Cinquième chapitre

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Budzę się wyspana i w zadziwiająco dobrym humorze. Może dlatego, że jest już prawie południe? Zwlekam się z łóżka i odkrywam, że Eva wciąż śpi. Śniadanie jem więc w samotności, oglądając idealne prezenterki w telewizji opowiadające świeże wiadomości.

Wyciągam komórkę i postanawiam zadzwonić do rodziców. Po trzech sygnałach odbiera moja matka.

– Myślałam, że nigdy nie zadzwonisz!– rzuca na wstępie. W jej głosie nie wyczuwam złości, raczej lekką irytację.

– Byłam zajęta, mamuś. Z Evą mamy mnóstwo tematów do rozmów.

– Jak miasto? Opowiadaj, kochanie. Czekaj, dam cię na głośnik, ojciec też posłucha.– Słyszę jak przełącza ustawienia i w tle tata wita się ze mną.

– Jest cudownie, lepiej niż myślałam. Miasto tętni życiem.

– Chyba trupami.–  W stłumionym głosie ojca słychać pogardę.

– Iwan!

– Tak, dużo tu wampirów, ale większość jest całkiem w porządku.

– Poznałaś już jakichś?– Matka brzmi na zaciekawioną.

– Tak, nie macie się o co martwić, radzę sobie. Jestem tu dopiero trzy dni, lepiej powiedzcie, co u was? Nachodził was Gabriel?

– Przyszedł dwa razy, ale chyba już zrezygnował, widząc, że nic mu nie powiemy. Prawdopodobnie będzie się próbował z tobą kontaktować.

– Już próbuje. Olewam go.  Jak Brian? 

– Tęskni za tobą. Nie powinniście rozdzielać się na tak długo.– Kręcę głową, choć wiem, że mama i tak tego nie zobaczy. Też tęsknię za moim bratem bliźniakiem, ale on nigdy nie chciał opuścić rodzinnego miasteczka, ja nie chciałam tam zostawać.

– Nie spędzimy ze sobą całego życia, będziemy się odwiedzać. Przekaż mu, żeby dzwonił często. Muszę kończyć, mamo.– Uśmiecham się widząc zaspaną Evę wchodzącą do salonu.

– Trzymaj się, kochanie. Kochamy cię.

– Też was kocham.– Posyłam do telefonu całusa i rozłączam się.

Eva przeciera twarz dłońmi i mocno ziewa. Siada obok mnie i wzdycha.

– O której wróciłaś?

– Nad ranem. Te ich obrady trwały aż do wschodu.– Kolejne ziewnięcie.

– Myślałam, że wampiry się nie męczą.– Patrzę na nią ze śmiechem.

– Gówno prawda. Może te starsze nie, ale  ja jestem padnięta.

– Połóż się jeszcze– sugeruję.– Wyjdę do sklepu, zrobię jakieś zakupy i ugotuję nam obiad. Możesz jeszcze pospać.

Patrzy na mnie przez chwilę, zastanawiając się mocno nad moimi słowami. Po chwili kiwa głową.

– Zdecydowanie, będę szczęśliwsza, jeśli się wyśpię i wstanę na gotowe żarcie.–  Podnosi tyłek z kanapy i kieruje się w stronę swojej sypialni.– Ale jak wstanę masz mi dokładnie opowiedzieć, co się wczoraj działo.– Rzuca mi spojrzenie nie znoszące sprzeciwu.

– Tak jest.– Salutuję śmiejąc się. Przyjaciółka znika za drzwiami, a ja jeszcze na chwilę zagapiam się w telewizor. 

Na ulicach jest jak zwykle pełno ludzi. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do zgiełku i  tłumów. Nie wiem, gdzie jest najbliższy sklep, więc idę przed siebie dokładnie zapamiętując drogę, by nie zgubić się w przeróżnych alejach. 

Jestem zachwycona życiem, jakim tętni to miasto. Rezygnuję z prostej drogi, na koszt zwiedzania. Kieruję się do samego centrum. Najwyżej potem wrócę taksówką.

Najpierw zachodzę do mijanego sklepu z biżuterią. Tak z czystej próżności. Nie kupuję nic, przez co obsługa patrzy na mnie wilkiem. Idę dalej, moim celem jest Walmart, który zamierzam odwiedzić na koniec swojej wycieczki, żeby nie wlec się z ciężkimi zakupami.

W butiku z europejską modą zaczynam podejrzewać, że ktoś mnie śledzi. Tego samego mężczyznę w płaszczu widziałam u jubilera, a teraz stoi do mnie tyłem i pali papierosa przed sklepem. Nie wymyślaj. Kupuję rudą apaszkę i wychodzę, faceta już nie ma.

Jest słonecznie, przez co dzień jest cieplejszy niż wczoraj. Już dawno zgubiłam drogę powrotną, ale nie przejmuję się tym. Kątem oka dostrzegam, że jeden mężczyzna idzie wciąż za mną, oddalony o parę metrów, chowając się w tłumie. Postanawiam to sprawdzić i skręcam w boczną uliczkę. Orientując się, że wcale go nie zgubiłam, wchodzę przez najbliższe drzwi, które okazują się prowadzić do sklepu z pamiątkami. Uśmiecham się lekko, może kupie coś Brianowi. 

Sklep jest duży, ale niezbyt zatłoczony. Obracam się, by sprawdzić, czy mój pościg zrezygnował, ale z przerażeniem odkrywam, że ten sam mężczyzna stoi po drugiej stronie ulicy i patrzy na mnie.

Zaciskam ręce i wchodzę za regał. Wpadam na kogoś. Przestraszona odskakuję i spoglądam na osobę stojącą przede mną. Oddycham z ulgą, widząc znajomą twarz.

– Dzięki Bogu, przestraszyłeś mnie– mówię starając się uspokoić oddech. Arthur patrzy na mnie rozbawiony, ale ze zdziwieniem.

– Co się stało?

– Ktoś mnie śledzi. Przygląda mi się z zewnątrz.

Oboje wychylamy się zza regału, ale przed sklepem, jak i po drugiej stronie ulicy widać tylko ludzi idących w swoje strony. Żadnego faceta w płaszczu.

– Nie ma go.

– Jesteś pewna, że ktoś za tobą szedł? W tym tłumie nie trudno o ludzi podążających w tym samym kierunku.

– Może sobie go ubzdurałam. Panikuję.– Biorę głęboki oddech. – Co tu robisz?

– Szukam jakiejś pamiątki dla narzeczonej. Została w Londynie, a nigdy nie była w Stanach. Pomyślałem, że jej coś przywiozę, a ty?– Obraca w palcach mały brelok z napisem „LA".

– Szukam czegoś dla brata. Poza tym wyszłam na spacer i na zakupy. Wiesz może, gdzie jest najbliższy Walmart?

– Dwie ulice stąd. Mogę cię zaprowadzić, jak coś już znajdziemy.

Ochoczo kiwam głową i zaczynam rozglądać się po półkach. Wybieram misia w koszulce Lakersów. Arthur bierze maleńkie skarpetki z logiem tej samej drużyny.

– Narzeczona ma stopę jak noworodek?– śmieję się, gdy stoimy w kolejce do kasy.

– Spodziewa się dziecka.– Odpowiada z uśmiechem.

– Myślałam, że wampiry nie mogą mieć dzieci.

– Bo nie mogą. Loren jest człowiekiem, a ciąża jest z poprzedniego związku.

Peszę się lekko, orientując się, że może znamy się zbyt krótko, by pytać o takie rzeczy.

– Nie przeszkadza ci to?– A jednak pytam.

– Zawsze chciałem mieć córkę.– Wzrusza ramionami.– Wychowam jak swoje.

Teraz to ja się uśmiecham, sądzę, że to słodkie.

– Zabierz je kiedyś do Stanów. Na wakacje, do Californi.

– Zabiorę.

Wychodzimy ze sklepu i cofamy się do głównej ulicy. Stamtąd idziemy jeszcze parę minut, aż rozstajemy się pod Walmartem. Nie widziałam po drodze śledzącego mnie mężczyzny, co daje mi ulgę.

Zakupy robię większe niż się spodziewałam zrobić. Stwierdzam, że skoro i tak zamówię taksówkę, mogę zaszaleć. Wychodzę z trzema torbami wypchanymi jedzeniem.

Do domu wracam grubo po porze obiadowej, a Eva już nie śpi. Beszta mnie na wejściu, że nie wzięłam telefonu, który dzwonił pięć razy. Wzdycham myśląc o Gabrielu, który pewnie znów próbował się dobijać.

Na obiad gotuję spaghetti, bo po wycieczce na miasto nie mam ochoty stać długo przy garach. Siadamy z talerzami w salonie, ale Eva nie odpala telewizora. Patrzy na mnie kręcąc widelcem w makaronie. Czuję, że szykuje się poważna rozmowa.

– Opowiadaj. Co się wczoraj odkurwiło?

– Nic specjalnego.– Wzruszam ramionami, jakbym unikała odpowiedzi. Nie unikam, chcę tylko podkręcić jej ciekawość.

– Nic specjalnego?– Odstawia z hukiem talerz na ławę i przysuwa się bliżej.– Nic takiego, tylko twój urok osobisty sprawił, że Christopher de Sauvage wypytywał mnie o ciebie po zebraniu?

– Słucham?– Przełykam kęs jedzenia i patrzę na nią z szokiem.

– Zaczepił mnie wczoraj po naradzie. Chciał, żebym mu o tobie opowiadała.

Krztuszę się makaronem, Eva podaje mi szklankę wody.

– Co chciał wiedzieć?

Dziwię się, wczoraj facet traktował mnie, jakby był zmuszony do mojego towarzystwa. Nawet nie chciał na mnie patrzeć i wydawał się strasznie zbolały faktem, że siedzę w jego aucie, a teraz się okazuje, że zainteresowała go moja osoba. Prycham.

– Głupoty. Co tu robisz, na jak długo zostajesz.–  Widzę, jak przyjaciółka ucieka wzrokiem w bok.

– Co jeszcze?

– Gdzie mieszkałaś dotychczas, czemu się do mnie przeprowadziłaś i czy kogoś masz.

–I zgaduję, że wyśpiewałaś mu wszystko jak na spowiedzi?

– Nie miałam wyboru! Boję się go, jak jasna cholera. Facet jest przerażający, a plotki o nim krążące to istny horror. Poza tym siedzi w radzie, nie mam prawa mu się sprzeciwiać.

Kiwam głową. Nie jestem na nią zła, nie mogła odmówić odpowiedzi. Sama na jej miejscu zachowałabym się pewnie podobnie. Przecież widziałam, jaką aurę dookoła roztacza ten mężczyzna, nie trzeba wiedzieć o nim nic, żeby zacząć się go obawiać.

– Jak myślisz, o co mu może chodzić?

– Wolę się nie przekonywać.– Eva wzrusza ramionami.– Opowiadaj, co wczoraj się stało. Podsłuchiwałam was, ale nie cały czas, no a potem pojechaliście.

– Serio nic takiego. Na zewnątrz pogadałam trochę z Arthurem, tym z Londynu. Całkiem sympatyczny gość. Potem przyszedł ten, co mnie klepnął w dupę, nie pamiętam jak się nazywał.

– Antoine.– Podsuwa przyjaciółka.

– Właśnie on. Zaczął mi grozić, ale przyszedł ten cały Christopher i kazał mu spierdalać, no może trochę innymi słowami, ale równie dosadnie. Pogadaliśmy chwilę, a potem wbił twój szef również mi grożąc, ale ten poprzedni coś mu nagadał, że szef potulnie przyniósł mi kasę i jeszcze przeprosił. Potem odwiózł mnie do domu, nawet na mnie nie patrząc. Odprowadził pod drzwi i poszedł. Nie wiem czym sobie zasłużyłam na jego nagłe zainteresowanie, ale w samochodzie zupełnie go nie okazywał.

– Musisz go jakoś zniechęcić.– Powtarza.– To nie jest osoba, z którą powinnaś się zadawać.

– W ogóle typ jest jakiś dziwny. Zachowuje się jakby miał kij w dupie i żył w poprzednim stuleciu.

– Bo żył. I nie tylko w poprzednim. Krążą o nim różne plotki, wszystkie niezbyt pochlebne.

– Ale musisz przyznać, że jest przystojny. Tylko wygląda, jakby był wiecznie spięty i czujny. – Odkładam pusty talerz na ławę. Przywołuję w myślach twarz wampira i uśmiecham się do siebie. Nie wmówię sobie, że mi się nie spodobał.

– Nie daj się zauroczyć jego ładną mordą.– Eva sprowadza mnie na ziemię.– Wampiry to drapieżniki, nasz urok ma ściągać do nas ofiary. A on na sto procent nie ma wobec ciebie szlachetnych zamiarów.

– Co o nim wiesz?– pytam zaciekawiona.

– Niewiele. Większość to tylko domysły i plotki, ale możemy iść do Pablo, on wie więcej. Uśmiechnę się do niego i wszystko nam wyśpiewa.

– Chodźmy dziś – mówię zachęcona. – Choć mam już dość strojenia się co wieczór. Następne kilka dni przesiedzę przed telewizorem oglądając Przyjaciół".

~*~



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro