Rozdział szósty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mori! Jestem i przywiozłem gościa - zawołał Dazai, zrzucając swoją sportową torbę z ramienia. - Pewnie go nie pamiętasz, teraz jest moim kolegą z klasy, to Nakahara Chuuya - mówił dalej, chociaż nikogo nie było w wielkim salonie, do którego weszliśmy. - Elise jest jeszcze na zajęciach?

- Tak - odpowiedział głęboki, męski głos i zaraz po tym zza jednych z drzwi po prawej stronie pokoju wyłoniła się sylwetka wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny widocznie przed czterdziestką. - Kończy za dwie godziny. Witaj w domu, Osamu.

- Tak, hej - odpowiedział obojętnie mój współlokator, po czym skierował się do niewielkiego barku przy wyjściu na taras i poświęcił całą swoją uwagę na przeszukiwaniu półek przed sobą.

- Miło cię poznać, Nakahara - przywitał się ze mną mężczyzna. - Dazai nieczęsto przyprowadza kolegów. Czuj się jak u siebie. Osamu, matka nie byłaby dumna, widząc, że jej siedemnastoletni syn popija prosecco w południe.

- Matki tu nie ma. - Dazai obojętnie wzruszył ramionami, po czym upił alkohol prosto z butelki. - No chodź Chuuya, poczekamy z obiadem na moją siostrę. Pokażę ci, gdzie będziesz spał.

Zmieszałem się, ale starałem się nie dać po sobie tego poznać. Uśmiechnąłem się do Moriego i ruszyłem za kolegą, który niósł w dłoni tylko szklaną butelkę. Nieco rozczarowałem się na myśl, że będę spał w pokoju sam. Już przywykłem do obecności Dazaia i teraz dziwnie było mi myśleć, że nie będzie go przy mnie, nawet jeśli w grę wchodziło kilka nocnych godzin.

Wspiąłem się na piętro zaraz za Dazaiem, rozglądając się ukradkiem po jego wielkiej rezydencji. Nie powinno mnie to dziwić, wiedziałem, że wszyscy moi nowi przyjaciele byli bogaci.

- To sypialnia dla ciebie - oznajmił, otwierając przede mną jedne z drzwi. - Tuż obok mojej, będę blisko, gdybyś czegoś potrzebował.

Zgodziłem się skinieniem i ostrożnie wszedłem do pokoju, żeby zostawić w nim torbę z ubraniami i przysiąść na zabójczo miękkim łóżku. Dazai usiadł koło mnie z butelką, którą przytargał tu ze sobą i podał mi ją, zachęcając do napicia się.

- Śmiało. Za wspólne święta.

Wziąłem butelkę do ręki i tak jak mówił, pociągnąłem kilka łyków. Bąbelki przyjemnie łaskotały mnie w podniebienie.

- Dzięki - rzuciłem, kiedy chłopak napił się alkoholu. - Ale czy Mori nie będzie się wkurzał?

- Mori? - powtórzył z niedowierzaniem. - Mori nie ma nic do gadania. Wie, że znam za dużo jego sekretów i wiem o każdym brudnym interesie, więc pozwala mi na wszystko. A ja jestem tu tylko ze względu na Elise. Moja matka przepisała wszystkie swoje pieniądze mi, więc mógłbym bez problemu utrzymywać się sam przez najbliższe dziesięć lat, ale nie zostawię siostry samej z tym imbecylem. Chociaż ona jest dla niego oczkiem w głowie, to wciąż Mori.

- Twoja matka nie żyje, prawda? - zagadnąłem, kiedy przerwał swoją wypowiedź, by wziąć kolejnego łyka. - Bardzo mi przykro.

- Bez potrzeby - zapewnił z machnięciem ręki. - Nie kochała mnie. Nigdy za dużo nas nie łączyło. W żadnym z żyć. Tym razem umarła przy porodzie Elise.

Skinąłem, nie mając pojęcia, co powiedzieć. Osamu wydawał się tak niewzruszony, że poczułem się nieswojo. Osobiście nie znałem swoich rodziców, więc byłem ostatnią właściwą osobą, do oceniania cudzych więzi rodzinnych.

- No nic, pewnie chciałbyś się odświeżyć, co? Możemy potem pójść popływać, na parterze mamy basen.

- Nie umiem pływać - mruknąłem, niepewnie pocierając kark. - Nigdy nie miałem okazji, sam rozumiesz.

- To nic, kiedyś cię nauczę - obiecał. - W takim razie weź sobie prysznic, a później możemy pograć w jakieś gry na konsoli. Łazienka jest naprzeciwko.

Powiedziawszy to, wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samego.

To, co się działo, było nierealne. Siedziałem właśnie w wielkiej, drogiej willi z basenem i Bóg jeden wie czym jeszcze, zaproszony na Boże Narodzenie przez mojego współlokatora z akademika, z mojej wymarzonej szkoły.

Gdyby ktoś powiedział mi to pół roku temu, nie uwierzyłbym.

Wieczorem Dazai przyniósł do mojego pokoju kolejną butelkę prosecco. Byłem zmęczony minionym dniem, graniem z nim na konsoli i zabawą z jego młodszą siostrą, która, swoją drogą była bardzo grzecznym dzieckiem. Ale mimo zmęczenia nie odmówiłem alkoholu, kiedy Osamu zaproponował, żebyśmy napili się na balkonie. Było zimno, ale zabraliśmy ze sobą kurtki i koce.

- Masz predyspozycje do zostania alkoholikiem - zaśmiałem się, pociągając łyka z butelki.

- Raczej nie w tym życiu - zaprzeczył z nostalgicznym uśmiechem. - Twoi opiekunowie nie mieli nic przeciwko temu, że nie wracasz na święta?

- Dla nich to nawet lepiej - westchnąłem. - Jedna osoba mniej na głowie.

- Cieszę się, że jesteś ze mną - powiedział, jakby chciał mnie pocieszyć. Nie potrzebowałem tego, znałem swoją wartość, mimo świadomości, że przez całe życie byłem tylko statystyką w sierocińcu. Tam nie traktowali nas jak ludzi, a jak liczby, które musiały się zgadzać.

- Dla mnie to też miła odmiana - przyznałem. - Mogę cię o coś spytać?

Skinął, więc kontynuowałem:

- Dlaczego tak nienawidzisz ojczyma?

Dazai westchnął i odchylił głowę, żeby spojrzeć w niebo. Było gwieździste, zapowiadające nadchodzący mróz.

- Mori nie zrobił mi nic w tym życiu, ale skrzywdził mnie i moich bliskich w wielu poprzednich. Nie jestem w stanie o tym zapomnieć.

- Nawet jeśli masz rację i faktycznie są inne życia, dlaczego masz oceniać kogoś przez pryzmat przeszłości? Ludzie się...

- Ludzie się nie zmieniają - przerwał mi i zaprzeczył temu, co chciałem powiedzieć. - Może czasami zmieniają się ich zachowania, ale nigdy nie natura. Moriemu w życiu zależy i zawsze zależało tylko na trzech rzeczach: na Elise, tym mieście i jego własnych, egoistycznych interesach. Jest w stanie poświęcić każdego i wszystko, żeby sprawy potoczyły się po jego myśli. Zawsze taki był i nigdy się nie zmieni. Nie będę traktować go inaczej niż zawsze, bo wiem, do czego jest zdolny. To, że nie zrobił nic takiego w tym życiu, znaczy tylko, że jeszcze nie było takiej konieczności.

Osamu mówił z pasją i zacięciem, wkładał w tę przemowę tyle serca, że ciężko było mi to lekceważyć lub podważać jego światopogląd, nawet jeśli się z nim nie zgadzałem.

- Skąd ta pewność, że faktycznie były jakieś inne życia? - zapytałem spokojnie. - Ciągle o tym mówisz, masz na ich punkcie obsesję.

- Zawsze mam jakąś obsesję - szepnął. - Kiedyś była to obsesja na punkcie samobójstwa... ale przecież i tak mi nie wierzysz.

- Nie powiedziałem tego, chcę po prostu wiedzieć, skąd ci się to wzięło.

- Nie powiedziałeś, że mi nie wierzysz, więc co? Wierzysz mi?

- Ugh... - mruknąłem, uciekając wzrokiem przed spojrzeniem Dazaia. Nie mogłem powiedzieć, że wierzyłem w jego dziwaczny światopogląd, ale chciałem go poznać.

- Tak myślałem - prychnął, po czym wstał i poprawił koc na swoich ramionach.

Bez słowa odwrócił się na pięcie i wyszedł, zostawiając mnie samego z niedopitą butelką alkoholu.

- Niech to szlag - mruknąłem do siebie, sięgając po prosecco. Nie pozostało mi nic, jak tylko dopić je do końca. Szkoda, żeby się zmarnowało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro