Rozdział 5: Pierwsza próba przed nami

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- O kurwa - skomentował Daniel.

Wnętrze Standu wyglądało... niezwykle. Miało postać okrągłej komnaty. Wszystko było czarno-białe, a na "ścianach" poruszały się napisy... Napisy będące imionami ludzi. I z każdą sekundą ich przybywało. 

Najciekawsze było jednak coś innego. Na samym środku znajdowało się coś... Wyglądało jak hełm, otoczony przez macki czy kable.

- To... jest to, nie? - spytał Johannes.

- Na to wygląda. Niech to... Zaczynam się denerwować - mruknął JoJo.

- Ja też... - dodała Osoro. - Ale... podjęliśmy decyzję. Nie możemy już odejść.

- Ta... Niech to. Ja nie mogę nic... - Michał pokręcił głową. - Mogę tylko patrzeć jak... narażacie się... Kurwa, nie powinienem był się zgodzić.

- Nie marudź. To... kto pierwszy? - Itled zadał to pytanie.

Wszyscy milczeli. Nikt nie chciał się zgłosić... W końcu nie byli pewni co ich czeka.

- ... - Michał spuścił wzrok. - Słuchajcie... Nie musicie... no wiecie...

- Nie. Ja... Ja to zrobię - Daniel niespodziewanie wykonał krok naprzód. - Mogę... być pierwszy.

- Jesteś pewien?!? - Delti aż podskoczył.

- Nie. Ale... ktoś musi. Słuchajcie... za dużo razy byłem niezbyt... przydatny dla nas - przyznał. - Ten jeden raz... chcę odwrócić role. Nawet jeśli zginę, to... może moje zwłoki podpowiedzą wam, co tam na was czeka.

- Nie mów tak...! - pisnął Johannes.

- Ale to prawda... Albo przeżyję i wam opowiem, albo... zginę - mruknął i ruszył w stronę sprzętu. - No dobra... Dam radę. Może.

- Powodzenia, stary... - Itled klepnął go w ramię.

- Dzięki, Itled...

- ...Daniel.

- Hm? - spojrzał na Deltiego.

- ...staraj się nie zginąć. Może i jesteś debilem, ale... dobry z ciebie przyjaciel.

Uśmiechnął się blado.

- ...dzięki.

Chwycił w dłonie hełm. Wziął głęboki wdech i założył go na głowę.

Momentalnie jego ciało zostało złapane przez macki i uniesione lekko do góry. Wyglądał, jakby dusza opuściła jego ciało... Wisiał bezwładnie, bez żadnych oznak życia.

- D-Daniel...?!? - Osoro aż się przeraziła.

- ...teraz... musimy czekać... - JoJo spuścił wzrok. - Trzymaj się tam, stary.

*

WCZYTYWANIE...

SKRYPT "DoG/DanielCraft.exe" W PEŁNI ZAŁADOWANY.

ROZPOCZYNAM SYMULACJĘ...

###

- ...? Ł-ŁOŁ! - Daniel aż podskoczył. 

Znajdował się w lesie, otoczony przez niekończące się drzewa. Słyszał śpiew ptaków, czuł wiejący wiatr, wdychał czyste powietrze bez zanieczyszczeń... Wszystko zdawało się dla niego tak... realne...

- Ja... serio tu jestem czy...? Nie, to... to musi być jakaś iluzja albo... sam nie wiem... - pochylił się i dotknął trawy. - Ale... czuję ją pod palcami... To jest bardzo realistyczne. Hm? - w tej chwili zauważył coś w ziemi. Ślady butów. Dość... charakterystyczne. 

Zaraz... ja... kojarzę je, pomyślał. Wyglądają jak buty, które nosiłem w mojej pierwszej pracy... Gdy byłem strażnikiem więziennym. Ale to by oznaczało-

BANG!

Zaskoczył go ten dźwięk. Nie spodziewał się wystrzału z broni... Ale jednocześnie...

Zerwał się i ruszył w stronę hałasu. Stopniowo zaczął też rozpoznawać okolicę i... doszedł do wniosku, że już tu kiedyś był. To nie był przypadek: zalesiony teren, ślady butów, strzał...

- GH! - nagle się zatrzymał. - C-co do...

Był w kompletnym szoku. Dotarł do polany, gdzie... znajdowała się postrzelona postać. Krew lała się z rany mężczyzny, a on sam... był martwy. Koło niego klęczał 20-latek, ewidentnie przerażony i panikujący na ten widok.

I tym 20-latkiem... był on sam. Stał naprzeciwko młodszej wersji siebie, która nie miała pojęcia o jego obecności.

- N-nie...Cholera, to... to moja wina... - powtarzał w kółko, płacząc. - T-to wszystko... moja wina... Nie... Nie, błagam...!

- O kurwa... - Daniel upadł na jedno kolano. Dotarło do niego, co się działo: widział własne wspomnienie. Wspomnienie, w którym przez jego zaniedbanie inny strażnik stracił życie. - N-nie... dlaczego...

Złapał się za głowę, czując jak strach i poczucie winy uderzają w niego, mimo iż uparcie je blokował cały ten czas. Kurwa... ja... dlaczego to musiało wrócić...? Cholera... Czy to... mają być tortury, przez które muszę przejść?

- T-to moja wina... - wydusił. - Przeze mnie on... jakim ja byłem bezmyślnym debilem...!

- Nie mów tak o sobie, Danielu - nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. - Odpuść.

Powoli się odwrócił. Za nim stał... ten sam strażnik, który został zabity. Miał co prawda puste, martwe spojrzenie i ranę postrzałową, ale... to był on.

- T-ty...!

- Wiem - uśmiechnął się lekko. -  To nie twoja wina. Nie wiedziałeś że to się stanie.

- A-ale... powinienem był...!

- Cśśśś... Już dobrze. Już dobrze, Danielu - objął go, cały czas przemawiając tym samym, kojącym tonem. Mężczyzna był zaskoczony tym gestem, ale... z jakiegoś powodu poczuł przyjemne ciepło i... uczucie pewnego rodzaju ulgi. - Wszystko w porządku... Ważne że tu jesteś...

- J-ja... przepraszam...

- Wiem. Już dobrze. Jesteś tu i... tylko to się liczy. Wiesz że zrobiłeś źle, ale... to bez znaczenia. Cieszę się że tu jesteś. Byłem tu całkiem sam... I cieszę się że cię widzę. Cieszę się że... już nie będę tu sam...

- H-huh? H-HEJ!!! - nagle Daniel został złapany przez wyłaniające się z ziemi macki. Jedna z nich owinęła się mocno wokół jego szyi, odcinając mu dostęp tlenu. - ...kh... h...

- Na każdego kiedyś przychodzi czas... I twój właśnie nadszedł - powiedział spokojnie. Teraz jednak nie był to ten sam uspokajający ton, lecz pusta przemowa rodem z kultu. - Dołącz do mnie, Danielu... Nie każ mi dłużej czekać w samotności.

Daniel nie był w stanie odpowiedzieć. Nie mógł oddychać i czuł że zaczyna odpływać. Jego myśli przestały być jasne, zastąpione jedynie przez pustkę. Pustkę i... akceptację swojego losu.

N-niech to... ja... zasługuję na to... powinienem umrzeć i pogodzić się z tym... nie będę musiał dłużej walczyć z tym poczuciem winy...

Zamknął oczy. Czas na mnie. Żegnaj jebany świecie. Żegnajcie...

...

Już jeden z nas odszedł... Kolejny nie musi. Włączcie mnie tam! Nie pozwolę mojemu przyjacielowi tak po prostu wyrzucić swojego życia!

...nie.

...nie, ja... nie mogę... Obiecałem, że... że nie pozwolę mu... A teraz sam to robię...? Nie... NIE!

Otworzył oczy. Muszę coś zrobić. Nie pozwolę na to... Umrę kiedy przyjdzie czas, ale nie kiedy od tego zależy czyjeś życie!

Wtedy zobaczył to: na granicy drzew znajdowała się skała, a z niej wystawały różne, ostre kawałki... Wystarczająco ostre by móc przeciąć się przez liny i inne podobne rzeczy. To... TAK JEST! 

Wyciągnął dłoń w stronę głazu. 

- R... Roundabout...! - wydusił.

Na jego ręce powoli zmaterializowało się urządzenie przypominające działko, choć nim nie było. Był to Roundabout - Stand mający moc przyciągania obiektów nawet z dużych odległości.

Skupił całą swoją moc i wycelował w głaz, koncentrując się. Momentalnie ze skały oderwały się ostre odłamki, które poszybowały w jego stronę i rozcięły trzymające go macki. Upadł, desperacko łapiąc powietrze.

- CO TY ROBISZ?!? - wrzasnął jego dawny towarzysz, już nie tak spokojnym tonem.

- Nie mogę umrzeć. Nie teraz - spojrzał na niego. - Zawiodłem raz kogoś, ale nie powtórzę tego błędu. Jeśli będzie trzeba, wywalczę swoją drogę stąd, czy to ci się podoba czy nie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro