Rozdział 10 1/2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Choć wybiła już godzina otwarcia, na drzwiach Champ de Bleuet cały czas widniała tabliczka z napisem "zamknięte". Szefowa uznała, że w zaistniałych okolicznościach prowadzenie kwiaciarni to głupota, a Ewander był jej za to wdzięczny. Dlatego, choć miał beznadziejny humor, zrobił tej kobiecie najlepsze możliwe cappuccino. Evelyn Biscornet pociągnęła łyk i westchnęła z rozkoszą.

— Przepyszne, jak zawsze — skomentowała. Jej głos był ciepły, a wąskie ramiona rozluźnione, ale pewnych rzeczy nie dało się ukryć. Cienie pod oczami niezdarnie ukryte za mocnym makijażem i nieco mniej starannie niż zazwyczaj ułożone włosy ją zdradzały.

Obawiała się.

— Co powiedziała policja? — zapytał Ewander. Mimowolnie jego wzrok powędrował na zaplecze, gdzie wcześniej stał stolik, a na nim laptop Monstre. Teraz była tam tylko pusta podłoga.

Szefowa odłożyła filiżankę na ladzie. Minęła dłuższa chwila, zanim zdecydowała się odpowiedzieć. 

— Ich zdaniem minęło za mało czasu, odkąd ostatnio go widziano — powiedziała, a do jej idealnie opanowanego tonu wkradła się nuta gniewu. — Plus, uznali moje zeznania za zbyt niepełne i naciągane.

— Czyli jednak ich okłamałaś — westchnął jej pracownik.

— Słonko, ja ci wierzę, ale policja nie miałaby tyle zaufania dla historii o dwóch mężczyznach zapadających się w podłogę.

— Trzech. Trzeci wparował tu chwilę po ich zniknięciu i wskoczył do dziury, zanim ta zniknęła.

Evelyn zapatrzyła się na niego w milczeniu. Nieczęsto dało się zobaczyć Ewandera w takim stanie. Mężczyzna opierał się łokciami o szkło, a palce wplótł we włosy. Gry tak marszczył brwi i zaciskał zęby, wyglądał niemal groźnie.

— Kim był ten człowiek? — zapytała, ale jej pracownik tylko pokręcił głową.

— Nie mam pojęcia — wyznał. — Wydaje się znajomy, ale zakrył twarz kapeluszem. Nie złapała się na kamerze, zupełnie jakby chciał, żebym go nie rozpoznał. — Powiedziawszy to, poderwał się na równe nogi i klasnął. — Monitoring! Pokaż go policji, wtedy uwierzą!

Jego chwilowy entuzjazm przygasł natychmiastowo, gdy Evelyn posłała mu przepraszający uśmiech.

— Za mało widać, niestety — odparła. — To wyglądało tak, jakby się przewrócili, a potem odeszli ze stołem poza zasięg kamerzysty.

Dłonie Ewandera zacisnęły się w pięści. Położył głowę na zimnym szkle lady.

— Wiem, co widziałem — mruknął. — Oni naprawdę zapadli się pod ziemię! Wpadli do wielkiej, czarnej dziury! — Objął głowę ramionami. — Nie oszalałem...

Chłodna, smukła dłoń pogładziła go po włosach. Uniósł wzrok na Evelyn - była ta podobna do Monstre! Identyczne, przenikliwe, brązowe oczy. Ta sama drobna budowa i lśniąca czerń włosów. Brakowało tylko, by te układały się w loki.

Piękna, a do tego miła.

— Słuchaj, wiele rzeczy mogło się wydarzyć — powiedziała z łagodną stanowczością. — Wierzę, że widziałeś, co widziałeś. I wierzę, że Monstre naprawdę zaginął. — Z tymi słowami przymknęła powieki, jakby próbowała przywołać w pamięci czyjś wizerunek. — Jest tak samo dzielny i twardy  jak jego matka. Nie zniknąłby bez słowa, nie urwałby nagle kontaktu z własnej woli.

Samopoczucie Ewandera nieco się poprawiło. Bez względu na to, jak szalone wydawały się jego słowa, Evelyn jak zwykle potrafiła podejść do sprawy racjonalnie i bez uprzedzeń. Uśmiechnął się delikatnie. W swoim życiu trafiał na wspaniałych ludzi.

Ostatnie, czego się w tamtej chwili spodziewał, to piskliwy sygnał z jego telefonu, oznaczający powiadomienie z kalendarza. Sprawdził, co ono oznaczało i zamarł.

Spotkanie z Fortusem i Somnisem

— O nie — jęknął. — Nie teraz! Na śmierć zapomniałem! — Widząc pytające spojrzenie szefowej, zamachał rękami. — Spotkanie! Teraz! Nie odwołałem! Oni pewnie na mnie czekają!

Właścicielka kwiaciarni nie miała najmniejszego pojęcia, o czym mówił Ewander. Widząc jednak panikę na twarzy pracownika, westchnęła tylko i poklepała go po ramieniu.

— Nie przejmuj się — odparła. — Leć do nich, z kimkolwiek się tam spotykasz.

Ten jednak pokręcił głową.

— Musimy szukać Monstre! Nie mogę teraz zostawić tej spra... Ouch! A to za co?! — Chwycił się za tył głowy, gdzie właśnie oberwał od Evelyn. Kobieta nie ukrywała rozbawienia.

— Zacząłeś panikować — powiedziała, a w myślach podziękowała sobie za wysokie szpilki, dzięki którym dała radę dosięgnąć głowy rosłego mężczyzny. — Leć na to spotkanie. I tak nic nie możesz w tej chwili zrobić. Ja wybiorę się do Rosaline. Zdam ci później pełne sprawozdanie ze spotkania.

Ewander bił się z myślami, a migające powiadomienie w telefonie mu nie pomagało. W końcu zagryzł wargę i podjął decyzję.

— Okej, pójdę — postanowił. — Ale musisz dokładnie przesłuchać wszystkich członków rodziny tego Kiarana. Gdzie i kiedy go ostatnio widzieli, w jakim był nastroju, czy dziwnie się ostatnio zachowywał...

— Ewander...

— Chwila, to nie wszystko. Popytaj ich o jego ostatnie zainteresowania. Niech ci pokażą jego historię wyszukiwania w komputerze jeśli ma, przeszukajcie jego rzeczy...

— Ewander.

— Zwracaj uwagę na ich reakcje i mowę ciała! Mogą kłamać, więc trzeba wypatrywać znaków takich jak uciekanie spojrzeniem, choć niektórzy po prostu nie lubią patrzeć się innym w oczy...

— Ewander Serra! — Ostry ton Evelyn przywrócił jej rozmówcę do porządku. Mężczyzna przerwał monolog i zawstydzony spuścił głowę.

— Przepraszam. Trochę mnie poniosło — mruknął. — Po prostu nie możemy nic przegapić! Ten Kiaran to nasza jedyna poszlaka!

Szefowa pokręciła głową. Chmury za witryną odsłoniły słońce, którego promienie opadły na bladą twarz kobiety. Choć miała koło pięćdziesięciu lat, wyglądała na wczesną czterdziestkę.

— Nie jesteśmy ani policją, ani detektywami. Nie mam prawa zadawać tym ludziom zbyt osobistych pytań ani tym bardziej oczekiwać, że pokażą mi rzeczy jednego z członków ich rodziny — oświadczyła. — Po prostu pójdę, porozmawiam, zorientuję się w sytuacji. Kto wie, może Monstre jest teraz z nimi i niepotrzebnie panikujemy... Nie patrz tak na mnie!

Ewander mruknął niechętne przeprosiny i odwrócił pełne złości spojrzenie na Bogu winnego kaktusa z wystawy.

— Nie przeteleportowałby się z kwiaciarni do domu obcych dla niego ludzi — wypalił.

— A jednak mówisz, że zapadł się w podłogę.

— To coś zupełnie innego!

— Posłuchaj sam siebie, słonko. — Evelyn cmoknęła i dźgnęła go palcem w pierś. — Krzyczysz, mieszasz się w tym, co mówisz. W takim stanie prędzej potkniesz się o zaginionego, niż go zauważysz. Idź na to spotkanie. Pomyśl o czymś innym. Daj mi się wszystkim zająć, a gdy ochłoniesz, dam ci zapasowe klucze do mieszkania Monstre. Jeśli wciąż się nie znajdzie, przeszukamy jego rzeczy. 

Mężczyzna oblał się rumieńcem wstydu. Po tym, jak był świadkiem zniknięcia swojego współpracownika, cały dzień chodził wokół jak duch, próbując przetrawić wszystko, co stało się poprzedniego poranka. Upewnić się, że nic mu się nie przywidziało. Dopiero późnym wieczorem zdecydował się zadzwonić do jedynej osoby, którą otwarcie mógłby poprosić o pomoc, a ta lepiej radziła sobie z zaistniałą sytuacją od niego. Bez względu na to, czy mu wierzyła, przyjechała tu z Paryża porannym pociągiem, upewniła się, że Monstre nie ma w domu, zadzwoniła do swojego siostrzeńca chyba z dwadzieścia razy, a nawet poszła na policję. Natomiast on sam był w stanie jedynie panikować. Może rzeczywiście powinien dać sobie chwilę na głęboki oddech?

— Dobra, chyba masz rację — odparł i westchnął. Jego ramiona zrobiły się nieprzyjemnie ciężkie. — Pójdę na to spotkanie. Na pewno dasz sobie radę?

— Tak, tak, dam — Evelyn popchnęła go w stronę wyjścia, choć niewiele by to dało, gdyby Ewander dłużej się opierał. — Idź już, bo się spóźnisz.

— Tak właściwie, to już jestem spóźniony — dodał mężczyzna, ale jego słowa zostały zignorowane. Po chwili znalazł się poza sklepem, a jego szefowa już zamykała za nimi drzwi.

Rozstali się bez zbędnych pożegnań, które zwykle towarzyszyły im w takich sytuacjach. Ewander poświęcił moment na pozbieranie myśli i pospieszył do kawiarni znajdującej się kilka przecznic dalej. Tydzień temu po raz drugi w życiu spotkał Fortusa, któremu nie towarzyszył już Somnis i ustalili szczegóły spotkania. 

Umówili się w najbardziej przytulnym miejscu w całym Patrimoine — Endormi Café, lokalu umiejscowionym przy wąskiej uliczce, na którą w południe padało pełne słońce. Na ceglanej ścianie wisiał szyld z nazwą, a niepozorne drzwi prowadziły do raju. W kątach stały półki pełne książek, a pod nimi miękkie, bordowe kanapy i drewniane stoliki. Ludzi było niewielu, a lampy dające żółte światło pozwalały poczuć się jak w najmilszej istniejącej bibliotece.

Fortus siedział w najbardziej odosobnionym i ocienionym miejscu — tym, które Ewanderowi najmniej przypadało do gustu. Pisał coś na pustej kartce, przy czym marszczył brwi i stukał palcem o stolik. Wyglądało na to, że i on miał zły dzień.

— Cześć! — Uniósł wzrok na powitanie nowo przybyłego, który po przebiegnięciu połowy drogi zmagał się z lekką zadyszką. — Ogromnie przepraszam za spóźnienie. Stało się tyle rzeczy, że szkoda gadać. Jesteś tu sam? Gdzie Somnis? 

— Źle się poczuł i został w domu — odpowiedział jego nowy towarzysz i pokiwał głową na sofę przed sobą. — Usiądź. Nie martw się, też dopiero co przyszedłem.

Kelnerka prędko podała im kartę, przy czym zawiesiła spojrzenie na Fortusie. Nie umknęło to uwadze Ewandera, który wcale nie zdziwił się na jej zachowanie. Mężczyznę, którego miał przed sobą, wyróżniała znajoma śniada cera i lśniące, czekoladowe włosy. Nie brakowało mu uroku.

Ewander zamówił dla siebie frappé i rogalika, a Fortus zdecydował się wziąć to samo. Siedzieli naprzeciwko siebie i żaden z nich się nie odzywał. Jeden przyglądał się książkom obok nich, drugi bawił się serwetką. Ewander jeszcze nigdy nie miał problemu z rozpoczęciem rozmowy, a jednak tego dnia nie przychodził mu do głowy żaden temat. Umówił się na to spotkanie, by poznać bliżej nowych, intrygujących mieszkańców miasta, a tymczasem jego myśli ciągle wędrowały do sprawy zniknięcia Monstre.

Co mogło stać się z człowiekiem, który dosłownie zniknął?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro