nieznoszącym sprzeciwu.

– Próbuję nas stąd wydostać – odparł pretensjonalnie.

Ściskał w dłoni jaśniejącą różem perłę, chyba jedyną, w jakiej pozostał mu jeszcze kolor, starając się złapać kontakt z Ognikiem. Nigdy nie był dobry w posługiwaniu się magią Zaklinaczy, ale ponieważ każdy żołnierz Gwardii miał obowiązek panować nad każdym rodzajem czarów, musiał nauczyć się chociaż podstaw. Zapewne ranił wrażliwy umysł smoka, przejmując nad nim władzę bez ani krztyny subtelności, lecz to musiało wystarczyć.

– Przywołaj go i podpal te drewniane budynki obok twierdzy – zaproponowała.

Rivan znów stracił panowanie nad perłą. Zanim wydusił z siebie sarkastyczną odpowiedź, przez chwilę mocno zaciskał szczękę.

– Tak, to świetny pomysł, zwłaszcza że w środku są nasi koledzy.

– Wątpisz w zwinność i refleks Pikiet? Albo w szybkość Diego? – Zwykle podobna wypowiedź miałaby prześmiewczy wydźwięk, lecz obecnie jej głos był po prostu zmęczony.

– Niech będzie, ale jeśli ktoś spłonie żywcem, to ty będziesz się tłumaczyć przed dyrektorem.

– W porządku – sapnęła tylko, nie mając siły na docinki.

Elf przywołał Ognika, który koślawo do nich podfrunął. Gdy tylko odzyskał panowanie nad sobą, ryknął z wyrzutem, a w jego oczach dało się dostrzec olbrzymią pogardę dla umiejętności Pikiety. Rivan ostrożnie poklepał smoka po głowie, niepewnie zerkając na Ash.

– Masz siłę czarować? Chyba nie dam rady zmusić go do podpalenia twierdzy.

– Spróbuję – odparła niepewnie.

Sięgnęła do sakiewki na szyi i wysupłała zeń różową perłę. Na czarach najłatwiej się skoncentrować, trzymając kulę w palcach. Zamknęła oczy, sięgając do głowy pradawnej bestii. Magia objęła jej dłoń ciepłymi iskrami, zaś Ash zaczęła spoglądać na świat przez ślepia bestii. Wyczuwała irytację Ognika, więc przeprosiła go pospiesznie za swoją natarczywą obecność, pozbawioną jakiejkolwiek finezji. Miała nadzieję, że zdoła zmusić potwora do zionięcia ogniem. Tygrysi kieł wciąż palił bólem, który obejmował całą czaszkę w nieprzyjemny sposób.

Zwierzę zatrzepotało skrzydłami, nim uniosło się w powietrze. Elfka prawie straciła panowanie nad magią, lecz zdołała jakoś przemóc mdłości związane z patrzeniem na samą siebie z perspektywy smoka. Wytężając wszystkie siły, skierowała go w stronę twierdzy Kła. Przez wyczerpanie zbyt późno zauważyła strzałę, którą wystrzelił w stronę bestii jeden z Tygrysów.

Korzystając z osłabienia Ash, Ognik sam wyrwał się spod jej pieczy i pluł strumieniem ognia wszędzie wokół siebie, ogarnięty szałem spowodowanym przez przebitą łapę. Strumień gorąca podpalił nie tylko okolice twierdzy, ale i naprzeciwległe budynki wraz z tym, o który ciężko opierała się Ash. Chwilę potem smok odfrunął czym prędzej, nie oglądając się za siebie. Jego lot był nierówny, a ów widok wywołał u elfki znaczne poczucie winy. Z troską zmarszczyła brwi, wpatrując się w niebo.

– Ash, uważaj! – krzyk Rivana wyrwał ją z zamyślenia.

– Co...

Jej ciało nie zareagowało na czas, gdy grube ramię Tygrysicy otoczyło jej kark. W pełni sił bez trudu zdołałaby się wyrwać, ale teraz, z posmakiem krwawej śliny w ustach i z zawrotami głowy, była bezbronna niczym pierwszoroczniak.

– Nie ruszaj się, bo poderżnę ci to białe gardziołko, gąsko – syknęła kobieta.

– Ash! – w głosie Rivana od lat nie słychać było takiej histerii, jak teraz.

Zanim zdążyła mrugnąć, potężny snop błękitnych iskier wzbił się w powietrze. Ciało oprawczyni znieruchomiało zupełnie. Nóż zaczął powoli odsuwać się od podbródka elfki. Gdy zrozumiała, co wyczynia jej przyjaciel, wyrwała się czym prędzej, dopadła do niego tak szybko, jak tylko pozwalały na to jej miękkie nogi i spoliczkowała go.

– Przestań natychmiast! – ryknęła zachrypniętym głosem prosto w jego bladą jak śnieg twarz, pozbawioną wszelkiego wigoru. – Przestań, słyszysz?!

Trzeba było prawdziwej desperacji, by korzystać z wyładowanej perły. Korzystano wówczas tylko i wyłącznie z sił własnego ciała, by ją zasilić. Wyczerpywały się błyskawicznie, a podobne działania najczęściej kończyły się śmiercią maga. Rivan upadł na ziemię, nie dając żadnego znaku życia.

Tygrysica wyswobodziła się z uścisku błękitnej magii, ale wówczas ktoś cisnął w nią czerwonym płomieniem. Pikiety wydostały się przez okno. Prowadziła Niyo Nu, wybierająca najbezpieczniejszą trasę dla zmęczonych uczniów. Profesor Plamant zamykała pochód wielką kulą żółtej magii, która jednak migotała nieznacznie, zdradzając swoją słabość.

– Musimy odlatywać! Nie mamy sił na kolejną potyczkę, czy to czarodziejską, czy też nie – zawołała profesor. Elfka nie zwróciła uwagi na jej słowa, a jedynie przywoływała nauczycielkę niecierpliwym ruchem dłoni.

– Skorzystał z pustej perły – wyjaśniła zapłakana. – Z pustej perły! Co za matoł! Na perły, zabiję go.... – jej głos prędko opadł do ledwie słyszalnego świstu.

Uczniowie wzywali do siebie wierzchowce, by czym prędzej wydostać się z przeklętego miasta. Ash wyszarpnęła z pochwy sztylet i cisnęła nim o ścianę, dając upust swojej furii. Nie obchodziło jej, że kogoś może przypadkowo trafić. W tym momencie istniała dla niej tylko szara twarz Rivana. Żadna z zielonych pereł nie przywróciła mu przytomności, lecz nikogo to nie zdziwiło – wykorzystali sporą część magii, by uleczyć własne rany.

Gdy uczniowie wspólnie włożyli elfa na grzbiet Kargana, Ash natychmiast usadowiła się za nim. Trzeba ją było ściągać przemocą, tłumacząc raz po raz, że nie miała sił na samodzielny lot. Diego obiecał jej po tysiąckroć, że nie pozwoli mu spaść, zaś Gabriel przysiągł lecieć z nią na swojej bestii tuż obok gryfa, by elfka mogła nieustannie czuwać nad przyjacielem.

Ash cały czas wpatrywała się w zamknięte oczy Rivana. Nawet nie zauważyła, kiedy opuścili mury przeklętego miasta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro