4. UPADŁA PRZEPIÓRKA

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

𖥸

W pewnej chwili musiałem przysnąć, bo budzę się z głową na biurku. Notatki, które w nocy napisałem, leżą teraz pogniecione pod moimi rękami. Palce są wilgotne i czarne – dostrzegam przewrócony, szklany pojemniczek z atramentem.

Z zawodem odkrywam, że obudziłem się w tym samym pokoju co dzień wcześniej. Wciąż jestem w pałacu generała. Żałuję, że nie był to sen, ale... pewnie gdybym obudził się w moim pokoju w Hathorne, nie uwierzyłbym, że wczoraj tylko mi się przyśniło. To wyglądało zbyt realnie jak na fikcję.

Biorę do ręki jedną z kartek i staram się odszyfrować nocne bazgroły. Rozpisałem wszystkich, których tutaj widziałem: generała, strażnika Silone'a i dwie służki, Brigitte i Ester, ale oprócz podstawowych informacji do niczego więcej nie doszedłem. Na innej kartce, poplamionej atramentem, jest mapka czasowa, ale przez ból głowy i pieczenie oczu odkładam ją na bok.

Czuję się zmęczony. Nie mam przy sobie zegarka, ale z pewnością siedziałem nad tym do późna. Żeby się trochę rozbudzić, wstaję od biurka i idę w kierunku okna. Prześwity słońca między kotarami informują, że nastał już dzień. Rozsuwam je. Światło wpada do środka, wpuszcza barwy poranka i maluje ściany oraz meble w sypialni. Poranne niebo ma kolory tęczy: brudnoniebieska noc przechodzi w żółć wschodzącego słońca, a czerwień zmieszana z pomarańczowym oznacza obecność chmur. Piękny świt. W dodatku ta cisza...

Życie w mieście jest skażone hałasem, odgłosami silników samochodów, przejeżdżających pod domem tramwajów czy głośnej muzyki puszczanej przez nastolatków. Da się do tego przyzwyczaić, ale cisza była dotychczas wspomnieniem z życia sprzed przeprowadzki. Choć gdyby się nad tym zastanowić, to i tak żyłem w rodzinnym gwarze, w środku typowej wsi. Tutaj natomiast słyszę wyłącznie niezbyt głośny warkot kosiarki gdzieś w ogrodzie, jeszcze stłumiony przez zamknięte drzwi balkonowe.

Spoglądam na klamkę. Chwytam ją i ciągnę. Tak jak wczoraj, ani drga. Ciekawe, czy gdybym powiedział generałowi, że jest tu duszno, toby odblokował te drzwi... dając mi drogę ucieczki. Gdyby przebiec przez ogród, dalej przez łąkę i do lasu... raczej byłoby łatwo się ukryć.

Cóż, generał nie ma zamiaru mnie zranić, z tego co zrozumiałem. Trzyma mnie tu z jakiegoś powodu. Tylko jakiego? I na jak długo? Jak daleko są granice, do których mogę się posunąć?

Odwracam się i plecami opieram się o szklane drzwi. Wspominam wczorajszy wieczór. Silome zaprowadził mnie z powrotem do tego pokoju, ale później wyszedłem stąd – spytałem, czy mógłbym pójść do biblioteki, na co zyskałem pozwolenie. Teraz kilka książek leży pod biurkiem. Dwie z nich zacząłem czytać, jednak odłożyłem je, gdy zrozumiałem, że czytam niepotrzebną fikcję.

Odsuwam się od okna, wzdychając. Moje notatki tworzą straszny syf. Decyduję się je pozbierać, a przede wszystkim ukryć. Ubrania, w których się zbudziłem, zniknęły, zanim wróciłem. Mogę sobie podziękować, że wziąłem list Wilhelma ze sobą.

Gdy układam kartki w plik i chowam głęboko do szuflady biurka, przez przypadek kopię w ułożony stos książek. Niewysoka wieża się przewraca, robiąc mały hałas. Klękam na ziemi i je podnoszę. Układając je, słyszę pukanie do drzwi. Mówię głośno „Tak?", po czym w progu pokoju pojawia się Silone. Ma wyprostowaną sylwetkę, wilgotne włosy – niech zgadnę, przed chwilą się mył – zaczesane do tyłu, a mundur zapięty, choć dał sobie luz przy jasnej szyi.

– Usłyszałem, że pan już nie śpi – informuje cichym głosem, chociaż słyszę pewną nerwowość. – Czy stało się coś niepokojącego?

Kładę dłoń na biurku. Czyli to tak.

– Nie. Skąd to pytanie? – odpowiadam.

Gdy na mnie patrzy, zastanawiam się, co o mnie teraz myśli. Muszę wyglądać jak żywy trup. Nie wyspałem się, włosy pewnie są okropnie skołtunione. Strój jest w niewiele lepszym stanie: koszula wystaje ze spodni i któż może wiedzieć, jak bardzo upaćkałem się atramentem. Postawiłbym dom Wilhelma na to, że pół twarzy ma czarne plamy.

Strażnik stara się wytrzymać spojrzenie.

– Słyszałem hałas... – zaczyna, ale urywa. Na twarzy rozkwita niepewność. Chce powiedzieć coś więcej, ale finalnie spuszcza wzrok, kręci głową. Kosmyki włosów przylepiają mu się do twarzy. – Prawdopodobnie mi się zdawało. Błagam o wybaczenie za tę pomyłkę

– Nic się nie stało... Nie musisz przepraszać – odpowiadam, siląc się na uśmiech w tej niezręcznej sytuacji.

Nawet jeśli doskonale wiemy, że nie doszło do żadnej pomyłki.

Silone dobrze usłyszał, że książki spadły, a raczej, że był pewien hałas. Mały. Ale zawsze jakiś.

Przyszedł sprawdzić, czy nie uciekam z pałacu lub nie sprawiam problemów.

Strażnik cofa się o krok. Przez sekundę kieruje uwagę na moje brudne dłonie.

– Za pół godziny służba wydaje rodzinie generała śniadanie. Podróżnicy zwykli jeść o tej samej porze – informuje. – Czy mam je przynieść do tego pokoju?

– Jeśli takie są zasady...

– Poślę po kogoś, kto je przyniesie. Do czterdziestu minut powinno być gotowe... Może zechciałby pan w tym czasie odświeżyć się przed spotkaniem z generałem? Trzecie drzwi od lewej. Tam znajduje się łazienka – kończy prędko, odwracając się na pięcie. Znika z pola widzenia, nie zamyka nawet drzwi.

Dał mi klarowną sugestię.

Na komodzie leży złożony ręcznik z ubraniami. Nie widziałem tego wcześniej, ale kto wie, czy położył to ten strażnik, a ja nie zauważyłem kiedy. To prawdopodobne, bo nie czuję się najlepiej.

Przeglądam rzeczy. Kolejna koszula, na szczęście z długim rękawem, szare spodnie oraz... biała kamizelka. Wpada mi do głowy pomysł. Szukam metki z nazwą firmy, ale nie ma zupełnie nic – nawet śladu po odcięciu. W szwach bocznych nie ma nawet informacji o konserwacji. Może były szyte na zamówienie?

Wzdycham po raz kolejny, po czym zwijam ubrania. Biorę je pod pachę. Niech będzie temu generałowi – do tego mogę dostosować się, ale nie oznacza to, że przestało mnie dziwić, czemu wszystko jest tutaj tak eleganckie i przesadnie drogie.

❀ ❀ ❀

Wycieram mokre włosy, a następnie przecieram twarz dłońmi. Pod palcami czuję nieprzyjemny, dwudniowy zarost na policzkach. Chciałbym się ogolić, aczkolwiek pewnie nie ma szans, żebym dostał chociażby tępą żyletkę.

Ręcznikiem suszę także rękawy koszuli. Od wilgoci w powietrzu i skóry materiał zaczął prześwitywać. Nie podoba mi się to. Próbuję się pocieszyć, że dzianina wyschnie za maksymalnie kilkanaście minut.

Siadam na brzegu wanny. Ze znudzeniem przypatruję się mankietom. Ubranie, które dostałem, jest wygodne, miękkie i starannie wykonane, ale... przy dokładniejszych oględzinach zauważam coś jeszcze.

Obecnie dziurki w mankietach dzierga się przy pomocy maszyny. Oczywisty powód, krótszy czas wykonywania ubrania. Co więcej, dziurki są wówczas estetyczne.

Ale te dziurki wykonano nierówno, gęstość nitki obrębiającej jest krzywa. Na pewno ktoś to zrobił ręcznie, tylko w jakim celu, jak istnieją maszyny?

Dopiero gdy materiał całkiem wysycha, wychodzę z łazienki. Ruszam w kierunku sypialni. Strażnik mówił coś o śniadaniu i na samą myśl o nim czuję głód. Ostatni posiłek jadłem... Nie mogę sobie przypomnieć, ale musiało to być dawno temu. Wczoraj tego nie czułem, miałem wrażenie, że nie przełknę nawet tabletki. Teraz brzuch mam ściśnięty.

Zaciskam dłonie na brudnych ubraniach. Myśl o jedzeniu budzi we mnie zbyt wielkie emocje. Nie powinienem do tego dopuścić, to zbyt przyziemna potrzeba, a większym problemem jest to, że przetrzymują mnie w tym pałacu.

Na jak długo?

Generał zaprosił mnie na kolejną „rozmowę". Kto wie, czy tym razem tego nie wyjawi? Dziwne było to, o co mnie prosił... Tłumaczyć się amnezją? Czego mam nie pamiętać, jak nigdy tutaj nie byłem? Co bardziej niepokojące, z jakiej racji mam nie wyjawiać pewnych spraw? O co mu chodzi z nazwiskami? Generał Goldschmidt jest powiązany z L. Vaughanem, a co za tym idzie, z Wilhelmem. Ale w jaki sposób? Goldschmidt jako były przyjaciel Wilhelma... Nie przekonuje mnie ta teoria. Fakt, wiekiem są podobni, na oko dzieli ich z kilkanaście lat. Na minus przemawia to, że L. Vaughan oraz Goldschmidt różnią się inicjałami. Plus po co generał miałby kłamać co do bycia L. Vaughanem, udawać, iż ten nie istnieje? Coś czuję, że jest to o wiele bardziej skomplikowana sprawa.

W drodze powrotnej obserwuję korytarz. Idę powolnym krokiem, by przypatrzeć się szczegółom pominiętym dzień wcześniej. Światło żyrandoli jest przygaszone, niewiele widać prócz drogi. Tapeta na ścianie ma drobne rzeźbienia i lekko odbija złocisty blask. Podobnie dywan z frędzlami – te są jakby przetykane złotem. Posiadłość zdecydowanie nie udaje skromnej. Generał ma forsę i z niej korzysta – no dobrze, oszczędza na świetle, ale przynajmniej nie widać kurzu.

Otwieram drzwi do pokoju, prawie uderzając Brigitte. Oboje odskakujemy do tyłu, a dziewczyna chowa twarz w dłonie.

– Aj, przepraszam – mówię od razu, przepuszczając ją. – Naprawdę przepraszam.

Służka kiwa głową. Czerwieni się na policzkach. Bez żadnego słowa się oddala, kulejąc.

Choć idzie dość szybko, nie umyka mi gruby bandaż na jej kostce. Na wspomnienie o wczorajszym wypadku robi mi się słabo. Czy ona nie wie, że brak odpoczynku doprowadzi do czegoś gorszego? Nawet strażnik mówił jej, by odpoczęła.

Nie powinienem się wtrącać w jej pracę, ale...

Otwieram usta, by to do niej powiedzieć. Prawie się przełamuję, jednak koniec końców rezygnuję. Jest już za daleko i zignorowałaby moje słowa. Przecież Silone wczoraj wyjawił, że służący nie mają prawa ze mną rozmawiać, a ta dziewczyna wydaje mi się wzorem posłuszeństwa wobec rozkazów generała.

Przecież teraz szybko zniknęła z mojego pola widzenia.

Pozostaje mi tylko powrót do pokoju.

Na szafce nocnej spostrzegam złotą tacę. Podchodzę, aby zobaczyć, co się na niej znajduje. Podali filiżankę z kawą oraz kanapki z konfiturą. Wącham ją: malinowa. Posiłek jest pozornie niewielki, ale starczy. Na łóżku kładę poprzednie ubrania, a następnie siadam tuż obok. Biorę kanapkę, powoli żuję chleb.

Wstyd przyznać głośno, ale to śniadanie jest o wiele lepsze od mojego typowego, złożonego z zupy instant popitej energetykiem.

Wypijam kilka łyków gorącej, gorzkiej kawy. Nieco parzę nią gardło, ale smak jak z kawiarni to wynagradza.

Bez pośpiechu kończę posiłek, kojarzący się z domem i... tatą. Zwykle to on szykował mi, bratu i mamie posiłki. Po wyprowadzce nie mieszkaliśmy już z kuzynostwem i wujostwem. W zasadzie każda odnoga rodziny mieszkała we własnym domu, świeżo wybudowanym za spadek po zmarłych pradziadkach. Były blisko siebie, więc widziałem się z nimi często. Gdy jeszcze babcia Scharlotta, żona Wilhelma, żyła, odwiedzaliśmy ich co tydzień.

W moich wspomnieniach tata pichci w kuchni, a mama wychodzi do pracy. Rzadko gotowała, była – i jest – genialna w innych dziedzinach. Tata miał zwyczajnie więcej czasu nad ranem, ale nie oznacza, że nie kochałem ich po równo.

Tęsknota za domem uderza. Odkładam wpół pustą filiżankę na talerzyk i zamykam oczy.

Te momenty nie mają już sensu. To było dawniej, gdy byłem dzieckiem. Czasu nie cofnę, nie mieszkam z rodzicami od czterech lat. Z tym, że to koniec, pogodziłem się. Za własną drogę zapłaciłem pewną cenę. I nie powinienem jej żałować, nie po tym wszystkim.

Pukanie do drzwi odwraca moją uwagę. Otwieram oczy w momencie, gdy Silone rozgląda się ze zmarszczonym czołem. Na mój widok się wyprostowuje. Staje na baczność koło komody.

– Chciałem poinformować, że generał Goldschmidt przebywa w swoim gabinecie. – Chowa ręce za plecami. – Jednak widzę, że przyszedłem za wcześnie. Przepraszam. Będę czekać na zewnątrz, zanim pan przygotuje się na rozmowę.

– Nie, jestem gotowy. – Kręcę głową i podnoszę się z łóżka. Tacę z kawą odsuwam pod ścianę. – Tylko się zamyśliłem.

Chowam ręce do kieszeni. Jestem spokojny.

Muszę być.

Potrzebuję czegoś na uspokojenie, jak najszybciej. Jeśli tak prosta czynność jak zjedzenie śniadania sprawia, że ręce mi drżą od wspomnień o dawnym domu... Boję się, że nie dam sobie tutaj rady. Nie mogę załamać się na oczach innych.

Biorę głęboki wdech. Muszę się uspokoić. Nic mi nie stało. Nie zostałem skrzywdzony nie wiadomo jak bardzo. Jest... na razie okej. To, gdzie się znajduję, wyjaśni się prędzej lub później.

Mogę sobie przyrzec jedno. Jak już wrócę do Hathorne, jadę pierwszym pociągiem do rodzinnego domu, nieistotne czy byłaby to noc, dzień, dzień sesji albo się paliło. Niedługo dołączę do bliskich. Na sto procent.

– Powiesz mi, jak dotrzeć do gabinetu generała? – odzywam się do Silone'a cicho, by skryć łamiący głos. Definitywnie wyrzucam obraz mamy i taty, bo to najgorsza pora na myślenie o nich. Powinienem się skupić na Wilhelmie – kim jest L. Vaughan, liście i co ukrywa dziadek.

Silone spuszcza miodowe oczy.

– Moim obowiązkiem jest pana eskortować. Nie wskazywać drogę – odpowiada i wychodzi z pokoju. Idę za nim, zanim go zgubię.

Z tego, co zauważam, idziemy identyczną trasą. Moje serce przyspiesza, kiedy przechodzimy przez galerię obrazów. To zdecydowanie najciekawsze pomieszczenie, nie przepuszczam okazji na zatrzymanie się przy malunku de Moraesa.

Zbieram się na odwagę, by spytać o to strażnika.

– Tutaj jest napisane „Czarna Insurekcja" – czytam. – Wiesz, co to było. Czy generał będzie mi o tym mówić?

– Nie wolno mi z panem rozmawiać. – Pamięta o zakazie rozmowy.

– Nikogo tutaj nie ma... Z tego co widzę – odpowiadam. Specjalnie się rozglądam, ale pomimo że na korytarzach strażnicy stali w cieniu, w galerii ich nie znajduję.

Strażnik przystaje i z westchnieniem odwraca głowę w moim kierunku. Zagryza bladoróżowe usta i bezgłośnie każe mi się do siebie zbliżyć. Robię to, utrzymując między nami bezpieczną odległość. Silone zaczyna szeptać, bardzo, bardzo cicho:

– Jestem świadomy, że mogę wydawać się antypatyczny, jednakże nie wolno mi łamać rozkazów generała. Rozumiem, że ma pan wiele pytań spowodowanych, jak generał Goldschmidt stwierdził, amnezją. To, co dzieje się w gabinecie, jest prywatną sprawą, jego planem i jeśli coś robi, ma w tym cel. Skoro generał Goldschmidt twierdzi, że pan ma amnezję, to tak jest. A jako, że pański strój był modny dwanaście lat temu, podczas... tego strasznego okresu, przekazuje tym, że pan zniknął stąd dokładnie wtedy. – Wypuszcza powietrze z ust, zaszczycając mnie najdłuższą jak do tej pory wypowiedzią. – Zmierzam do tego, że generał Goldschmidt odpowie na wszystkie pytania. A ja nie jestem od tego, by zakłócać jego plan.

To... wzbudza jeszcze więcej pytań, niż miałem. Czyżby Silone wiedział, że na przekór tego, co generał chce „wmówić" o tej amnezji, że niczego nie zapomniałem? I czego miałbym zapomnieć? W dodatku to absurdalne... Z jakiej racji ten strażnik uważa, że „zniknąłem" stąd dwanaście lat temu? Wtedy byłem dzieckiem, miałem dziesięć lat i mieszkałem w Avaler Swallow! Niemożliwe, żebym był kiedykolwiek w tym pałacu. Czy Silone'owi się coś pomyliło? To miejsce jest jak sekta, organizacja, do której nigdy nie należałem i której ludzi widzę po raz pierwszy na oczy. Ta sytuacja staje się niepokojąca, absurdalna...

Generał chce wbić do głowy, że nie tylko nie mam nazwiska Strindberg, ale też że stąd pochodzę i nie pamiętam... życia w tym pałacu? Ale z jakiej racji? Silone jest starszy ode mnie, wygląda na solidne trzydzieści lat. Należy do ludzi generała, więc chyba... pamiętałby, że nie jestem stąd?

Po co generał chce mi namieszać w życiorysie?

O co tu w ogóle chodzi?

Strażnik wznawia marsz i nie odzywa się więcej. Ja też milczę. Kiedy docieramy do gabinetu, Silone otwiera drzwi, by ponownie zostawić mnie sam na sam z generałem Frederikiem Goldschmidtem.

Mężczyzna siedzi przy biurku. Po zamknięciu drzwi odwracam się w jego kierunku. Generał podnosi brwi i splata palce ze sobą, ze spojrzeniem wyrażającym głębokie zastanowienie.

– Ethan, Ethan, Ethan. – Wzdycha. – Przypomnij mi: jak brzmiało twoje nazwisko?

– Strin... – zaczynam, zaskoczony tym pytaniem. Ledwo wczoraj dał mi kazanie, żeby...

Dostrzegam swój błąd o kilka sekund za późno.

– Źle, chłopcze! – przerywa donośnym głosem, aż się wzdrygam. – Źle – powtarza, już łagodniej. – Drugą najważniejszą zasadą jest to, że nie masz nazwiska. Aż nie postanowię inaczej.

Nie sądziłem, że tak się zdenerwuje. Biorę trzy oddechy, nim odpowiadam.

– Nie wiedziałem, że ta „zasada" ma dotyczyć także generała – mówię zgodnie z prawdą.

– A dlaczego nie miałaby? Wyrażę się dokładniej. To nazwisko nie istnieje. Nie wyjdzie z twoich ust. Szczególnie jeśli chodzi o ciebie.

Szczególnie jeśli chodzi o mnie?

– Bo? – Staram się pojąć jego logikę.

– Bo taki jest mój kaprys. – Wzrok mężczyzny na moment staje się znużony. – Ethanie, to dla twojego bezpieczeństwa. Kimkolwiek byłeś w przeszłości, w moim świecie jesteś tym, kim ja chcę, żebyś był. To nie podlega dyskusji.

Przecież to głupie – chcę odpowiedzieć, ale zaciskam zęby.

– Nie rozumiem. Moje nazwisko nie jest popularne, jeśli generałowi chodzi o to, że ktoś odkryje, że jestem tu przetrzymywany wbrew woli...

– Nie zrozumiałeś – przerywa mi. – Nie ma cię teraz to interesować, chłopcze. Niech ci wystarczy obecnie tylko to, że moja reputacja znacząco by ucierpiała, gdyby publika dowiedziała się o słowo za dużo. Chodzi o twoje bezpieczeństwo.

– Ale nikt mi nie wyjaśnił, o co z tym wszystkim chodzi! – krzyczę, ale szybko zdaję sobie sprawę, że nie tędy droga. Zaciskam dłonie w pięści i liczę w myślach do sześciu. Siląc się na spokój, tłumaczę dalej: – Co rusz słyszę o jakichś rozmowach, wyjaśnianiu, rzeczach, które nie mają sensu... Chcę wiedzieć, jaki jest tego cel. Co ja tu do jasnej dżumy robię, bo chciałbym wrócić do domu. W porządku – rozkładam ręce – słyszałem, że generał nie ma zamiaru mnie zabić, ale ostatnie dwadzieścia cztery godziny to pasmo absurdów! Nie pojmuję, o co generałowi chodzi, czego generał chce, kim generał pragnie, żebym w tym miejscu był...!

Generał w trakcie mojego monologu wstaje od biurka i wolnym krokiem podchodzi do okna, to znaczy na tyle, na ile pozwala mu bałagan na ziemi. Wygląda na zewnątrz, totalnie ignorując, co mówię, więc urywam. Nie wiem, czy coś dostrzegł za oknem. Na zewnątrz widać tylko białe chmury na niebie.

– Przyrzekam ci, Ethanie, zrozumiesz wszystko, ale potrzeba do tego czasu. Jesteś niecierpliwy...

– Każdy byłby – prycham.

– ...jednak po to będziemy rozmawiać – kończy, nadal nie odrywając wzroku od okna. Przechyla głowę w bok. – Wczoraj obudziłeś się z narkozy. Gromadzenie w głowie dziesiątek informacji byłoby dla ciebie zbyt wielkim ciężarem. Poprzedniego dnia chciałem się wyłącznie upewnić, iż nic ci się nie stało i dowiedzieć się czegoś o tobie. Wiem, że nic o moim środowisku nie wiesz i to, jak na wczoraj, wystarczyło. Prawdziwe rozmowy zaczniemy dzisiaj, także powoli przyswoisz sprawy, które musisz poznać.

– O ile generał nie będzie mi wciskał do głowy bajek...

– Dlatego wyrażę się jasno, czego od ciebie tak naprawdę chcę. – Ponownie ignoruje, co mówię. – Masz obowiązek przychodzić do mojego gabinetu codziennie, chyba że zajdą szczególne okoliczności. Kłamałbym, gdybym powiedział, że dzień zwłoki ci nie zaszkodzi. Mogłoby zagrozić nawet twojemu życiu.

– Moje życie byłoby bezpieczne, gdyby nie generał!

– Nie zgodzę się. – O, na to odpowiedział! – Właśnie przy moim boku jesteś w tym miejscu bezpieczny. Jestem twoim informatorem na polu walki. Bez niego trudno będzie ci rozegrać bitwę, a jego godzinne spóźnienie mogłoby doprowadzić do wojny, której nie dasz rady opanować.

Głos generała jest irytująco spokojny.

– Nie licz na to, że pomogę ci wrócić do domu, Ethan. Nie po to tu jestem. Mam rozpocząć twoje życie na nowo, więc proszę cię, byś nie uciekał z mojego pałacu. Oczywiście, możesz spróbować – podnosi wzrok ku sufitowi – jednakże to będzie miało najmniejszego sensu. Przed tobą były dziesiątki innych, każdy próbował i nie było osoby, która by nie wróciła po czasie dłuższym niż pół miesiąca.

A to się jeszcze zdziwi.

Zobaczy, że zwieję stąd przy pierwszej możliwej okazji.

Generał w końcu odwraca się od okna. Wraca do biurka, skupiając wzrok na mnie.

– Sam widzisz, to sporo informacji jak na ciebie. Nie rób takiej miny. W przeciwieństwie do twoich poprzedników nie posiadasz prawdziwej amnezji. Wbrew temu, co każę ci mówić, nie byłeś realnie związany z tym miejscem. Podczas mojej pracy słyszałem wiele gróźb, zapowiedzi, że mnie zamordują, nim te same osoby uciekały na dwa dni. W tobie pokładam nadzieję. Uważam, że jesteś inteligentnym człowiekiem, że rozumiesz, że ucieczka ci nic nie da.

Nawet nie wie, z jaką satysfakcją będę wspominać tę jego pomyłkę.

Nie jest to miejsce, w którym zamierzam być i się go słuchać. Ten generał i jego patologiczny pałac niszczą wszystko, co osiągnąłem. Nie zamierzam pozwolić, by przetrzymywaniem mnie tu zniszczył cztery lata wyrzeczeń na studiach i relacji z rodziną... to znaczy z tymi, na których mi zależy.

Niech tylko wydostanę się z pałacu. Reszta pójdzie jak z płatka.

Nie mogę się doczekać, aż będę na policji z wiedzą, że zaraz zostanę bezpiecznie przetransportowany do domu.

Najprawdopodobniej będzie pilnować mnie jak w oka głowie przez pierwsze dni. Dlatego spróbuję czegoś innego – zaryzykowania, poproszenia o jedną szalenie odważną rzecz, na wypadek, gdyby powrót do domu się opóźnił.

– Zawrzyjmy układ – mówię, moje serce bije szaleńczym tempem. Twarz generała przybiera zaskoczony wyraz. – Zostanę tutaj. Tak jak generał chce, bez żadnych gierek, podstępów, ale proszę o jedną, małą rzecz. Chciałbym, żeby generał dał mi możliwość porozmawiania z bratem... Oczywiście przez telefon.

– To niemożliwe.

Szybka odpowiedź. Za szybka.

– Ale...

– Nie zgadzam się. To niemożliwe, więc nie spełnię tej prośby.

– Skoro nie z moim bratem, to przynajmniej...

– Nie. Z nikim. To moje ostateczne słowo.

– To list! Na pana warunkach, chcę porozmawiać z moją rodziną! – Podnoszę głos, już błagam. – Nie by rozpowiedzieć im o generale, a upewnić ich, że żyję! Okłamię ich tak, że nie poznają prawdy!

– Nie, Ethan! To już nie jest twoja rodzina – odpowiada i uderza pięścią w stół, czerwieniąc się na twarzy.

Wzdrygam się. Cholerny...

– Generał przesadził!

– Ponieważ nie masz czego szukać w przeszłości. Uzyskałeś już odpowiedź. Jako twój generał nie wyrażam zgody, a z moimi decyzjami masz się nie kłócić.

Moje ręce zaczynają drżeć ze złości. Pan i władca, tak? Mogę wiele zrozumieć, ale nie to, że obcy człowiek będzie dyktował, abym porzucił swoje życie!

A te słowa o rodzinie... Och, już je słyszałem. Tak jakby wypowiedziane przez jednego człowieka... I co jeszcze bardziej zaskakujące, człowieka, który miał wpływ na to, w jakiej sytuacji się znalazłem!

Już nie moja rodzina? Powiem generałowi, że już to słyszałem i to od osoby, którą pewnie generał kojarzy – wyrzucam z siebie, obserwując, jak przez jego twarz przechodzi niezrozumienie. – Od Wilhelma!

On jest bezczelny, podobnie jak dziadek. A na pewno się znali! Na jego imię twarz generała robi się blada jak kreda, a w jego oczach pojawia się obrzydzenie i... strach.

– Nie wspominaj o tym człowieku! – krzyczy. – Nie mam ochoty słyszeć o nim i tym imieniu!

Przyznał się, nareszcie się przyznał! Znali się!

– Myślałem, że to tylko moje przypuszczenia, ale generał faktycznie ma coś wspólnego z Wilhelmem! – akcentuję to imię. Goldschmidt pochłania się w jeszcze większej furii. Znają się, znają! Ta sytuacja jest komiczna! – Generał wie wszystko! Że mnie wysłał do tego miejsca nie bez powodu, do jakiegoś... jakiegoś... do obcego człowieka, L. Vaughana, którego generał zna, ale nie chce się przyznać! Generał specjalnie się go wyparł, tak? Wilhelm był dla generała i L. Vaughana kimś ważnym...

Goldschmidt wali z całej siły w biurko. Papiery rozlatują się na boki, stojąca obok lampka przewraca się na ziemię.

– Skończ! – wrzeszczy rozeźlony. Robię krok do tyłu, profilaktycznie, ponieważ nie chcę być narażonym na rzucenie czymś we mnie. – Osoba, o której mówisz, była pomyłką, chłopcze! Nie będę tolerował wspominania o nim, czy to przy mnie, czy przy kimkolwiek innym! Też poza pałacem! Ten potwór jest martwy, rozumiesz?! Tutaj, w Gehennie, twoim nowym domu, nie istnieje!

– I to właśnie dlatego chyba mam prawo dowiedzieć się o nim więcej! Ukrywał prawdę przez lata! – odzywam się, choć dobrze wiem, że ryzykuję. Jestem nauczony, by odpuszczać, pokornie kończyć temat dziadka, ale...

Ale Wilhelm skrzywdził wszystkich. To powód, dla którego nie powinienem o nim zapominać, a zrozumieć go.

– Nie wiem co, ale i generałowi, i mnie coś zrobił, proszę uwierzyć! Po co generał ukrywa, że istnieje? Nie znam jego przeszłości! Nie mówił nam o niej, a przecież musiał stąd pochodzić, czyż nie?

Przeszłość dziadka jest niejasna. Nikt nic nie wie, co działo się pięć dekad temu, a Wilhelma zna L. Vaughan, generał też! Dziadek dotarł do Avaler Swallow, ale wcześniej... pewnie żył w tym miejscu! Generał także jest tego świadomy.

Dlatego mnie stąd nie wypuści.

I niech tylko siły wyższe, jeśli takowe istnieją, sprawują nade mną opiekę, żebym nie był jego zemstą za dziadka.

Generał krzyżuje ręce na piersi i bierze wdech na tyle głęboki, że zaczyna kaszleć. Ten atak (nienawidzę tego słowa) trwa może z pół minuty, nim mówi dalej.

– Powiem to tylko raz: jedyne, co powinieneś wiedzieć o tym człowieku, to jest to, że kilkanaście lat temu zrobił coś niedopuszczalnego, żeby skraść jedną rzecz. Ufałem mu. Wierzyłem, że jest dla niego ratunek, lecz... to już przeszłość – cedzi każde słowo, wyraźnie wybiera rzeczy, które zamierza powiedzieć. – Nie będę cię oceniał przez... jego pryzmat. W tym pałacu nie mówi się o nim, to dlatego nie chcę, byś przyznawał się do jego nazwiska. Są rzeczy, o których się nie wspomina, a ta sprawa jest jedną z nich.

To się wykazał łaską.

Nic, co mówi, nie trzyma się sensu, ale generał skończył temat. Z szafki biurka wyciąga fajkę, by ją zapalić i skryć ponurą twarz w gęstym, szarym dymie.

– Chmury się zbierają nad krajem – mówi, ale dobrze wiem, że nie chodzi mu o pogodę. – Idź do siebie. Przyjdź wieczorem. Lub jutro, lepiej jutro. Dzisiaj będę wystarczająco zajęty wypełnianiem papierów po ostatnich Badaniach.

Stoję przez dobre kilkanaście sekund w miejscu, nim odpuszczam. Generał nie zwraca już na mnie uwagi, siada przy biurku i zaczyna coś pisać po papierach.

Nic więcej nie powie. Czy dowiedziałem się wszystkiego, czego chciałem?

Zdecydowanie nie. Bardziej stworzył kolejne pytania bez odpowiedzi.

Silone czeka na mnie naprzeciwko drzwi, tak jak ostatnio.

– Pewnie wszystko słyszałeś – mruczę pod nosem. Silone wzrusza ramionami, nim rusza w coraz lepiej mi znaną stronę. Wypowiadam nieme „O", zaskoczony, że zareagował.

– Nie podsłuchiwałem specjalnie – mówi, gdy wchodzimy na schody. – Większość strażników na tym piętrze słyszała co głośniejsze słowa, wbrew woli. Czy... czy miałbym pana pozwolenie, by coś zasugerować?

– Co? A... jasne. Nie krępuj się.

Silone'owi długo zajmuje ułożenie swoich myśli. Albo wypatrywał strażników, by powiedzieć coś, gdy nie będzie ich w pobliżu.

– Chciałem powiedzieć, że nasz generał jest dobry i spokojny. Wyłącznie temat tej osoby... jest trudny. Dla wszystkich.

– Rozumiem, ale sam mówił o jakimś wyjaśnianiu, a ta chyba ważna tutaj osoba coś zrobiła. Ja po prostu nie wie... nie pamiętam co.

– Każda Sójka przypomina sobie wszystko lub uczy się czegoś nowego, generał wychodzi z takiego założenia. Generał nie jest na pana zły. Wątpię, by darzył złością kogoś innego niż wiadomo kogo lub pana Hirschela.

Na tym kończy, a ja się zastanawiam, o jakiego znowu Hirschela tym razem chodzi.

Wracam do pokoju i siadam na łóżku. Dużo tych informacji. A raczej byłoby sporo, gdyby szanowny generał był łaskawy je powiedzieć.

Czasami wydawało mi się, że ludzie mają tendencję do mówienia o zbyt wielu sprawach bez związku, ale w tym pałacu każde słowo Silone'a czy generała Goldschmidta to chaos, który jeśli jakimś cudem zrozumiem, to i tak na darmo, bo później doprowadzi do jakiegoś błędnego koła, wytłumaczonego jako „Masz amnezję, Ethan".

A może nie, przecież generał twierdzi, że wszystko pamiętam, tylko mam udawać głupiego.

Dowiedziałem się na razie tyle, że Wilhelm nie grzeszył moralnością ani w moim domu, ani tutaj. Cokolwiek to ze sobą niesie, cokolwiek generał miał na myśli z kradzieżą...

Ale chwila, czy nie chodziło błyskotek?

Wilhelm po dotarciu do Avaler Swallow miał niezłe kosztowności. W dodatku był ranny... Czy włamał się do pałacu generała Goldschmidta, ukradł mu kasę i błyskotki, po czym zwiał? A podczas ucieczki go zranili? Chwila, to nie brzmi tak głupio. To dlatego Goldschmidt mógłby go znienawidzić!

O ile dosłownie mówił o „kradzieży"...

Zeskakuję z łóżka i wracam do moich notatek. Biorę pióro i na pustej kartce piszę nowy nagłówek:

„Teorie, czemu Wilhelm to szma..."

Przerywam. No dobrze. Trochę przesadziłem.

„Teorie, czemu Wilhelm uciekł do Avaler Swallow" – poprawiam.

Pod spodem dopisuję to, o czym myślałem.

Przesuwam kartki po stole i orientuję się, że zaczyna mi brakować pustych stron. Niedobrze. Raz jeszcze przeglądam to, co mam, i upewniam się, że muszę przejść się do biblioteki po nowe. Wczoraj uzyskałem stamtąd papier i książki, więc czemu nie miałbym dostać tym razem? Przynajmniej sobie uporządkuję to co ważne.

Podchodzę do drzwi i jak najciszej wciskuję klamkę. Ledwo to robię, a ktoś szarpie z drugiej strony, otwierając je na całą szerokość. To Silone, który musiał stać po drugiej stronie od kilku dobrych minut.

– Mógłbym pójść do biblioteki, Silone? – pytam.

Strażnik patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, ale kiwnięciem głową zgadza się.

Wczoraj uważnie śledziłem trasę do pałacowej biblioteki. Nie znajduje się daleko, jest piętro niżej. Silone prowadzi mnie tam bez słowa, natomiast ja na nowo oglądam każdy kąt.

Nagle strażnik zatrzymuje się i wyciąga z kieszeni kieszonkowy zegarek. Staję na palcach, by podpatrzeć godzinę. Dostrzegam, że właśnie wybiła dwunasta. Zwracam wzrok w kierunku jego twarzy. Dostrzegam wymalowane na niej zmartwienie.

– Coś się stało?

Silone zwleka z odpowiedzią. Rusza dalej, ale o wiele wolniejszym krokiem.

– Nic istotnego.

– Ale na coś czekasz... czyż nie?

– To naprawdę nic istotnego, panie.

Chowa zegarek do kieszeni munduru. Dopiero gdy docieramy pod bibliotekę, odzywa się:

– Martwiłem się po prostu o Brie. Miała wypoczywać – wyjawia nieśmiałym głosem.

– To... idź teraz.

– Pójdę na końcu mojej zmiany, proszę pana.

Czeka, aż przestanie mnie pilnować.

– Czyli wieczorem? – Podnoszę brwi. Ten kiwa głową krótko. – To sporo czasu. Jeżeli chcesz, możesz pójść teraz. W końcu wiesz, gdzie będę.

– Moim obowiązkiem jest chronienie pana...

– Przyrzekam, książka mi na głowę nie spadnie. – Nie wydaje się przekonany, więc próbuję dalej: – Idź do niej. Twoja opieka przyda się bardziej twojej Brigitte niż mnie.

Spuszcza wzrok. Znowu się długo namyśla.

– Byłbym tutaj z powrotem za pół godziny – oświadcza niepewnie.

– Oczywiście. – Uśmiecham się.

– A pan postara się nie zrobić sobie krzywdy.

– Jasne jak słońce.

Oczami prosi mnie, żebym niczego nie odwalił, po czym skręca w lewy korytarz. Szybko idzie i po paru chwilach znika mi z oczu. Pięknie.

Ruszam w prawo.

Mam nie więcej jak dwadzieścia minut, dodając dziesięć minut na znalezienie tego, czego mi potrzeba i dania wrażenia półgodzinnego szperania w nieprzydatnych księgach.

Nie mogę zniszczyć tego kruchego zaufania, jakim mnie obdarzył.

Przyspieszam marsz i oglądam się co chwilę za siebie. Pokój, w którym mam sypiać, jest zlokalizowany na trzecim lub czwartym piętrze, biblioteka musi się znajdować na drugim, a gabinet generała na parterze lub ewentualnie na pierwszym. Problemem jest, że nie widziałem dotąd pałacu od zewnątrz. Będę musiał się postarać, by to zmienić.

A nawet jeśli nie będę mógł od razu zwiać, przynajmniej rozrysuję plan pałacu, najlepiej zacznę dzisiaj w nocy. Systematycznie będę go powiększał.

Albo znajdę w bibliotece mapę, dobrze byłoby najbliższego miasta.

Korytarze zdają się jak nieskończona pętla. Mam wrażenie, że mijane pokoje się powtarzają, a każdy korytarz ma dziesiątki odnóg. Na razie staram się nie zwracać na nie uwagi, by się nie zgubić. W pewnej chwili słyszę, jak coś, pewnie szczur, przebiega między ścianami. Od samego myślenia o tym dreszcz przebiega mi przez ręce.

Przystaję. Mogłem zajść za daleko. Muszę znaleźć sposób na wymknięcie się w nocy, by mieć więcej czasu. Chcę się cofnąć, ale uznaję, żę sprawdzę jeszcze jeden pokój. Otwieram go i od razu zamykam, uświadamiając sobie, że trafiłem do sypialni.

Biorę głęboki wdech i czekam sześć sekund. Nie słyszę krzyku ani rabanu, więc otwieram na nowo, tym razem ostrożniej.

Sypialnia jest pusta, na całe szczęście. Wielkie, podwójne łóżko znajduje się po prawej, leży na nim kilkanaście poduszek i jedwabny koc. Idę kilka kroków do przodu, stąpając go grubych dywanach. Po lewej są długie, turkusowe zasłony. Sprawdzam, co jest za nimi. Nie rozczarowuję się na widok podjazdu ze żwiru. Dobrze, bardzo dobrze. Okna są na tyle wielkie, że mógłbym przez nie przejść, ale ucieczka w biały dzień to samobójstwo – takie same jak skok z drugiego piętra na żwir.

Patrzę na żyrandol. Niby jest zgaszony, ale...

Zdejmuję buty i staję na drewnianej ramie łóżka, by dosięgnąć żarówki. Cofam rękę od razu z sykiem. Jest gorąca. Niech to, powinienem uciekać. Ktoś tu przed chwilą był. I może za moment wrócić.

Zeskakuję na dywan, zakładam buty z powrotem i upewniam się, że wszystko jest tak, jak zostawiłem. Rozglądam się jeszcze, czy nie ma nic ciekawego – i gdy myślę, że jednak nie, zauważam czarny przedmiot na stoliku nocnym. Podchodzę bliżej – i nie wierzę własnym oczom.

Telefon jest stary, starszy od dziadka, z zakurzoną tarczą. Ma nawet mikrofon, co wzbudza mój zachwyt i szok jednocześnie. Klękam na ziemi, na wysokość telefonu. Następnie z ostrożnością podnoszę słuchawkę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio trzymałem taki zabytek. Ale na jasną dżumę, jest piękny – i do tego podłączony. W życiu bym się nie spodziewał, że ucieszę się na widok czegoś takiego.

Ostrożnie, żeby przypadkiem go nie zniszczyć, wykręcam pierwszy numer, który przychodzi mi do głowy, wsłuchując się w chrobot przesuwanej tarczy.

Czy mój brat odbierze?

Czekam.

I czekam.

I jeszcze dłużej czekam.

Przecież ten numer istnieje. Musi, przecież jeszcze tydzień temu wszystko było z nim dobrze! Może coś źle wpisałem? Próbuję drugi raz, ale znów słyszę głuchy sygnał.

Głęboki wdech, Ethan, bez nerwów. Może brat zmienił numer... Ale po co?

Dzwonię do Dolores. Ona na pewno odbierze...

A przynajmniej tak się pocieszam.

To... Trzecia próba. Ta musi się udać. Wbijam trzy znane cyfry na numer alarmowy, które nigdy się nie zmienią.

I... Nic.

Niemożliwe, to zwyczajnie niemożliwe. Skoro ktoś postawił tutaj telefon, musiał mieć w tym jakiś cel, musiał być tutaj zasięg, nie odłączyli go od prądu! Nawet w idiotycznych horrorach nie ma takich absurdów!

– A to ciekawe. Pierwszy raz widzę taki numer na oczy. – Słyszę obcy głos za sobą i z przestrachu opuszczam słuchawkę na ziemię.

Odwracam się gwałtownie, żeby zobaczyć niewiele młodszą ode mnie dziewczynę, siedzącą na łóżku. Dużymi oczami obserwuje moje ruchy.

– Ja tylko chciałem... – Wstaję i cofam się pod ścianę.

– Poczekaj! – mówi. – Daj mi zgadnąć. Chciałeś sprawdzić, czy numery, które znasz we Freyii, działają też tutaj! Dobrze myślę?

Do jasnej dżumy, nie mam pojęcia, kim jest ta dziewczyna i o czym mówi, ale instynkt mi podpowiada, żebym stąd zwiewał.

Uroda nieznajomej przywodzi na myśl lato – jasna cera, turkusowe oczy i bardzo długie, falujące włosy w kolorze pszenicy. Jest ubrana w prosty strój, złożony z białej koszuli i brązowej spódnicy do kostek.

Zaczyna stukać botkami o podłogę z miną wyrażającą zastanowienie.

– Szkoda, że nie można się do tych ludzi dodzwonić. Niby każdy z was próbował, no przynajmniej ci, co wrócili do nas w ciągu ostatnich trzech lat. Ale sama też próbowałam. Chciałabym z kimś tak porozmawiać... Nie sądzisz, że rozmowa z osobą po drugiej stronie byłaby fascynująca?

Po tamtej stronie? Czy nie tak powinny działać telefony? Czemu nie można dodzwonić, przecież pamiętam numer brata, narzeczonej i policji!

– Nie rozumiem...

Podnosi brew z niedowierzaniem.

– Jak to nie rozumiesz? Mówię, że... – zamiera nagle i wstaje z łóżka. Chowa ręce do kieszeni spódnicy. – Czyli ojciec ci jeszcze nie powiedział.

– Ojciec?

Odchodzi kilka kroków do tyłu. Odsuwam się od ściany i wymijam ją, by pójść w stronę wyjścia. Czy ona zamierza... powiedzieć o tym spotkaniu generałowi? Że tutaj... byłem?

– Wybacz, moja wina – odpowiada. – Założyłam, że wiesz, ale znalazłam cię za wcześnie. Kiedy dotarłeś do pałacu, chciałam cię poznać, ale mama zakazała mi się zbliżać do skrzydła Sójek, tam sypiasz. Ale skoro postanowiłeś sam przyjść do sypialni mojej cioci... to chyba nie złamałam zakazu.

Rozumiem mniej niż u generała, co wydawało się niemożliwym. Do teraz.

– Ja... jak to?

– Nie przejmuj się. – Podnosi ręce na znak poddania się. – Po prostu słyszałam o tobie i byłam ciebie ciekawa, kim jesteś i co wiesz... Plotki się roznoszą po pałacu, ale mogłam wychwycić niewiele więcej niż to, że masz całkowitą amnezję. Rzadko takich tu spotykamy... To w sumie dziwne musi być uczucie, nic nie pamiętać. Opowiesz mi kiedyś, jak to jest. Czy można czuć tęsknotę za czymś, czego się nie wie... i tym podobne.

Amnezja...

Ruszam w stronę drzwi. Uciekam stąd, jak najszybciej.

Ale ta dziewczyna mówi o amnezji...

– Nie tęsknię, amnezja, o której mówicie... Nie rozumiem nic, co tutaj się dzieje, nie wiem, kim jesteś i co ode mnie chcesz...

– Ty może nie, ale ja cię znam od kilku dni. Z plotek. Każdy ma swoją rację w tym, skąd się wziąłeś. – Pociera nos. – I chyba tej racji będzie jeszcze więcej, kiedy się zorientują, że zniknąłeś.

– Śledziłaś mnie.

– Może trochę. Mówiłam, do twojego skrzydła nie wolno mi się zbliżać, więc jak miałam mieć okazję, by z tobą porozmawiać?

Przecież patrzyłem, czy nikt mnie nie szpieguje. Niemożliwe, żeby ta dziewczyna wiedziała, gdzie poszedłem... prawda?

– To muszę wracać. To do... widzenia? – Idę pod drzwi. Nie wiem, czy chcę wiedzieć, o co jej chodziło.

Ale czegokolwiek ode mnie chciała, w jednym ma rację: czas biec, by Silone nie przyłapał mnie na włóczeniu się po pałacu.

– Nie zdążysz, jak będziesz wracać zwykłą drogą – stwierdza. Odgarnia ręką włosy do tyłu. – Pogubisz się i będziesz mieć kłopoty, co nie jest mi na rękę. Teraz nie mamy czasu, a chciałabym z tobą porozmawiać dłużej... ale na nasze szczęście znam tajemne przejście.

Ten pałac nie przestanie mnie zadziwiać. „Tajemne przejścia"? Co jeszcze, smoki na poddaszach?

– Tajemne przejście – powtarzam.

– Jest tutaj jedno. Gdybyś się rozejrzał, zauważyłbyś je, ale ciebie interesował telefon. Co więcej, taki co od paru miesięcy nie działa – wzdycha, po czym lekkim krokiem podchodzi do ściany z wielkim obrazem ptaków. Z wysiłkiem przesuwa go w bok, odsłaniając zasłony za nim. Po odciągnięciu ich moim oczom ukazują się kamienne schodki, jak w jakimś starym zamku.

Cokolwiek mam sądzić o tej dziewczynie... Powinienem jej podziękować i to robię. Ta kiwa głową na moją odpowiedź.

Wchodzę do dziury.

– Idziesz za mną? – pytam prędko.

– Nie, nie mogę. Nie chcę, by pan Silone się zdenerwował, jak mnie zobaczy. Uciekaj, tylko nie wspominaj nikomu o mnie.

Chcę ją spytać o imię, ale widzę, jak jej trudno utrzymać obraz, a ja tracę czas. Raz jeszcze jej dziękuję i uciekam w górę, przez duszne schody pełne pajęczyn i wypełnione mrokiem.

❀ ❀ ❀

Krzyk jest niespodziewany i przez dobrą chwilę sądzę, że tylko mi się to zdawało. Znad kartki z planem pałacu zabieram pióro, by nie powstał kleks. Nie licząc pojedynczego krzyku, panuje cisza.

Chowam kartki i list Wilhelma do biurka, po czym podchodzę do okna. Odsłaniam okna. Wciąż jest noc.

Dziwne. Ten hałas nie dobiegł z zewnątrz, nikogo nie ma w ogrodzie. Może ktoś spadł ze schodów. To też opcja.

Nagle wrzask się powtarza, gdzieś w innej części budynku. Szybko zakładam buty, które zostawiłem przy łóżku.

Niedobrze, bardzo niedobry znak. Co się dzieje?

Nim dłużej się nad tym zastanawiam, drzwi otwierają się na całą szerokość i staje w nich Silone. Wzrok ma poważny, czoło zmarszczone. W dłoni trzyma rewolwer, a kiedy mnie dostrzega, widocznie się uspokaja.

– Co to było? – pytam od razu.

Siwowłosy strażnik zaciska palce mocniej na rewolwerze, po czym rusza do okna. Nie odpowiada na moje pytanie. Strzela w zamek drzwi od balkonu, doszczętnie go niszcząc.

Mrużę oczy oraz zatykam uszy. Silone otwiera wyjście, wpuszczając nocne powietrze. Drgam z zimna, nie spodziewałem się tak niskiej temperatury na zewnątrz.

– Co się stało, Silone? Co się dzieje? – Słyszę kolejne krzyki i wystrzały. Atak, strzelanina? Tutaj, w pałacu? Ale kto? Dzieje się coś tutaj, ale jakim cudem, skoro jest tylu strażników...

Silone wychodzi na balkon i patrzy w dół. Przeklina głośno, rozglądając się po pokoju.

– Silone!

– Nie krzycz, St... Proszę nie krzyczeć, proszę pana – poprawia się nerwowym głosem. – Oni są tutaj, ci przeklęci skażeni zaatakowali pałac. Nie możemy dopuścić, by nas usłyszeli, inaczej będzie po nas. Musimy wydostać pana stąd jak najszybciej... albo umrzemy.

– Umrzemy? – Zamieram.

Skażeni... Mam wrażenie, że już słyszałem to słowo od kogoś tutaj, ale teraz nie umiem sobie przypomnieć.

– A generał? Reszta ludzi ? Co z nimi?

Na to nie uzyskuję odpowiedzi.

– Na świętego, musiało to być najwyższe piętro? – syczy Silone do siebie.

Znowu zatykam uszy, słysząc strzały. Po tym zamykam drzwi od korytarza. Strażnik w międzyczasie wraca do pokoju i zrywa z łóżka koce, pierzynę i poszewkę. Roluje pierwszy koc. Prędko ogarniam, że chce stworzyć sznur, czym pewnie wyda na nas wyrok śmierci. Mimo tej ponurej myśli klękam przy nim i pomagam z poszewką.

Jego plan i tak jest lepszy od biegania po pałacu.

Kolejne strzały są głośniejsze od poprzednich, a my kończymy sznur. Mężczyzna mocuje go na metalowej barierce balkonu, następnie mocno ciągnie. Ani drgnie, co powinno być dobrym znakiem.

Silone zwraca się do mnie.

– Proszę posłuchać. Jestem potrzebny na dole, przejdę piętro niżej. Pan natomiast ześlizgnie się na sam dół, do ogrodu i przeczeka tam atak, najlepiej w labiryncie. Nie wychodzi pan do samego rana, rozumie pan? I nie ucieka, dobrze? Nie wiemy, ilu jest skażonych w pałacu, każdy jest śmiertelnym zagrożeniem. Zrozumiano?

Kiwam głową. Silone'a to nie przekonuje, ale nie komentuje. Po krótkim namyśle zdejmuje górny mundur i mi go wręcza. Wygląda na ciepły. Zakładam go i podwijam rękawy, bo jest na mnie o wiele za duży.

Strażnik wspina się na barierkę.

– Proszę uważać. Noce są chłodne w Gehennie – szepcze na koniec i chwyta sznur, by zjechać na dół.

Dopadam do balkonu i wychylam się. Siwowłosy strażnik wskakuje na parapet okna, wślizgując się do środka. Ostatnie, co widzę, to jego hardy wzrok, nim strzela w coś... lub kogoś.

Liczę do sześciu i wchodzę chwiejnie na wąską barierkę. Biorę sznur, po czym patrzę w dół. Niedobrze, jak wysoko jest stąd w dół. Jeśli się puszczę za wcześnie, jak nic skręcę kark. Nie bawiłem się w zabawy ze sznurem, od kiedy byłem dzieckiem, a tutaj jeszcze będzie kołysać...

Zaciskam zęby i przechodzę przez barierkę. Ostrożnie zsuwam się, powstrzymując krzyk. O nie, to zdecydowanie nie dla mnie.

Zamykam oczy. Silone dał radę, muszę i ja. Z wciąż zamkniętymi oczami rozluźniam uścisk, dzięki czemu przejeżdżam sporo większy kawałek. Serce bije szybko, kręci mi się w głowie.

Ile jeszcze do podłoża...

Uchylając jedno oko, widzę, jak dwójka nieznajomych walczy ze sobą na sztylety, ale nim widzę koniec tej walki, zjeżdżam w dół. W końcu dotykam stopami żwiru, prawie się przewracając. Kolejny głęboki wdech i, patrząc na wielki gmach pałacu, odchodzę szybko w stronę ogrodu.

Oczywiście ogród to nie mój główny cel.

Ta okazja jest zbyt idealna, by z niej nie skorzystać.

Przebiegając między krzewami, przypominam sobie o liście od Wilhelma. Aj, zapomniałem o nim. Złoszczę się na siebie za to. Nie chciałem go zostawiać, zwłaszcza że wiem, gdzie się znajduje. Wróciłbym po niego, ale to samobójstwo. Nikt do rana nie ma mnie pilnować, a list... Z Wilhelmem będę miał do omówienia więcej spraw, a list to najmniej istotna z nich, choć szkoda, że nie sprawdziłem, co w nim było.

Czuję się lekko. Biegnę tak szybko, jak umiem, rozbudzając się z każdym krokiem. Przed sobą widzę płot. Gdy przez niego przejdę, skręcę w stronę miasta. Tam wszystkiego się dowiem: co to za miasto, kraj, a na koniec dojadę autobusem lub pociągiem do miejsca, gdzie się uwolnię raz na zawsze.

Może po trzech minutach wymijania grządek i rozłożystych wierzb docieram pod wysoki płot. Głośno dyszę. Bolą mnie już nogi i brzuch, ale to nic. Przełykam ślinę. Ogrodzenie jest czarne, zarośnięte bluszczem i niebieskimi różami. Dotykam go ostrożnie, ale natychmiast przeklinam swój brak myślenia. Na pewno nie jest pod napięciem, skoro coś na nim rośnie. Mocniej chwytam się metalu i podciągam, nie zważając na ostre kolce kwiatów.

Nareszcie staję na szczycie i biorę wdech. Zeskakuję na nieskoszoną trawę.

Jestem wolny.

✿ ✿ ✿

F. Goldschmidt, Przewodnik po Freyii

Rozdział 1 – Wprowadzenie

Akapit 1.

Nim zacznę, muszę wyjaśnić, czym właściwie jest Freyia – [...] o której było głośno już przed czasami Czarnej Insurekcji. Istnieje teoria, że to właśnie Ecorchy Eusebius Grigg, określany mianem Pierwszego Ecorchego Cahlam, z niej pochodził. I mimo iż ponad pięćset lat temu mogło to być kontrowersyjne stwierdzenie, dziś możemy powiedzieć, iż Grigg dał nam coś, czego nie mieliśmy – jeżeli Grigg faktycznie pochodził z Freyii lub się nią inspirował, to niezaprzeczalnie zapoczątkował nową erę oraz to dzięki niemu możemy się szczycić porządkiem klas. Nawet jeśli były różne, a my, generałowie, byliśmy zastąpieni przez samych skażonych.

(nota: Eusebius Grigg zrobił coś, co było inspirujące dla pewnej osoby... B.H.)

𖥸

I witam was serdecznie w ten środowy poranek – jak tam nastroje? To dla was początek roku, czy może macie jeszcze miesiąc wolnego? A może już pracujecie?

Nie ukrywam, ten rok będzie dla mnie szczególnie ważny. W ciągu kilku ostatnich dni stałam się nie tylko krawcem z prawdziwego zdarzenia - nareszcie! Zdałam egzaminy zawodowe! - ale i... Maturzystką. To dla mnie niesamowite, szczególnie biorąc pod uwagę, że dołączyłam do tej społeczności jeszcze za czasów podstawówki. Cóż, czas mija bardzo szybko... I myślę, że Ethan może to samo powiedzieć XDDD

Nie ukrywam, przez następny rok czeka mnie powtórka z zakuwania. Zima będzie okresem na zdobycie tytułu technika, maj na maturę. Postaram się, by nie zaniedbać tego konta, tak jak w zeszłym roku ♥

A więc tak, jak dotychczas - widzimy się jeszcze w tym miesiącu przy kolejnym rozdziale, który zapewni nam sporo wrażeń, a na pewno rzuci blade światło na to, kim mogą być skażeni...

bajo ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro