Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rano zatrąbiły rogi do ataku.

Tak jak było ustalone , konnica na prawej flance zaatakowała jako pierwsza.

Rycerze na koniach wbili się w wojsko wargali, niczym nóż w masło. 

W miejscu gdzie były konie, stwory zaczęły się nerwowo cofać i uciekać przed ich kopytami. 

Rycerze korzystali z tej okazji i wybijali potwory. 

Powstało spore zamieszanie. 

Rycerze piechoty widząc, że powstał bałagan w wojsku wroga, także przystąpili do ataku.

Zaczęła się teraz wielka rzeź. 

Potwory padały jeden za drugim.

W końcu potwory zaczęły uciekać. 

Całe ich wojsko wycofało się i uciekało teraz w popłochu, byle jak najdalej od bramy.

Zatrzymało się dopiero kilkadziesiąt metrów od zamku.

Całe wojsko zamku Macindaw radośnie wiwatowało.

Lecz nagle na horyzoncie dostrzeli jakieś zbliżające się kształty.

Jakaś ciemna masa zaczęła się do nich zbliżać.

Z każdą chwilą odległość malała i już po kilku minutach dało radę rozpoznać, kto też się do nich zbliża.

Głośne wiwaty ustały, a zamiast nich pojawiły się okrzyki przerażenia.

Nadciągały posiłki dla wargali.

Nadciągało ich kolejne wojsko.

Armia zamku Macindaw zaczęła się pospiesznie wycofywać i uciekać do zamku.

Ponownie zamknięto bramę i opuszczono wielką, metalową kratę.

 Jedno było pewne.

To starcie wygrali, ale nie wiadomo co będzie z następnymi. 

-------------------------------------->

- Nie wygląda to najlepiej.- stwierdził Halt.

Cała czwórka, która wczoraj planowała atak, stała teraz nad stołem z rozłożoną na nim mapą, w sali narad.

- Ilu ich przybyło ?- spytał się baron.

- Moi ludzie naliczyli ich około dwustu.- odpowiedział kapitan.

- Czyli jest ich teraz dwieście coś, jeśli podliczyć tych, co jeszcze zostali.- powiedział zwiadowca Thomas.

- Tej nocy nie zrobimy już ataku. Pozwólmy żołnierzom się wylizać , a zamiast dzisiaj ,zróbmy jutro nocny najazd. Tym razem do walki dołączę ja i Thomas. Spróbujemy jeszcze bardziej uszczuplić armię wroga. - zaproponował Halt.

- Jestem za. Trzeba dać trochę czasu naszym wojskom. No cóż panowie, dzisiaj już nic nie zdziałamy. Zamiast planować teraz atak, pójdźmy teraz do lecznicy, pomóc opatrywać rannych.- oznajmił baron i ruszył w kierunku wyjścia.

Reszta zgromadzonych poszła za nim.

Ciekawe co u Willa... - pomyślał Halt i później cicho westchnął.

Albowiem zdał sobie właśnie sprawę, że zostawił dziecko samo sobie, które przebywało teraz wśród obcych  ludzi i w  obcym miejscu. A na to wyglądało, że nie będzie miał dzisiaj i przez następne kilka dni czasu, by odwiedzić malca.

C.D.N.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro