Rozdział 17 3/3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


— Kiaran?

Natychmiast otworzył oczy. Nie zorientował się, że przestał słyszeć wszechobecny zgiełk, dopóki pusty szum nie zamienił się z powrotem w ogłuszający hałas. Rozdrażniony spojrzał w dół, skąd Homme wpatrywał się w niego z wyraźną troską.

— Potrzebujesz odpoczynku? — usłyszał głos ledwo przedzierający się przez krzyki, nawoływania, dźwięki rozmów i stukoty dobiegające z warsztatów. — Jeśli chcesz, możemy usiąść gdzieś pod ścianą i odetchnąć. Tam jest trochę spokojniej.

Dotarliby do zamku z opóźnieniem, ale wciąż otoczeni przez ludzi. Więc to rzeczywiście tylko na tym zależało Homme.

Kiaran pokręcił głową. On ze swojej strony wolał jednak znaleźć się u celu czym prędzej i dostać się wreszcie do tego czarownika.

— Dam radę — odparł z przekonaniem, które zaskoczyło nawet jego samego. — Możemy iść.

Otrzymał od Homme ostatnie, przeciągłe spojrzenie, zanim wznowili marsz. Przeszli przez plac i skierowali się dwa razy szerszą niż poprzednio ulicą prosto w stronę zamku.

Z czasem mogli zobaczyć go w pełnej okazałości — potężna budowla stojąca na krawędzi klifu składała się z kilku murowanych platform, każda mniejsza od poprzedniej i wysoka na kilka metrów. Ostatnia była toporną rezydencją z trzema wieżami zakończonymi krenelażem. W przeciwieństwie do zamku Poing Rouge, ten miał liczne, wąskie okna i żadnych balkonów. Wjazd przechodził przez dwa mury połączone wieżą bramną. Nad przejściem wisiała masywna, żelazna krata.

— I tu już na pewno będzie trzeba pokazać dokumenty — mruknął Homme. — Zaczekajcie tu chwilę. Znam jednego z tych strażników, może uda mi się coś załatwić.

Kiaran chciał mimo to pójść za nim, ale Monstre zatrzymał go gestem dłoni.

— Poradzi sobie — stwierdził. — Lepiej zejdźmy z drogi przechodniom.

Odsunęli się więc na bok, zupełnie, jak przy wejściu do miasta. Teraz jednak ilość ludzi chcących przejść przez bramę stała się nieporównywalnie mniejsza. Nie minęło dużo czasu gdy zauważyli, że Homme już rozmawia ze strażnikiem.

Stali i czekali w milczeniu. Somnis nucił coś pod nosem, wpatrzony we fragment placu widoczny spomiędzy kamienic. Kiaran bawił się trokami szalika, a Monstre uważnie obserwował wydarzenia mające miejsce przy bramie. Jeden ze strażników przywołał gestem swojego kolegę po fachu, który przechadzał się nieopodal. Posłał go do pałacu. Homme posłał reszcie triumfujący uśmiech. Monstre pomachał mu w odpowiedzi.

Po dziesięciu minutach czekania strażnik powrócił z kobietą u boku. Wysoka, odziana w błękitny mundur, w porównaniu do Homme sprawiała wrażenie, jakby mogła zjeść go na śniadanie. Przywitała się z nim sztywnym ukłonem i wymieniła kilka słów. Delikatny uśmiech rozświetlił jej twarz, a mimo to Kiaran miał nadzieję, że nie będzie musiał mieć z nią do czynienia. Twarze o tak ostrych rysach, zdaje się wykutych z kamienia, zazwyczaj nie należą do osób o przyjaznym usposobieniu.

— Chodźcie, możemy wejść! — Homme przywołał ich po chwili.

Monstre poszedł pierwszy, potem Somnis. Kiaran westchnął z rezygnacją, zanim podążył za nimi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro