Rozdział 6: Roundabout

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ty... MYŚLISZ ŻE MOŻESZ SOBIE TAK PO PROSTU ODEJŚĆ?!? PO WSZYSTKIM CO MI ZROBIŁEŚ?!? - wrzasnął. - To przez ciebie nie żyję!!! Gdyby nie ty i twoje opierdalanie się, nadal bym żył!!! TO WSZYSTKO TWOJA WINA!!!

Daniel patrzył na niego, próbując ukryć emocje.

Wiem że zjebałem... Ale nic już z tym nie zrobię. Jedyne co mogę to nie dopuścić do czegoś podobnego... Dlatego nie pozwolę, by ktoś inny umarł, bo ja olałem sprawę.

- ODPOWIEDZ, KURWA!!!

- Chcesz odpowiedzi...? - mruknął. - Mam tylko jedną rzecz do powiedzenia. Skoro tak bardzo chcesz, bym stąd nie wyszedł, zatrzymaj mnie! ROUNDABOUT!

Przyciągnął leżący obok kawałek kamienia, którym wcześniej się wyrwał, i nasłał go na drugiego mężczyznę. Ten wykonał unik, co dało Danielowi moment by się rozejrzeć.

- Dobra, musi tu coś być... cokolwiek... Oh! - nagle zauważył unoszące się w powietrzu drzwi. Czarno-białe drzwi, z dużą, monochromatyczną kłódką. - Wyjście...! Tylko jak- GH!

Niespodziewanie jedna z macek uderzyła go, przez co Daniel poleciał na drzewo i uderzył w ziemię. Jęknął, łapiąc się za twarz, na której pojawiło się kilka zadrapań.

- MYŚLISZ ŻE MNIE POKONASZ?!? - strażnik ruszył powoli w jego stronę. - NIE MOŻESZ MNIE ZABIĆ, JUŻ JESTEM MARTWY! NIE WYJDZIESZ STĄD, ZOSTANIESZ TU NA ZAWSZE, CZY CI SIĘ TO PODOBA CZY NIE!!!

- Słuchaj, Patrick, wiem że jesteś wkurwiony, ale nic z tego! Mam kumpli którzy czekają na mój powrót, więc znajdę stąd wyjście! A ty nie zatrzymasz mnie! - krzyknął, wstając.

- Zawsze byłeś idiotą - mężczyzna pokręcił głową. - Jak widać ani trochę się nie zmieniłeś. Nadal jesteś takim samym bezużytecznym idiotą...

- Może... Ale nauczyłem się jednego.

- Oh tak? Niby czego? Jak zawodzić wszystkich, których spotykasz?!

- Nie. Nauczyłem się, że z każdej sytuacji da się wyjść... Nawet jeśli muszę zrobić coś absolutnie głupiego. Choćby próbując cię zagadać.

- Chwila, co? - Patrick odwrócił się...

...w momencie, jak gruba gałąź przywaliła w niego. Mężczyzna poleciał kilka metrów i upadł na ziemię, kaszląc.

- Jak na martwego dosyć się zadyszałeś... Huh? - nagle Daniel coś zauważył.

Gdy drugi koleś upadł, drobny łańcuszek wyleciał zza jego koszuli... Łańcuszek na którym wisiał klucz.

Ten klucz...! On wygląda jak klucz do tych drzwi!

Patrick zorientował się, na co patrzy Daniel, i błyskawicznie wstał, po czym przywołał kolejne macki.

- Nic z tego! Nigdy ci go nie dam! NIGDY, SŁYSZYSZ?!?

- Jakbym się nie domyślił! HA! - wyciągnął rękę, celując w klucz, ale ten się nie poruszył. - CO DO- Nie mówcie że mój Stand nie może go przyciągnąć! Domagam się reklamacji! GH!!! - w tym momencie jego lewa ręka została związana. Na jego nieszczęście była to ręka, na której manifestował się Roundabout.

- I to tyle? Naprawdę nie nauczyłeś się więcej? - spytał Patrick, powoli podchodząc do niego. - Naprawdę mnie zawiodłeś, nawet jak na ciebie.

- Ngh... - jęknął, bo jego Stand się zdematerializował, przez co macki zaczęły zgniatać jego ramię. Starał się stawiać opór, ale siła była za duża...

Jeszcze chwila i mi złamie rękę...! Wtedy już nic nie zdziałam... Kurwa, co robić?

- Hehehe... - mężczyzna podszedł do Daniela i nachylił się nad nim. - Jakieś ostatnie słowa?

Daniel jęknął, ale spojrzał na niego, i z dużym wysiłkiem powiedział:

- Tydzień temu obiegłem twoją starą. Zacząłem dwa tygodnie temu.

https://youtu.be/p0lEYoFABt8

- C- Co kurwa? - Patrick zdziwił się mocno.

- GRRRAAAAH!!! - Daniel wyskoczył w powietrze i z całej siły kopnął mężczyznę w klatkę piersiową, wykonując przy tym obrót. Ten zatoczył się do tyłu, ale to nie był koniec. Daniel zrobił to bowiem z takim impetem, że jego przedramię praktycznie wyrwało się ze stawu. Wrzasnął z bólu, ale mimo to wykonał drugiego kopniaka, tym razem od dołu. I wbrew pozorom nie był to ruch wykonany tylko i wyłącznie z desperacji. Wszystko było przemyślane.

Bo gdy kopnięty Patrick poleciał do tyłu, wisiorek z kluczem również się uniósł (wiadomo, siła rozpędu, wahadło, insert more physics bullshit here). Wtedy druga noga Daniela nie tylko walnęła go w podbródek, ale i złapała wisiorek i wyrzuciła go w powietrze.

Mężczyzna pod wpływem ciosu stracił kontrolę nad mackami, które puściły Daniela. Ten dzięki sile wybicia zrobił salto w tył i złapał w prawą dłoń klucz, lądując przy tym w zajebistym stylu.

- Ngh... - Patrick próbował się podnieść, ale nie był w stanie. Nie tyle przez ból, co przez szok. Jakim cudem został pokonany...? Już był martwy, a moc Death or Glory dodatkowo dała jego duchowi mnóstwo sił... Jak więc się to stało? I jak ten debil odpierdolił coś takiego? Tylko psychol by na to wpadł...

Daniel patrzył na niego przez chwilę, oddychając ciężko. W tej chwili nie czuł bólu, miał w sobie tyle adrenaliny że nadal byłby w stanie walczyć, gdyby to było konieczne.

- Wiem kurwa że zjebałem, Patrick - mruknął, po czym spojrzał na klucz. - Ale dosyć tego. Jak tak bardzo chcesz się zemścić na mnie, to poczekaj aż sam kurwa zdechnę. A póki co, odpierdol się ode mnie.

Ten nie odpowiedział. Daniel popatrzył na drzwi i ruszył w ich kierunku.

Stanął przed nimi i wyciągnął klucz w ich stronę. Kłódka momentalnie uniosła się, jakby przyciągana przez niewidzialny magnes. Mężczyzna wsadził klucz i przekręcił go.


DESYNCHRONIZACJA SKRYPTU...

*

- GH! - krzyknął, upadając na podłogę.

- Daniel? DANIEL! - usłyszał znajomy głos.

Spojrzał w bok i zobaczył jak Itled nachyla się koło niego. Reszta grupy również podbiegła bliżej.

- Ja pierdolę... Myśleliśmy że nie wyjdziesz z tego! - krzyknął JoJo. 

- T-ta... Ale nic mi nie- AAAAAAAAAAAGHH!!! - wrzasnął, bo próbując wstać, podparł się lewą ręką i poczuł taki ból, że prawie zemdlał.

- C-co się stało? - Johannes cofnął się, przestraszony.

- Gh... h...

Delti przykucnął i aktywował skaner za pomocą przycisku na swoich słuchawkach.

- Coś musiało się stać z jego lewym ramieniem- UGH - aż skrzywił się, widząc rezultat.

- Aż tak? Chyba nigdy nie widziałem takiej miny u ciebie - jęknął Michał.

- Nie wiem co się stało ani jak Daniel to zrobił, ale jego staw ramienny i wszystko wokół wygląda... źle.

- Jak źle...?

- Patrząc na obrażenia, gdyby były choć odrobinę większe, mógłby rozerwać sobie tętnicę i wykrwawić się w ciągu kilku sekund. Naprawdę miał sporo szczęścia.

- Gh... jakoś... j-jakoś nie czuję się szczęśliwy... - jęknął poszkodowany. - I chyba zaraz zemdleję...

- To akurat dobrze. Przynajmniej nie poczujesz tego ani niczego potem.

- Czeg- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAGGGGGHHHHHH!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro