Rozdział 7 3/3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Homme prowadził ich dalej jak najbliżej ścian, by nie zwracali na siebie uwagi. Z tej perspektywy Kiaran miał idealny widok na tętniący życiem zamek. 

Przez główną bramę wjeżdżały całe wozy pełne worków z mąką, warzywami oraz zwierzętami. Służący biegali w tę i z powrotem, z ubraniami, lub jedzeniem w wiklinowych koszach. Hałas odbijał się od murów, niosąc dziesiątki głosów. Słońce dopiero wzeszło, więc wokół krzątali się głównie ludzie niżej postawieni, ułatwiający życie tym, którzy stali wyżej w hierarchii. 

Nie potrafił powstrzymać zachwytu. Wokół działo się wszystko, o czym czytał w dzieciństwie. Z tą różnicą, że teraz to wszystko nie sprowadzało się do słów na białym papierze, a było prawdziwe, zupełnie realne. On tam był. Wśród całego tego zgiełku. Zupełnie, jakby... Znalazł się w innym świecie.

Podeszła do nich służąca o delikatnej urodzie z kasztanowymi włosami spiętymi w wysokiego koka. Ukłoniła się delikatnie i wyciągnęła do nich trzy, duże, podróżne torby. Homme odwrócił się do nich i wyjaśnił:

— To Maella. Przyniosła nam wszystko, czego potrzebujemy na drogę.

Przyjęli od niej bagaże. Kiaran nie miał pojęcia, co znajduje się w środku, ale sam fakt trzymania ze sobą czegoś przydatnego podnosił go na duchu. Jak już się uspokoił, było całkiem nieźle. Nie musiał zastanawiać się, co powinien zrobić, bo ktoś podejmował tę decyzję za niego. W dodatku ten ktoś był zorientowany w sytuacji i dysponował potrzebnymi zasobami.

Z każdą chwilą coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jeszcze wszystko będzie dobrze.

Poszli dalej, aż dotarli do głównej bramy. Homme wymienił kilka słów ze strażnikami, starszym i młodszym, a ci przyjrzeli się Kiaranowi i Monstre.

— A ci to kto? Wasza rodzina? - zapytał młodszy.

Homme zmarszczył brwi.

— Nie, to ważni świadkowie. Zabieram ich na dochodzenie.

Strażnicy wzruszyli ramionami. Jak często Homme musiał robić takie rzeczy, skoro wyglądało to na coś zupełnie zwyczajnego?

Już przechodzili, gdy zatrzymały ich okrzyki oburzenia.

— Hej! Co ty robisz?!

— Oddawaj to!

Kiaran i Homme odwrócili się po to, by zobaczyć Monstre przyciskającego coś do piersi. Dwaj strażnicy próbowali mu to zabrać. Przytrzymywali go, ale ten uparcie nie rozwierał dłoni.

— Nie ma mowy, to moje!

Strażnik, który próbował wyrwać Monstre jakiś przedmiot, uderzył go otwartą dłonią w policzek, aż ten upadłby, gdyby nie był trzymany przez drugiego. Nie pozwolił, by uścisk na tym, co trzymał, zmalał. Jedynie posłał z dołu wściekłe spojrzenie na starszego, który zazgrzytał zębami.

— Ty mały... — warknął starszy i zamachnął się po raz kolejny, ale powstrzymała go czyjaś dłoń, która złapała go za nadgarstek.

Homme zmusił go do opuszczenia ręki. 

— Nie stosuj przemocy na moim świadku — rozkazał cichym, niskim głosem. Powietrze wokół stężało, a Kiaran cofnął się w razie czego. Miał rację, miłych ludzi lepiej nie denerwować. — Zrozumiano?

— Ale... — już miały paść protesty, gdy padło na niego surowe spojrzenie rycerza. Westchnął i wycofał się. — Proszę o wybaczenie.

Homme pokiwał mu głową i odwrócił się do Monstre. Dotknął delikatnie jego policzka, a ten zesztywniał. Skóra była zaczerwieniona, ale oprócz tego, obrażenia nie wyglądały na poważne.

— Wszystko w porządku? — zapytał, a jego ton zmienił się diametralnie. Powróciła wcześniejsza łagodność i troska.

Wyraźnie zaskoczony Monstre wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko pokiwał głową. Homme posłał mu krótki uśmiech, na co ten odwrócił wzrok.

— No dobrze, więc o co ta sprzeczka? — zapytał rycerz, a Monstre pokazał mu złożone okulary w prostokątnych oprawkach połówkach. Gdy tak teraz Kiaran o tym myślał, rzeczywiście widział je wcześniej na nosie strażnika.

— Moje okulary — powiedział. Natychmiast się uspokoił i teraz był najwyraźniej tylko lekko zirytowany. — Zgubiłem je wczoraj w ogrodzie. 

— A więc to się nazwa okulary... — młodszy strażnik przyjrzał się szkłom z zaciekawieniem. — Do czego one służą?

Monstre skrzywił się na te słowa i posłał pytającemu ponure spojrzenie.

— Gdy nie mam ich na sobie zbyt długo, zaczynam ślepnąć — odparł z całkowitą powagą. Odruchowo Kiaran chciał wtrącić, że to nie do końca prawda, ale udało mu się na czas powstrzymać.

Wokół rozległy się westchnienia zaskoczenia.

— Naprawdę?! — starszy strażnik skamieniał. — Czyli...

— Gdybyś dłużej miał je na sobie, też zacząłbyś ich potrzebować.

Jego słowa spotkały się z niemal przerażeniem. Co za mistrz naginania prawdy.

Homme uważnie przyglądał się okularom, jakby próbował odkryć wszystkie ich sekrety. 

— Mogę zobaczyć? — zapytał, a Monstre posłusznie oddał mu przedmiot. Rycerz uniósł szkła do oczu i niemal natychmiast odsunął je od siebie. Zamrugał intensywnie, po czym przetarł powieki. — Rany boskie, od tego chyba rzeczywiście można oślepnąć...

Oddał przedmiot, a starszy strażnik westchnął.

— Cóż, znalazłem je w ogrodzie, więc skoro to ty je zgubiłeś, możesz je wziąć - odparł. Kiaran nie mógł uwierzyć, że wszyscy tak łatwo się nabrali, ale wszyscy smutno wpatrywali się we właściciela okularów, który z powrotem je na siebie założył. Naprawdę mu współczuli?

I dlaczego Monstre wcale nie wyglądał na zadowolonego, że to kłamstwo uszło mu płazem? Plus, jak tak się dłużej zastanowić, strażnik sam musiał mieć problemy ze wzrokiem, skoro nie przeszkadzało mu noszenie okularów.

Co za dziwaczna sytuacja.

— No dobrze, śledztwo nie będzie na nas czekać wiecznie — Homme zakończył wątek i poklepał strażnika po ramieniu. — Dziękuję za oddanie nam tych szkiełek. Do zobaczenia.

— Pomyślnego dochodzenia!

Opuścili teren zamku, a Kiaran zastanawiał się nad pozycją Homme. Skoro był rycerzem, to dlaczego zajmował się takimi sprawami? Do kogo tak właściwie należy prowadzenie śledztw? Rycerze raczej byli wojownikami, częścią armii, a nie jakąś zamkową policją. Chyba że ten akurat bardziej nadawał się do łapania przestępców, niż do walki na froncie. Sądząc po jego posturze, to dość prawdopodobne. 

Chociaż... Gdy się tak przyjrzeć, Homme nie był wcale taki drobny. Wzrostem nie imponował, ale ramiona miał w miarę szerokie, chód pewny, kroki długie, a dłonie wyglądały na silne. Zapewne ten młody mężczyzna o łagodnej twarzy z łatwością powaliłby takiego Kiarana. Ciekawe, czy z Allistorem też dałby sobie radę.

Zauważył, że wcale nie szli przez miasto, jak się spodziewał. Imponujące kamienice i przydrożne stragany oddalały się od nich, kiedy ci szli wzdłuż zamkowych murów, na wschód. W końcu Kiaran przemógł się i zapytał:

— Gdzie idziemy?

Homme odwrócił się do niego, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.

— Granica cierniowego lasu jest dwa dni drogi piechotą — odparł, a w jego głosie kryła się nuta ekscytacji. — Dlatego idziemy najpierw do mojego dobrego znajomego, który pożyczy wam konie.

Cała krew odpłynęła z twarzy Kiarana.

Tylko nie konie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro