False Daydream; pt.03

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Podszedł szybko do kuchni. Talerze były wszędzie, oczywiście zbite. Obok zauważył również jakiegoś chłopaka w czarnym ubraniu z Jisung'iem. Trzymał broń przy jego szyi. Szybkim krokiem podszedł do nich. — Ani ruchu dalej — odezwał się mężczyzna. Ten zatrzymał się od razu. Nie chciał, żeby Jisung'owi coś się stało. 

— Zostaw go — powiedział stanowczo. Na to chłopak zareagował jedynie lekkim uśmiechem.

— Sądzisz, że mam zamiar cię słuchać? Jesteś żałosny, Zhong — zaśmiał się. 

— Powiedziałem swoje. W razie potrzeby rozprawię się z tobą, nie zostawię tego tak, jak sądzisz, że będzie. Nie poddam się — wyciągnął szybko broń i nastawił ją w kierunku mężczyzny. 

— Ups, za późno — powiedział i wystrzelił jeden pocisk prosto w szyję Park'a. Ten upadł na ziemię z hukiem. Krew zaczęła się sączyć brudząc większość kafelków, które tu właśnie były. 

— Cholera — szepnął do siebie Chenle. Usłyszał też kolejny strzał. Leciał on tym razem w jego stronę. Na szczęście zdążył zrobić unik. Strzała wylądowała na wazonie, rozbijając go na malutkie części. Ale teraz nie to było ważne, tylko Park. Jedynym sposobem okazało się cofnięcie tego zdarzenia. Nie wiedział, czy to dobry pomysł. Działo się to poraz pierwszy. Ale warto było zaryzykować. Odsłaniając swój rękaw, szybko zmienił położenie wskazówek w swoim czarnym zegarku. Wydawał się on normalny. Dokładnie taki, jak i każdy inny zegarek. W rzeczywistości to on pozwalał chłopakowi powtarzać to wszystko. Miał właściwości cofania czasu.

Zhong znalazł się chwilę później na kanapie. Tak jak było, zanim poszli spać. Nie wiedział, kiedy tak właściwie nieznajomy zjawił się u nich. Będzie musiał całą noc siedzieć u Jisung'a. Całą noc do czasu, aż dana godzina nie minie. Jak Park wyszedł już ubrany w piżamę spod prysznica Chenle zerwał się z kanapy na równe nogi i poszedł z nim do pokoju. Ten popatrzył na niego dziwnie.

— Ile czasu zamierzasz za mną łazić? To dziwne — wszedł do siebie, chcąc zamknąć drzwi. Zhong przytrzymał je jednak ręką i wszedł za nim. — Weź, to nie jest komfortowe. Ani trochę — pisnął chłopak. — Nie możesz iść po prostu do siebie? 

— Nie — na to słowo Jisung westchnął. Nie lubił poczucia, gdy ktoś się na niego patrzy. Przeszkadzało mu to. Czuł wtedy coś w rodzaju "ograniczenia". — Muszę tu być. Całą noc. Dla twojego bezpieczeństwa.

Po chwili ciszy jednak Park odpowiedział mu — Ale tylko mi się jeszcze do łóżka nie wgramalaj — dodał. 

— Spokojnie, nie będę — zaśmiał się Chenle. — A jak coś, jedynie zabiorę ci kołdrę i będę spać na podłodze.

— Ej! Nie zgadzam się na to.

— Żartowałem przecież. Na żartach się nie znasz? 

— Znam ale nie na takich. Jak miałem to zrozumieć? Nie umiesz żartować. Nie brzmiało to nawet jak zart. O, to brzmi jakbyś chciał powiedzieć coś śmiesznego, ale by ci się nie udało — stwierdził. 

— Nie przesadzaj. Każdy inny by to mógł uznać za żart.

— Ale ja nie jestem "ktoś inny" — ciągnął. Widząc, że udało mu się sprawić, że Chenle już nie wiedział, co mówić, uśmiechnął się lekko. Wszedł do łóżka i okrył się kołdrą. — A teraz, dobranoc.

— Dobranoc — odpowiedział Zhong. Usiadł na krawędzi jego łóżka i patrzył się w okno. Wiedział, że od razu, jak spojrzy się na chłopaka, ten na niego nawrzeszczy, więc wolał sobie tego oszczędzić i po prostu się tam nie patrzeć.

Jisung tym razem zasnął zaskakująco szybko. Za poprzednim razem, mówił jeszcze że nie umie tak szybko zasypiać. Chenle także zrobił się śpiący.

"Nie mogę zasnąć. Nie chcę, by ta sytuacja się powtórzyła. Muszę czuwać całą noc. Ale z jednej strony... Nikomu przecież zaszkodzi mała drzemka. Poza tym, później jak się obudzę, będę miał więcej energii. Będę bardziej czujny" — myślał chłopak. Ostatecznie zamknął już oczy ze zmęczenia. Naprawdę był senny. Opadł na łóżko już że zmęczenia. Nie było mu zbyt zimno, ale z przyzwyczajenia przykrył się kołdrą. Nie myślał o tym, co rano powie Jisung. Najważniejszy był dla niego w tym momencie sen. 

Nazajutrz Jisung obudził się pierwszy, tak jak to już, się zdarzyło za poprzednim razem, ale nie pamiętał nic z tego. Poczuł się dziwnie. Zupełnie jakby ktoś go przytulał. Ale jak to niby byłoby możliwe? Obrócił się i zobaczył Zhong'a. A jednak. Oczy mu się powiększyły. Nie wiedział jak to się stało, a poza tym Chenle obiecał mu, że nie będzie spał, tym bardziej z nim. Wziął jego ręce i chciał je z siebie wsiąść, ale chłopak naprawdę mocno trzymał. Silny był. Jedynym rozwiązaniem w tej sytuacji okazało się obudzenie go.

— Chenle, pobudka. Budź się, no — mówił trzasąc nim lekko. Tamten otworzył oczy powoli. Jak zobaczył, gdzie jest, zdziwił się. Nie wiedział, co tu się stało. I dlaczego. Szybko wziął ręce i odsunął się od niego gwałtownie wstając z łóżka. 

— Umm, nie wiem jak to się stało — powiedział speszony drapiąc się po karku.

— Ta. I będziesz mi wmawiał jeszcze, że sam tego nie zrobiłeś, co? 

— No tak, ale naprawdę tak było. 

— Już dobra, dobra. Po prostu więcej razy już tak nie rób, jasne? — poprosił Jisung, nie wierząc chłopakowi. Ten kiwnął głową, nie chciał dalej ciągnąć tej rozmowy. 

— Chodźmy już po prostu na śniadanie — powiedział chcąc zmienić ten ten temat i czekał aż Park wyjdzie jako pierwszy z pokoju, a jak to zrobił, wyszedł za nim ostrożnie, patrząc ciągle na boki. Rozglądał się tak w celu zauważenia tego chłopaka, co tu był jeszcze niedawno. Usłyszał odkluczanie drzwi. Niezbyt było ono głośne, ale dało się je usłyszeć. Spojrzał na zegarek. Tak, to juz ta godzina. — Schowaj się za mną — powiedział cicho. 

— Ale po co — odpowiedział mu równym tonem głosu. 

— Nie pytaj, tylko za mnie — Park jednak wykonał jego polecenie. Widział, jak Chenle wyjmuje broń. Wiedział już mniej więcej, co się stanie. W drzwiach ujrzeli tego właśnie mężczyznę. Byli za ścianą, więc on raczej ich nie zobaczy. Chłopak wszedł do mieszkania z pistoletem w ręku. Szukał najwyraźniej Jisung'a. Na jego nieszczęście, nie znajdzie go. Zanim zdążył wyjść z kuchni, do salonu, Zhong zdążył pociągnąć za spust i trafił w niego. 

— Możesz już być spokojny — zwrócił się do Jisunga.

— A czy ja byłem niespokojny? Nie bałem się przecież. Nie jestem już dzieckiem, Zhong.

— Co tak oschle od razu? Uratowałem cię. Zastrzeliłby cię znowu, gdyby nie ja.

— Ta. Gdyby nie ty i to twoje wzrośnięte ego — zażartował Jisung i poszedł usiąść na kanapie, jakby nic się nigdy nie stało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro