Rozdział 5: Wola walki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chwilę później...

- Huh. Jest względnie standardowo - Delti rozejrzał się.

Cała czwórka stała na ulicy miasta. Trudno było powiedzieć jakie to mogło być miasto, ale zdecydowanie była to jedna z dzielnic, która nie była bezpieczna w środku nocy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w momencie gdy się do niego przenieśli, było około 2 nad ranem.

- Ta... to... normalne miasto - Daniel rozejrzał się. - Jak myślisz, rok jest ten sam co u nas czy...?

- Szczerze mówiąc, nie jestem pewien... Choć bardzo możliwe że ten sam jest przesunięty minimum o kilka, może kilkanaście lat wstecz w porównaniu z resztą.

- Ta... Też bym tak powiedział - dodał Michał. - Architektura wygląda na nieco starszą.

- To... gdzie ten koleś? - zapytał Itled.

- Gdzieś w tym mieście. Teleporter przeniósł nas w miejsce oddalone od niego maksymalnie o 500 metrów. Prędzej czy później go znajdziemy.

- Jak? Masz lokalizator?

- Zakładam że to pytanie retoryczne - Delti przyłożył palec do boku swojego okularu. - Mam tu radar, więc podążając za sygnałem jego kryształu szybko go znajdziemy.

- Jasne. Spoko.

- Za mną - rozkazał.

Przez chwilę szli w ciszy, podążając za nim. Idąc ulicami, ciężko byłoby znaleźć ostatniego z nich bez pomocy, więc się cieszyli że mieli wsparcie w postaci sprzętu.

- Jesteśmy bardzo blisko - nagle Delti przerwał ciszę. - To za rogiem... Huh. Słyszę jakąś rozmowę.

- Hm? - Daniel spojrzał na niego. - Tu?

- Mhm.

Cała czwórka podbiegła do narożnika budynku i wychyliła się zza niego, by obserwować co się dzieje.

- To on. Jestem pewien.

Faktycznie, poszukiwany przez nich mężczyzna stał na ulicy, jednak zdecydowanie nie dlatego by oglądać gwiazdy czy by sobie zapalić. Był otoczony przez grupę innych mężczyzn, każdy z kijem w ręce.

- Hej, to jakieś nieporozumienie - zaśmiał się ten poszukiwany przez nich. Zdecydowanie wyglądał jak Amerykanin, ale miał ledwo słyszalny, japoński akcent. - Przecież wygrałem uczciwie, o co wam chodzi?

- Ta? Posłuchaj, tępy huju. Nikt jak dotąd nie pokonał Grubego Barta. NIKT. Musiałeś jakoś grać nieczysto, nie ma innej opcji.

- A może po prostu byłem lepszy? Zaufaj mi... gdybym grał nieczysto, zabiłbym go. Uwierz, znam swoje możliwości.

- Problemy w walkach ulicznych - szepnął Daniel, przyglądając się całej sytuacji.

- Tak by to wyglądało... W co ten się wpakował? - dodał Michał. - Musimy coś zrobić.

- Poczekaj jeszcze chwilę. Jeśli wkroczymy, mogą zrobić coś nieprzewidzianego.

- SKOŃCZ. PIERDOLIĆ! DAWAJ KASĘ ALBO ZROBIMY Z TOBĄ PORZĄDEK!!! - wrzasnął jeden z napastników.

Mężczyzna tylko się zaśmiał.

- Spróbuj.

- Nie musisz mnie nama- GH!!! 

https://youtu.be/NFjE5A4UAJI

Zanim ktokolwiek z obecnych zdążył zareagować, atakujący odleciał w tył, jakby uderzony przez supermocną pięść. Rzecz jednak w tym iż mężczyzna trzymał ręce w kieszeniach, a nikt nie zauważył by cokolwiek innego uderzyło tamtego.

- CO DO KURWY?!?

- JA JEBIĘ!!! HANK!!!

- Co... co to było?!? - krzyknął Michał.

- To... ŁOŁ. ŁOŁ!!!

- A tobie co? - Itled spojrzał na Deltiego. Ten patrzył na scenę z zafascynowaniem, jak małe dziecko które oglądało ulubionego superbohatera w akcji.

- To niesamowite... Wy tego nie widzieliście, ale... - wysapał. - ...łoł... Mój okular zarejestrował coś... Wokół niego pojawiła się jakaś nieznana mi energia, niewidoczna dla ludzkiego oka, która przybrała kształt pięści i uderzyła w tamtego...! 

- ŁOOOOOOOOOOT? - spytał Daniel. - Jak to możliwe? On ma jakąś moc czy coś?

- Tego nie wiem... Ale na to by wyglądało.

- SKURWYSYN...! NIE WIEM CO TO BYŁO, ALE ZAJEBIĘ CIĘ!!! - kolejny ruszył na mężczyznę i wziął zamach swoim kijem...

...który nagle zatrzymał się w miejscu, jakby zatrzymany przez niewidzialną rękę.

- GH?!?

- Nie wierzę że jesteście tacy głupi, żeby atakować mnie po tym, co właśnie zobaczyliście - ten nagle uniósł dłoń, a nad nią dosłownie znikąd pojawiły się kulki na sznurku. Chwycił je i zaczął kręcić nimi, trzymając za sznurek. Te odbijały światło latarni niczym kryształ. - Mówiłem wam. Gdybym oszukiwał, tamten koleś by nie żył. No trudno. Wygląda na to że musicie przekonać się o tym na własnej skórze.

W tym momencie wypuścił z rąk sznurek. Kręcące się na nim kulki wystrzeliły w powietrze i trafiły napastnika idealnie w czoło, boleśnie wbijając się w jego skórę.

- AGNGH!!! - krzyknął, upadając.

- JA JEBIĘ!!!

- Spierdalajmy stąd! Ten koleś to wariat!!! - dwójka z nich zaczęła uciekać...

...i w tym momencie zaczęło się widowisko.

- AVICII! DIAMONDO DUSTO!!! - krzyknął mężczyzna, pozując dramatycznie.

W tym momencie zarówno wcześniejsi napastnicy, jak i ci którzy chowali się za rogiem, zauważyli coś niezwykłego: z jego pleców wysunęły się cztery umięśnione, zielono-błękitne ręce, które złączyły dłonie razem i wystrzeliły z nich jakieś obiekty, które po chwili przybrały postać idealnie oszlifowanych kryształów. Było ich tyle, że zdawało się iż tworzą diamentową chmurę.

- AAAAAAAAAAAGH!!! - krzyknął jeden z uciekających, gdy diamenty dosłownie powbijały się w jego ciało jak ostrza noży.

- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARRGH!!! - dołączył do niego drugi.

- WHAT THE FUCK?!? - krzyknął Itled. - Czy... czy to jest ta energia, o której wspominałeś?

- Tak... Ale... - Delti był w szoku, podobnie jak reszta. - Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego...! To jest za dużo...

- On... on kompletnie ich rozwalił... Co to jest za moc...? - zapytał Daniel.

Na placu boju pozostał tylko jeden z napastników. Ten był całkowicie sparaliżowany przez szok, dopóki mężczyzna nie podszedł do niego i nie złapał go za ubranie.

- Co? Zostaliśmy sami? - spytał, unosząc go do góry. Jego dodatkowe ręce nadal były widoczne za jego plecami. - Uprzedzałem... Dawałem szansę... A wy i tak mnie zaatakowaliście.

- Gh...! B-błagam... Z-zrobię wszystko... O-oddam całą m-moją kasę... Wszystko, tylko błagam... m-miej litość...!

- Litość? Heh... Hehehe... - zaśmiał się. - Wiesz co? Na to jest już nieco za późno. Trzeba było posłuchać mojego ostrzeżenia kiedy miałeś szansę.

I w tym momencie jedna z rąk uderzyła go z pięści. A w następnej sekundzie został zasypany gradem ciosów.

- URAURAURAURAURAURAURAURAURAURAURAURAURAURAURA!!! URRRRRRRRRAAAAA!!! - krzyknął, zadając mu finalny cios, który wystrzelił faceta w powietrze tak wysoko, że ten przeleciał nad dwupiętrowym budynkiem i zniknął po drugiej stronie. Było słychać tylko jego oddalający się krzyk, a potem uderzenie i alarm samochodu.

- O cholera... Jest... silny. Bardzo silny - skomentował Itled.

- Ta... W życiu nie widziałem czegoś takiego - dodał Delti. - Kimkolwiek jest ten typ... Ma coś w sobie.

- Nom... czym były te ręce? - spytał Daniel. 

- Jeden sposób by się przekonać - Michał wstał. - Zapytajmy go.

- Powaliło cię? Przecież widziałeś co on zrobił...!

- Ale i tak musimy z nim porozmawiać. Poza tym on zaatakował dopiero, gdy został sprowokowany. Jeśli go nie zaatakujemy jako pierwsi, nie powinien nic nam zrobić.

Daniel westchnął. 

- Obyś miał rację.

Wyszli więc zza rogu i powoli zaczęli iść w jego kierunku. Mężczyzna w tym czasie bandażował swoją rękę, z której wcześniej musiał zsunąć się opatrunek. Stał do nich tyłem, więc nie wiedział jeszcze o ich obecności.

- Przez tych dupków znowu prawie sobie przestawiłem rękę - mruknął do siebie. - Cholera, sam tego nie zawiążę.

- Może pomóc? - zapytał Itled.

Mężczyzna momentalnie się odwrócił, a dodatkowe ręce rozpłynęły się w powietrzu.

- GH! C-co do...?! Wy...

- Tak, ostatnio już to przerabialiśmy. Słuchaj... co to było? Te ręce...

- Dosłownie rozwaliłeś tamtych! - dodał Daniel. - Chcieliśmy ci pomóc, ale wtedy zrobiłeś to i...! Łoł, normalnie nie wiem co powiedzieć!

- Avicii? Heh, no tak... Gdy go odsłaniam, wszyscy wokół go widzą... - uśmiechnął się. - Pewnie śmiesznie to wyglądało gdy jeszcze był niewidzialny i tamten typ dosłownie odleciał...

- To... COŚ... nazywa się Avicii? - zapytał Delti.

- Mhm - mruknął, przeciągając się. - To "coś" to mój Stand. Moja wola walki w formie tych czterech ramion. Właśnie, przecież powinienem się wam przedstawić... - stanął majestatycznie przed nimi. - Damian Joshua Jones.

Damian Joshua Jones na pierwszy rzut oka zdawał się normalny, choć były to tylko pozory. Z zewnątrz wyglądał jak zwykły bijatyka uliczny, który w nocy bierze udział w nielegalnych walkach na pieniądze. I to byłaby cała prawda na jego temat, gdyby nie Avicii - Stand będący ucieleśnieniem jego woli walki, który posiadał nadludzką siłę i szybkość. Co więcej, jego diamentowe ataki siały zamęt zarówno w bliskim starciu, jak i na większą odległość, co sprawiało że Damian był wyjątkowo niebezpieczny dla tych, którzy stanęli na jego drodze.

- Ale dla was może być JoJo - uśmiechnął się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro